8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początkowo ucieszyłam się nieco, że ten ogień rozpalił, jednak kiedy na ręce jego spojrzałam... Ni jakiej krzywdy mu zrobić nie chciałam, tymczasem dłonie jego od wewnętrznej strony całe strasznie poparzone były. Najwyraźniej mimo że on nad ogniem władał, to i jego parzyły jego języki. Jednak nic nie powiedział, nie szepnął, czy nie jęknął, nie syknął.
Cichy, pokorny i wciąż mnie, albo li znów, mnie się obawiający. Żal mi się go zrobiło, a i na siebie z lekka zła byłam za rozkaz nie bacznie wydany.
- Daj ręce. - Poleciłam sama chusteczkę i manierkę niewielką wyjmując. Materiał kilkoma kroplami zrosiłam mniemając, iż to najpewniej wystarczy.

Z wachaniem podałem ręce dziewczynie, a ta oparzenia moje przemywać zaczęła, aby rany posłusznie goić się zaczęły. Tak też się stało, a mnie ulga momentalnie przeszyła jako miecz ostry.
- Dziękuję Pani. - Szepnąłem z nikłym uśmiechem, którym rzecz pewna obdarowałem jasnowłosą. Byłem jej za to wdzięczny, bo oparzenia u Jotuna długo się utrzymują, a liczba dni pod miesiące podchodzi niestety. Wydawało się, że czasami szukałem fałszu, zła tam gdzie tak naprawdę nigdy go nie było i chyba to był mój błąd. - Dlaczego to robisz? - Zapytałem chcąc poznać szczerą odpowiedz, bo kłamstwo w ustach innych... zaczynało mnie brzydzić. Równie dobrze mogła uczynić to żeby  jutrzejszego dnia do pracy się nadawał. Prawda?

- Krzywdy twojej nie chciałam, a jeno żeby ciepło znów było. Bo i marząć powoli zaczynałam. Przeto o szron mi bardziej niż o drwa w kominku chodziło. A gdybyś rzekł że cofnąć tego nie zdołasz bez krzywdy swojej i o wybaczenie mnie poprosił, to bym żalu ni jakiego do ciebie nie miała. - Szczerze odpowiedziałam, choć nie wprost na jego pytanie co prawda.
- Na zdrowie swoje bardziej uważaj. - Przykazałam. - i mów, kiedy coś zbytnio trudne, czy też złe dla ciebie się okaże. - Dokończyłam. Do rzeczy niemożliwych wszagrze, lub takich, gdzie by uszczerbek na zdrowiu poniósł go wołać jak i nikogo zamiaru nie miałam.

Delikatnie, wręcz niepewnie cofnąłem dłonie, kiedy już w dobrym stanie były. Dziewanna dobrem się przejawiała, a ja chciałem jakoś się za to odwdzięczyć, bo wszakże swój zszargany ale jednak honor miałem. Przesunąłem palcami po materiale swojego rękawa, aby sprawdzić co się w nim za włókno skrywa. Nie byłem jednak na tyle spostrzegawczy, czy zorientowany aby to wiedzieć, ale czy to sens jakiś miało? Być może nie, ale myśli czymś zająć chciałem.
- Dobrze, ale niczego obiecać nie mogę... Zawsze trudno mi było trzymać się z daleka od nieszczęścia, czy niebezpieczeństwa.
Taka już moja natura i nie sądzę, aby mimo starań udało się to zmienić. - Mruknąłem przyglądając się płomieniom z błyskiem w oku.
Był taki jak ja, nieposkromiony, opanowany, zmienny, tylko z jedną zasadniczą różnicą... on był wolny. Ale przecież ja też będę, bo przecież Pani mi obiecała.

Natura... Jego dziwna, moja zaś dwojaka zgoła. Ogniem włada, acz i lud się go słucha. Płomień parzy swego pana... Dziwne to. Swaróg ogniem włada także, acz ten przez pożar wielki bez uszczerbku najmniejszego by przeszedł. Żywioł władcę swego nie krzywdzi. Acz kiedy na przeciwległych krańcach stoją? Przecie nic to pewne nie jest.
Maliny, owoc powszechny, co wagę do niego większą jeno zakochani przywiązują. Czemu więc ktoś skosztować by go nie mógł, kiedy nic one w sobie wielkiego nie skrywają?
- Znasz jako rzekłeś dobrze, czemu więc nigdyś żadnej nie spróbował smaku? - Spytałam w ogień spoglądając, który jaśniejszy niźli według natury swojej przyzwolenia byłby, się zdawał. Magia... Jego rozgałęziona w strony wszystkie, acz... Słaba.

Uśmiechnąłem się delikatnie na jej słowa, bo tak mi się zdawało że prędzej czy później podobne pytanie zada, a ja wedle sposobności swojej będę zmuszony odpowiedzieć.
- Maliny są uważane za owoc, symbolizujący niewinność, bez której i honoru nie ma. Ja straciłem swoją już dawno, dlatego smak ich nie jest mi znany. Nigdy nie będzie. - Szepnąłem spuszczając głowę, która swobodnie opadła ku ziemi. Ufności nie miałem dla nikogo, ale ona z każdą chwilą przekonywała mnie do siebie. Gdybym tylko mógł bardziej, staranniej zrozumieć jej zamiary, to może... przekonałbym się już całkowicie. - Jak one smakują? Są słodkie, czy raczej kwaśne? - Zapytałem zaciekawiony, bo przecież wiele razy zastanawiałem się już nad tym pytaniem, a odpowiedzi nie poznałem nigdy.

Niewinny wprawdzie nie był z tego co mi wiadome, jednak jednocześnie jakaś część jej w nim się zachowała i skłonna nawet powiedzieć byłam iż miał on jej więcej w sobie niźli ja.
- U nas co innego one symbolizują i nie z niewinnością, a miłością czystą i zaborczą, uniesioną są związane. Chruśniak malinowy za symbol schadzek potajemnych kochanków jest uważany, a dziewczęta czasem zawody robią sobie, która pierwsza owoców tych zbierze pełen dzbanek, ta pierwsza za mąż wyjdzie. - Mówiłam lekko patrząc uważnie czy czasem rumieńcy na jego policzkach nie znajdę. Niech ludzie co chcą mówią, ja wiedziałam iż to one tak naprawdę o niewinności świadczą i nie kłamią, co gawieć często czyni.
- Co do ich smaku się tyczy... Może sam się przekonasz? - Spytałam malinkę dorodną, dojrzałą i czerwoną silcznie mu podając. A jego zachowanie pilnie przy tym obserwując.

Zmarszyłem niepewnie brwi, a na moich policzkach pojawił się czerwony rumieniec, który zdradził moje odczucia. Nigdy nie należałem do grona osób, które puszczają słowa mimo uszu i stąd najpewniej moja gwałtowna reakcja. Spojrzałem na malinę, z zakłopotaniem bo przecież nie mogłem jej spróbować, to było wbrew pewnym zasadą, ale przecież w Asgardzie nie byliśmy w prawdzie, więc... Przyjąłem owoc z niemałym wachaniem, przyglądając mu się dokładnie. Posłałem dziewczynie niepewne spojrzenie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że naprawdę mogę spróbować. Wsunąłem owoc po między wargi, aby szybko w moich ustach się znalazł. Była bardzo dobra, słodka może też przełamana delikatną słodyczą, która dodawała takiego specyficznego posmaku. Dawno nie miałem czegoś równie dobrego w ustach, od kilku miesięcy bynajmniej, a może i dłużej? Teraz tego stwierdzić nie mogłem.
Muszę przynać, że miałem ochotę na więcej, ale no cóż... to nie dla mnie. - Dziękuję, bardzo dobra. - Szepnąłem z delikatnym uśmiechem nadal nieco speszony swoimi wstydliwymi policzkami.

Uśmiechnęłam się takim go widząc. Od dawna tak jasnych, jak w tej chwili mieć musiałam włosów nie miałam, lecz już późno naprawdę było, więc do łóżek rozejść się nam wypadało. Jutro bowiem dzień dojść zwyczajny nas czekał. Jeszcze tylko jedno pytanie do niego miałam.
- Loki, czy Jasse? Jak wolałbyś aby cię nazywała? Po zamku się już wprawdzie rozniosło, a i służba cała jasnym cię zowie, jeśli chcesz ja przy Lokim zostanę.

- Jeśli mam wybór to Loki, choć jeśli chcesz Jasse, to też możesz mnie nazwać. - Szepnąłem miękko z delikatnym uśmiechem.  Noc już zapadła a i gwiazdy się pojawiły, dlatego postanowiliśmy już na spoczynek się udać. Przed wyjściem jednak stanąłem jeszcze przy drzwiach i odrwóciłem się do swojej Pani. - Miło, że z moim zdaniem się liczysz. Dobranoc. - Odparłem wychodząc z komnaty, aby do swojej kwatery się dostać. Na łóżku swoim się położyłem, uprzednio krótki prysznic biorąc, który uświadomił mi jak bardzo zmęczony jestem. Cóż sen w takiej chwili przybył zadwyraz prędko.

- Dobranoc. - Rzekłam zaraz do swojej komnaty wchodząc, by na spoczynek się udać. Szybką kąpiel wzięłam i do łóżka równie szybko się położyłam. Długo na sen czekać nie musiałam, lecz nim powieki przymknęłam pomysł mi jeszcze do głowy wpadł pewien, który jutro z rana zrealizować zamierzałam.

***
Praca... Nie łatwa wszak i kolana co na ziemi klęczą bolą niemiłosiernie. Podłoga, jeno czysta być musi...
Mu­zyka to to­warzyszka samotności, z którą niemal każdy musi się zmierzyć. Ja robiłem to właśnie teraz na swój własny, nietypowy sposób bo było mi tak łatwiej zapomnieć.
"Gomendo" co oznacza świat w pełni, a dokładniej jego bezbrzeżne kresy, które są niemożliwe. Taki tytuł miała ta pieśń, czy raczej kołysanka śpiewana przez Asgardzkie kobiety tym którzy już nigdy z tego snu się nie wybudzą. Skazanym na śmierć... Tak więc i ja dobrzez znałem melodję, ale słowa to już inna sprawa.

- Co to za pieśń? - Spytałam zaintrygawana podchodząc nieco bliżej Lokiego.

Wzdrygnąłem się mimowolnie słysząc za plecami głos swojej Pani. Odwróciłem się szybko, aby twarzą do Dziewanny być wedle szacunku zwróconym. Odpowiedzieć? Czy jednak zdecydować się milczeć?
- Gemendo. - Szepnąłem niemal pewien, że jasnowłosa zrozumie co mam na myśli i mimo wszystko zaprzestanie dalszych pytań. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że moja Paniu musiała słyszeć jak ja... Moje policzki przybrały kolor dojrzałego buraczka, który był już gotowy do zbiorów.

- Śliczna pieśni, jednak jej znaczenia nie znam. Wyjaśnisz mi je? - Spytałam kucając obok klęczącego teraz czarnowłosego. Wszagrze zmywać mu nie kazałam, a ten mimo to robił to dalej. Powodów jego zachowania do końca mi znany nie był, choć powodów się jak zawrzdy domyślałam.

Skinąłem posłusznie głową, choć zastanawiałem się jak słowa dobrać by mnie dobrze zrozumiała.
- Jest zwana również pieśnią ostatniego oddechu.
Melodia jest dobrze mi znana, ale słowa pozostaną póki co tajemnicą. Śpiewa się ją skazanym na śmierć, aby chociaż przez chwilę mogli zapomnieć... wsłuchać się w coś zupełnie innego niż obelgi, kpiny, czy nieprzychylne słowa. Ostatnia szansa na łzy i niewyobrażalną pustkę, która pojawia się gdy melodia gaśnie... tak jak i życie. - Szepnąłem spuszczając głowę. Dziewczyna nie wiedziała co ona oznacza, dlatego nie chciałem ich zawodu.

- Rozumiem. - Powiedziałam dojść smutno podnosząc się z posadzki. Jego słowa napawały mnie jakimś dziwnym smutkiem. Tak, prawda że teraz jeno niewolnikiem był, lecz... czy taki los ciężki jego dziś był i czy naprawdę tak źle mu tu było?
Chwili potrzebowałam by z tego stanu dziwnego doprawdy wyjść przez co z komnaty bez słowa wyszłam drzwi za sobą delikatnie zamykając. Na szyderstwo tu wystawiony nie był, sam na siebie pracę cięższą, niźli dać mu chciałam wziął.
Postawy jego zaiste nie rozumiałam, bo wszak czyż taką złą Panią dla niego byłam?

Niepewnie z klęczęk się podniosłem, aby sprawdzić co z moją Panią się stało... Wyszła tak nagle, szybko że nawet nie zdążyłem się słowem do niej odezwać. Nieco zaniepokojnony, a nawet wystraszony tym niecodziennym zachowaniem jasnowłosej wyszedłem powoli na korytarz pracę swoją zostawiając. Nie było jej jednak ani w komnatach, ani w pustych skrzydłach. Chciałem przeprosić jeśli coś źle powiedziałem, ale nie miałem nawet takiej szansy. Zdezorientowany, jednak też zdetreminowany chciałem odnaleźć swoją Panią, ale zbyt wiele straży o tej porze na warcie było. Zrezygnowany wróciłem do swoich zajęć, nucąc przeróżne Asgardzkie pieśni. Dziewanna pozwalała mi używać magi, więc...
~ Pani? Coś się stało? Nie chciałem urazić, czy zasmucić. ~ Powiedziałem spokojnie.

~ Wiem, nic się nie stało. ~ Odrzekłam w myślach, co dziwne dla mnie było. Jednak jeśli on czarodziejem był... to może dziwić się temu nie powinnam? Na jawie, jak i tej niecodziennej rozmowie próbowałam pozorną radość zachować, choć dziwnie bynajmniej się czułam. Od kąd panienką, podrostkiem byłam wszystko dla dobra ludu całego jak i osób pojedyńczych robić się starałam. Dobry władca to taki bowiem co o lód dba i opiekę ojcowską i matczyną zarazem dłonią nad nim sprawuje. Wszystko, zawrzdy się w tym duchu robić starałam i zawsze Dziewanny się słuchać, lecz... czy ona boginią dobrą była? Była jak życie, więc neutralna raczej niźli dobra. Powoli wszystko znów się z mych rąk wymykało, choć dopiero co w nich swe miejsce znalazło. Czarnobóg tyle przez zimę potworów nam wychodował, że pozbyć się ich z lasów trudniej było, niźli zwykle. Krasnej opanować za nic nie mogłam, a choć w końcu do Poranka ją wysłać miałam. To o cieple w naszych relacjach mowy już dawno żadnej być nie mogło. A i lud zbytnio swawolny się ostatnimi czasy zrobił. Zaś z tego wszystkiego i niepokojów w księstwie, niewyjaśnionych, zdawało mi się że wojna jaka nowa, a straszana się wróży. Czyżbym ja ostrość widzenia przez to straciła i Panią złą się stawała? Cóż nie wiem, a kto mi o tym powiedzieć w prost się ośmieli? Nikt.

Odezwała się, a ja niec uspokoiłem się w duchu, co jednak nie było tak dobrze jak mogłoby się zdawać... Słyszałem myśli dziewanny, dobrze wiedząc że nie powinienem.
~ Nie jesteś złą Panią, możesz być pewna że jeśli stracisz ostrość widzenia to ośmielę się to powiedzieć. Od razu przepraszam, że nie zerwałem jeszcze połączenia, ale Pani myśli są błędne. ~ Szepnąłem cichutko, aby i mój głos w jej głowie głośny nie był. Wiem że to był błąd, ślepe działanie na które pozwolić sobie bynajmniej nie mogłem, ale nie mogłem się powstrzymać. "Wiem, nic się nie stało." kłamstwo być może to nie było, ale daleko od prawdy leżały te słowa. Wziąłem wiaderko z brudną wodą, szmaty i szczotkę, którą przed schowaniem dobrze wypłukać było trzeba. Zrobiłem wszystko starannie, aby do swojej komnaty wrócić w poszukiwaniu śniadania, które udało mi się znaleźć na stoliku. Zdziwiłem się nieco, a może bardziej zawstydziłem? Nie byłem pewien, jak to uczucie nazwać ale bynajmniej obce mi było. Standardowe jedzenie jak chleb czy mięsiwa mnie nie zdziwiły, ale miseczka pełna owoców... dużym zaskoczeniem była. Na ten gest uśmiechnąłem się pod nosem, ale mimo wszystko zabrałem na początku kanapki, które swoim zapachem niemal mnie z nóg zwaliły. Wszystko zjadłem w pośpiechu nie mogąc wzroku od malin oderwać. "U nas co innego symbolizują i nie z niewinnością, a czystą i zaborczą uniesioną są związane." Czy to coś znaczyć miało? Pani moja zawstydzić mnie chciała? Czy raczej jako miły gest to traktowała? Zagadką odpowiedzi były, ale mimo to policzki moje ponownie się zabarwiły. Usiadłem na łóżku z miseczką owoców na kolanach i zacząłem delektować się ich niezwykłym smakiem przez kilkanaście minut.

***
- Coś się stało? - Pytanie padło, choć nie byłam pewna z której strony, czy też od kogo.
- Nie, przepraszam. - Odrzekłam zmieszana talerz, jak i sztućce od siebie odsuwając. Wolałam nie myśleć co takiego przed chwilą, kiedy szok, czy też zdziwienie od tego świata na chwilę mnie odgrodziło.
- O kim to tak myślałam siostrzyczko? Czyżby Kupała w końcu w twoje łaski się wkupił? Gdybym ja tak gorliwego adoratora miała to bym, by spokojności trochę doznać, za niego wyszła. Bądź też szybko o za mąż pójściu z innym kim pomyślała. - Odezwała się Krasa szczebiocąc niby szczygiełek i ledwo od śmiechu się powstrzymując.
- Albo li byś Ci zabiła, co też i zrobiłaś. - Odparłam z delikatnym uśmiechem łyk wina upijając. - I to się stało powodem głównym, że do słońca grodu pojedziesz. - Dokończyłam kielich na bok odstwiając od stołu odejść gotowa.
- Anna.. - Jęknęła miłości bogini. - To żarty były, a i przecież wiem że ty serca swego nikomu nie dałaś bo i to czuję i widzę. Nie gniewaj się siostrzyczko, no. Ten grud ponoć tylko nazwę ma od słońca, a naprawdę to on bliżej nocy, bo zastojały cały i smętny, jak i ona. - Powiedziała i dali bóg przez dni kilka zamek o czym plotkować miał będzie.
- To miesiąc jeno Krasno. Po tym do nas przecie powrocisz, a jeśli ci się przez pierwsze dni dziesięć tam tak nie spodoba, to możesz przecie wcześniej powrócić. - Odrzekłam ugodowo od stołu wstając. - Teraz nam zaś trasę twej podróży najlepszą określić trzeba.

***
Odłożyłem miseczkę na stolik, aby po jedną z książek do salonu Dziewanny się udać. Zanim jednak za czytanie się wezmę już do reszty, to dokumenty, dekrety uzupełnię bez zastrzeżeń. Tak też zrobiłem, wypisując papiery aby na gniew jasnowłosej się nie narazić. Słowa musiałem ostrożnie dobierać, żeby przypadkiem nie urazić, czy szlachty nie zduntować przeciwko koronie. Prawo, obowiązki, jak i przywileje przestudiowałem już wcześniej dlatego te informacje znacznie pomogły w zadaniu, które mi powierzono. Wzdrygnąłem się pod wpływem przenikliwego spojrzenia, które ewidentnie nie należało do mojej Pani. Odwróciłem więc powoli głowę, aby sprawdzić kto zaszczycił mnie swoją obecnością. Malina jak się okazało stała oparta o drzwi framuję z rękami na piersi złożonymi, jakby tylko czekała aż ją wreszcie zauważę.
- Witaj Jasse. - Przywitała się z delikatnym uśmiechem na malinowych ustach. Byłem ciekaw czy koloru naturalnego są czy raczej szminki jakiejś używa nagminnie.
- Dzień dobry. - Przywitałem się spokojnie wzrokiem do papierów wracając, aby jeszcze ostatnie słowa na wyroku nakreślić. Nie chciałem bynajmniej dziewczyny znieważyć tym zachowaniem, ale... cóż moją Panią nie była.
- Skończyłeś? - Zapytała podirytowana nieco moją postawą, ale teraz ważniejsze dokumenty były niźli ona. - Jeszcze nie, zostały mi niecałe dwa zdania do napisania. Czegoś potrzebujesz? - Zapytałem z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Nie do końca, to jednak przyszłam sprawdzić czy obowiązki swoje już skończyłeś. Pewnie już wiesz, że Dziewanna dobrą Panią jest jeśli się jej cierpliwości na próbę nie wystawia. - Szepnęła z uśmiechem podchodząc ślimaczym tempem to biurka. - Dobre maliny? Sama je dzisiaj zbierałam z krzaków, cóż nie należy to do moich zadań ale mimo to bardzo lubię rośliny. Rośli­ny są jak ludzie, pot­rze­bują miłości, ale i ludzie są jak rośli­ny, poz­ba­wieni miłości więdną... - Mruknęła z uśmiechem przeczesując palcami swoje różowe włosy, które układały się w niewielkie loczki.  Zasmuciłem się na jej słowa, które szczerze mówiąc niemal jak miecz mnie ugodziły. Dziewczyna nie chciała zrobić mi krzywy swoimi słowani, a ja nie chciałem zniszczyć jej dobrego humoru. Moja żona...  zginęła już wiele lat temu, a nikogo jeszcze tak bardzo nie kochałem. Sygin była moim płomyczkiem, który oświatlał nawet tę najtrudniejszą drogę przez mroki tego świata... a teraz? Jest z naszą córką, gdzie nie ma już niczego prócz...
- Tak, to prawda. - Szepnąłem bardziej do siebie niż do Maliny.

***
Przeszliśmy do komnaty zaścielonej wręcz mapami. Najbardziej poczytna z nich znalazła swe miejsce na środku pomieszczenia. Ukazywała ona Nawię niezwykle dokładnie i precyzyjnie. W sposób wręcz magiczny, gdyż nie tylko góry swój kształt miniaturowy, lecz jednak na niej miały, lecz też bory na niej szumiały, ocean o brzeg swe fale miotał, a i ptaki i ludzi w wioskach, czy miastach dojrzeć było można.
Nasze góry na skraju jej jednym niemalże swe miejsce znalazły, zaś w głębi bardziej, wśród wrzosowisk i lasów łęgowych, oraz łąk podmokłych miejsce swe miał gród Łady. Z tej peryspektywy wydawał się on piękny i jak słońce jasny, lecz Kraśnie mimo to do gustu zbytnio nie przypadł.
Jednakże ze mną i przywódcą straży - który ją do celu ochraniać będzie - szlak swój obmyśliła potem jeszcze na mapę wielkości podobnej, lecz jeno nasze księstwo przedstawiającej miejsca gdzie stwory różne swe kryjówki znalazły zostały naniesione. Zaś po obiedzie znów do map tych powrócono i my na czas najbliższy wszystko rozplanować zdołaliśmy. Gdzie, kiedy i wojów ile wysłać nam przyjdzie, aby jak najszybciej z poczwarami tymi się uporać.
Trwało to wszystko wraz z naradami do wieczora samego, a i męczącym się okazało. Na koniec dnia, jak zawżdy do komnat swych powróciłam, gdzie i czy Lokiego spotkam.

***
Małżeństwo jest jak pre­zent od lo­su, op­le­ciony grubą wstęgą miłości. Świat stwarza przeróżne historie niezależnie od ludzi, którzy tak niewiele do szczęścia potrzebują. Tak niewiele zrobić trzeba, aby stracić wszystko co miał do tej pory. Sygin wszystkim moim była, a teraz jak ten krzew malin jeno symbolem miłości, dobroci i niewinności się stała. Jaskinię pamiętam, łańcuchy, misę i jad gadziny, który nie dawał wytchnienia godziny. Jeno to jak przez mgłę było, bo ból, jak i zmęczenie starannie zmysły przyćmiewało.
- Wiem, a nie chciałbyś więcej takich malin? Jesteś tutaj niewolnikiem, ale nie tylko Dziewanny ale też miejsca, tak więc wyjść nie możesz. Ja to co innego. Tylko grzeczny być musisz. - Szepnęła mi do ucha, przeczesując moje czarne włosy. Nie podobał mi się ten dotyk, był zwodniczy, obcy, nieprzyjemny. Sygin zawsze tak robiła, ale zupełnie inaczej to odczuwałem. Przyjemnie było, delikatnie a teraz...
- Przestań. - Warknąłem niejako zachowując z pozoru spokojny ton. Ostrożnie odsunąłem od siebie jej ręce, aby więcej mnie dotknąć mnie próbowała. - Nie podoba Ci się? Nawet wyboru nie masz, mogę robić co mi się podoba. Ty nie masz nic do gadania. - Szepnęła rozbawiona związując moje włosy w kucyk, czy koński ogon jak się czasami zowie.
- Nie jestem Twoim niewolnikiem, nie muszę Cię słuchać. - Syknąłem dziewczynę za nadgarstek chwytając. - Tam są drzwi. - Mruknąłem odprowadzając Malinę do wyjścia. Mimo protestów wyrzuciłem ją z pokoju zamykając za sobą drzwi.

Dziwne to było, że z dala już od gabinetu słychać krzyki jakieś. Toteż kroku przyspieszyłam, aby zaraz w komnacie tej się znaleźć. Chwilę przed nią jednak w korytarzu stanęłam zdziwniona Maliny widokiem z pokoju tego wychodziła. Skłoniła mi się w prawdzie, lecz złość i zawziętość jakąś w jej oczach widziałam. Zaraz też brwi zmarszczyłam i do komnaty drzwi otworzyłam, do której weszłam szybko drzwi zaraz za sobą zamykając.
- Cóż żeś jej zrobił? - Spytałam Lokiego w niej widząc.

- Nic jej nie zrobiłem. - Mruknąłem poddenerwowany, bo czy źle uczyniłem? Zdawać mi się mogło że nie, ale tylko niewolnikiem byłem.
Miałem nadzieję, że dziewczyna nie będzie tematu drążyć bo bardzo niewygodny był dla mnie.
- Można powiedzieć, że nie doszliśmy do porozumienia. - Wyjaśniłem spokojnie głowę podnosząc, aby Dziewannie w oczy głęboko spojrzeć. Kłamać nie miałem zamiaru, ale jeśli sytuacja mnie do tego zmusi, to wyboru mieć bynajmniej nie będę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro