Rozdział 5 - Ogień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Menuecika, Madame?

Mężczyzna w srebrnej masce poprosił do tańca damę w czerwonej sukni. Ubrany był wyjątkowo wykwintnie, można by powiedzieć, że wręcz za wykwintnie jak na bal maskowy. Najwyraźniej nie zależało mu wcale na ukryciu swojej tożsamości. Henriette przyjrzała mu się uważnie. Król mógł nosić przecież perukę, nie mogła się więc sugerować jedynie kolorem włosów.

— A umiesz tańczyć, panie? — zażartowała, wachlując się delikatnie kremowym wachlarzem. — Jeśli okaże się, że tańczę lepiej, skończy się tylko na jednym razie i więcej się nie zobaczymy.

— Przekonajmy się zatem. Mogę jednak zapewnić, że spotkamy się jeszcze nie raz.

Była zdesperowana. Wiedziała, że Louis zaczynał się nią nudzić. Od kilku miesięcy stanowczo wolał spędzać czas w towarzystwie Louise de La Vallière, która dodatkowo zaszła jeszcze z nim w ciążę. Nie mogła jednak pozwolić sobie teraz na żadną intrygę, co być może uszłoby jej na sucho jeszcze w zeszłym roku. Przymierze z Marie Thérèse też wydawało się nie wchodzić w rachubę — sprawy między nimi zaszły już na tyle daleko, że nie były w stanie zjednoczyć się przeciwko nowej kochance króla, nawet gdyby okazało się to jedynym sposobem na odsunięcie Louise od władcy.

— Pięknie wyglądasz w czerwieni, pani. Słyszałem o wypadku z suknią, który wydarzył się w zeszłym roku. Podobno biel robi z ciebie anioła. To jednak żadna strata, w tym kolorze prezentujesz się równie olśniewająco.

Henriette poczuła, jak uśmiecha się do niej los. Zrobiło jej się wręcz głupio, że zwątpiła w króla. Po wielu godzinach oczekiwania aż zaprosi ją do tańca, w końcu mieli szansę bawić się razem równie dobrze jak na pierwszym balu, na którym się poznali. Przetańczyli wówczas całą noc w pałacu Fontainebleau i nie mogli się od siebie oderwać aż do świtu.

— I ja wiem, kim jesteś, panie — zaśmiała się, słysząc słynną już na całym dworze anegdotkę o białej sukni, na którą to rzekomo Louise miała wylać wino. — Do samego końca wierzyłam, że zaszczycisz nas swoją obecnością na przyjęciu pomimo natłoku zajęć. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną dłużej, skoro udało ci się już odgadnąć moją tożsamość.

— Nic trudnego. Zawsze rozpoznaję angielskie księżniczki. Nawet w łóżku mojego brata.

Henriette odepchnęła Philippe'a i cofnęła się kilka kroków. Ten jednak wciąż kontynuował taniec, śmiejąc się triumfalnie, że udało mu się nabrać żonę. Zacisnęła wargi, spoglądając na niego z nienawiścią. Głośno wypuściła powietrze i ponownie rzuciła się z nim w wir tańca.

— Ciekawa jestem jak je rozpoznajesz, kiedy z żadną nie sypiasz — wysyczała. — Może nie powinnam się wcale temu dziwić, skoro największą maską, jaką dzisiaj włożyłeś była maska kultury osobistej w stosunku do mnie, mój panie. To właśnie szacunek i jakiekolwiek maniery stanowiły twoje największe przebranie.

— Nie rozpoznałabyś kultury osobistej, nawet gdyby zapukała do twoich drzwi, stanęła przed tobą i uderzyła cię w nos.

Do oczu Henriette zaczęły napływać łzy wściekłości. To miał być jej bal, jej wieczór, podczas którego przebywająca w klasztorze Louise nie mogła jej wreszcie przeszkodzić w tańcu z królem. Tymczasem książę Orleanu, widząc jej niepowodzenie, postanowił sobie z niej zażartować. Nie czuła więc najmniejszego oporu, by podstawić mu nogę, kiedy wraz z pozostałymi mężczyznami z szeregu zaczął okrążać swoją partnerkę. Potknął się przez to i upadł z hukiem na ziemię.

Comfortable, my lord? — zapytała po angielsku, używając przy tym słowa, z którego wypowiedzeniem jej mąż miał zawsze problem.

Uśmiechnęła się triumfalnie, i spojrzała na niego z góry. Wyglądała wyjątkowo pięknie z uniesioną dumnie głową, promieniejącą z satysfakcji twarzą, patrząc na niego, tak jakby to ona dopiero co zdołała wyprowadzić go z równowagi. W pewnym sensie udało jej się tego dokonać.

Wszyscy przyglądali się ukradkiem tej wyjątkowo wyrafinowanej małżeńskiej kłótni. Największe sztuki teatralne, najpiękniejsze obrazy i rzeźby, najwykwintniejsze dworskie tańce ani nawet najbardziej przemawiająca do serca muzyka nie były w stanie dorównać choć w ułamku zwykłej, codziennej konwersacji pomiędzy księciem Philippe'em a Henriette Anne Stuart. Młodziutka księżna wyciągnęła swój kremowy wachlarz i kołysała się delikatnie w rytm muzyki, nie spuszczając oczu z męża. Będąc wciąż w głębokim szoku, nie wyglądał on bowiem, jakby miał zamiar kiedykolwiek wstać z podłogi. Wręcz przeciwnie, odwzajemnił szyderczy uśmiech i położył się na parkiecie. Podparł głowę rękoma i spoglądał na malowidła na suficie, podczas gdy setki par krążyły wokół niego w takt menueta.

In fact, my lady, I am feeling very... CONFORTABLE — dodał na końcu po francusku, omijając zręcznie zbitki spółgłoskowe, których nie potrafił nigdy wypowiedzieć w obcym języku.

Powoli zsunął srebrną maskę z twarzy, gdyż przysłaniała mu nieco widok na freski. Położył ją obok siebie i wyciągnął się jeszcze mocniej na podłodze, chcąc zająć jak najwięcej miejsca. Widząc, że leżącym na ziemi bogato ubranym mężczyzną był sam brat króla, podrygujące do muzyki pary usuwały się mu z drogi, byleby tylko na niego przypadkiem nie nadepnąć.

— Upiłeś się? — fuknęła na niego żona, przyzwyczajona już nieco do jego ekscesów podobnie jak cały dwór, ale wciąż dająca się od czasu do czasu zaskoczyć jego nowymi pomysłami. — Wstawaj i nie rób z siebie pośmiewiska. Co ty w ogóle wyprawiasz?

— Odpoczywam. Odpoczywam od mojej ukochanej Angielki.

Dwóch lokajów zdążyło się już jednak zainteresować „odpoczywającym" księciem i czym prędzej ruszyło w jego stronę, by śpieszyć mu z pomocą. Ten, tymczasem, nie zwrócił najmniejszej uwagi na niosących mu pomoc mężczyzn i wciąż wpatrywał się z zaciekawieniem w freski. Księżna starała się uspokoić służących, przekonać ich, że Philippe'owi absolutnie nic złego się nie stało, że taka była po prostu jego natura. Wtem książę Orleanu wyciągnął dłoń, która od razu zabłysła licznymi pierścieniami. Wskazał palcem na sufit i zwrócił się roześmiany do żony:

— Zobacz, Henriette, nawet ten żyrandol jest ładniejszy od ciebie.

Gdyby tylko mogła, dama w czerwonej sukni wyszłaby z siebie i stanęła obok. Chcąc czym prędzej zakończyć tę komedię, chwyciła rękę mężczyzny, którą ten wyciągał w stronę kryształowego kandelabru i pociągnęła go do góry tak mocno, jak tylko była w stanie. Philippe mruknął coś pod nosem o publicznym napastowaniu i zwrócił się do lokajów, będąc już w pozycji półsiedzącej.

— Właśnie! Jak już tu jesteście to przynieście mi trochę wina. Ta impreza robi się jakaś drętwa... Albo nie wina, tylko szampana! Albo najlepiej i tego i tego. Zmieszam sobie dzisiaj.

Henriette stała jak wryta i przyglądała się z niedowierzaniem zachowaniu męża, które zaczęło ostatnio przechodzić ludzkie pojęcie. Im bardziej oddalała się od króla i wypadała z jego łask, tym częściej książę Orleanu starał się jej robić na złość, choćby miał nawet udawać człowieka niespełna rozumu przy całym dworze. Louis kochał swojego młodszego brata z całego serca i pozwalał mu na wszystkie jego dziwactwa, prawdopodobnie podświadomie chcąc mu zrekompensować doszczętne zniszczenie jego małżeństwa z angielską księżniczką.

— Pewnie. Zwymiotuj jeszcze na podłogę, Monsieur — zadrwiła kobieta. — A potem się w tym połóż, wytarzaj i pooglądaj sobie żyrandole.

— Podobno w Imperium Rzymskim puszczenie pawia podczas uczty było uznawane za komplement dla kucharza.

— Gdybym tylko była czarownicą, wylądowałbyś, panie, z hukiem siedemnaście wieków wstecz na przyjęciu u cesarza Nerona i mógłbyś sobie do woli wymiotować, opalając się w promieniach słonecznych i wpychając w siebie więcej jedzenia niż jest to sobie w stanie wyobrazić przeciętny mieszczanin. Wszystko, bylebym tylko więcej nie musiała znosić twojego towarzystwa.

— Wolałbym, by pożarły mnie dzikie zwierzęta na arenie niż żebym musiał ponownie się z tobą ożenić.

Mimo że kłótnia między małżonkami przybierała na sile, dwór nie zamierzał wychodzić z roli. Ogromny, wykwintny bal trwał w najlepsze. Muzycy dalej grali, pary tańczyły menueta, kelnerzy roznosili wino, panowie zabawiali panie pełnymi galanterii rozmowami, od czasu do czasu wybuchały wielobarwne fajerwerki.

Książę Philippe wstał z podłogi i otrzepał się z brudu, który mógł osiąść na jego jasnym stroju. Podniósł leżącą na ziemi srebrną maskę, przyjrzał się jej, czy nie była zakurzona i włożył ją na twarz. Poprawiwszy szpadę u swojego boku, niespodziewanie chwycił Henriette i zaprowadził ją do rzędu tańczących kobiet, nie pytając jej wcale o zdanie. Sam stanął naprzeciwko i jakby zupełnie nic między nimi nie zaszło, zaczął tańczyć. Nie odzywali się do siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu głos zabrała Angielka:

— Nie drżyj tak, nie podstawię ci już nogi.

— A ja nie obleję cię winem.

Nie wiedziała, w jaki sposób powinna była interpretować nagłą zmianę w zachowaniu księcia. Nie chciała jakoś uwierzyć, że zrobiło mu się jej żal. Dziwactwa męża doprowadzały ją co prawda do białej gorączki, ale nie potrafiła podchodzić już do niego w inny niż w ironiczny sposób. Dlatego też czuła się niezręcznie, wykonując z nim najzwyklejszy, zupełnie pozbawiony złośliwości taniec. Nie mogąc dłużej znieść takiego oblicza Philippe'a, zadrwiła:

— Gdy tylko spotkam ponownie króla, przekażę mu niezwłocznie, że chcesz jechać na wojnę i marzysz o bohaterskiej śmierci na polu bitwy...

— Bohaterskiej czy też nie, marzę o śmierci z dala od ciebie.

—... o ile z niego nie uciekniesz.

***

Françoise biegła ile sił w nogach przez ogromny ogród, który idealnie dopełniał majestatyczną bryłę pałacu Fontainebleau. Wśród rozłożystych drzew, wijących się pod nimi krzewów, uśpionych przez mróz kwiatów, jak i wśród licznych fontann i altanek nie było ani jednego miejsca, którego nie znałaby jak własną kieszeń. Bawiła się tu bowiem często z małym Ludwiczkiem, zanim król nie postanowił, że wszyscy zamieszkają w dawnym pałacu myśliwskim jego ojca — w Wersalu. Zamierzał stworzyć z niego symbol swojej władzy, ale Françoise nie mogła nawet wyobrazić sobie, że byłby w stanie wznieść budowlę piękniejszą od Fontainebleau.

Doskonała znajomość ogrodu przydała jej się tej nocy, gdy wśród ośnieżonych dróżek i zamarzniętych fontann uciekała przed samym królem. Wiedziała, że najprawdopodobniej dawał jej fory, gdyż biegnący w spodniach mężczyzna nie powinien mieć problemu z dogonieniem damy w długiej sukni. Cieszyła się jednak, widząc jak nie mógł jej złapać, okrążając wraz z nią fontannę i jak podążał za nią wytrwale wszędzie tam, gdzie postanowiła go zaprowadzić.

Podczas tej pogoni prosił ją wielokrotnie, by zdjęła maskę lub chociaż zdradziła mu swoje imię, ale na próżno. Françoise była uparta i wiedziała, że musi ostrożnie dysponować swoją talią kart. Dlatego też była o wiele bardziej skora biegać w kółko do samego rana choćby i po całym Paryżu niż ujawnić swoją tożsamość.

Znudziwszy się ogrodem, guwernantka skierowała się w stronę wnętrza pałacu. Niebawem ich sylwetki przecinały już galerię Franciszka I — przodka Louisa z minionego wieku i poprzedniej dynastii. Kobieta wiedziała, że w linii prostej jej szanse na oddalenie się od władcy znacząco malały, ale czy było coś, co mogło zapaść mu w pamięć bardziej niż gonienie jej przez to baśniowe miejsce? Palące się tu i ówdzie świece rzucały nieśmiały blask na wspaniałą kolekcję obrazów zgromadzoną przez XVI-wiecznego władcę, a także na równie zapierające dech w piersiach, błyszczące stroje Françoise i Louisa, w których bawili się jeszcze przed chwilą na balu. Po korytarzach roznosił się głos stukających o drewnianą podłogę obcasów, na której pozostawały zanikające już w głębi galerii ślady śniegu.

Kilka sal dalej Françoise skręciła gwałtownie za ścianę. Znajdował się tam niewielki kominek, wewnątrz którego tańczył ogromny płomień, nie mogący jednak konkurować z ogniem palącym całe ciało kobiety i mężczyzny w maskach. Guwernantka oparła się o ścianę i zręcznie prześlizgnęła na drugą stronę pomieszczenia, okrążając w ten sposób kominek i znajdując się z powrotem w punkcie wyjścia. Król podążał za nią. Dźwięki ich niemal dziecięcych śmiechów mieszały się z odległymi odgłosami głośnej muzyki i wybuchami fajerwerków.

— Madame... — wydyszał w końcu Louis, łapiąc ją stanowczo za rękę.

Françoise wyrwała się mu jednak w mgnieniu oka i zaczęła uciekać przed nim naokoło kominka, zupełnie tak jak wcześniej dookoła fontanny. By utrzymać jego uwagę wychylała się od czasu do czasu raz z jednej, raz z drugiej strony ściany. Innym razem oczom króla nie ukazywała się jej zakryta maską twarz, lecz złota maska sama w sobie, którą kobieta trzymała mocno w dłoni i wystawiała niczym przynętę. Uważała jednak, by król nie zbliżył się zbytnio i nie mógł dostrzec, kto się za nią krył.

Gdy wychyliła się po raz kolejny, Louis czekał już na nią cierpliwie przed kominkiem. Płomienie tańczyły wesoło w jego rudawych włosach i pełnych pożądania oczach. Obok niego, na aksamitnym fotelu spoczywała peruka i maska.

— Miałaś przewagę, pani — zaśmiał się, oddychając głęboko. — Wiedziałaś doskonale, kim jestem. Teraz i ty pozwól mi ujrzeć twoją twarz.

Françoise jednak nawet nie drgnęła. Patrzyła odważnie na króla, uśmiechając się do niego uwodzicielsko. Nie miała najmniejszego zamiaru odkrywać przed nim tak szybko tej tajemnicy. Pokiwała jedynie delikatnie głową na nie, a uśmiech nie schodził z jej pomalowanych czerwonym barwnikiem ust.

Ogień zapłonął intensywniej w oczach Louisa i zdecydowanie mocniejszym i bardziej zdecydowanym niż wcześniej ruchem znalazł się przy brunetce i chwycił ją w ramiona. Nie zastanawiając się nad niczym, wpił się w jej usta. Kobieta odepchnęła go z całej siły, czego ten absolutnie się nie spodziewał. Ledwo ustał na nogach, więc gdy tylko odzyskał równowagę spojrzał na nią równie zdziwiony jak wówczas, gdy zaprosiła się sama do tańca. Czy ktokolwiek mógł sprzeciwić się królowi słońcu?

— Nawet jeżeli jesteś władcą całego świata i uważasz, panie, wszystkie kobiety na dworze za swoją własność... — wyszeptała drżącym głosem. —... to mnie należy zdobyć. Możesz albo teraz zrobić ze mnie swoją nałożnicę jak ze wszystkich, które były przede mną, albo poczekać aż ogień ten rozprzestrzeni się tak, że strawi wszystko, co spotka na swojej drodze. Możesz władać zatem niewielką iskrą lub ogromnym pożarem. Wybór należy do ciebie.

— Pragnę rządzić samym słońcem.

— A więc nie tylko nim rządź. Bądź nim. Rozpal płomień, w którym spalą się twoi wrogowie i w którym niczym diamenty błyszczeć będą twoi przyjaciele.

Podeszła ostrożnie bliżej kominka, mijając sylwetkę króla. Podniosła jego perukę i maskę, które położył wcześniej na fotelu i wrzuciła je zdecydowanym ruchem do ognia.

— Nie potrzebujesz tego. Niech Wersal stanie się twoim teatrem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro