9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nic jej nie zrobiłem. - Mruknąłem poddenerwowany, bo czy źle uczyniłem? Zdawać mi się mogło że nie, ale tylko niewolnikiem byłem.
Miałem nadzieję, że dziewczyna nie będzie tematu drążyć bo bardzo niewygodny był dla mnie.
- Można powiedzieć, że nie doszliśmy do porozumienia. - Wyjaśniłem spokojnie głowę podnosząc, aby Dziewannie w oczy głęboko spojrzeć. Kłamać nie miałem zamiaru, ale jeśli sytuacja mnie do tego zmusi, to wyboru mieć bynajmniej nie będę.

- W czym że to? - Spytałam zdziwiona brwi marszcząc lekko, bo mi się zdawało wcześniej że Malina przychylna jemu bardzo była, aż to mi się niecodziennym zdawało.

- Nie wiem jak to w słowa ubarć Pani. Bo nawet dla mnie niecodzienne to było. - Szepnąłem niemrawo papiery w stosik odkładając. Zbyt wiele razy ktoś za nic mnie skrzywdził, więc zamiaru mie miałem ponownie się poddać.

Czyżby znów mojej złości się lękał? Przecież winić go za nic nie miałam zamiaru. Jednak niepokój jego i wachanie w samych chodźby ruchach widać było.
Przeto do biurka zaraz podeszi am, lecz wolno z lekka, aby za złości oznake tego mi nie poczytał.
- Lecz słowami obracać zgrabnie umiesz, więc też w słowa radę dasz to ubrać. Ja też zła za to coś zrobił nie jestem, jeno chce wiedzieć czym żeś Malinę tak wzburzył. Nijakiej kary, cokolwiek to by było za to nie poniesiesz, lecz powiedzieć mi o tym musisz. - Dokończyłam uważnie w jego postać się wpatrując.

Westchnąłem głośno opuszczając swoje spojrzenie, bo jej oczy bynajmniej złością się nie unosiły. Powiedziała, że karać mnie nie zamierza więc zdecydowałem się jej jednak uwierzyć.
- Mogę powiedzieć, że Malina na coś więcej niż znajomoć się zachowywała, co pod żadnym pozorem mi się nie spodobało. Mówiłem żeby przestała, ale to oczekiwanego skutku nie przyniosło, więc grzecznie wyprosiłem ją z komnaty. - Mruknąłem gniewem się nie unosząc a raczej zażenowaniem, które na moich policzkach teraz się pojawiło.

Słowa bynajmniej pewnej ostrości, co do tego co się stało nie dawały, lecz wgląd ją w nią jakiś owszem, a pytać dalej go już nie zamierzałam aby bardziej Lokiego policzki czerwone się jeszcze nie zrobiły. Które o niewinności bynajmniej świadczą moim zdaniem, której według siebie samego w ogóle on nie posiada.
- I za cóż bym ja cię karać miała? - Spytałam odpowiedzi się bynajmniej nie spodziewając. - Mój ty, a nie jej i słuchać jej we wszystkim nie mówisz, i sprzeciwić się możesz. Przyjdź za półtorej godziny do tego pokoju, w którym ogień wczoraj tak niefortunnie rozpalałeś. - Nakazałam. - I poczekaj tam na mnie, gdybym nie przyszła tam jeszcze. - Dokończyłam wychodząc z pokoju, a do innej komnaty przechodząc oddalonej nieco, aby zaraz też Malinę do siebie przywołać.

Skinąłem głową zgadzając się z dziewczyną, która wydała mi jeszcze roznaz, a może zaproszenie? Tak czy inaczej wyszła, a ja odprowadziłem ją wzrokiem do momentu, aż nie zniknęła za drzwiami. Sam zaś wstałem od stołu i do swojej komnaty z książką się udałem.
Tak. Człowiek jest jak książka... Aby ją zro­zumieć trze­ba przeczy­tać, poz­nać... A zwykłe streszcze­nie poz­ba­wia nas tego wszystkiego.
***
Zdenerwowana wróciłam do swojej komnaty, aby z powrotem swoje długie włosy w warkocz zapleść. Nikt jeszcze mnie tak nie potraktował, a teraz zwykły niewolnik wyrzucił mnie z pokoju jak jakąś rzecz. Byłam wściekła, bo powinien znać swoje miejsce... Niech mnie Dziewanna nawet nie prosi bym dla niego dobra była, bo jak na więźnia to był zbyt swobodny, jak i niewdzięczny. Coś w nim było co do jego usta mnie ciągnęło, a On tak po prostu postanowił mnie tak zniewarzyć, ośmieszyć. Nie miałam bynajmniej zamiaru odpuścić, nie kiedy tak bardzo chciałam się do niego zbliżyć.
- Kniahini Panią wzywa. - Szepnęła służka, która dopiero co drzwi do pokoju uchyliła. Ukłoniła się lekko, jak jest sumienie nakazało i wyszła w popłochu pod ciężarem spojrzenia mojego, woląc na gniew mój się nie narazić. Ciekawe czego może chciać jasnowłosa? Czyżby ten gad się jej poskarżył? Jeśli tak to nie będę już taka delikatna. Sama zaś wstałam i kroki do komnat Kniahini gdzie też ją w jednej szybo znalazłam.
- Coś się stało? - Zapytałam niewinnie, przyglądając się czarnookiej.

Rusałki to do siebie miały, że przewrotne niczym i natura były. Dlatego też ani jej niewinny uśmiech, ani też oczka śliczne, młodziutkie jak u dziecko w niczym mnie zwieść nie zdołały. Maskę na twarz założyła, ale i ja podobnie uczyniłam złości ni jakiej, choć ta we mnie na nią była nie okazując.
- Oto ja się właśnie ciebie Malinko zapytać chciałam. Dlatego usiądź proszę i o tym co zaszło mi opowiedz. - Rzekłam, a choć moje słowa grzeczne były, to ton mój nakazywał jej to raczej, niż prosił, choć ciepły i łagodny w dalszym ciągu pozostał.

Wygrałam ten bój z Jasse, ale wojna się jeszcze nie skończyła. Sa­mo zwy­cięstwo nic nie znaczy, trze­ba umieć je wykorzystać, a ja właśnie miałam zamiar to zrobić. "Żeby wyg­rać bitwę pot­rze­ba se­tek ty­sięcy żołnie­rzy, ale żeby zwy­cięstwo poszło na mar­ne wys­tar­czy kil­ku szpiegów." ten dobrze znany mi cytat teraz symfonią dla uszu moich się stał, bo to nim mimo wszystko się kierowałam.
- Mam nadzieję, że go ukażesz. Dziękuję. - Odparłam z triumfalnym uśmiechem na ustach. Dziewanna przeto w moje kłamstwa uwierzyła, a ten niewolnik srogą karę z ręki kata otrzyma. Wszystko toczyło się w odpowiednim kierunku, a ja zaczynałam grać wedle rozłożonych przez los kart. Ukłoniłam się Kniahini, aby na jej gniew przypadkiem się nie narazić. Kobieta zawsze przychylna mi była, dlatego nie chciałam aby przez jakiegoś niewolnika masze relacje uległy zmianie. - Do widzenia. - Mruknęłam kłaniając się lekko, aby z komnaty pospiesznie uciec. Miałam swój cel i dokonam go mimo wszelaką, nawet zbyt wysoką cenę. Wystarczy tylko znaleźć punkt zaczepienia, aby wszystko stało się klarowne.

Odprowadziłam dziewczynę spojrzeniem, póki ta za drzwiami nie zniknęła. Prędzej bym ją, niźli jego teraz ukarała, zaś... kiedy wieść otrzyma, iż nic mu złego się nie stało. To i dla niej nauczka i kara zarazem będzie. Z takimi o to myślami wkrótce pokój opuściłam do sypialni swojej się udając. Chciałam słońce wśród innych swych rzecz, a półce schowane odnaleźć, bo ważne w tej chwili niezmiernie mi się wydało.

***

Czas co prawda szybko płynął jak rzeka, niszcząca swoje brzegi. Musiałem iść do salonu, aby z moją Panią się spotkać. Miałem przeczucie, że ze mną porozmawiać chciała, tylko o czym? Tego bynajmniej nie wiedziałem, ale dowiedzieć się chciałem. Odłożyłem książkę na łożko, aby swoje kroki do właściwej komnaty skierować wedle Dziewanny życzenia. Zarzuciłem więc sobie koc na ramiona, aby ogrzać się nieco bo o dziwo zmarzłem troszeczkę. Szybciutko przeszedłem do odpowiedniego pokoju, ale jeszcze jasnowłosa nie zdążyła się tam pojawić. Tak więc usiadłem niepewnie na kanapie oczekując jej przybycia i w ogień się wpatrując. Owinąłem się kocem szczelnie, który mimo wszystko wystarczającego ciepła oddać nie chciał.

Słońce po namyśle na wzięłam dwuzwrotne z mołowińcem w środku, a w niej jaskółką niewielką, misternie rzeźbioną, która symbolem moim wszak była, zaś w takim ujęciu każdemu znać da iż opieka moja nad nim spoczywa i ni wój, ni sługa, ni szlachcic, ani cokolwiek co dobre bądź, neutralne na tych ziemiach jest krzywdy mu ni jakiej zrobić nie może, bo to i mi by było sprzecienie się. Opiekę on oznaczał, ale izwierzchnictwo. Znak jasny iż on do mnie należy i nikt inny sądzić go prawa nie ma. Zaraz też symbol ów schowałam i z sypialni swojej wyszłam do umówionej wcześniej komnaty się udając.

Bawiłem się swoimi palcami oczekując jasnowłosej, która lada chwila zjawić się powinna. Powinienem zachować się jakoś inaczej? Wstać kiedy wejdzie? Nie wiedziałem, ale muszę przyznać troszkę niepewnie się czułem.
Cier­pi się z wielu po­wodów. Lecz gdy cier­pi­my, na­wet ten naj­drob­niej­szy powód do ra­dości jest dob­ry, niesie nadzieję na lep­sze jut­ro... Wte­dy ser­ce również ma lep­sze samopoczucie. Westchnąłem głośbo zdając sobie sprawę jak bardzo, zmieniłem się w ciągu ostatnich kilku dni, lat a może nawet miesięcy? Wiele razy szukałem szczęścia i muszę przynać, że nie zdążyłem się nim wystarczająco nacieszyć. Z utęsknieniem spojrzałem na drzwi, a którymi ktyło się życie, śmierć, miłość, nieszczęście, ale i niewygoda a ja? Byłem tutaj.

Do komnaty cicho weszłam. Loki już na kanapie siedział, choć na mój widok wstał zaraz. A na moją twarz, na widok jego delikatny wkradł się uśmiech, choć zaraz brwi lekko zmarszczyłam widząc go w koc przybranego. Czyżby zimno mi było? Wszak wiosna w pełni, w komnatach ciepło, a w tej jeszcze w kominku ogień płonie.
- Usiądź. - Poleciłam sama zaraz to czyniąc i przyjrzałam mu się uważniej nieco, bo z bliska. - Zimno ci? - Spytałam pzieziębienie jakieś u niego podejrzewając.

Wykonałem polecenie z delikatnym uśmiechem na ustach, który po usłyszeniu słów dziewczyny momentalnie zniknął.
- Troszkę, ale jest ono częścią mojej dwoistej natury. Zim­no sta­je się ciepłem, ciepło zim­nem, wil­goć wy­sycha, twar­de mięknie.
Nic poważnego. - Szepnąłem nie do końca wiedząc czy dobrze zrobiłem słowa te wypowiadając. Prawda była taka, że jako Jotun zimno czasem mnie przeszywał, a nieraz ciepło zaś było zbyt uciążliwe. Takie są stutki nieczystej krwi, ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
- Nic wielkiego naprawdę. - Szepnąłem spoglądając na Dziewannę.

- I przeziębiony napewno nie jesteś? - Dopytałam jeszcze. Wszak w góry wziąść go jutro ze sobą chciałam, lecz jeśli chory lepiej by w zamku został.

- Chyba nie. Nie wiem Pani. - Przyznałem wzrok swój na jasnowłosą podnosząc. Martwiła się o mnie? Jeśli tak to od razu lepiej mi się na sercu zrobiło, bo długo akceptacji szukałem.  - Nic mi nie będzie.

- Tak, jeno w góry jutro ze mną nie pojedziesz. - Westchnęłam lekko w płomienie wpatrzona. - Cóż, może to i lepiej będzie. Jeszcze za mało tę krainę znasz. Jutro od rana do zmierzchu mnie w zamku nie będzie. - Cięgnęłam z lekkim uśmiechem, swój wzrok ku niemu odwracając. - Obowiązki swoje znasz, ale podłogi ci myć zakazuje, abyś się jeszcze bardziej nie przeziębił. Po za tym to do zadań twych nie należy.

Zasmuciłem się na jej słowa, bo bardzo chciałem wyjść już z tego zamku. Było mi tutaj dobrze, ale czułem się jak ptak w klatce.
- Dobrze Pani. - Szepnąłem nieco pochmurniejąc, choć miałem nadzieję że jednak Dziewanna niczego nie zauważy. Sprzeciwiać się jej mimo wszystko nie chciałem, a obowiązki według jej słów znałem.
- To co mam robić? Jeśli podług  zmywać mi nie pozwalasz? - Zapytałem krzywiąc się lekko, bo nawet z jej komnat wyjść nie mogłem.

- Za mną pojedziesz gdy pewna będę, iż zdrowy jesteś. Jutro zaś zwykłą pracę swoją jeno wykonasz jedynie. - Rzekłam smutek jego dostrzegając. Medalion dla niego miałam i może to był czas dobry, aby dać mu go. Wyjełam więc kołowrót srebrny, na łańcuszku cienkim, lecz wytrzymałym zawieszony. - Chcę abyś to nosił i z nim się nie rozstawał. - Powiedziałam podając mu go.

Przyjąłem prezent z niemałym wachaniem, bo zadziwił mnie z lekka. Znaki na nim nieznane mi były, a przypominały gwiazgę nietypową, czy kwiat niejaki. Zacząłem błądzić po nich palcami prubując znaleźć ich przeznaczenie. Zdezorientowany nieco byłem, bo pierwszy raz widziałem, aby niewolnik coś prucz kary od swojego właściciela dostał.
- Co to jest? - Zapytałem na szyję go zakładając, aby Dziewanny rozkaz wypełnić do końca. Uśmiechnąłem się delikatnie, bo podarunek bardzo mi się spodobał i jakby nie patrzeć teraz należał do mnie. Prawda?

- To jest amulet i symbol, który chronić cię będzie.- Powiedziałam niechętnie znaczenie jego przed nim odkrywając.
Mi samej nietypowy mój gest się wydawał, jednak czy to przed leśnym lichem, czy przed rusałką, która tak łatwo za wygraną przeczuwałam iż nie coś chronić go musi.
- Kolovrot, Słoneczko to jest symbol nasz, znać ma dać, że ty nie obcy, ale nasz. To jest też amulet, znaczeń ma wiele. A pewne to tylko że to co Noc zsyła słońca się lęka. - Dokończyłam o Miłwińcu, ni jaskółce w centrum umieszczonej jednakże nie wspominając. U nas symboli wiele zawrzdy było i co poczytniejsi kniaziowie swoje mieli. Przeto moja jest jaskółka i motyl, mego brata zaś sześcian, bądź też przez wojów często używany symbol do kwiatu z trójkątów i kul uczynionego podobny.

Chronić mnie będzie? Dziwne mi się to nieco zdawało, ale mimo to ucieszyłem się nieco. Gdy niechęć sta­je się niena­wiścią, rzeczy tracą cel i miarę...
- Niechętnie o tym mówisz Pani. Mogę Ci je oddać jeśli taka twoja wola, na razie i tak z zamku, czy nawet z komnat nie wychodzę. - Powiedziałem zdejmując medalin z szyji, aby Dziewannie go z powrotem oddać. Zdawał mi się w tej chwili niepotrzebny, dlatego jasnowłosej do ręki go włożyłem bardziej się kocem owijając. Czy dobrze czynię? Czy rozkaz po raz kolejny lekceważę? To zbyt trudne pytania a ja odpowiedzi na nie bynajmniej nie znałem. Odgoniłem szybko wszystkie swe myśli, aby mi umysłu czystego niezaśniecały. Problemem być naprawdę nie zamierzałem, a przecież jako niewolnik nic mnie przed gniewem chronić nie powinno. Uśmiechnąłem się smutno w ogień się wpatrując, jakby to on w swych językach można było znaleźć jakieś nietypowe stworzenia.

Dziwne jego postępowanie mi się wydało, a choć rozkaz mój złamał to zła nie byłam wiedząc, że z dobrej raczej woli to uczynił.
- Wola moja taka abyś go nosił i z nim się nigdy nie roztawał. - Powiedziałam stanowczo, choć łagodnie bo i przestraszyć go nie chciałam, i czułam że Malina mimo zakazu mego spokoju mu dać nie będzie chciała. Lubiłam ją, lecz ta moja do niej sympatia powoli w przeszłość odchodziła. Dumę ta rusałka wielką miała, ten zaś urazić ją musiał opór jej dając. Mówić o tym jednakże nie chciałam by mym tym wiele zaiste zdradzić mogła.

- Dobrze. Zatem dziękuję, ale nadal trudno mi zrozumieć dlaczego od Ciebie Pani go otrzymałem. - Mruknąłem z delikatnym uśmiechem na ustach, którym jasnowłosą niemal natychmiast obdarzyłem. Ostrożnie zabrałem medalion i na szyję go raz jeszcze założyłem, przyglądając mu się uważnie.
- Mogę iść z tobą w góry? - Zapytałem z nadzieją w szmaragdowych tęczówkach, aby czarnooka dostrzegła w nich moją niemą prośbę. Bardzo mi zależało, aby wreszcie się z zamku wydostać, poczuć szum wiatru we włosach, rosę pod stopami i niesamowity, intensywny zapach lasu, w którym wedle opowieści niesamowite stworzenia swoje schronienie znalazły. - Naprawdę dobrze się czuję, a zimno mi dlatego że jestem... troszkę zmęczony. - Dokończyłem niemrawo, nie chcąc powiedzieć jednego słowa za dużo.

Może i Malinie nie powinnam się zbytnio dziwić? Czasem trudno mu czegokolwiek odmówić, choćby i nie prosił, choć widać że chce. Jak z malinami było, lecz kto w góry chory pójdzie ten może dwakroć bardziej chory powrócić. - Pojedziesz. - Zgodziłam się. - Lecz jeszcze nie jutro.

Dlaczego nie jutro? Przecież naprawdę nic mi nie jest. Prawda? Nie czułem się co prawda chory, ale mimo to jakoś inaczej.
- Jutro. - Jęknąłem pewnie przyglądając się jasnowłosej, która chyba nie miała zamiaru jeszcze mnie wypuścić. Chciałem zmienić jej postrzeganie, ale moje starania bynajmniej w dobrym kierunku nie zmierzały.

Pokręciłam głową na nie. Cóż, wciąż pewna nie byłam czy chory czasem nie jest, więc ustąpić bynajmniej nie zamierzałam.
- Jutro ze mną nie pojedziesz i zdania w tej kwestii nie zmienię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro