7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świt dopiero sen z moich powiek spędził, a ja szybko odsunąłem swoje okrycie aby do życia z powrotem wrócić. Jako niewolnik  wszechobecnie stosowane zasady znałem, więc zasadniczo do pracy powinienem się zebrać. Jednak swojej Pani powinienem słuchać, a Ona bynajmniej nie dała mi żadnego rozkazu, więc co zrobić miałem? Mimo to postanowiłem okazać się pożyteczny, bo tylko pod tym warunkiem mogłem liczyć na więcej... dobrobytu? Trudno mi nazwać ten stan, ale jednego jestem pewien Dziewanna nie rzuca słów na wiatr tak więc ja też nie zamierzałem czekać. Na stoliku znalazłem strawę, a mianowicie ciemne pieczywo z o dziwo jeszcze ciepłą jajecznicą. Czyżbym wstał aż tak wcześnie? Leniwie sięgnąłem po tacę, aby najpierw powąchać to co dla mnie przeznaczyli. Zapach był delikatny a i muszę przynać, że smakiem nadrabiała bardzo wiele. Zjadłem wszystko z apetytem, aby na stolik ponownie już puste naczynia na z powrotem odłożyć. Mój żołądek nie wykręcał się już z głodu, więc i siły momentalnie się mnie kurczowo złapały. Wyszedłem niepewnie z pokoju nie chcąc spotkać nigdzie Dziewanny, bo to by źle się dla mnie skończyć mogło, a tego bynajmniej nie chciałem. Chwilkę pobłądziłem po korytarzach, ale znalazłem to czego tak uparcie szukałem. Niewielkie wiaderko wypełnione wodą już po same brzegi jak i szmatę szarą jak moje odzienie. Prychnąłem pod nosem wracając do biura brązowowłosej, w którym tej na szczęście nie było... choć czy dziwić się powinienem? Słońce dopiero co wstało, a Pani wczoraj męczący dzień do prawdy miała. Z tą myślą uklęknąłem na podłodze, aby ją dokładnie wyszorować z wszelkiego brudu. Skończyłem dopiero kiedy się w posadzce niemal przejrzeć się mogłem, a woda w wiaderku swoją barwę i konsystencję zmieniła. Ręce miałem przetarte, zniszczone szorstkie, mokre, tak samo jak ubranie noszone przez cały dzień. Otarłem pot z czoła, aby wszystkie narzędzia na swoje miejsce odstawić. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a do moch nozdrzy zapach specyficzny się dostał. Kurze starannie pościerałem ze wszystkich mebli, papiery na stole poukładałem wedle ich przesłania, a i książki na półkach wedle alfabetu ułożyłem porządnie, uprzednio z nich kurze ściągając. Komnata lśniła a ja znowu bez zadania zostałem konkretnego, tak więc postanowiłem po zamku jeszcze pospacerować. Sypialnię czarnookiej szerokim łukiem ominąłem, aby udać się do innych jeszcze nie do końca znanych mi pomieszczeń. Moje plany jednak służka zmieniła, która włosy w długi warkocz związać raczyła. Cóż... rzuciłem swoje postanowienia w płomienie niepamięci, aby kobiecie pomóc przy przenoszeniu ciężkich mebli do pokoi gościnnych, jakby się kto w dworze zjawić po długiej nieobecności raczył. Miałem tylko nadzieję, że Pani nie dowie się bądz za złe nie będzie mieć mojego zniknięcia z jej komnat, z których wedle jej słów wychodzić nie mogłem. Wróciłem szybko, ostrożnie i już do pokoju swego chciałem niepostrzeżony wejść, ale czarnooka na mojej drodze stanęła co ze swojej sypialni wychodziła.
Skinąłem głową witając się z kobietą, aby ze spuszczoną głową do siebie wrócić, za sobą w korytarzach ją zostawiając.

Gdzie był? Czemu jego ubranie mokre mi się i brudne zdało? Co robił? Dziwne to było, jednak pytać bynajmniej nie zamierzałam. Jak mnie rada bowiem raz w swe szpony złapała, tak puścić szybko nie zamierzała. Co do niewolnika mego to jedno mogę powiedzieć niemalże z pewnością, a mianowicie że to jak gabinet lśnił teraz jego sprawką być musiało. Nie lubiłam co prawda, kiedy ktoś coś w nim bez pozwolenia przestawiał - jak to się w tym przypadku stało. Jednakże wysiłek i to że z własnej woli pracę tą wykonał docenić umiałam. Ciekawa jeno byłam jak wcześnie wstać musiał skoro teraz ósma godzina dochodziła dopiero.  O dziesiątej zebranie rady zacząć się miało, więc trochę czasu było ale i jak królowa wyglądać na nim musiałam. Przeto zaraz do somsiednich komnat przeszłam służką w przudy, a następnie i dwurką w obroty się oddając. Piękną suknię koloru morza już za chwilę na sobie miałam, całą koronką w kształtach roślinnych, różnych obszytą. Trudniej z biżuterią było, bo wszagrze driady moje kochane pomóc mi rzecz jasna chciały, lecz gdzie kilka kobiet o dodatkach mówi, tam do porozumienia dojść trudno.
Za to plotek i ploteczek nasłuchać się przeróżnych można. Tak też o tym co się z Lokim dziś działo - którego Jasse przechrzcić zdąrzyły - się dowiedziałam. A choć tego co zrobił się nie spodziewałam wieści te ucieszyły mnie. Nareszcie tuż przed dziesiątą biżuterię dobrać się nam udało, z białego złota wykonaną, a i koronkę moją założyłam i takoż to ubrana do sali obrat się udałam. Wcześniej jeno Malince przykazując, aby do czarnowłosego się udała i o dzisiejszej pracy go powiadomiła.
- A nie załaskocz go tam czasem. - Dodałam z komnaty wychodzić.

***

Studiować jedną z ksiąg zacząłem, którą z pod poduszki wyciągnąłem. Ciekawie się tu losy toczyły życia tej krainy, ale muszę przyznać że Odyn naprawdę był tutaj ich wrogiem. Zdawało mi się zawsze, że dobry król z niego a tymczasem tak bardzo przyszło mi się mylić. Życie, przyszłość jak i dobro ogromne w nim widziałem, gdy jeszcze dzieckiem byłem a teraz szczerze go nienawidziłem. Można powiedzieć, że przeczytałem wszystko od przysłowiowej deski do deski, ale mimo to prucz historii niczego się nowego nie dowiedziałem. Westchnąłem głośno odkładając książkę na stolik, który przypominał mi niewielką Asgardzką szachownicę. Zawsze lubiłem przesiadywać w komnacie i przyglądać się płomieniom kominka, bo ogień zawsze przerażał mnie nie na żarty. W końcu Jotunem byłem, a oni z lodu w prawdzie stworzeni, więc moja niechęć uzasadniona była... Zmarszczyłem brwi słysząc pukanie do drzwi, które przecież nie były zamknięte.
- Proszę. - Mruknąłem pod nosem, niejako zapominając gdzie moje miejsce, przez co moje mięśnie spięły się mimowolnie. Do komnaty weszła różowowłosa dziewczyna, której do tej pory jeszcze nigdy tutaj nie widziałem. Z zaciekawieniem podniosłem wzrok, aby dokładniej przyjrzeć się nowoprzybyłej. Kobieta miała malinowe usta, suknię jak i co dziwne tęczówki, przez co wzdrygnąłem się mimowolnie.
- Dziewanna prosiła, żebyś dekrety z biurka wypisał. - Odparła z delikatnym uśmiechem na ustach, który chyba nigdy z nich nie schodził, a przynajmniej takie było moje mniemanie. Skinąłem jedynie głową spuszczając wzrok, w końcu była osobą wolną prawda?
- Dobrze. - Szepnąłem podnosząc się ze swojego posłania.
- Nietypowy z Ciebie niewolnik Jasse, ale przynajmniej swoje obowiązki wykonuj, bo Dziewanna nie zawsze cierpliwa. - Mruknęła nie bawiąc się swoimi różowymi, a raczej malinowymi paznokciami.
- Jasse? - Zapytałem unosząc brew, chcąc zrozumieć o co może chodzić dziewczynie.
- Tak, tak się teraz nazywasz. - Odparła chichocząc z lekka. Zdziwiło mnie jej zuchwałe zachowanie, ale służącą z pewnością nie była, ba nawet mógłbym śmiało stwierdzić, że nawet niejaką szlachtą być mogła. Suknię bowiem bogatą, ładną miała a i ręce z pewnością gładkie.
- Mam inne imię, nie nazywaj mnie więc tak jak Ci się podoba. - Powiedziałem spokojnie nie chcąc na jej gniew się narazić.
- Jesse, Cię nazwałem więc takie imię w moich oczach teraz nosisz, zresztą nie tylko w moich. - Odparła z pewnym siebie uśmiechem zadzierając nosa wysoko ku górze.
- Zwarzaj na słowa, one potrafią być bardzo zdradliwe. Nie zapomnij o tych dekretach, bo twoja Pani zła będzie. - Odparła na odchodne.
Już miałem usta uchylić by coś powiedzieć, ale ona zdaniem mnie uprzedziła.
- Jesse, jakbyś mnie kiedyś szukał to zwą mnie Malinką, cóż moje imię również zobowiązuje. - Mruknęła wychodząc z komnaty.

***

Obrady długo trwały, a po nich i obiad nie krócej. Wszystko to jednak nic szczególnego było, od zwyczajna codzienność i tylko suknie rada bym zmieniła, co jednak przed wieczorem nastąpić dopiero mogło.
Mój brat nie krócej niźli za dwa tygodnie powróci, zaś siostra za dni sześć wyjeżdża. Od czego wciąż wymigać się próbowała. Ja zaś rada byłam w duchu iż minie się ona z Perunem, bo awantury bynajmniej w zamku rodzinnej ni jakiej nie potrzebowałam. Tak też spokojnie godziny mi mijały, aż wszystek teraz rzeczy ważnych dla księstwa, jak i to co się na miesiąc z góry dało zdziałać wykonane zostało, czy też rozporządzenia odpowiednie wydane. Z Krasną rozmawiać o wyjeździe jej chciałam, która rozmowa szybko w kłótnie srogą się przerodziła. Jakobym to ja wraz z bratem winna była jej zachowania. Co rzeczywiście, po części przyznać musiałam. Wina jednakże była jeno taka, iż zbytnio ją jako dziecko rozpieszczaliśmy. To też wyrosła nam królewna dumna, co nie tylko ziarnko grochu, ale i maku ziarenko pod stosem materacy wyczuje. Czy zapóźno dziś było aby błąd swój naprawić? Tego wiedzieć nie podobna, acz spróbować można i tak też się stało. Więc do Łady, w którym ostatnią deskę ratunku dla niej widzę wyśle ją w krótce. Już słońce było nisko, gdy do swych komnat wróciłam i sukienkę na mleczno białą, makami przyozdobioną, a wygodniejszą znacznie od poprzedniej zmieniłam. Biżuterię całą zdiełam wianuszek jeno złoty na głowie pozostawiając i do komnaty w której już w kominku ogień wedle mego rozkazu płonął się udałam. Wcześniej służce nawiązując, aby czarnowłosego do mnie przywiodła. Ja zaś uprzednio nieco zioła w kominek wrzucieszy, na kanapie, na przeciw ognia wygodnie usiadłam, by czekając na Lokiego lekturą się zająć, jak i winem, które na stoliku z boku w karafce białej, a pozłacanej stało.

Wypisywałem dekrety, a i bez wyroków się nie obyło ale cóż bynajmniej taka praca teraz moja była. Skołczyłem wszystko wcześniej niż przewidywałem, choć słońce już za horyzont się schować zdążyło na całe szczęście. Oparłem się wygodniej na krześle, aby rozejrzeć się po czystym jak łza pomieszczeniu, przez co smutno się uśmiechnąłem. Byłem niewolnikiem, choć surowo swego zachowania, czy stanu nie chciałem traktować, bo bynajmniej gorzej trafić mogłem. Prawda? Pustkę wielką czułem, gdy tak cały dzień nimal z nikim słowa nie zanieniłem, nie licząc Maliny z którą chyba nigdy nie dojdę do porozumienia. Było mi czegoś brak, a i serce rwało się do... dzieci? Szukałem ich wszystkich całej trójki, ale nigdy ich odnaleźć mi się nie udało... odyn przepędził ich w różne krainy, a ja nic na to poradzić w okować nie mogłem. Czy mam do siebie żał? Tak... bo mogłem ich jeszcze za młodu przed wzrokiem wszechojca ukryć. Teraz jednak za późno już było, więc tak czy inaczej już w tych światach ich nie zobaczę. Po moim policzku spłynęła jedna, jedyna łza która wyrażała całą moją złość, bezsilność, strach i niewyobrażalny ból, który serce mi rozrywał. Dzieci to skarb prawdziwy, a ja? Jestem teraz nic nie wartym niewolnikiem, który nawet poza skrzydło wyjść nie może, ale... Odnaleźć ich przecież musiałem. Moje rozmyślenia przerwało wezwanie mej Pani przez służkę skromnie, ale dokładnie przekazane. Dziewczyna zaprowadziła mnie do pokoju, w którym na dużej kanapie siedziała Dziewann z książką w dłoni. Służka ukłoniła się Kniahini i wyszła pozostawiając nas samych.
- Klęknąć Pani? - Zapytałem spuszczając głowę, aby nie napotkać przypadkiem spojrzenia czarnych tęczówek.

- Nie klęknąć, a usiąść. - Powiedziałam książkę na bok odkładając i czekałam aż polecenie moje wypełni. Smutny był bardzo i markotny, choć może dziwić się temu nie powinnam? Panią dla niego przeszłej nocy bynajmniej nie okazałam i żal niejaki do siebie za to miałam z Odynem od tamtej pory przyłapałam się już kilka krotnie na porównywaniu, czego w przódy nigdy nie czyniłam i co do ni jaką dumą mnie nie napawało.

Usiadłem niepewnie na kanapie zachowując bezpieczną odległość, która zapewnić mi niejaki komfort rozmowy miała. Wlepiłem swoje spojrzenie w skaczące wesoło płomienie, które w kominku z białego marmuru swoje miejsce na tym świecie znalazły. W pokoju było sporo półek z książkami wypełnionymi, aż po same brzegi które na szczęście nie uginały się pod ich ciężarem. Pod moimi bosymi stopami był puszysty, wręcz puchaty biały dywa na ziemi łagodnie spoczywający, który mój wzrok od ognia oderwał.
- Masz jakieś zadanie dla mnie? - Zapytałem niepewnie przekręcając głowę w jej kierunku, jednak wzroku podnieść się jeszcze nie odważyłem. Jak bardzo chciałbym wyrzucić z siebie ten cały ciężar... ale chyba nigdy tego nie zrobię.

Korciło mnie nie co aby mu wzrok kazać na mnie podnieść, lecz być może sam to później uczyni.
- Zadania mogłabym i przez służkę ci posłać, a po za tym już nie pora na to. Noc z wolna się robić przecież zaczyna. Ja ci o  tej krainie opowiedzieć wczoraj chciałam i teraz to czegom wczoraj nie zrobiła uczynie, choć zapewne czasu dziś nie starczy żeby opowieść dokończyć. Najważniejsze żebyś wiedział co w lasach, górach, na łąkach, a rzekach, czy na bezdrożach mieszka. Puty z zamku w góry ze mną nie pojedziesz, puty tego co się w nich kryje nie poznasz. - Tymi słowami zakończyłam niejaki wstęp do swej opowieści, by zaraz o Nawii i o wszelakich dziwach zacząć mówić.

Słuchałem wszystkiego z uwagą, choć czasami trudno mi było zrozumieć niektóre słowa. Bo jak zrozumieć coś czego się na oczy nigdy nie widziało?
- Zamierza mnie Pani z zamku wypuścić? - Zapytałem z nadzieję unosząc w ramach pytania jedną brew. To przecież było niemożliwe, bo z jej komnat w prawdzie wyjść nie mogłem, ale przecież swój rozkaz zmienić mogła. Prawda? Niepewnie, podniosłem na nią swój zdezorientowany wzrok, aby zrozumieć co tak naprawdę na myśli miała wypowiadają te kilka słów.
- Mogę zadawać pytania? - Szepnąłem niejako podcinając swoje własne skrzydła, które tak czy inaczej były już połamane a i do lotu nie zdolne. Zniszczyły się jak wszystko co niegdyś do mnie należało, ale bynajmniej ich o to winić nie zamierzałem... Więc kogo? Chciałbym jej czasem powiedzieć co mi na sercu leży, ale... tylko niewolnikiem jestem, więc kogo by moje myśli, problemy obchodziły.

- Możesz i wzroku spuszczać nie musisz. - Odparłam łagodnie, bo wystraszony wciąż mi się zdawał, a że smutny również bardzo to chodźby po oczach widziałam.
- Chcę abyś ze mną do boru jeździł, kiedy ja tam się udaje, dlatego chociaż by że krainę tą poznać powinieneś.

- Rozumiem. - Szepnąłem niemrawo, to jednak w duchu lekko się uśmiechnąłem bo wiatr na twarzy poczuć w prawdzie bardzo chciałem. Ciekawa musiała być ta kraina a i zupełnie inna niż mój świat, który tak naprawdę nigdy nie należał do mnie... Odyn, Thor ale ja? Nie byłem takim samym człowiekiem co jeszcze lata temu. Zmieniłem się, choć czy na lepsze?
- Nie patrz na mnie jak na kogoś kim nie jestem. Wiesz o co mi chodzi, prawda? - Szepnąłem podnosząc na nią wzrok.

Zmarszczyłam brwi. Nie patrz na mnie jak na.. kogo? Nie rozumiałam chyba sensu jego słów i nie wiedziałam przez jaki pryzmat oceniany być nie chce. W końcu..
- Nie, chyba. Powiesz więc o co?

- Nie patrz na mnie jak na zdrajcę, jak... na jego syna. - Szepnąłem spuszczając głowę, wstydząc się tego kim jestem, a raczej byłem. Bo to było jedynie nic nie warte kłamstwo jakich wiele.

Podniosłam jego twarz ostrożnie ku górze w oczy chcąc mu spojrzeć, choć ten wzrokiem uciekał.
- Loki czy to co od kąd się dowiedziałam czyim synem jesteś zrobiłam wskazuje abym cię przez ten pryzmat oceniała? - Spytałam łagodnie. - Zdrajcą też nigdy dla mnie nie byłeś.

- Nie. - Szepnąłem a na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech, który pierwszy raz od dłuższego czasu był szczery.
- Pani? Mogę wiedzieć, co się z twoimi włosami dzieje? - Zapytałem zaciekawiony odpowiedzią, a raczej jej formą. Czy wiedziała jak bardzo chciałem stać się kimś zupełnie innym? Wolnym, docenionym, zrozumianyn tak jak kiedyś, przed wielu laty.

Uśmiechnęłam się widząc że ten nie jest już tak markotny, lecz na pytanie jego chęci żadnej odpowiadać nie miałam. Jednak mimo wszystko zrobić to postanowiłam. Ujęłam pasmo moich włosów w dłoń. W tej chwili były one koloru dojrzałego zborza, której to barwy zbyt dawno na nich nie widziałam.
- Czemu barwę zmieniają? Mam dwa imiona. Piersza Dziewanna blond ma włosy, jak łan dojrzałej przenicy. Druga Marzanna czarne jak noc bezgwiezdna. Brązowe mam zaś gdy w zgodzie są i żadna nad drugą nie guruje. Ludzie mówią że anioły ich na dobrą, zaś diabły na złą ścieżkę prowadzą. Jeśli tak to we mnie są one oba i tylko czasem jeden nad drugim władze bierze.

Dwie osoby w mojej Pani się kryją? Tyle z jej słów przynajmniej zrozumieć się dało. Muszę szczerze przyznać, że takiego dziwa jeszcze nie widziałem, a pytań na usta cisnęło soę coraz więcej.
- Kontroluje to Pani? Kiedy Dziewanna, a kiedy zaś Marzanna? - Zapytałem zaciekawiony, ale i niepewny, bo jeśli nad osobowością kontroli nie ma to bynajmniej dobry znak dla mnie to nie jest. Czy to dziwne, że osobę która nade mną władzę sprawuje chcę poznać?
Z niemal każdej strony, gdzie dwa oblicza, twarze skrywane. Przechyliłem głowę, aby pierwszy raz głębiej w oczy jej czarne jak noc spojrzeć i muszę przyznać, że kilka gwiazd udało mi się tam dojrzeć.

Nie lubiłam o tym kim jestem mówić, bo niebezpieczeństwo takie się w tym czaiło że źle zrozumiana będę.
- Nie ma we mnie dwóch osób i rozdwojenia jaźni bymajmniej nie mam. Te dwie to tylko ekstrema mojego charakteru. Jedna niby światło i młodość, słońce i stąd się imię to wzięło, zaś drugie od mrozu, moru, wody głębokiej i marzenia. Lecz.. charakter jeden obie mają tylko jedna dobra i łaskawa, zaś drugiej nikt w drogę wejść nie śmie. Jak charakter każdy z nas posiada, a od nastroju rożny się przejawia, tak i z nimi bywa.

- Rozumiem. Wybacz, że pytam. Wiem, że nie powinien. - Szepnąłem spuszczając głowę, która nagle ciążyć strasznie zaczęła. Niegrzeczny być, czy urazić jej naprawdę nie miałem zamiaru, więc przeto wstyd się przejawił na moich bladych policzkach. Skoro ona teraz pytań nie zdawała, to ja chyba też powinienem przestać.

Może natura moja i jest zmienna, lecz mimo to dużo mniej skąplikowana mi się w tej chwili wydała. Spuszczona głowa, czerwone policzki, niepewne słowa. Jakoby dziecko zawstydzone. Choć przed chwilą jeszcze mówił tak pewnie.
- Przecież pytać ci pozwoliłam, więc przepraszać mnie nie masz za co. - Rzekłam łagodnie, aby ten znów na mnie wzrok ośmielił się podnieść. - Jakieś jeszcze pytanie cię męczy? - Spytałam chcąc nakłonić go niejako do mówienia.

- Chyba nie. - Szepnąłem niemrawo nadal nieco przez wstyd sparaliżowany, który ruszyć mi się z miejsca nie pozwolił. Ostrożnie słowa dobrać chciałem, gdy zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę jeszcze jedno pytanie mam na końcu języka. Ostrożnie podniosłem głowę i jeszcze raz się Dziewannie przyjrzałem z zdenerwowaniem w oczach, choć nie sądziłem że na nie odpowie. - Jeśli mogę wiedzieć to, dotrzymasz słowa? Uwolnisz mnie po trzech latach, nawet jeśli innym był niż teraz. - Szepnąłem wlepiając swoje spojrzenie w jej czarne oczy, które naprawdę nie były takie proste do rozgryzienia.

Zmarszczyłam lekko brwi na jego słowa, choć uśmiech mi delikatny z twarzy nie znikał. Nad tym zastanowić się na chwilkę musiałam, choć odpowiedź na pytanie wszak znałam. Tylko ostatnie słowa jego dziwne mi się jakieś wydały. Cóż znaczyć mogły? Nie wiedziałam, lecz złamanie słowa danego zawrzdy się plamą na honorze staje, a i co w tedy obiecałam szczerze, tak teraz szczerze dotrzymać chciałam.
- Tak. - Odparłam w końcu, choć zawachałam się przy tym nieco. Wprawdzie prawdę mówiłam, lecz... co na myśli miał mówiąc "inny niż teraz" nie rozumiałam chyba.

Uśmiechnąłem się delikatnie, bo przyznać mogę że troszkę innej odpowiedzi się spodziewałem, a ta nam obojgu na dobre wyjdzie. Prawda? Na kłamstwie tylko ja się opieram stanowczo, ale ona chyba już nim powoli żywić powstaje.
Skinąłem głową, z nikłą nadzieją że słowa dotrzyma, ale skoro Kniahinią była to może jest szansa nikła. Czy za moją sprawą jeszcze choć raz wstawić się będzie raczyć, a to trudna rzecz zwłaszcza przy niewolniku. Przymknąłem na chwilkę powieki niemal pewien, że dziewczyna mi się cały czas przygląda z zainteresowaniem, ale przeto zabronić tego nie mogę.
- Dziękuję. - szepnąłem z uśmiechem.

Chwilę nad kolejnymi słowami się zastanawiałam. Wszak wcześnie wciąż było, noc młodziutka jako to niemowlę od piersi matki jeszcze nie odstawione.
- Wiesz kim była ta panna, co do ciebie dziś rano przyszła polecenie moje przekazać? - Spytałam zaintrygawana nieco, czy może magia jego jak moja pozwalała niejako naturę innych wyczuć. Jego chociaż by dziwna była i w połowie mi całkiem obca.

- Znam jej imię, ale kim była na tę chwilę nie jestem w stanie powiedzieć. - Mruknąłem przypominając sobie dzisiejsze poranne, wręcz niecodzienne spotkanie z różowowłosą. W prawdzie była bardzo dziwna, ale jeśli trzeba będzie to w prawdzie da się przyzwyczaić. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo jej charakteru nie zdążyłem w kilka chwil poznać.
- Dlaczego nazwała mnie Jasse? - Zapytałem zdezorientowany, bo znaczenia tego słowa bynajmniej nie znałem, czy w pamięci gdzieś głęboko się skryło. Nie do końca wiedziałem jak zostałem przezwany, dlatego też wiedzieć to chciałem. Spojrzałem na płomienie szukając w nich odpowiedzi, ale one puste o dziwo się okazały co troszkę martwić mnie zaczęło, bo zwykle pokazywały wiele więcej niźli zdawać się mogło...

Swój wzrok także ku płomienią skierowałam, aby o tym co powiem opowiadały.
- Każde imię tu coś znaczy, a Malina... no cóż, myślę że owoc taki jest ci znany. - Mówiłam a w miarę wypowiadanych słów i krzak malin płomienie niejako uformowały, tak też się dalej działo i o czym kolwiek wspominałam zaraz w kominku ujrzeć można było. Przeto o driadach mu opowiedziałam, które do nimf podobne są zgoła, jednak kiedy tamte w odległych krainach żyjące jeno ponoć w lesie spotkać można, z tymi inaczej było. One nie od drzew jedynie i boru, ale od pól, łąk zielonych, gaików ślicznych, moczarów, rzek, czy stepów nawet były. Każda zaś inna nieco i za coś innego z goła odpowiedzialna. A każda wesoła, dobra i pogodna, jeno tego co strzeże niszczyć ni ścinać, czy zabijać pochopnie nie można, bo ona w obronie bluszczem, bądź innym czym oplecie i udusi, czy też zwierzęta naśle by te śmiałka na strzępy rozerwały.
Dalej o tym że wiem co rano uczynił mu powiedziałam wzroku od płomieni nie odrywając.
- A że o wszystkim co od wschodu, do zachodu się w zamku dzieje wnet wieści się rozchodzą. Tak nie wiedząc jakie imię nosisz Jasse cię nazwały, co jasny oznacza, a i od słowa którego kwiatek niebieski, na polach rosnący zyskał swe miano i jasieńcem jest nazywany. - Dokończyłam wzrok od ognia odwracając, z którego języczków kwiatek ów się uformował.

Z zaciekawieniem przyglądałem się płomieniom, które przybierały formy, jak i kształty tak jakby żyły swoim własnym, nieodgadniętym, wręcz niepojętym życiem. Ogień nie był mi, iż jego bogiem poniekąd byłem, to jednak mimo wolałem nie ingerować w to co sobą reprezentuje. Los chciał, aby teraz i ona zaczęła bawić się ognistymi językami, umiejętnie żąglując nimi jak piłeczkami, które bez reszty poddały się jej całkowitej woli. W życiu przeżyłem już bardzo wiele, ale mimo to wszystkiego bynajmniej nie wiedziałem i chyba już nigdy się nie dowiem.
- Owoc jest bardzo dobrze mi znany, ale jego smak... pozostaje tajemnicą. - Szepnąłem z delikatnym uśmiechem na ustach, bo słowa moje w prawdzie szczere były, choć czasami pamięć zawodzi. Nigdy z tego co wiem malin nie jadłem, bo uznane były za owoc niewinności, a więc przeznaczone dla mnie bynajmniej nie były.
- Władasz ogniem? - Mruknąłem przyglądając się przez chwilę jasnowłosej, która skrzyżowała nasze spojrzenia. Nie widziałem w nich gniewu, choć miała ku niemu solidne powody, ale z drugiej strony powiedziała, że nie muszę spuszczać wzroku. Prawda?
Ja jednak postanowiłem dalej ogień obserwować, aby w odpowiedniej chwili zgasić go jednym palca skinieniem. Dym unosił się w powietrzu, a jego specyficzny zapach moje nozdrze zaczął natrętnie drażnić. Wnętrze kominka szron pokrył starannie, choć nie taka moja wola do końca była. Powietrze zimne się w swoim powiewie zrobiło, a przy każdym oddechu para z ust uciekała.

Nie, nie władałam ogniem, lecz on najwyraźniej lód miał w swej ręce. Zimno też zaraz się zrobiło, mróz na kominku przedziwne kwiaty wyrzeźbił.
- Nie nazwała bym tak tego. To zioła były. - Powiedziałam odpowiadając na jego pytanie niejako.
- Odwróć to coś zrobił. - Rozkazałam zaraz stanowczo czując że zimno powoli i na mnie zaciska swe szpony.

Zmieszałem się troszkę, bo  Dziewanna złością na moje zachowanie odpowiedziała, a ja nie miałem bynajmniej takiego zamysłu, czy złych zamiarów.
Podszedłem więc do kominka, zastanawiając się jak naprawić to co przed chwilę zniszczyłem, choć z pewnością nie będzie to takie proste.
- Nie wiem czy dam radę, niełat­wo roz­pa­lić ogień na sta­rym palenisku.  Mruknąłem niepewnie wyciągając dłoń nad niedopalone drewno, które nie wyglądało najlepiej. Zagryzłem nerwowo wargę zastanawiając się nad rozwiązaniem tegi problemu. Ogień? Miałem w nim swoje udziały, ale nawet swojego pana parzył niemiłosiernie. Co wybrać? Karę od Dziewanny, czy raczej poparzone dotkliwie dłonie? Westchnąłem  głośno przymykając powieki, aby z moich rąk zielony płomień ożywił, wręcz wskrzesić ulotny ogień.
Ręce bolały straszliwie, ale mimo to uparcie coraz bardziej wzmacniałem ognisty język, który oplatał oblodzone drewno. Udało się rozpalić, jeszcze raz płomienie wysokie wzmiecić, które szron stopiły dokładnie. Wróciłem na swoje stałe miejsce, spuszczając głowę aby na dziewczynę nie patrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro