Rozdział 24 - Duma i uprzedzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Książę został zmuszony do powrotu do Wersalu, jak tylko wyszedł z komnat brata. Przed drzwiami czekali już na niego strażnicy, którzy otrzymali rozkaz natychmiastowego odprowadzenia go do pałacu i pilnowania, by nie próbował się z niego wyślizgnąć. Jego codzienne życie nie uległo wielkiej zmianie, ale świadomość bycia więźniem króla nie dawała mu spokoju. Chociaż rzadko wyjeżdżał do Paryża lub do Saint-Cloud, zapragnął nagle opuścić wersalskie mury i znaleźć się daleko od wiecznie kontrolującego go króla, który rzucił na niego tak podłe i niesłuszne podejrzenie. W jego domu był skazany na trwający od rana do nocy spektakl oraz na towarzystwo odchodzącej coraz bardziej od zmysłów małżonki, obrażonej matki i dawnej przyjaciółki.

Ktoś wszedł do jego apartamentów. Nie zdążył się jeszcze ubrać ani położyć spać, a było już wczesne popołudnie. To, w jaki sposób potraktował go własny brat, nie pozwoliło mu ruszyć się z fotela przed kominkiem od chwili, gdy wrócił z Fontainebleau. Musiała to być Henriette. Jego otępienie zdołało zaniepokoić nawet księżną, która zbywała wcześniej wszystkie podejmowane przez niego próby mające na celu ratowanie ich małżeństwa.

— Wciąż masz na sobie ubranie nocne? — zapytała roześmiana Françoise, przekraczając pewnie próg jego sypialni, zupełnie jakby była u siebie. — Nieważne! Przyniosłam ci tomik Marota, tak jak mnie prosiłeś. Nie przejedziemy się razem konno, ale przynajmniej możemy wspólnie poczytać, prawda?

Postanowiła zignorować jego zachowanie po polowaniu i jak zawsze odwiedzić go, by spędzić z nim trochę wolnego czasu. Ludwiczek był wtedy u swoich nauczycieli, a ona miała kilka godzin dla siebie, jeśli tylko Marie Thérèse niczego od niej nie potrzebowała. Przyjaciel nie ucieszył się jednak na jej widok. Nie spuścił oczu z wygasającego już płomienia. Zdziwiło ją to, ich ostatnie dłuższe spotkanie było przecież tak dawno temu. Mimo że nie okazał najmniejszego entuzjazmu, przysunęła drugie krzesło i usiadła blisko księcia przy kominku, wpatrując się w niego z troską.

— Widzę, że dzieje się z tobą coś złego, Philippie.

— Nie nazywaj mnie po imieniu. Nie jesteś mi równa.

Zerwał się z miejsca i odszedł parę kroków dalej, stając do niej tyłem. Ubrany był wciąż w długą koszulę do spania, na którą zarzucony miał aksamitny, sięgający prawie do ziemi szlafrok. Guwernantka odłożyła książkę na stolik, po czym sama podniosła się z siedzenia i podeszła ostrożnie do mężczyzny. Położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu, po którym spływały jego nierozczesane kruczoczarne włosy. Pogładziła je nieśmiało.

— Philippie...

— Nie mam pojęcia, za kogo się uważasz, ale ja jestem księciem Orleanu i bratem samego króla. Dlatego nie możesz wchodzić więcej do moich komnat bez pozwolenia — mówił chłodnym tonem, odwracając się do Françoise. — Nie dotyczą cię żadne przywileje. Należysz do służby. Będziesz mi się zatem kłaniać jako swojemu panu.

Jej drżące palce zjechały powoli z jego ciemnych pukli. Spojrzała na niego zdezorientowana zupełnie tak, jak wczoraj w Fontainebleau. Książę zmienił się nie do poznania od wyjazdu na polowanie. Odkąd powiedziała mu, że wybrałaby go na swojego przyjaciela spośród wszystkich osób na dworze, nigdy nie dał jej odczuć swojej pozycji.

— Ogłuchłaś?! Czego nie rozumiesz?! — krzyknął nagle. — Jeśli jeszcze to do ciebie nie doszło, ukłony obowiązują cię od teraz!

Podniesiony ton głosu sprawił, że przez uchylone drzwi zajrzał od razu jego kamerdyner. Apartamenty wypełniły się prędko lokajami i pokojówkami. Dopiero odkryto, że orleański pan się obudził. Wszyscy byli przyzwyczajeni do jego nieregularnych godzin wstawania.

Widząc, że mówił całkiem poważnie, faworyta króla ukłoniła mu się, nie potrafiąc jednak ukryć zdziwienia. Obserwował ją uważnie, nie przejmując się wcale krzątającą się wokół niego gorączkowo służbą.

— Niżej — syknął. — Jeszcze niżej, nie bój się dotknąć podłogi. Twoja suknia się nie pobrudzi. A nawet jeśli, żadna strata, bo mój brat widzi się dzisiaj z Madame de Montespan. Jak w każdy czwartek od wielu lat. Z tego, co wczoraj widziałem, nie przestrzega Wielkiego Postu. Mogę cię zapewnić, że skoro złamał go dla ciebie, zrobi to tym bardziej dla niej.

Françoise klęknęła przed Philippe'em, lecz natychmiast zadarła do góry głowę. Patrzyła z dołu w jego pełne szyderstwa, triumfalnej dominacji oraz jakiegoś nieokreślonego smutku i zagubienia oczy. Starał się, jak mógł, aby pierwsze dwie emocje przysłoniły tę ostatnią. Wyciągnął w jej stronę swoją drobną dłoń, nie spuszczając z niej wzroku. Zmarszczyła brwi, na co jedynie potrząsnął nią nieznacznie. Przywykła raczej do ściskania lub gładzenia jej w celu dodania mu otuchy lub wyrażenia troski. Gdy splatali ze sobą swoje palce, zapominali o dzielącej ich hierarchicznej przepaści. Z bólem ucałowała wyprostowaną dumnie rękę księcia, robiąc wszystko, co było w jej mocy, aby zdołał poczuć choć ułamek tego, czego doświadczała w tamtej chwili — niewyobrażalnej tęsknoty za utraconym przyjacielem.

Philippe'a przeszył dreszcz, kiedy jej wargi musnęły jego skórę. Szybko wyrwał jej swoją dłoń i odszedł od niej kilka kroków. Dopiero wtedy zauważył przyglądającą się tej scenie Henriette, która stała za klęczącą wciąż kobietą.

— Podaj mi i księżnej herbatę — rozkazał ozięble Françoise.

Podniosła się nieśpiesznie, rozglądając się po komnacie. Wokół aż roiło się od czekającej na każde skinienie księcia służby. Wydukała zatem:

— To nie należy do moich obowiązków, Monsieur.

— Myślałem, że całkiem lubisz wykraczać poza swoje codzienne zadania. Nie sądzę, by płacono ci za zaspokajanie króla. Tymczasem, sama się pchasz, by spełnić wszystkie jego życzenia. Dlaczego więc masz czelność odmawiać podania mi herbaty?

Ledwo zdążył skończyć zdanie, lokaj niemalże wybiegł do kuchni. Henriette zajęła miejsce obok męża, dokładnie tam, gdzie jeszcze niedawno siedziała guwernantka. Przypatrywała się podejrzliwie im obojgu, ale nic nie powiedziała. Nie nadążała za huśtawkami nastroju Philippe'a. Raz traktował ją dawnym zwyczajem jak intruza w swoim domu i drwił sobie z niej przy każdej okazji, innym razem zabiegał o jej względy i usiłował budować ich relację od samego początku, mimo że minęło kilka lat, odkąd została jego żoną.

— Jak mają się moje córki, Minette?

Tylko tyle? Powinien jeszcze dorzucić szydercze pytanie, czy nie zaczynają już przypominać mocniej któregoś z braci. To było jednak wszystko, czego chciał się dowiedzieć. Co więcej, nazwał ją zdrobnieniem.

— Nie wiem, nie mam ochoty u nich bywać. Nie jestem tam mile widziana.

Na dworze krążyła plotka, że całkowicie postradała zmysły. Wszyscy wiedzieli o jej kąpieli w fontannie w trakcie burzy, paranoicznym odganianiu nieistniejącego dymu, dziwnych głosach w jej głowie oraz o zasłabnięciu na uczcie na widok księżniczki Palatynu. Ograniczono zatem jej kontakty z dziećmi do spotkań raz dziennie pod ścisłym nadzorem, na które jednakże przestała zupełnie przychodzić. Nie miała siły znosić zaciekawionych spojrzeń służby, dziecięcego płaczu, rosnącego rozczarowania, że Louis porzucił chociażby myśl o tym, że mógłby być ich ojcem. Porzucił też ją. Ponownie została sama z nieobliczalnym, ironicznym mężem i córkami, które przestała kochać, odkąd król się ich wyrzekł, a Philippe nawet się nimi szczerze nie zainteresował.

— Nie przejmuj się. Wkrótce wszystko wróci do normy — odparł obojętnie znad tomiku Marota.

— Nie wiem, co uznajesz za normę. Przez ciebie nic nigdy nie było normalne, Monsieur.

Książę przerzucił kilka kartek, nie zwracając uwagi na Henriette. Oderwał wzrok dopiero wtedy, gdy Françoise pochyliła się nad nim z filiżanką herbaty. Uśmiechnął się do niej cynicznie, a następnie chrząknął cicho, po czym wyciągnął w jej stronę książkę.

— Płytkie i badziewne romansidło, zabierz to ode mnie. Masz beznadziejny gust. Połóż to koło łóżka, księżna ostatnio bardzo dużo czyta, może ona zrobi z tego jakiś użytek.

— Od kiedy to każesz sobie usługiwać dwórce Marie Thérèse? — zdziwiła się Angielka.

— A ty od jak dawna masz zwyczaj kwestionowania decyzji swojego męża w otoczeniu służby, pani?

A więc ponownie zdegradował ją do zwykłej służącej. Obie zmarszczyły brwi. Nie rozumiały sceny, jaką odgrywał właśnie przed guwernantką. Philippe brzydził się wersalskim teatrem, aż ni z tego ni z owego, postanowił w nim zagrać. Udowodnić byłej przyjaciółce, że nie tylko jej należała się główna rola, demonstrując w najbrutalniejszy z możliwych sposobów, jak marna była wciąż jej pozycja na dworze. Żona bez problemu zauważyła, że upajał się władzą nad Françoise i czerpał ogromną satysfakcję z każdego słowa i gestu.

Podniósł się z siedzenia. Stanął przy Henriette, kładąc dłoń na oparciu krzesła. Uniósł jej podbródek w taki sposób, by spojrzała w jego oczy.

— Na pewno pożyczy ci wiele ciekawych lektur. Będziesz miała co robić wieczorami, bo teraz nie wolno mi opuszczać Wersalu i jesteśmy na siebie skazani. Rozwiązałem za ciebie już problem, podpowiadając ci, jak możesz mnie skutecznie unikać.

Pochylił się nad jej uchem, nie spuszczając jednak spojrzenia z kochanki króla. Następnie zaczął coś szeptać, chociaż zrobił to tak, że obie mogły usłyszeć każde słowo:

— Podobno pani d'Aubigné dysponuje nawet egzemplarzem Sztuki Kochania Owidiusza. Podejrzewam, że cię zaciekawi, czegoś się też dowiesz. Lepiej późno niż wcale. A któż to wie? Może to najwyższy czas, żebyśmy w końcu stali się naprawdę małżeństwem, przynajmniej w oczach dworu?

Twarz księcia rozjaśniała złowrogim uśmiechem. Przyglądał się Angielce w jakiś demoniczny sposób, spoglądając od czasu do czasu na Françoise. Henriette nie spodziewała się, że Philippe wróci z polowania jako człowiek budzący w niej jeszcze większe przerażenie. Oparł się mocniej na jej krześle, a drugą dłonią przytrzymał jej kark. Bez ostrzeżenia złączył ich wargi w długim pocałunku, z którego nie pozwolił jej się łatwo wyrwać. Zmrużyła oczy, nie widziała więc, jak czujnie obserwował stojącą nieopodal guwernantkę. Kobieta postanowiła wyjść, lecz on w tym momencie oderwał się od małżonki i kazał jej zostać.

— Ale powinnaś być ostrożna, Minette. U nauczycielki mojego bratanka znaleziono podobno dzieła Calvina. Zawsze wiedziałem, że Madame d'Aubigné była hugenotką. Zapewne Marie Thérèse nie chciała rzucać za szybko tak poważnego oskarżenia... Jednakże to u niej rodzinne. Dziadka Françoise od strony ojca, Teodora Agrippę d'Aubigné, więziono przez jego religijne upodobania. Zmarł w sympatyzującej z protestantami Genewie. Potem spalono na stosie jednego z jej braci za czary. Myślała, że błaganie królowej cokolwiek jej da. Zabawne, prawda?

— Wiesz zaskakująco dużo o prostej służbie, panie — odezwała się w końcu jego była kompanka. — Można by wręcz odnieść wrażenie, że specjalnie szukałeś wcześniej informacji na mój temat i udało ci się dotrzeć do drzewa genealogicznego mojego rodu. To z kolei świadczy o jakiejś niepojętej dla mnie obsesji.

Książę już otwierał usta, by odpowiedzieć na jej pełne ironii słowa, gdy nagle rozległo się gorączkowe pukanie do drzwi, krótka rozmowa między wchodzącym a kamerdynerem, po czym w komnacie znalazł się młody służący. Podał faworycie zapieczętowaną kopertę i zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Pobieżnie rzuciła okiem. Poznała pieczęć, którą Louis kazał sobie wyrobić specjalnie do korespondencji z ukochaną. Kiedy chciała mu odpisać, przekazywała zawsze posłańcowi blado żółtą wstążkę, aby potwierdzić tożsamość. Odkąd dowiedziała się, że Philippe przeczytał wszystkie listy autorstwa Madame du Soleil Levant, podjęła wszelkie możliwe środki ostrożności. Co więcej, każda wiadomość musiała zawierać słowo ogrodnik, by mogła zostać uznana za wiarygodną. Stanowiło to nawiązanie do sztuki Molière'a, podczas której kobieta zrzuciła maskę.

— Monsieur...

Mężczyzna spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Podniósł do ust filiżankę i pociągnął z niej łyk, uważnie ją obserwując. Widział, że zbierała się właśnie do powiedzenia czegoś bolesnego. Picie herbaty zdołało go powstrzymać od głośnego, nerwowego przełknięcia śliny. Henriette nie mogła już znieść tej przedziwnej atmosfery. Bez słowa opuściła komnatę, nie chcąc zostawać sam na sam z Philippe'em po wyjściu Françoise.

— Domyślam się, że za nic masz naszą przyjaźń i oczekujesz, że zapytam się ciebie o zgodę na odejście. Proszę więc o pozwolenie, panie.

— Jak mógłbym sprzeciwić się bratu i przetrzymać cię chociaż sekundę dla siebie, gdy sobie o tobie przypomniał? Sam już nie wiem, czy to ty bardziej wykorzystałaś mnie, czy on dopiero wykorzysta ciebie.

Zagryzła wargi. Miała ochotę już wyjść i skończyć czym prędzej to spotkanie, które potoczyło się tak niespodziewanie. Coś kazało jej jednak zostać. Odpieczętować list. Przeczytać go właśnie teraz.

Rozerwała pieczęć. Przeraziło ją to, co zobaczyła. Od razu zauważył to książę. Całą siłą woli zmusił się, by nie zapytać jej, co ją tak poruszyło. Papier zaszeleścił kilkukrotnie, kiedy usiłowała odczytać niezgrabne, pokreślone, naznaczone licznymi kleksami pismo. Nie w taki sposób zwykł do niej pisać król, największy esteta i perfekcjonista, jakiego kiedykolwiek poznała. Jego kaligraficzne zdolności ustąpiły miejsca drżącej dłoni.

Pięć osób zgodnie twierdzi, że działało dla niego, a ich wersje wydarzeń są spójne i nie ulegają zmianie pod wpływem tortur.

Tak zaczynał się list. Zdania były przekreślone. Władca uznał, że na początku należy przekazać jakąś inną wiadomość. Spróbował więc ponownie.

Wszyscy przesłuchiwani mówią, że to on.

Zdanie przekreślone.

Nie wiem już, czy mogę wierzyć własnym uszom. Myślę, że ktoś odebrał mi zmysły.

Oba zdania przekreślone.

Pragnę Cię ujrzeć, byś sama sprawdziła, czy potrafię jeszcze słuchać, czytać i rozumieć. Nie pojmę, że to on to wszystko zorganizował, póki sama mi tego nie powiesz.

Przekreślone.

Nie. Trzeba jeszcze poczekać. Wkrótce wszystko się wyjaśni. Pośpiech nigdy nie jest wskazany. Trzeba czekać na niepodważalne dowody. Tylko wtedy...

Przekreślone. Dalszą część tekstu przysłaniała plama z atramentu.

Kocham brata. Nie mogę go teraz uściskać, co rozrywa mi serce...

Przekreślone. Na kolejne zdanie nachodził rysunek drzewa.

Ogrodnik, ogrodnik, ogrodnik. Przypomniałem sobie w porę o ogrodniku. Co my byśmy zrobili, moja miła, gdybym zapomniał o ogrodniku?

Kiedy zwinęła z powrotem list w rulon, dostrzegła jeszcze mały dopisek na zewnętrznej stronie.

Przyjdź. Boję się. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro