Rozdział 32 - Pierwsza zmiana planów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anne Elisabeth skończyła już dwa miesiące. Szybko stała się oczkiem w głowie swojego ojca. Król przychodził do niej niemal każdego popołudnia przez cały lipiec, sierpień i pierwsze dni dopiero rozpoczynającego się września. Marie Thérèse nie mogła posiąść się z radości, że jej mąż traktował swoją córkę z równą czułością co Ludwiczka i obdarzał ją takim samym zainteresowaniem jak swojego jedynego syna z prawego łoża. Podczas tych spotkań nie zapominał oczywiście o starszym bracie księżniczki. Ani o swojej żonie.

Królowa nie rozumiała, dlaczego postanowiono nagle wywrócić cały Wersal do góry nogami. Urywki zdań po francusku wypowiadane w strachu i w pośpiechu nie zdołały jej rozjaśnić tej tajemnicy. Podobno przeszukiwano nawet pokoje Anne d'Autriche oraz komnaty księcia Orleanu, w których wciąż dochodziła do zdrowia Minette. Zgodnie ze swoim zwyczajem, gdy tylko Marie Thérèse poczuła się zaniepokojona, wołała do siebie Françoise, która błyskawicznie zdobywała dla niej wszystkie informacje. Tym razem dwórka nie przybyła na jej wezwanie. Nie zdarzało się to często, jednak w połączeniu z jej znikaniem po nocach z niewielkiego pokoiku znajdującego się tuż obok jej apartamentów, zachowanie dwudziestodwulatki wydało się nagle Hiszpance znacznie bardziej podejrzane.

— O czym rozmawiają ci ludzie za drzwiami? — zapytała damę dworu, kołysząc zaniepokojona swoje najmłodsze dziecko. — Dlaczego nie wolno nam nawet wyjść na korytarz?

— Grupa strażników chce przeszukać twoje komnaty, ale jacyś inni mężczyźni próbują im wyjaśnić, że Jego Wysokość kazał zrobić dla ciebie wyjątek.

— Nic z tego nie rozumiem — wyszeptała królowa, mrużąc swoje ciemne oczy. — Nic z tego nie rozumiem — powtórzyła głośniej, gdy tylko dojrzała wchodzącą energicznie do środka sylwetkę męża. Odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że wkrótce wszystko się wyjaśni. — Czy ktoś spiskuje przeciwko tobie? Sire...

Głos zamarł jej w gardle. Zamrugała szybciej powiekami, jakby napawające ją strachem oblicze władcy miało się od tego zmienić. Była pewna, że tylko raz w życiu widziała go w podobnym stanie. Tamtej nocy, gdy ich małżeństwo bezpowrotnie legło w gruzach, nim naprawdę się zaczęło. Będące w zenicie Słońce, zgasło zaledwie po sześciu miesiącach ich związku. Teraz też zdawało jej się, że majestatycznego monarchę przysłoniła czarna chmura. Na jego policzkach wciąż widniały ślady po potoku słonych łez, które tańczyły jeszcze w jego stalowo niebieskich oczach. Stał przed nią w sporej odległości, lecz czuła drżenie jego mięśni i łomotanie jego serca. Miała ochotę rzucić mu się w ramiona. Zapytać, co doprowadziło go do tak wielkiej rozpaczy. Tymczasem, bała się, że zostanie przez niego odrzucona.

— Louis...? — wydusiła, nie wiedząc, w jaki sposób ulżyć mu w cierpieniu.

— Wyjść. Señora Sanchez zostaje.

Dwórka, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiała hiszpańska infantka, zatrzymała się od razu, starając się wyhamować z możliwie największą gracją. Zastygła, zachowując odpowiedni dystans i wlepiła posłusznie wzrok w podłogę. Nie nazywała się wcale Sanchez, lecz Hernandez, ale obowiązkiem króla nie było przecież pamiętanie jej nazwiska, nawet jeśli spędził z nią kiedyś noc. To do niej należało domyślenie się, że chodziło właśnie o nią.

Françoise uświadomiła kiedyś Marie Thérèse, że jej mąż zawsze mylił specjalnie nazwiska kobiet, którym okazał przynajmniej raz znacznie większe zainteresowanie niż powinien. Uniosła kąciki ust w poirytowaniu, dowiedziawszy się o jego kolejnym podboju. Zarówno ona, jak i jej towarzyszka, czekały w napięciu na rozwój wydarzeń.

— Nie stój tak, Madame. Na pewno nie odzyskałaś jeszcze pełni sił, opiekujesz się dwumiesięcznym niemowlęciem — odparł, zbliżając się do żony. Usiadł obok niej na sofie, tyłem do drzwi, przy których tkwiła onieśmielona dwórka.

— Anne Elisabeth jest przy mnie. Ludwik już dawno powinien być w łóżku, ale przez to zamieszanie na pewno nie śpi, więc jeśli masz życzenie go widzieć...

— Przyszedłem do mojej królowej. Pozwól, że się przysunę — przerwał jej, po czym odwrócił się nieco poirytowany i zmierzył karcącym spojrzeniem panią Hernandez. — Ma pani tłumaczyć, señora Sanchez. Myślałem, że zrozumiała pani, w jaki sposób może nam pomóc.

Nie doprecyzował wcześniej, do czego potrzebna mu była Hiszpanka, co nie oznaczało, że do jej zadań nie należało domyślenie się jego zamiarów. Od tego momentu kobieta zaczęła skrupulatnie przekładać ze swojego ojczystego języka na język francuski oraz w drugą stronę słowa swojego dawnego kochanka i jego małżonki.

— Wiem, że wyciągnęłaś lekcję z tamtej tragedii sprzed lat — zaczął, ująwszy dłoń Marie Thérèse między swoje trzęsące się wciąż ze stresu i wielogodzinnego płaczu palce. — Zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, bym wybaczył ci twoje zachowanie. Czekałaś cierpliwie, aż mój gniew minie. Tak też się stało, nie chowam już więcej żadnej urazy, upłynęło już bowiem prawie pięć lat. Przez ten czas byłaś dla mnie dobrą żoną. Dałaś mi moje ukochane dzieci, wypełniałaś swoje obowiązki wobec mnie i naszego syna, nigdy więcej w niczym mi nie uchybiłaś, starałaś się na nowo wskrzesić wygasły ogień naszego niegdyś płomiennego uczucia.

— Naprawdę to dostrzegasz, Sire?

Skinął głową. Przysunęła się do niego bliżej. Nie miała zamiaru zwracać uwagi na niewierną jej dwórkę, gdy król w końcu się przed nią otworzył. Była dla niej tylko głosem, który pozwalał jej zrozumieć to, co leżało na sercu jej mężowi. Ucałowała w uniesieniu jego dłonie, po czym przyłożyła je do swoich zapłakanych ze szczęścia policzków.

— Zdajesz sobie sprawę, że zatrułaś i zdradziłaś naszą miłość — powiedział ściszonym głosem.

Królowa zapłakała głośno. Zdecydowała się podjąć ryzyko i wtulić się z całej siły w jego ramiona. Chwyciła się ostatniej deski ratunku. Musiało minąć wiele wiosen, nim odważyła się na tak czuły gest wobec Louisa. Przygotowywała się jednocześnie na to, że może zostać przez niego odepchnięta. Ponownie potraktowana jedynie jako ucieleśnienie dynastii, do której należała i królestwa, które sobą reprezentowała.

Pani Hernandez stała nieco zmieszana przy drzwiach, nie została przecież odprawiona. Próbowała zdystansować się od tego, co widziały jej oczy, ale nie było to wcale takie proste. Oddałaby wszystko, by choć na chwilę zamienić się z Marie Thérèse. Jej głos nie zdradził jednakże ani cienia emocji.

— Moja biedna, zagubiona Hiszpanka — westchnął, obejmując mocniej żonę. — Już cichutko. Przytul się.

Król nie musiał powtarzać dwa razy. Kobieta niemal uwiesiła się na jego szyi i spojrzała na niego zapłakanymi, pełnymi nadziei, ciemnymi oczami. Czułym gestem odgarnął do tyłu kilka grubych pasm jej kruczoczarnych włosów, które wysunęły się spod welonu i opadły na jego pierś.

— Nie chciałem zatem zachować się wobec ciebie niesprawiedliwie, moja pani — kontynuował podjęty wcześniej temat. — Wątpię byś popełniła po raz drugi ten sam błąd, ponieważ bardzo go żałujesz. Dlatego też zabroniłem przeszukiwania twoich apartamentów, mimo że w Wersalu ukrywa się morderca, który tej nocy ośmielił się spróbować otruć jedną z moich faworyt. Nawet jeśli to ty, Madame, masz najwięcej powodów, by chcieć się jej pozbyć, wiedz, że ja ci ufam.

Marie Thérèse uśmiechnęła się szczerze. Zaledwie dwa miesiące temu urodziła dziewczynkę zamiast chłopca, w Wersalu nie było bezpiecznie, gdyż po korytarzach pałacu grasował truciciel, jej rozmowę z mężem tłumaczyła jego kochanka, którą jeszcze przed chwilą uznawała za przyjaciółkę, Françoise zapadła się pod ziemię, prawdopodobnie z powodu romansu z jakimś młodzieńcem (może tym, który przysyłał jej tyle wspaniałych prezentów?), ukochana ciotka cierpiała katusze z powodu przedziwnej choroby, w wyniku której medycy musieli wyciąć jej kawałek piersi. Ale czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie, gdy zbliżyła się znów do swojego męża?

Królowa ułożyła swoje pełne wargi na kształt prostego, francuskiego słowa, które akurat znała. Qui? To właśnie to nieskomplikowane pytanie zadała bezgłośnie władcy. Doskonale wiedział, że Hiszpanka chciała poznać tożsamość nieszczęsnej nałożnicy, ale udał, że nie pojął, o co pragnęła zapytać. Na samą myśl o tragedii, która spotkała Françoise, poczuł ukłucie w sercu. Skrzywił się nieznacznie.

— Zamiast cię podejrzewać, mam do ciebie prośbę — ciągnął dalej, obejmując jej twarz swoimi dłońmi. Przysunął swoje usta do jej ust. — Powiedz... Powiedz, że niczego przede mną nie ukrywasz. — Pogładził opuszkiem palca jej wargi. — Wystarczy słowo Nie, a ci uwierzę.

Sytuacja na pierwszy rzut oka wydawała się jasna i przejrzysta. Nie miała przecież zamiaru zabić jego faworyty. Nie tym razem. Pogodziła się, że należało się nim dzielić z innymi kobietami, szczególnie z Montespan. Nie chowała też żadnego politycznego sekretu. Nawet gdyby Louis zechciał przeszukać jej pokoje, nie znaleziono by nic, co mogłoby rzucić światło dzienne na sprawę tej nałożnicy lub ujawnić jakiś podobny występek. Był tylko jeden problem. Ambasador.

Każdej samotnie spędzanej nocy powracała myślami do tej chwili zapomnienia, którą przeżyła z panem de Silvelą. Bała się konsekwencji swojego czynu, ale nie żałowała, że po raz pierwszy w życiu miała odwagę sięgnąć dokładnie po to, czego chciała. O czym jednak przypominał jej ten miłosny, zmysłowy akt z hiszpańskim dyplomatą? O panieńskim jeszcze uczuciu, którym obdarzyła młodego ambasadora pod madryckim słońcem, czy o sielskich chwilach spędzonych w ramionach tego pięknego, promieniejącego mężczyzny jako jego świeżo upieczona małżonka? Za kim tak naprawdę tęskniła? Dlaczego miała wrażenie, że to właśnie na to pytanie powinna odpowiedzieć, a nie na to, które dopiero co zadał jej mąż? A więc tak czy nie? Spojrzała niepewnie na leżącą w kołysce córkę. Czy jeśli teraz powie nieprawdę, może jej się stać coś złego? Jak dotkliwie Bóg zamierza ukarać królową Francji za zdradę zwieńczoną tak pięknym kłamstwem?

— Nie, Sire — skłamała stanowczym głosem.

Miała ochotę popłakać się z wyrzutów sumienia, gdy spotkała jego pełne wzruszenia spojrzenie. Przytrzymał jej podbródek i pocałował opiekuńczo jej czoło. Poczuła, że ostatnie wydarzenia bardzo go poruszyły. Kim była zatem tamta kobieta, która tak mocno zawróciła mu w głowie? Czy jej najgorsze przypuszczenia mogły się sprawdzić?

— Dostrzegam twoje cierpienie, Madame. Nie wiem, jak będzie wyglądać nasze małżeństwo. Możesz być pewna, że dołożę wszelkich starań, by się o ciebie zatroszczyć... Połóż się i postaraj się zasnąć. Każ też przyprowadzić do siebie lub do mnie Ludwiczka, widziałem, że bardzo się stresuje. Nie pozostawiaj naszego syna samego w tak trudnym dla niego okresie.

— Wybacz, ale... Co go tak stresuje? Guwernantka, która wymyka się gdzieś nocami ze swoim zalotnikiem? Skoro jest tak bardzo zakochana, dlaczego go nie poślubi? Czyżby był żonaty?

Louis zbliżył się do Marie Thérèse, objął ją mocno w talii, po czym pochylił się nad jej uchem. Wyszeptał po hiszpańsku, ułożywszy w swoich myślach na wpół poprawne, lecz zrozumiałe, zdanie:

— A może jego matka, która przyjmuje w swoich apartamentach pana de Silvelę bez towarzystwa osób trzecich?

Zadrżała. Złapała się mocniej jego przedramion. Czuła dłonie władcy zaciskające się mocniej na jej biodrach, jego ciepły oddech świszczący złowrogo tuż przy jej karku, duszący ją w tamtej chwili zapach perfum, który wcześniej wcale jej nie przeszkadzał. Czy mógł wiedzieć o tym, co się wydarzyło? Czyżby jej własny syn wydał na nią wyrok śmierci, zdradzając ojcu to, co miało być ich sekretem?

— Sire, to tylko...

— Oczywiście, że to tylko plotki — przerwał stanowczo. W jego głosie nie wyczuła ani nuty zawahania lub ironii. — Moja żona to najbardziej pobożna kobieta w Europie. Nie mam co do tego wątpliwości. Jesteś, Madame, aż za cnotliwa jak na mój gust. Królowa matka niepotrzebnie się zadręcza i zawraca mi głowę jakimś podrzędnym dyplomatą. Twoje słowo ma dla mnie większe znaczenie niż jej wymysły.

Delikatnie ją pocałował i uśmiechnął się do niej zupełnie szczerze. Nie wyobrażał sobie nawet w swoich największych koszmarach, że Marie Thérèse mogłaby chociaż spojrzeć z pożądaniem na innego mężczyznę. Pozbył się ostatnich podejrzeń, które wzbudziła w nim Anne d'Autriche, gdy narodziła się jego córka i dwudziestosiedmiolatka zaczęła ponownie szukać w nim miłości i opieki.

— Przecież nie masz przede mną żadnych tajemnic. Pragnę cię odwiedzić, kiedy tylko będziesz gotowa. Stęskniłem się za tobą, moja dzielna Hiszpanko.

***

Przed oczami Constantina d'Aubigné niespodziewanie wyrósł kufer podróżny. A dokładniej trzy wielkie kufry podróżne. Popatrzył na nie w taki sposób, jakby zawierały co najmniej materiały wybuchowe. Z trudem jednak wyciągał szyję, gdyż na jego kolanach siedziała dwójka jego kilkuletnich dzieci i przysłaniała mu widok na piętrzące się bagaże. Przeniósł przerażone spojrzenie na plik leżących na biurku papierów, a potem na swoją żonę. Sam nie wiedział już, co budziło w nim większy lęk tego wrześniowego wieczora — nowe zadania powierzone mu przez kontrolera finansów czy przyjazd Julie z Prowansji.

— Jakie to szczęście, że nie musisz tego rozpakowywać. Jutro rano wyjeżdżasz w góry — zakomunikował drobnej blondynce, przytrzymując na swoich kolanach młodszą pociechę. Widząc grymas niezadowolenia na jej twarzy, zwrócił się do dzieci — Chcecie jechać na wycieczkę za granicę? Widzisz, nie mogą się doczekać. Bon voyage!

Madame d'Aubigné wskazała dzieciom drogę do łóżka, w którą ostatecznie udały się po wydaniu z siebie cichego westchnienia i po pocałowaniu taty na dobranoc. Odprowadziła je wzrokiem, a kiedy zamknęły się za nimi drzwi, sama zajęła miejsce na kolanach męża. Zdecydowanym ruchem odsunęła od niego słoiczek z atramentem i zabrała mu gęsie pióro, którym kreślił wcześniej jakieś rachunki.

— Ja ci dam Bon voyage! — fuknęła. — Jechaliśmy tu z samego południa królestwa, co ty sobie wyobrażasz? Tak się ucieszyłam, że zobaczę Wersal, a jedyną rzeczą, jaką zdołałam dojrzeć wśród ciemności, był kubeł nieczystości wylewany z okna na pierwszym piętrze tuż przed moją głową.

— A było już tak blisko! Bóg miał cię w swojej opiece. Może następnym razem się rozmyśli.

Julie zaniosła się śmiechem, kaszląc w jedwabną chusteczkę. Nie potrafiła się do tego przyznać, ale stęskniła się za mężem. Nigdy wcześniej nie rozstawali się na tak długo. Brakowało jej jego docinek i uszczypliwości, gdy pewnego dnia wyjechał do Paryża i ostatecznie nie powrócił już więcej do Prowansji. Mimo że napisał jej w liście, by nie wybierała się jeszcze w podróż, nie mogła już dłużej wytrzymać rozłąki, kazała więc spakować kufry i zabrać się prosto do stolicy, skąd wkrótce udała się do Wersalu. Złożyła zaplamiony krwią materiał na pół, po czym splotła swoje chude dłonie na karku mężczyzny.

— Louis dopiero zaczął budować pałac. Wszędzie trwają roboty i unoszą się sterty pyłu. Ile razy nie otworzę drzwiczek jakiegoś mebla, zawsze wita mnie nowa porcja kurzu. Mnie i moje świeżo wyprane koszule. Zimą będzie tylko gorzej, już zaczynamy przecież powoli palić w kominku. Albo dzieci umrą z zimna albo twoje płuca stwierdzą, że mają dość — mówił, próbując zabrać żonie pióro, które przed chwilą wyjęła mu z ręki. Wyciągnęła ramię najwyżej, jak się dało, byle tylko nie zdołał go dosięgnąć. — W lipcu i w sierpniu też bawiłem się tutaj przednio. Król musi osobiście zaaprobować wszystkie zmiany, jakie chce się wprowadzić w przydzielonej izbie. Nie mogłem więc założyć nawet firanek przez co prawie oślepłem, kiedy wykonywałem kolejne rachunki dla Jeana Baptisty Colberta. Kilka razy pomyliłem się właśnie przez ten brak firanek, jestem tego pewien.

— Może po prostu nie umiesz liczyć? — zaczepiła go kobieta, rozplatając swoje długie złociste włosy. — To logiczne, że wszystkie firanki muszą do siebie pasować, aby wszystko wyglądało spójnie z zewnątrz!

— Ty to byś się dogadała z panem gospodarzem. Nie wiem, jak Françoise z nim wytrzymuje, ale ona nigdy nie miała dobrego gustu do mężczyzn. Nie wmówisz mi, że rudzi nie są wredni... W każdym razie, jeszcze trochę i sprawa będzie załatwiona. Dlatego wyjeżdżacie jutro za granicę. Oddaj mi teraz moje pióro i mój papier.

— Mówisz tak, jakbyście ty i Françoise planowali zabić króla — wyszeptała z szerokim uśmiechem na ustach. Znów zaniosła się kaszlem, pozostawiając więcej śladów krwi na chusteczce. Constantin nie wiedział już, w którym momencie kończył się jej napad kaszlu, a w którym zaczynał histeryczny śmiech. — Nie planujecie tego, prawda? — prychnęła, zakrywając swoje usta.

Patrzył jej prosto w oczy, kiedy dusiła się od swojej choroby i chichotu naraz. Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji, podczas gdy jej blade oblicze wykrzywiało się w wyrazie kpiny od samej myśli, że rodzeństwo chciałoby spróbować zagrozić władcy Francji. Oczekiwała od niego, że lada chwila sam wybuchnie śmiechem i uspokoi ją, że nie rozważali nic podobnego nawet w swoich najśmielszych snach. Trzydziestoletni brunet tkwił jednak uparcie na krześle w niezmienionej pozycji z ramionami skrzyżowanymi na piersi i śmiertelnie poważną miną.

— Stara królowa stoi już nad grobem i cierpi na jakieś schorzenie. Bóg sam pokarał ją za jej grzechy, podobnie zresztą jak Mazarina. Kardynał zmarł tego samego dnia, kiedy spalono Charles'a... Zostają nam jeszcze Louis i Marie Thérèse.

— Dlatego twoja siostra się tym nie zajmie? Ona nikogo nie ma i nikt nie będzie za nią rozpaczał — rzuciła ostro Julie. — Z chęcią zostanie męczenniczką. Widzę to w jej oczach.

Constantin wstał od biurka, nie zwracając już więcej uwagi na słowa żony. Ledwo utrzymała się na nogach, gdy jego kolana, na których wcześniej siedziała, nagle się wyprostowały. Zaczął przebierać się w koszulę nocną, pozostając odwróconym do niej plecami.

— Gdybyś mogła wiedzieć, jak zabawnie brzmi to z twoich ust. Zanosisz się kaszlem co drugie słowo. Jak myślisz, kogo będę mieć na tym świecie, gdy Françoise popełni samobójstwo po swojej zbrodni, a ciebie wykończy choroba? Uważasz, że jestem jakiś ograniczony i nie dowiem się niczego o twoim zdrowiu, jak będziesz przekupywać doktora? Ile jeszcze czasu zamierzasz udawać, że wszystko jest w porządku? — powiedział niemal na jednym wdechu. — Naszą rodzinę spotkało już wszystko. Spadło na nas każde możliwe nieszczęście... Albo będziemy dalej potulnie trwać u boku możnych tego świata i pokornie patrzeć na kolejne tragedie, które na nas sprowadzą albo pokażemy im, jak wygląda gniew ludu, którym gardzą. Mamy wybór: żyć dalej zdani na ich łaskę w złotej klatce lub odejść z hukiem, paląc za sobą wszystkie mosty.

Julie nie mogła tego dostrzec zza jego pleców, ale oczy Constantina zapłonęły krwawym ogniem zemsty. Wyglądały dokładnie tak samo, jak zaognione szaleństwem, lodowate tęczówki jego siostry, gdy podsuwała Louisowi do ust „napój miłosny" na balu w Fontainebleau. Jej bezlitosny, ekstatyczny, płomienny wzrok nie umknął wówczas uwadze samego monarchy. Spojrzenie młodego szlachcica nie różniło się niczym od spojrzenia Madame du Soleil Levant, kiedy jej palce kreśliły ostatnie zdanie jej pierwszego listu: Wiedz zatem, mój Panie, że zostałeś ostrzeżony. Pan d'Aubigné patrzył w pustą przestrzeń tak ogniście, jak Françoise, która usiłowała zebrać się na odwagę i poderżnąć królowi gardło podczas ich pierwszej wspólnej nocy w namiocie na polowaniu. Albo jak wtedy, kiedy, minąwszy się w drzwiach z Philippe'em próbowała znaleźć w sobie wystarczająco siły, by dolać bratu księcia otępiającej zmysły mieszanki do wina i utopić go w wannie.

— Wyjadę z dziećmi, jeśli coś mi wyjaśnisz. — Julie podeszła do męża i oparła swoje blade, kościste dłonie na jego szerokich ramionach. — Dlaczego twoja siostra nie zdołała zabić króla przez półtora roku?

Constantin zadrżał nieznacznie. Splótł swoje palce z jej palcami. Nie odwrócił się jednak do kobiety.

— Obawiam się, że się w nim zakochała. Po co miałaby z nim zachodzić w ciążę? — wyszeptał. — To dlatego przyjechałem do Wersalu. Sytuacja wymyka się jej spod kontroli... Jeśli ona zawiedzie, ja dokończę jej dzieło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro