Rozdział 4 - Napój miłosny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Gdybyś miała opisać króla w trzech słowach, co byś wymieniła? — w głowie Françoise stojącej na schodach prowadzących do sali balowej rozbrzmiało pytanie, które zadała jej tuż przed wyjściem ciotka.

Podarowana jej przez królową wytworna bladożółta suknia błyszczała przy każdym najmniejszym ruchu. Zdobiony brokatem i złotymi nićmi materiał odbijał światło tysięcy świec, kryształowych kandelabrów, fajerwerków, sztucznych ogni, jak i prawdziwych płomieni wychodzących z ust połykaczy ognia. Wyróżniała się jednak nie tylko blaskiem, ale i nieoczywistym kolorem, na który każdy miał zwrócić od razu uwagę w morzu nasyconych odcieni niebieskości, czerwieni, zieleni, różu i złota. Odpowiadała najnowszej modzie dzięki delikatnym, krótkim rękawom. Pozostałą część ramion przykrywał zaś przezroczysty, równie błyszczący co suknia szal, ciągnący się za Françoise wraz z każdym stawianym przez nią uważnie krokiem. Wisiał swobodnie na jej przedramionach, płynnie przechodząc w idealnie pasujące do niego rękawiczki.

— Jest ciekawski. Pragnie wiedzieć wszystko o wszystkim, ale nie satysfakcjonują go proste rozwiązania. Lubi zagadki i zgadywanki. Zupełnie jak dziecko.

Na jej smukłej szyi spoczywał sznur pereł, a z uszu zwisały delikatne również perłowe kolczyki — rodzinna biżuteria, która nigdy nie wychodziła z mody. Françoise miała ją na sobie dopiero drugi raz w życiu. Za pierwszym razem przekazywane od pokoleń perły zdobiły jej suknię ślubną, gdy w wieku szesnastu lat wyszła za mąż za prawie trzykrotnie starszego od siebie Paula Scarrona, znanego pisarza komediowego. O stokroć jednak wolałaby założyć je podczas jego pogrzebu, ale nie było to zgodne z etykietą.

— Louis to największy marzyciel, jakiego spotkałam. Pragnie, by przed pałacem w Wersalu znajdowało się ogromne jezioro, po którym miałyby pływać najprawdziwsze galery — odpowiedziała natychmiast ciotce, gdy ta zapinała jej przed balem perłowy naszyjnik. — Gdy architekt starał się mu wyjaśnić, że do takiego przedsięwzięcia byłaby potrzebna wielka rzeka, ten kazał mu ją po prostu sprowadzić.

— Niektórzy mówią, że jest po prostu próżny — zadrwiła starsza kobieta.

— Ci, którzy tak sądzą, nie znają króla. Jest artystą, a Wersal ma być jego wielkim dziełem. Ma sprawić, że stanie się nieśmiertelny.

Jej przezroczyste rękawiczki ukazywały jednak poranione dłonie — pamiątkę z ostatniej wyprawy do lasu. Françoise była już bliska zrezygnowania z nich i nałożenia w zamian takich, które przykryłyby ten mankament, ale ciotka natychmiast odwiodła ją od tego pomysłu. Wszystko bowiem, co miało jakikolwiek potencjał zwrócenia uwagi króla było według niej na miarę złota. Guwernantka ściskała więc biało-złoty, zdobiony piórami wachlarz między pokaleczonymi i pozszywanymi palcami.

— Jaką zatem wskażesz jego trzecią cechę?

Françoise uśmiechnęła się na samą myśl o swojej odpowiedzi.

Jedna służąca pokrywała jej wargi czerwonym barwnikiem, zaś druga kończyła układać jej gęste włosy o barwie ciemnej czekolady. Ciotka z kolei zbliżyła się z niewielkim flakonem perfum i rozpyliła wokół niej kwiatową mgłę. Zapach ten przeniósł ją od razu z powrotem na wyspę Marie-Galante. Otworzyła swoje lodowato niebieskie oczy, w których zapłonął nagle ogień.

— Jest żądny władzy. Zdolny do wszystkiego. Nie cofnie się przed niczym. Wie, że może zmienić cały świat i poustawiać pionki na miejscach, które sam wybierze. Stworzyć swoje własny zasady, według których świat ten będzie się rządził. Jest świadomy, że jest nowym początkiem. Zupełnie jak ja... Ja i on jesteśmy tą samą osobą.

Kobieta podała jej wówczas zdobioną złotym brokatem maskę. Jej siostrzenica ujęła delikatnie między palce cienki patyk o równie szlachetnej barwie, na którym utrzymywała się maska.

Gdy wspomnienia z przygotowań do balu odżyły na nowo w jej myślach, uniosła maskę na wysokość twarzy w taki sposób, by nikt nie mógł jej już rozpoznać. Stała na szczycie schodów, z których rozciągał się widok na całą salę, którą zmierzyła spojrzeniem podobnym do tego, którym król obdarowuje wojska przygotowujące się do bitwy na rozległej równinie.

— Czas zabłysnąć jaśniej niż samo słońce.

***

— Wie pani, dlaczego tak bardzo lubię bale maskowe? — zapytał wysoki, około czterdziestoletni mężczyzna.

Françoise nie oderwała nawet wzroku od pokazu fajerwerków, który można było podziwiać już od dwóch minut. Stała w jednym z pierwszych rzędów przy oknie. Dzięki temu mogła doskonale obserwować w odbiciu szyby wszystko, co się za nią działo i wypatrywać króla.

— Umieram z ciekawości. Proszę mnie już tak nie dręczyć i czym prędzej mi powiedzieć — odparła ironicznie wyjątkowo monotonnym tonem, na co kilka podsłuchujących osób zaśmiało się zduszonym głosem.

— Gdy zakładamy maski i stajemy się anonimowi — kontynuował niewzruszony niczym rozmówca — zdejmujemy jednocześnie maski, które narzuca nam etykieta i czysta przyzwoitość. Odsłaniamy swoją prawdziwą twarz.

Guwernantka nic nie odpowiedziała, jedynie zatrzymała kelnera przeciskającego się z tacą z winem. Wzięła do ręki dwa kieliszki i podała jeden stojącej obok niej damie w różowej sukni. Sama nie upiła jednak ani łyka.

— Czy tym gestem chce mi pani jeszcze raz powiedzieć, że na pewno ze mną nie zatańczy?

— Nie tańczę z komediopisarzami. Są zbyt skuteczni w dostrzeganiu prawdziwych intencji nawet u najlepszych aktorów.

Nieznajomy zmarszczył brwi. Wtem na sali rozbrzmiały gromkie brawa, bo właśnie zakończył się pokaz sztucznych ogni. Myśli Françoise krążyły już jednak zdecydowanie w innym kierunku. Przygotowała na ten bal takie fajerwerki, jakich nikt się nie spodziewał.

— To przez Paula Scarrona?

Kobieta odwróciła się do niego natychmiast, słysząc nazwisko swojego zmarłego męża, a on obdarował ją przebiegłym uśmiechem. Wiedząc, że jej tożsamość została ujawiona, zaśmiała się razem z nim:

— I tu mnie pan ma, panie Molierze.

— Niemożliwe! Wiedziała pani od samego początku? Co mnie zdradziło?

— Nie założył pan maski.

— Ma pani rację. Jestem komediopisarzem, musiałbym być hipokrytą, by bawić się w maskarady. Pani jest za to w swoim żywiole. Kiedy zamierza pani w końcu uwieść króla?

Françoise spojrzała niepewnie na damę w różowej sukni. Zauważywszy, że opróżniła już do końca kieliszek, natychmiast oddała jej swój, wciąż jeszcze pełen po brzegi.

— Chyba pan oszalał. Jestem dwórką Marie Thérèse i guwernantką księcia... Właśnie dlatego nienawidzę komików — poddała się, wzdychając głośno. — Wiedział pan od samego początku? Co mnie zdradziło? — zaczęła przedrzeźniać artystę.

— W poszukiwaniu króla wyciąga pani szyję jak odlatujące na południe żurawie.

Dama w różowej sukni zaśmiała się z ustami pełnymi wina, rozpryskując je naokoło. Françoise zdołała zasłonić kreację wachlarzem, nie chcąc podzielić losu Henriette. Złożyła go zręcznie i natychmiast włożyła jej w wolną rękę, zabierając jednocześnie dla siebie jej wachlarz.

— Nie obrazi się pani, jeśli pożyczę? — zadrwiła.

— W zamian za spowodowanie szkód i miłą konwersację wyświadczę pani przysługę. Niech pani uważnie słucha, drugi raz nie powtórzę... Widzi pani tego czarującego bruneta tańczącego w trzecim kółku od mojej lewej? Jest całkiem przystojny, ale wyjątkowo nie do twarzy mu w tym kolorze włosów.

Oczy Françoise zabłysnęły nagle intensywnie. Uśmiechnęła się do komika, biorąc do ręki kolejne dwa kieliszki z winem i podając je damie w różowej sukni.

— Panie Molierze, zatańczy pan ze mną?

Bez zbędnej zwłoki dołączyli się do morza wirujących na parkiecie par. Z każdą wykonywaną figurą przybliżali się jednak do mężczyzny w peruce i złotej masce, który zdążył już odłączyć się od grupy tańczących i stał w towarzystwie jakiejś kobiety, popijając przy tym wino i śmiejąc się szczerze. Najwidoczniej przypadła mu do gustu, ale guwernantka nie miała zamiaru pozwolić mu rozkoszować się dalszą rozmową.

— Wydaje się być zajęty — wyszeptał artysta, chcąc przyprowadzić ją z powrotem do króla w dogodniejszym momencie. — Teraz na pewno nie zwróci na ciebie uwagi.

— No to patrz.

Skłoniła się z wdziękiem Molière'owi i poprawiła maskę tak, aby na pewno zasłaniała całą jej twarz. Odetchnęła głęboko, udając, że zmęczył ją długi taniec. Król nie mógł bowiem wiedzieć, że pokonała jedynie kilka metrów, żeby znaleźć się obok niego. Widząc, że nie miała najmniejszych szans, by zostać przez niego zaproszoną do tańca, postanowiła sama się do niego zaprosić. Spojrzała na niego delikatnie z ukosa, jakby właśnie się do niej odezwał, mimo że był zajęty zabawianiem innej damy.

— Nie! Pan też? — zaśmiała się nagle. — Dobrze już, zatańczę z panem, skoro nie mam innego wyjścia. Jestem gotowa na wszystko, byleby tylko uwolnić się od pana Molière'a! Jego żarty o kobietach przechodzą już ludzkie pojęcie...

Mężczyzna spojrzał zaskoczony na Françoise. W tak naturalnie wyglądającej peruce i zakrywającej większość twarzy masce nikt nie miał najmniejszej szansy rozpoznać w nim króla. Guwernantka nie mogła mieć co prawda pewności, czy pan Molière zwyczajem komika nie robił sobie z niej żartów, ale pomyślała od razu, że nie zaszkodzi spróbować. Gdy zaledwie kilka dni temu tańczyła z Louisem, zwracała szczególną uwagę na wszystko, co mogłoby pozwolić jej dostrzec władcę w tłumie innych tancerzy i była przekonana, że kiedy tylko razem zaczną rytmicznie podrygiwać w takt menueta, natychmiast go rozpozna.

— Tutaj pani jest! — zawołała nagle starsza kobieta i podeszła do damy, z którą król jeszcze niedawno prowadził rozmowę. — Nie do wiary! Od razu panią rozpoznałam. Proszę pozwolić na minutkę...

Ciotka Françoise również nie próżnowała podczas balu. Nie spuściła z oczu swojej siostrzenicy nawet na ułamek sekundy i natychmiast wyczuła, że należy ratować ją z opresji.

Gdy tylko staruszka niemal porwała zdezorientowaną towarzyszkę władcy, a niemniej zdziwiony Louis odprowadził ją wzrokiem, odwrócił się w stronę Françoise. Jego zdaniem musiała zajść jakaś pomyłka, ale nieznajoma wyglądała tak niewinnie i zjawiskowo, że wyciągnął w jej stronę swoją dłoń, pochylając się w głębokim ukłonie. Postanowił bowiem, że wyjaśnianie nieporozumienia zabierze znacznie więcej czasu niż udanie, że faktycznie poprosił damę do tańca.

— Jest pan wielkim szczęściarzem. Miałam dzisiaj tańczyć jedynie z samym królem — zażartowała.

Delikatnie ujął jej rękę, w której akurat nie trzymała maski i uśmiechnął się do niej szczerze. Wkrótce dołączyli do szeregu par podskakujących subtelnie do muzyki skomponowanej przez nadwornego skrzypka.

— W rzeczy samej, jestem wielkim szczęściarzem, że zaprosiła mnie pani do tańca — zaśmiał się cynicznie, rozumiejąc już intrygę nieznajomej.

— Cieszę się, że dał się pan namówić, bo mam dla pana niespodziankę.

Louis wydawał się być zbity z tropu, ale próbował nie dać tego po sobie poznać. Tancerze uformowali dwa rzędy. W jednym z nich znajdowali się mężczyźni stojący razem w ramię w ramię, a naprzeciwko nich w takim samym układzie tańczyły ich partnerki, trzymając się za ręce. Wtem kobiety zastygły w bezruchu. Od razu tańczyć zaczęli za to mężczyźni, zbliżając się do nich subtelnie i oddalając.

— Kim pani jest? — zapytał, gdy tylko znaleźli się ponownie blisko siebie.

— Kobietą, dla której stracisz, panie, głowę.

— Czy to jakaś komedia? — prychnął, zręcznie nawiązując do jej spotkania z Molière'em.

— Tak, a pan będzie w niej grał.

Françoise w mgnieniu oka wykonała obrót razem z pozostałymi damami, odsuwając się tym samym od Louisa. Jej bladożółta suknia i złota maska ponownie rozbłysły w blasku miliona świateł rozświetlających wystawny bal. Patrząc na jej zręczne ruchy, zawadiacki uśmiech i błyszczące oczy, król nie mógł wyjść z podziwu i chciał natychmiast dowiedzieć się, kto bawił się z nim podczas maskarady.

— Czy to nasz pierwszy taniec, Madame?

— Zadajesz stanowczo za dużo pytań, panie. Odpowiem na jedno z nich, jeśli zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, gdy układ się skończy.

Nagle muzyka znacznie przyspieszyła i tancerze zaczęli szybciej zbliżać się i oddalać, zastygać w bezruchu i ponownie powracać do tańca jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Z każdą kolejną chwilą guwernantka była coraz bardziej pewna, że tym razem Molière nie stroił sobie z niej żartów. Król zaczął wychodzić z roli zamaskowanego nieznajomego, przestał bowiem pilnować, by jego talent taneczny go nie zdradził. Ona jednak uważała ciągle, by jej maska cały czas pozostała na odpowiednim miejscu.

— Zechce mi pan podać wino? — poprosiła, gdy zastygli po raz ostatni, oddychając ciężko i taniec się skończył.

Louis od razu zatrzymał kelnera niosącego na złotej tacy rubinowy napój w kryształowych kieliszkach. Françoise jednak nie odebrała od niego trunku i uśmiechnęła się jedynie do zaciekawionego mężczyzny. Jego ciekawość wzrosła jeszcze bardziej, gdy wyjęła zręcznie niewielki flakonik z przezroczystą cieczą i podniosła go na wysokość oczu, po czym odkręciła. Przytrzymała jego dłoń, w której trzymał wino, tak aby nie mógł jej już cofnąć i stanowczym ruchem wlała do środka zawartość.

— Co pani wyprawia?

— Wlewam truciznę do pana kieliszka. Spróbuje pan?

Król spojrzał na nieznajomą z rozchylonymi z szoku ustami. Była to prawdopodobnie najsubtelniejsza i najgłupsza forma zamachu na jego życie, z którą kiedykolwiek się spotkał, ale bez wątpienia najbardziej niespodziewana.

— A więc ja skosztuję pierwsza, potem ty, panie.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Françoise wzięła spory łyk i uśmiechnęła się do niego promiennie. Podała mu z powrotem wino, mówiąc:

— Nie mówiłam przecież poważnie. To coś znacznie gorszego niż trucizna. Kiedy wypije pan ten napój miłosny, już nigdy nie będzie pan mógł o mnie zapomnieć. Wszędzie, gdziekolwiek pan nie spojrzy, będzie pan widział już tylko mnie.

Dłoń króla zadrżała, sprawiając, że ciecz zafalowała w kryształowym kieliszku jak morskie fale. Nie wierzył przecież w takie bajki, lecz głos nieznajomej był tak pełen przekonania, że niemalże zmroził mu krew w żyłach. To, co wcześniej uznał za absurdalny zamach przemieniło się w najbardziej wyrafinowaną formę flirtu, z jaką miał kiedykolwiek do czynienia.

— Powinienem kazać spalić cię na stosie za czary, Madame.

— Spróbuj po tym, jak już skosztujesz, panie. Jeżeli tego nie zrobisz, nasze drogi się rozejdą. Wówczas nie sprawi mi już większej różnicy, czy zdecydujesz się uznać mnie za czarownicę.

— Co będę z tego miał?

Françoise położyła swoją dłoń na jego dłoni i przysunęła mu wino do ust. Jej oczy zapłonęły po raz kolejny. Louis nie miał pojęcia, czy był to jakiś niepojęty wewnętrzny ogień, czy jedynie blask świec odbijających się od jej lodowatych źrenic.

— Nieśmiertelność — wyszeptała przeszywająco. — Odwzajemnienie moich uczuć jest ci w stanie dać nieśmiertelność, Sire.

Król powoli uniósł kieliszek, uważnie obserwując Françoise. W krysztale zalśnił płomień wydobywający się z gardła połykacza ognia występującego w innej części sali. Wkrótce rubinowy napój zwilżył jego wargi. Pił bez pośpiechu, nie spuszczając oczu z kobiety, która tak bardzo zdołała go oczarować w ciągu zaledwie jednego tańca. W końcu oddał opróżnione do połowy naczynie swojej towarzyszce, oczekując, że i ona skosztuje więcej magicznego eliksiru.

Zaledwie jednak Françoise zbliżyła wino do ust, pojawił się przy niej mężczyzna w srebrnej masce, który dopiero co zszedł z parkietu. Wciąż dysząc od energicznego tańca, skinął subtelnie na kelnera i odebrał od niego trunek. Podszedł do niej jeszcze dwa kroki bliżej, uniósł jej ramię i skrzyżował w taki sposób, że jej kieliszek znalazł się przy jego wargach i na odwrót. Upił z niego spory łyk, uśmiechając się zarówno do niej, jak i do króla. Ugasiwszy swoje pragnienie, uwolnił jej ramię, skłonił się dostojnie, a następnie ponownie ruszył, aby zatańczyć menueta z kobietą w czerwonej sukni, którą właśnie wypatrzył wśród dam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro