Rozdział 12 - Boska Komedia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widownia reagowała żywo na rozgrywający się na scenie spektakl. Był piąty września, siedzący w pierwszym rzędzie król miał urodziny. Nie chcąc odrzucać prezentu od swoich ulubionych artystów, pomimo natłoku pracy osobiście zasiadł wśród widzów i z zainteresowaniem oglądał całą komedię autorstwa Molière'a, do której muzykę napisał Jean Baptiste Lully. U boku Louisa znajdowała się oczywiście Marie Thérèse, zaś z drugiej strony do władcy uśmiechała się od czasu do czasu Henriette w wytwornej czerwonej kreacji. Nieopodal dziełu przyglądał się też książę Philippe, czekając niecierpliwie na fajerwerki, które zamierzała odpalić Françoise, grająca główną rolę razem z autorem sztuki. Nieco bardziej z tyłu siedziała Anne d'Autriche w towarzystwie ministrów i reszty dworu, wśród którego wyróżniała się dama w różowej sukni spożywająca niezliczone ilości wina.

Za chwilę miał nastąpić drugi akt komedii. W pośpiechu zmieniano zatem scenografię, podczas gdy widownia szumiała od stłumionych szeptów, żywo komentując przebieg spektaklu. Król zdziwił się, że na scenie występowała guwernantka jego syna, ale żona pośpieszyła mu z wyjaśnieniami, że Françoise to wdowa po przyjacielu po fachu Molière'a, w dodatku niezwykle utalentowana aktorka. Louis skwitował to jedynie nieszczerym uśmiechem w stronę Hiszpanki i znacznie szczerszym rzuconym w stronę Angielki. Korzystając z zamieszania, dama w różowej sukni zdołała zdobyć kolejny kieliszek pełen rubinowego płynu. Jean Baptiste Lully wczuł się w grę tak bardzo, że nie zauważył nawet, że od kilku minut aktorzy byli już za kulisami.

Nieco bardziej trzeźwy okazał się być sam Molière. Nie przejmując się zupełnie poruszeniem na widowni ani nieadekwatnym już podkładem muzycznym, wkroczył pewnie na scenę i zaczął wcielać się w stworzonego przez siebie bohatera. Wkrótce dołączyła do niego Françoise grająca jego niewierną żonę, która próbowała wszelkimi możliwymi sposobami ukryć przed nim romans, lecz robiła to wyjątkowo nieudolnie, gdyż mężczyzna od samego początku wszystkiego się domyślał. Chcąc podroczyć się ze swoją życiową partnerką, protagonista wymyślił intrygę mającą na celu ukaranie jej w wyjątkowo zabawny sposób.

Upewniwszy się, że kobieta dekorowała właśnie jadalnię bukietami świeżo zerwanych kwiatów i była w stanie wszystko słyszeć, bohater otworzył drzwi wejściowe i zaczął rozmawiać z nieistniejącym posłańcem:

— Bądź pewny, panie, że doręczę jej tę wiadomość osobiście!

Widzowie wybuchli śmiechem, widząc aktora dyskutującego samego ze sobą przez otwarte wrota oraz niczego niespodziewającą się małżonkę, głęboko przekonaną, że na zewnątrz faktycznie ktoś był. Z kieszeni wyciągnął zapieczętowaną kopertę w taki sposób, by wszyscy mogli ją dostrzec.

— Tak, Monsieur! — zawołał Molière, dając niewidzialnemu posłańcowi czas na odpowiedź. — Oczywiście, panie, przekażę czym prędzej! Au revoir!

Molière zamknął drzwi wejściowe i energicznym krokiem skierował się w stronę Françoise. Z pokoju obok, oddzielonego prowizoryczną scenografią, dochodził do niego stukot kobiecych obcasów. Bohaterka zatrzymała się przy mężu, spoglądając z zaciekawieniem na trzymany przez niego list.

— Ach! Madame! — westchnął nagle, jakby zupełnie nie spodziewając się jej ujrzeć. — Oto wiadomość, którą dopiero co przyniósł dla ciebie pewien młody człowiek.

Aktorka mistrzowsko wymalowała na swojej twarzy najgłębsze zdziwienie połączone z idealną dawką obojętności. Zmrużyła oczy, zmarszczyła podejrzliwie brwi, lecz mimo wszystko wyciągnęła w jego stronę dłoń i ujęła w nią kopertę. Popatrzyła na małżonka, krzywiąc się nieco, jakby uważała za niestosowne, by ktokolwiek mógł do niej wypisywać i oczekiwać jeszcze, że raczy przeczytać.

— Dla mnie? Hm...

Nie odchodząc od niego ani na krok, zaczęła otwierać wiadomość. Chciała mu pokazać, że nie zamierza przed nim niczego ukrywać i nie waha się przeczytać w jego obecności swojej prywatnej korespondencji, podczas gdy on był w stanie zaobserwować każde drgnięcie mięśni na jej twarzy.

Wiedząc, że w poprzednim akcie kobieta napisała do swojego kochanka miłosny list, widownia roześmiała się, domyślając się, że właśnie otrzymała odpowiedź, którą zdołał przechwycić przebiegły mąż, a teraz, nie dając po sobie tego poznać, uważnie przyglądał się reakcji żony. Doskonale ukazane przez Françoise subtelne skonsternowanie zdołało rozbawić również samego króla. Jedynie Anne d'Autriche nie podzielała entuzjazmu widzów — nie uważała bowiem za stosowne, aby wystawiać na królewskim dworze komedie, które jej zdaniem nadawały się do odgrywania w karczmie.

— Chyba jestem już za stara, aby docenić dowcip pana Molière'a — wyszeptała poirytowana do starszego syna, na co ten jedynie roześmiał się jeszcze bardziej, nie mając najmniejszego zamiaru przerywać gorszącego matkę spektaklu.

Dama w różowej sukni sięgnęła po kolejną porcję wina. Nikt nie zdołałby już zgadnąć, czy najnowsze dzieło komediopisarza zdołałoby ją równie mocno rozemocjonować, gdyby nie miała nielimitowanego dostępu do swojego ulubionego trunku. Zamieszanie wywołane przez królową matkę zdołało nawet obudzić skrzypka, który ni z tego ni z owego, począł grać prawidłową dla tej sceny muzykę, co rozbawiło Louisa już do tego stopnia, że ryknął niczym niepohamowanym śmiechem przez łzy.

— Jeśli można panią zapytać... — zwrócił się nieśmiało Molière, ponownie ignorując otoczenie.

Jego jeszcze przed chwilą czujny i badawczy wzrok nagle stał się zupełnie obojętny. Uśmiechał się niezręcznie do małżonki, nie chcąc za bardzo się jej narzucać, ale jednocześnie pragnąc przynajmniej poznać nadawcę wiadomości. Oczy kobiety biegały zagubione znad listu, kiedy próbowała wymyślić jakieś kłamstwo.

— Och! Tak, tak... — westchnęła cicho, próbując zasłonić się swoim niewinnym, uroczym uśmiechem. — Ten list... Tak, chciałby pan się dowiedzieć, kto do mnie napisał...

— Nie nalegam oczywiście, Madame, jeśli to jakaś bardziej delikatna kwestia...

— Skądże! To tylko... Widzisz, panie... Napisał do mnie...

Bohaterce kończył się już czas na odpowiedź. Grała na tyle umiejętnie, że na jej czole zabłysły dwie niewielkie kropelki potu.

— OGRODNIK! — wypaliła nagle, nie przejmując się wcale drżeniem rąk i całego ciała. Od razu niemal zaatakowała małżonka niedyskretnym spojrzeniem, które miało na celu wybadać jego reakcję. — Tak, ogrodnik. Ogrodnik w rzeczy samej... — ciągnęła już nieco spokojniejszym tonem, usiłując powstrzymać szybkie bicie serca.

Mężczyzna wciąż jednak przypatrywał jej się podejrzliwie. Jego wyraz twarzy zdawał się być niczym niewzruszony, ale równocześnie powątpiewający. Wiedziała zatem, że należało sprecyzować, po co ów ogrodnik miałby do niej pisać.

— Ogrodnik, który, sam najlepiej rozumiesz, szuka pracy — brnęła dalej w kłamstwo, skupiając się już bardziej na tym, by jej słowa miały jakikolwiek sens niż na tym, że reakcja jej ciała zdradzała ją zupełnie.

Mąż nadal nie wyglądał na przekonanego.

— Pracy jako ogrodnik — dorzuciła, na co ten cicho chrząknął, uznając ten fakt za oczywisty. — W ogrodzie.

Książę Philippe roześmiał się tak bardzo, że niemalże położył się na siedzącej obok niego Henriette, dusząc się w spazmatycznym śmiechu. Król uderzał dłonią o oparcie krzesła, wyjąc z rozweselenia, na co Marie Thérèse prychnęła cicho. Dama w różowej sukni parsknęła z ustami pełnymi wina, rozpryskując naokoło krwistoczerwoną ciecz.

— Czy byłby mi pan w stanie opisać tego młodzieńca, który raczył w swojej wielkiej uprzejmości dostarczyć mi ten list? — bohaterka postanowiła czym prędzej poprowadzić rozmowę na inne tory. — Nie, chwileczkę!

Jaką na Boga chwileczkę?

Molière poczuł się wybity z rytmu, gdy nagle Françoise dorzuciła do jego dialogu kwestię, której z całą pewnością tam nie było! Jak miał więc zareagować? Przecież powinien teraz podać jej pobieżną charakterystykę zewnętrzną mężczyzny, a ona dopytywać go o szczegóły, chcąc odkryć, czy był to jej kochanek. Nie wiedząc zupełnie, co uczynić w takiej sytuacji, miał jedynie nadzieję, że młoda guwernantka nie postradała zmysłów i nie zepsuje przez to premiery jego sztuki.

— Miał takie długie, nieco rudawe włosy, prawda? Jasne, roześmiane oczy...

— Być może, pani, nie miałem okazji się przypatrzeć... Przyszedł tylko, by ofiarować ci ten oto list — wskazał nagle dziwnie drżącą ręką. Usiłował przekazać aktorce, że należy czym prędzej powrócić do oryginalnego tekstu. — Nie przedstawił się mi, jedynie podał kopertę i... Nie widziałem, Bóg mi świadkiem, że nie widziałem wszystkich szczegółów jego młodzieńczej urody.

Co ta szalona kobieta wyprawiała z jego komedią?

Nikt z widzów nie zdawał się jednak zauważyć, że cokolwiek poszło nie po myśli komediopisarza. Wszyscy słuchali z zaciekawieniem, parskając od czasu do czasu znacznie już spokojniejszym śmiechem. Françoise spoglądała coraz częściej na króla, wypowiadając z największym opanowaniem przygotowane wcześniej w tajemnicy przed Molière'em kwestie. Naprowadzała go subtelnie na odpowiedzi, których oczekiwała z ust bohatera utworu, tak aby mogła dalej reżyserować spektakl według swojego przebiegłego planu.

— Monsieur, nie wiem, czy doszły już do ciebie te pikantne plotki — kontynuowała niewzruszona. — Ten cały ogrodnik zostawia w każdą niedzielę po mszy świętej we wszystkich stajniach w okolicy listy dla młodych, niezamężnych jeszcze dam.

Anne d'Autriche podniosła się z siedzenia, na co wstali wszyscy z wyjątkiem króla. Starsza kobieta, zupełnie już wzburzona treścią sztuki i ignorowana przez swojego pierworodnego syna, postanowiła czym prędzej opuścić to (w jej mniemaniu) grzeszne i niegodne królewskiego dworu przedstawienie.

— Usiądź, pani — rzucił krótko, lecz bardzo stanowczo Louis, nie spuszczając jednak oczu z Molière'a i Françoise. — Bądź łaskawa nie robić skandalu.

Królowa matka odwróciła się gwałtownie. Zmierzyła wzrokiem dwudziestosześcioletniego już władcę, jednak zrobiła to tak, jakby wciąż był jedynie małym chłopcem. W dłoni ściskała różaniec, na którym modliła się przez cały czas, jakby Bóg miał mieć moc poplątania języków aktorów.

— To TY zezwalasz na skandale na swoim dworze, Sire. Stajesz się mecenasem już nie artystów, lecz jawnogrzeszników, którzy w otwarty sposób drwią sobie z ludzi przyzwoitych i cnotliwych.

Król nie wyglądał na jakkolwiek poruszonego słowami rodzicielki. Wskazał ruchem dłoni, by wszyscy ponownie zajęli miejsca i przypatrywali się dalej spektaklowi, który wzbudził tyle emocji wśród starszej części widowni. Z delikatnym uśmiechem przyglądał się bohaterom komedii. Nie zwrócił uwagi na Anne d'Autriche opuszczającą salę w możliwie najgłośniejszy sposób. Dama w różowej sukni sięgnęła od razu po dwa kieliszki, by szybciej rozładować napięcie.

— Guwernantka naszego syna, mój panie — Françoise nie wyszła z roli ani na sekundę. — Powiedziała mi w sekrecie, że i ona odnalazła taki list w naszej stajni. A dokładniej w siodlarni. Na najniższej półce. Między czerwonym a niebieskim czaprakiem.

Molière, słysząc oburzoną królową matkę i widząc prowadzącą go w nieznane mu rejony jego własnej komedii Françoise, rozważał całkiem na poważnie zagranie ataku serca. Nie interesowało go już wcale, czy taka scena ma jakąkolwiek rację bytu w sztuce, która i tak przestała już przecież należeć do niego! Musiał czym prędzej wyrwać się z tej karuzeli niedorzeczności.

Król zastygł nagle w fotelu. Kielich, który uniósł do ust, nigdy do nich nie dotarł. Jego dłoń zawisła w powietrzu. Nie był już nawet pewien, czy należała ona do jego własnego ciała, czy może do kogoś innego. Nikt nie wiedział, w jaki sposób powinno się interpretować taką reakcję władcy.

— Pozwolisz mi zatem, Monsieur, że spalę te ofertę pochodzącą od... zachęcającego porządnych ludzi do grzechu ogrodnika — odparła Françoise, będąc już chyba jedyną spokojną osobą na całej sali. Najwyraźniej wyczuła, że Molière był już prawie na podłodze ze stresu. — Jeśli pozwolisz...

Bohaterka utworu oddaliła się od swojego męża do drugiego pokoju pełnymi gracji ruchami. Miała już pewność, że maska Madame du Soleil Levant spadla z hukiem i król uważnie analizował wszystko, co tylko robiła. Zarzuciła koniec swojej długiej sukni tak dostojnie, jak tylko potrafiła. Molière zniknął ze sceny szybciej niż dama w różowej sukni pochłaniała kolejne kieliszki wina.

Françoise zdecydowanym ruchem rozłożyła papier, na którym jej kochanek wypisał miłosne wyznania. Odsunęła krzesło od stołu i przysiadła na nim przodem do widowni, po czym zaczęła czytać fragment tego, co Louis przekazał jej pewnego letniego popołudnia:

— Pani mojego serca! Komplementy, którymi raczyłaś udekorować ostatni list, który do mnie napisałaś, zdołały jedynie zwiększyć mój szacunek i uznanie, które żywię do Ciebie od pierwszego momentu, w którym Cię ujrzałem. Miej dla mnie litość i zechciej zgodzić się na krótkie spotkanie. Jeśli Twoja odpowiedź będzie twierdząca, stanę się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Będę na Ciebie czekał o zachodzie słońca przy stawie, po którym pływają kwitnące lilie, tak bardzo zazdroszczące Ci wdzięku i urody.

Książę Philippe przyglądał się z zainteresowaniem bratu. Louis zapomniał już zupełnie, że trzymał cokolwiek w dłoniach, więc krwista ciecz wylewała się miarowo z kielicha, oblewając mu koszulę i spodnie. Nie zdołało to jednak wyrwać króla ze stanu absolutnego szoku i otępienia. Wino płynęło spokojnie cieniutkimi strużkami przy jego butach, głaszcząc suknie kobiet siedzących obok niego. Na nic zdały się nerwowe ruchy Henriette, która starała się ratować swoją nową kreację od poplamienia. Jej mąż zaśmiał się wyjątkowo histerycznie, widząc, że wino zamierzało chyba prześladować angielską księżniczkę do końca jej dni.

Czy to jakaś komedia? Tak, a pan będzie w niej grał.

Te słowa, usłyszane przez króla podczas pamiętnego zimowego balu, uderzyły go teraz z całą swoją mocą. Poderwał się z siedzenia i zaczął bić brawo tak intensywnie, że wszyscy natychmiast ocknęli się z transu ku niezadowoleniu damy w różowej sukni, która próbowała sięgnąć po kolejny kieliszek wina. W obliczu tak silnego aplauzu ze strony władcy przestało być istotne, czy komedia się zakończyła, czy też miała trwać dalej. Stojące owacje Louisa musiały oznaczać spuszczenie kurtyny.

Gdy tylko się podniosła, aby aktorzy mogli pożegnać widownię pełnym wdzięku ukłonem, król szepnął coś jednemu ze swoich sług, odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia, brocząc w kałuży czerwonego napoju. Zatrzymał się jednak w drzwiach sali i zabrał głos:

— To była najpiękniejsza komedia, jaką kiedykolwiek widziały moje oczy i jaką kiedykolwiek słyszały moje uszy. Gratuluję panu, panie Molierze.

Doszczętnie zdezorientowany artysta, skłonił się na tak pełne uznania słowa. Gdy tylko Jego Wysokość opuścił prowizoryczny teatr, zwrócił się do aktorki:

— Cokolwiek pani uczyniła, zadziałało, Françoise d'Aubigné.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro