Rozdział 50 - Zbrodnia i kara

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Była niedziela.

Od miesiąca wszyscy mówili tylko o wizycie króla Anglii. Charles II przybył do Wersalu w godzinach popołudniowych, zaś wieczorem miał wziąć udział w przyjęciu, które Louis wydawał na jego cześć. Brat Henriette nie zdążył nawet zwiedzić pałacu, o którym plotkowano bez przerwy w całej Europie. Pośpiesznie zaprowadzono go wraz z małżonką do jego komnat, by mógł odświeżyć się po długiej podróży i przygotować się do balu. Niechętnie udzielano mu informacji na temat ukochanej siostry, której nie widział od siedmiu lat. Na pełne zmartwienia pytania Gdzie jest Minette? Czy można nam ją widzieć? Jakże miewa się nasza księżna? odpowiadano jedynie, że Jaśnie Pani przywita się z nim za kilka godzin w sali reprezentacyjnej. Gdy tylko słońce zbliży się nieco bardziej do widnokręgu.

Wystawne przyjęcie, które zorganizowano na cześć króla z północy, zapierało dech w piersiach i szybko uciszyło plotki o katastrofie budowlanej, podczas której zawaliło się całe wschodnie skrzydło Wersalu. Wśród suto zastawionych stołów znajdowały się wielometrowe piramidy utworzone z kieliszków. Kiedy stojący na podwyższeniu lokaje zaczęli nalewać do nich szampana, złotawa ciecz spadała równomiernie do naczyń w górnej partii konstrukcji i wylewała się z nich po brzegi, napełniając tym samym te kryształy, które tkwiły tuż pod nimi. Same potrawy przypominały małe dzieła sztuki, więc kosztowano je z bólem serca, choć również z uciechą dla podniebienia. Nawet półmiski ustawiano tak, aby tworzyły coś w rodzaju wzoru, na przykład rombu lub kwadratu, z większymi talerzami pośrodku i mniejszymi wokół nich. Wieczerzę uświetniała orkiestra dyrygowana przez Jeana Baptistę Lully'ego, występy tancerzy baletowych, akrobatów, żonglerów i połykaczy ognia.

Wkroczywszy do sali balowej, Charles II ledwo powstrzymał się, by nie otworzyć ust z podziwu. W przeciwnym wypadku musiałby chyba zbierać szczękę z podłogi. Uśmiechnął się do towarzyszącej mu małżonki, po czym powiódł spojrzeniem po całym pomieszczeniu, szukając siostry. Tylko on jeden wiedział, jak bardzo stęsknił się za tą rozwydrzoną, wówczas siedemnastoletnią dziewczyną! Na jakże piękną i dumną musiała wyrosnąć kobietę! Nie bez przyczyny mówiono przecież na wszystkich dworach, że jego Minette to prawdziwa perła Wersalu... Gdyby tylko nie te zażyłe relacje z królem. Ale to przecież nie do niego należało potępianie zachowania zamężnej już Henriette. Poza tym, znając nieprzystojne preferencje księcia Philippe'a, nie dziwił się wcale, że jego ulubiona siostrzyczka zwróciła się w stronę znacznie bardziej pociągającego kuzyna.

Zauważywszy stojącego na środku sali Louisa, skierował się w jego stronę, ciągnąc delikatnie za ramię swoją portugalską żonę. Mężczyzna o rudo brązowych włosach zapraszał go do siebie łagodnym wzrokiem. Był otoczony wianuszkiem kobiet, spośród których najbardziej wyróżniały się dwie damy. Jedna ze względu na swoją urodę, starannie dobraną toaletę i swobodę, z jaką prowadziła rozmowę, zaś druga ze względu na suknię o żałobnej barwie. Reszta pań gubiła się w tłumie podobnych sobie, urodziwych niewiast.

— To zaszczyt móc bawić dzisiaj w Wersalu, Sire — powiedział Charles II, kłaniając się głęboko francuskiemu władcy. Wymieniwszy uprzejmości ze swoim kuzynem, zwrócił się do towarzyszącej mu brunetki, biorąc ją mylnie za Marie Thérèse. — Dziękujemy za zaproszenie, Wasza Królewska Mość.

Kobieta zaśmiała się nerwowo, przysłaniając swoją piękną twarz wachlarzem. Spuściła oczy, udając zakłopotanie i oczekując reakcji swojego kochanka.

— Poznaj, panie, Athénaïs de Rochechouart, markizę de Montespan... Moją szczerą przyjaciółkę — sprostował Louis. Opanowawszy rozbawienie, wyciągnął dłoń ku hiszpańskiej infantce. — To jest moja czcigodna małżonka... Pozwól, że przedstawię ci też Françoise d'Aubigné, czyli markizę de Maintenon oraz panią Louise de la Vallière.

Ach, sporo masz tych dziwek. Że jeszcze w tym całym burdelu znalazłeś czas, żeby dobrać się do Minette — pomyślał angielski król, chyląc głowę przed każdą z dam.

— Księżna Orleanu powinna zaraz do nas dołączyć. Na pewno pragnie zrobić dobre wrażenie na swoim bracie. Proszę w międzyczasie poczęstować się szampanem.

— Naturalnie, Sire. Pokornie błagam o wybaczenie mi tego nieporozumienia — odparł Anglik, przepraszając wzrokiem otaczające ich niewiasty. — Oto moja żona, Catherine de Bragance. — Wskazał na portugalską księżniczkę. Louis czym prędzej ucałował jej dłoń, wprawiając ją tym samym w zachwyt. On sam jednak ledwo powstrzymał odruch wymiotny na dźwięk znienawidzonego imienia. — Pomogła mi wybrać podarek dla twojej pięknej małżonki.

— To bardzo miłe, zważywszy na to, że jesteś bankrutem, panie. Czuję się zaszczycony, widząc, jak bardzo cenisz sobie przyjaźń Francji — wycedził Król Słońce, nie mogąc powstrzymać się od drobnej uszczypliwości.

Athénaïs zachichotała, chowając się wciąż za wachlarzem z piór. Faux pas, które popełnił Charles II było dla niej najbardziej wyrafinowanym komplementem, jaki kiedykolwiek otrzymała. Françoise zdawała się być nieobecna duchem, z kolei Marie Thérèse, podziękowawszy nieśmiało za prezent, wycofała się w cień, ginąc ponownie wśród zmieszanych, choć wyglądających na pogodne, dwórek. Patrząc na królową, można było odnieść wrażenie, że ta degradacja, której nieświadomie dokonał wobec niej władca Anglii, niewiele ją obchodziła. Hiszpanka już dawno przywykła do tego, że to nie ona znajdowała się w centrum uwagi i to nie ją uznawało się za życiową partnerkę jej własnego męża.

Całkowicie odmienny stosunek do rzeczywistości miała, uwielbiająca niegdyś błyszczeć w towarzystwie jak najjaśniejszy diament, dama w rubinowej sukni. Minette pokonywała właśnie z trudem niekończące się korytarze Wersalu, by dołączyć do swojego małżonka i powitać brata. Jej obcasy wplątywały się w długi tren, który ciągnął się za nią i krępował jej ruchy, ciążąc przy tym niczym kula u nogi. Każde oderwanie stopy od podłogi wymagało od niej nadludzkiego wysiłku, lecz Henriette parła niezłomnie do przodu. Zwykła ignorować podobne przeszkody i zawsze gnać z determinacją ku swojemu celowi. Nie za każdym razem była świadoma, dokąd zmierzała, ale dziś, tej pięknej niedzielnej nocy, wiedziała, czego chciała. Minette szła na bal.

Potknęła się o obfitą kreację i z pewnością runęłaby na ziemię, gdyby nie złapała się w ostatniej chwili poręczy schodów. Dookoła było dziwnie pusto, tak jakby wszyscy mieszkańcy pałacu poszli sobie spać. Tymczasem, z reprezentacyjnej sali dochodziła jej uszu subtelna muzyka wygrywana na skrzypcach. Przywarła więc całym ciałem do kamiennej barierki i przesuwała się po niej stopień po stopniu. Po chwili jej doszczętnie zmoczona dłoń ześlizgnęła się z niej, ale księżna podparła się na łokciach, wyrzuciła z siebie duszące ją powietrze i kontynuowała wspinaczkę.

— Stawiam milion liwrów, że spadnie z hukiem ze schodów — powiedział jakiś podstarzały mężczyzna, potrząsając pełną złota sakiewką. — Nie dacie więcej, umarlaki? Nawet po śmierci jesteście tacy skąpi, jak za życia?

Nie wiedzieć czemu, księżna wydała z siebie zduszony krzyk, po czym rzuciła się biegiem przed siebie. Pokonywała po dwa stopnie naraz, odbijając się jak pijana pomiędzy poręczą a ścianą. Gdy stanęła już u szczytu schodów, opuściła ciemnoczerwoną kreację. Obejrzała się za siebie, łapiąc się kurczowo za falującą, odsłoniętą przez głęboki dekolt pierś, na której błyszczała rubinowa kolia, prezent od męża. Nawet się nie skrzywiła, gdy do jej rozchylonych warg wpłynęła strużka potu, która ściekła nagle z jej mokrego czoła.

Dwie męskie sylwetki z wiszących obok siebie portretów, poruszyły się niespodziewanie i spojrzały prosto na Minette. Jeden z nich uśmiechnął się lubieżnie, grzebiąc w skórzanym woreczku. Wyciągnął kilka złotych monet i wcisnął je swojemu sąsiadowi, na co tamten chrząknął z zadowoleniem.

— Czego się tak gapisz, mała? — zapytał zwycięzca zakładu, układając się wygodniej na tronie, na którym jakieś sto lat temu pozował do obrazu.

— Przepraszam... — wymamrotała Angielka.

Mężczyzna przewrócił oczami i poprawił poły swojego bogato zdobionego płaszcza, który zaczął wysuwać się spoza złotej ramy portretu.

— Ach, ta niewychowana młodzież! Kiedyś bardziej szanowało się starszych... Człowiek rodzi się półtora wieku wcześniej, a te siedemnastowieczne panienki wlepiają w niego swoje oczyska, jakby miały przed sobą tylko kawałek płótna! — zapiał król z dynastii Walezjuszy, szukając aprobaty w spojrzeniu wiszącego tuż obok sąsiada. — No idźże już na ten swój bal! Nie każ czekać mojemu ciotecznemu pra pra... Czekaj, ile razy pra? A nie doliczę się, oni wszyscy nazywają się Louis! Jakby nie było już innych imion! Kiedyś to było, teraz to nie ma!

— Tak! François, Henri, Charles... Teraz to tylko Louis i Louis! Zobaczysz, Wasza Wysokość, że po Louisie czternastym będzie i piętnasty i szesnasty, aż się nie znudzą... — wtórował mu jego towarzysz o osobliwie zakrzywionym nosie, charakterystycznym dla rodu Walezjuszy. — No ale przyznam, że ten Wersal to nawet mi się podoba. Tak tutaj bogato i godnie! Jakby tak ładnie było w Rzeczpospolitej, to bym pewnie stamtąd nie uciekł po kilku miesiącach na tronie! Cieszę się, że zamknięto mnie w ramach z widokiem na wersalski ogród!

Minette otworzyła flakonik z silnym lekarstwem i wypiła wszystko do samego dna, jednym haustem. Po jej policzkach popłynęły łzy bólu, jej gardło i przełyk zapłonął piekielnym ogniem, a jej zlanym zimnym potem ciałem przeszły spazmy. Szklane naczynie wysunęło się spomiędzy jej drżących palców i rozbiło o marmurową podłogę. Wciągnęła powietrze krótkim, przerywanym oddechem, zanosząc się intensywnym kaszlem. Tak wielka dawka leku niemal zwaliła ją z nóg.

Gdy otworzyła oczy, dwaj królowie patrzyli nieruchomo w przestrzeń, jakby nigdy wcześniej nie zabrali głosu i nie poruszyli się na płótnie. Pod jednym portretem tkwił złoty łaciński napis Henricus III, rex Franciae, zaś pod drugim Franciscus I, rex Franciae. Henriette mogłaby się jednak założyć, że z sakiewki Henryka III ubyło kilka złotych monet, a Franciszek I wychylił się jakoś mocniej w prawo, chcąc również dojrzeć kawałek zieleni za oknem.

Angielka oparła się o ścianę i zaczęła po niej sunąć ku sali balowej. Grunt uciekał spod jej nóg, więc uczepiła się stojących pionowo powierzchni, nie potrafiąc już zaufać temu, co było poziome. Po całym korytarzu roznosiła się szarawa mgła, do której była już jednak tak przyzwyczajona, jak do tłukącego się w jej piersi jak oszalałe serca.

Gdy podpora nagle skończyła się za zakrętem, Minette upadła. Wnet opuściły ją prawie wszystkie zmysły. Cały świat przysłaniał jej ów tajemniczy dym, odbierając jej wzrok. Jej skóra topiła się w lodowatym pocie, odbierając jej dotyk. Jej przełykiem zawładnął ogień, odbierając jej smak. Jej oddech urywał się gdzieś w połowie drogi do nosa, odbierając jej węch. Pozostał jej tylko słuch. Słyszała skrzypce. Wołały ją na bal.

— Louis... najukochańszy... — wydukała, czołgając się po ziemi jak ranne zwierzę. — Philippe... mój najmilszy, znienawidzony mężu... — wycharczała, czując gorzką ciecz napływającą do jej ust.

Obrazy zaśmiały się szyderczo, przyglądając się jej bezowocnym zmaganiom. Henriette zacisnęła wargi, przełknęła obrzydliwą wydzielinę i zlizała w desperacji ze swoich palców to, co jeszcze pozostało po jedynym leku, który potrafił przynieść jej ulgę. Nie wiedziała już, czy to mikstura przygotowana przez osobistego lekarza władcy, czy rubiny od małżonka tkwiące na jej szyi jak krępująca ją obroża, paliły tak bardzo jej gardło.

— Wasza Książęca Mość, pozwól, że zabiorę cię do twoich apartamentów — odezwał się męski, znajomy głos, do którego w żadnym wypadku nie pasowała obecna w nim teraz nutka zaniepokojenia. Jego twarz była przysłonięta przez siwą mgłę i złote włosy, spływające falami tuż nad jej drżącym ciałem. Od razu rozpoznała księcia Lotaryngii.

Księżna leżała bezwładnie na ziemi z odsłoniętym kawałkiem uda. Arystokrata przeniósł wzrok na przedmiot, który schowała przed wyjściem pod swoją rubinową suknię. Z pończochy wystawała lufa strzelby Philippe'a. Kawaler lotaryński uniósł brwi, choć wcale nie poczuł się zaskoczony. Od samego początku podejrzewał, że to Angielka regularnie pożyczała sobie broń swojego męża.

— Chevalier de Lorraine... — wyszeptała Henriette, poprawiając spódnicę. Nie stawiała oporu, gdy blondyn wziął ją w ramiona i postawił z powrotem na nogach, przyciskając do swojej umięśnionej sylwetki. — Dzisiaj możesz odkupić swoje grzechy. Wybaczę ci wszystko, jeśli zapomnisz, że widziałeś pod moją suknią pistolet i zabierzesz mnie na bal... Ja wówczas również puszczę w niepamięć to, co twoje dłonie robiły tam niegdyś, podczas gdy Philippe udawał, że nic się nie dzieje, a mnie sparaliżował strach...

Po twarzy dwudziestokilkulatka przebiegł nieokreślony grymas. Kobieta nie potrafiła nazwać emocji, którą po raz pierwszy wyrażały jego jasne oczy. Każdy niewtajemniczony w ich relację obserwator pomyślałby, że były to najzwyklejsze w świecie wyrzuty sumienia. Szczerze wątpiła jednak, że ten człowiek posiadał zdolność odczuwania czegokolwiek podobnego. A więc może ból? Zagubienie? Tak, prawdopodobnie coś pomiędzy tymi dwoma uczuciami.

Chevalier pstryknął palcami, odwrócił się i oddał laskę kamerdynerowi, który nagle zmaterializował się obok niego z nicości. Spojrzał szmaragdowymi tęczówkami na żonę swojego kochanka, z niepasującą do niego łagodnością. Przełknął głośno ślinę. Wziął ją zdecydowanym ruchem pod ramię. Osunęła się po nim wyczerpana, czując, jak wygładzał jej włosy, ocierał jej spoconą skórę i poprawiał ułożenie jej rubinowej kreacji. Jego dotyk był tym razem zupełnie pozbawiony jakiejkolwiek zmysłowości oraz zadziwiająco niepewny.

— Musisz się godnie prezentować... — wymamrotał, łamiącym się głosem. — Zawsze należy wyglądać spektakularnie, moja droga... Cokolwiek by się nie działo, oni nie mogą wiedzieć. To hieny żywiące się padliną — dukał pod nosem, usiłując doprowadzić księżną do ładu. — Trzymaj się prosto, na Boga. Inaczej z tobą nigdzie nie pójdę.

Henriette wyprostowała się jak struna, z trudem unosząc powieki. Szła przed siebie, nie przejmując się wcale tym, że cały świat wirował wokół niej jak pary tańczące menueta. Za każdym razem, kiedy się chociażby delikatnie zachwiała, kawaler lotaryński przytrzymywał ją stanowczo i popychał do przodu. Musiała pójść na bal. Któż mógł jej zagwarantować, że zostanie jeszcze kiedykolwiek zaproszona na podobne przyjęcie? Co jeśli bal trwał tylko tej niedzielnej, sierpniowej nocy?

Przekroczywszy próg reprezentacyjnej sali, uderzyła w nią agresywna łuna światła. Nie tylko została przez nią oślepiona, ale straciła też zmysł słuchu. Jedyne, co dochodziło do jej umysłu, to złote przebłyski i stłumione echo chichotów. Błyszczące mary podrygiwały wokół niej w tańcu śmierci, słońce odbijało się od kandelabrów, kieliszków z szampanem i najlepszych wyjściowych szat gości. Ktoś gdzieś coś wesoło krzyknął, ktoś inny rzucił wyrafinowanym dowcipem, jeszcze kolejna osoba dyszała ze zmęczenia, porwana na parkiet przez swojego partnera. Henriette miała wrażenie, że to wszystko jej nie dotyczyło. Działo się gdzieś obok niej, w równoległym, odległym świecie.

— Uśmiech, Minette. Pamiętaj, to Wersal. Masz być tu szczęśliwa — wysyczał Chevalier, wbijając jej łokieć między żebra. W mgnieniu oka poprawiła posturę i rozpromieniała najbardziej obłudnym z możliwych uśmiechów.

Kątem oka dostrzegła męża siedzącego przy stole w towarzystwie markizy de Maintenon. Przynajmniej zgadywała, że był to Philippe. Jej jasno brązowe tęczówki skierowały się bowiem w stronę srebrnej iskry rozmawiającej grobowym tonem z czarną plamą, którą musiała być żałobna suknia Françoise. Książę Orleanu zerwał się z miejsca, ujrzawszy małżonkę w towarzystwie kawalera lotaryńskiego. Jego gładkie czoło przecięła pełna troski zmarszczka mimiczna.

Biernie oddała się w jego ramiona, obdarzając ostatnim spojrzeniem Chevaliera. Skinął głową, naciągając kąciki swoich ust, jakby chciał jej przypomnieć o konieczności gorączkowego uśmiechania się do wszystkich i do wszystkiego. Wkrótce rozpłynął się gdzieś pośród gości, niczym wspomnienie tego, co kiedykolwiek między nimi zaszło.

Philippe, duc d'Orléans — usłyszała niewyraźnie głos Louisa. Przestąpiła z nogi na nogę, mierząc wzrokiem złoto-rudawą łunę światła, która prężyła się dumnie przed królewską parą, przedstawiając jej swojego brata. — Tej pięknej niewiasty chyba nie muszę ci prezentować, panie.

Ponownie pozwoliła się przestawić z miejsca na miejsce niczym laleczka z porcelany. Z objęć męża trafiła zatem w ramiona francuskiego króla, ten z kolei przekazał ją Charlesowi II. Myślała, że zaraz od tego wszystkiego zemdleje. Jej zmysły był tak przesycone, że nie rozróżniały już poruszających się subtelnie, barwnych plam, a wszystkie dźwięki zmieszały się jej w jeden szept.

— Wasza Książęca Mość — Angielski monarcha zwrócił się do niej pełen wzruszenia, wyciągając ku niej swoje dłonie. — M-minette, siostrzyczko... t-to naprawdę ty...?

— Braciszku... — wybełkotała, rozglądając się zagubiona na boki.

W końcu odnalazła burzę ciemnych loków, które okalały jego pomarszczoną od licznych trosk twarz. Odniosła wrażenie, że na jej widok, oblicze władcy zmarszczyło się jeszcze bardziej. Delikatnie rozchylił wargi, nie potrafiąc uwierzyć, że ta wątła, blada jak sama śmierć istotka, mogła być jego rodzoną siostrą.

What has your husband done to you, Minette? — zapytał przerażony, przechodząc na ojczysty język i głaszcząc jej zimny jak u trupa policzek. — Good Lord above, you are so cold...

I am not the one who is cold... They are all much colder in this palace. Especially the Sun King. He is the coldest celestial body that has ever shone on earth...

Charles II przycisnął księżną do piersi, składając pełne czułości pocałunki na jej czole. W żadnym wypadku nie wypadało mu okazywać takiej wylewności, ale to, co ujrzał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Już przed przyjazdem spodziewał się zastać Henriette w nienajlepszym stanie, w końcu nie odpisywała na jego listy przez długie lata, a w międzyczasie cała Europa dowiedziała się o jej skandalicznej relacji z Louisem. Nie rozpoznając w niej jednak kobiety, którą niegdyś uściskał przed zamążpójściem, nie potrafił się powstrzymać przed ucałowaniem jej jako troskliwy, starszy brat, a także przed obrzuceniem jej małżonka pełnym pogardy spojrzeniem.

Kiedy wydostała się w końcu z jego ramion, Minette cofnęła się kilka kroków, zajmując miejsce u boku swojego męża i szwagra. Przypomniała sobie o nakazie uśmiechania się, więc uniosła w bólu kąciki ust i przemówiła oficjalnym tonem, dokładnie tak, jak oczekiwał tego od niej król Francji:

Your Highness, welcome to Vers...

Przerwała z powodu głośnego kaszlnięcia. Odruchowo zasłoniła usta dłonią. Popatrzyła z zakłopotaniem na zakrwawioną rękę. Nie mając lepszego pomysłu, schowała ją za swoimi plecami.

Welcome to Versailles — dokończyła, siląc się na sztuczny uśmiech. Z ust wylała jej się jednak struga krwi. Czując sącząca się z nich ciecz, przełknęła ją, drżąc jak osika. Kilka kropel spadło na sylwetkę jej brata, a obfitszy strumyczek ściekł po jej brodzie i dekolcie, plamiąc jej rubinową kolię i ciemnoczerwoną kreację.

Wszyscy zastygli, nie wiedząc zupełnie, co powiedzieć. Najbardziej trzeźwa na umyśle okazała się Madame de Montespan, która czym prędzej pognała po lekarza. Marie Thérèse wykonała znak krzyża i natychmiast zabrała się do szeptania słów jakiejś modlitwy po łacinie, podobnie zresztą jak Louise de la Vallière.

Henriette nie rozumiała wcale zamieszania, które wywołał krwawy kaszel wydostający się z jej ust. Nie chorowała przecież na suchoty, takie wypadki zdarzały jej się tylko od czasu do czasu. Z chęcią skorzystała jednak z możliwości osunięcia się w ramiona swojego kochanka. Niemal westchnęła, kiedy dotknął chusteczką jej twarzy, szyi i piersi. Uwiesiła się na jego karku, oddychając głęboko i pragnąc, by na jej dekolcie ponownie znalazło się nieco krwi. Wtedy Louis na pewno obdarzyłby ją swoim dotykiem.

— Łapy przy sobie — warknął Philippe, wyrywając bratu swoją żonę. Minette jęknęła z bólu, przekazywana z rąk do rąk. Miała już tego dosyć. Niech wreszcie przestaną traktować ją jak zabawkę. — Mam ten lek od doktora, dawno go nie brałaś. Pomoże ci — odparł książę, przytrzymując ją za talię.

— Nie... Nie chcę — wymamrotała, zdając sobie sprawę, że wypiła już dzisiaj trzy pełne flakoniki. Mikstura powstrzymała co prawda kłucie w boku, ale przyczyniła się z kolei do osłabienia, nadpotliwości i krwotoku. — Nie, więcej mnie zabije... Chcę żyć. Pozwólcie mi żyć...

— Cichutko. Znowu majaczysz.

Gdy tylko medyk dobiegł do Henriette, ochoczo przystał na propozycję orleańskiego pana. Pół dyplomacją, pół siłą przekonano ją, by zażyła lek. Dla wzmocnienia rezultatów lekarz zalecił też parzone zioła, po które posłano wkrótce dwórki.

Angielka uparła się, aby zostać na przyjęciu, Louis powierzył jej bowiem rolę pośrednika w negocjacjach dotyczących sojuszu. Przecież tylko ona była w stanie przekonać Charlesa II, że coroczna pensja, którą zobowiązywał się wypłacać mu król Francji, była dla niego szansą na poprawę sytuacji ekonomicznej w królestwie. W zamian oczekiwano tak niewiele, ot małego wsparcia na wypadek wybuchu kolejnej wojny z Hiszpanią, która wisiała na włosku przez buntujące się Zjednoczone Prowincje Holenderskie.

Philippe przyglądał się podejrzliwie swojej małżonce. Siedząca pomiędzy dwoma władcami Minette, zdawała się nagle ozdrowieć jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, otrzymawszy nieco uwagi od dawnego kochanka. A więc wszystko wróciło do normy! On, jako mąż, nie miał nic do powiedzenia i można było zupełnie zignorować jego polecenie położenia się do łóżka, bo akurat jego bratu zależało na przymierzu! W takim razie jej zależało... Ach tak. Na jego bracie.

— Nie mam tu żadnego autorytetu — szepnął zdenerwowany do Françoise. — Pójdzie spać chyba tylko wtedy, jak on sam położy ją do łoża. Wszystko zaraz zacznie się od nowa. Zobacz, jacy są pobudzeni... To się już nadaje na skargę do papieża i rozwód. Traktuje się mnie tutaj jak jakiegoś żałosnego rogacza, który nie ma władzy nad własną żoną.

— Louis się nie odważy, Fifi. Teraz tylko wykorzystuje ją do swoich celów. Gdy Charles II wyjedzie, Jaśnie Pan znowu zapomni o jego siostrze — powiedziała cicho, zrezygnowanym, bezbarwnym głosem. Dokładnie takim, jakim posługiwała się od śmierci Constantina. W zamachu straciła nie tylko najbliższą rodzinę, ale też łaskę króla. — Pozwól, że już wrócę do siebie. Nie jestem tu mile widziana, Monsieur.

— Ja też nie — wycedził, wskazując na flirtującą księżną. — Dlatego oboje będziemy tu trwać i działać mu na nerwy swoją obecnością... Nie dopuszczę do wznowienia tego romansu, choćbym miał zamknąć ją na cztery spusty. Niech spróbuje znowu pomylić swoich kuzynów, a już ja zrobię z niej taką cnotliwą niewiastę, że Marie Thérèse będzie przy niej wyglądać jak jawnogrzesznica. Skończył się łaskawy, pobłażliwy mężuś, z którego naśmiewają się na dworach w całej Europie.

— Przerażasz mnie, gdy tak mówisz. Skup się na swoim deserze, Fifciu.

— No proszę! Pani markiza się znalazła... Nie zapominaj, że Maintenon znajduje się w Orleanie i najpierw podlegasz mnie jako swojemu księciu, a dopiero potem mojemu bratu. Moje względy są ci zatem niezbędne do utrzymania tytułu, Madame — zadrwił Philippe z pełnymi ustami.

— Nie mogę się doczekać, by znów całować twoją dłoń na kolanach, panie. Myślałam, że ten etap mamy już za sobą.

— Módl się, żeby tym razem też skończyło się tylko na całowaniu dłoni, jeśli już rozmawiamy o aktywnościach na kolanach.

Françoise upuściła widelec, usłyszawszy ostatnie zdanie, które padło z ust orleańskiego pana. Zamrugała szybko powiekami, widząc, że całe towarzystwo zasiadające wraz z nimi przy jednym stole, wlepiało w nich pełne niedowierzania spojrzenia. Wszyscy, łącznie z dwoma królami i księżną, przypatrywali się im w takim szoku, że od razu ucichły prowadzone jeszcze przed chwilą rozmowy.

Pani d'Aubigné wsparła się o blat i bez słowa wyszła energicznym krokiem z sali balowej, rozpychając się łokciami przez tłum. Tuż za nią wybiegły jej damy dworu, nie mogąc nadążyć za narzuconym przez nią tempem. Louis opadł głębiej na krzesło, nie mając najmniejszego pojęcia, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Przez jego głowę przebiegła ponadto wyjątkowo paskudna myśl. Czy to możliwe, by jego Françoise posunęła się za daleko w relacjach z księciem?

— Zatańczysz ze mną, Sire? — Minette przerwała niezręczną ciszę, którą zakłócało jedynie stłumione chichotanie Montespan. Mogłaby przysiąc, że pierwsza faworyta władcy skwitowała ten cały skandal słowami: A myślałam, że już lepiej być nie może.

— A dlaczego to nie ja zostanę tym szczęśliwcem, żono? — rzucił agresywnie Philippe, tracąc resztki przyzwoitości.

— Ty również dostaniesz swoją szansę, Monsieur.

Szansę? Szansę na co?

Siostra angielskiego króla chwyciła Louisa swoją prawą dłonią, zaś lewą dłoń wyciągnęła w stronę męża. Książę od razu przyjął zaproszenie do tańca. Monarcha wyraźnie się wahał, ale ostatecznie on też dał się porwać w wir menueta, ciągnąc za sobą wciąż rozbawioną Montespan, by nikt nie pozostawał ani przez chwilę bez pary.

Henriette stanęła pomiędzy braćmi. Gdy tylko rozbrzmiała na nowo muzyka, łuna światła uderzyła ją ponownie prosto w twarz. Sylwetki otaczających ją tancerzy rozmazały się i zniknęły wśród oparów szarawego dymu. Zapomniała już, kto znajdował się po której stronie. Wzięła głęboki wdech i ruszyła na oślep, nie mając pojęcia, w czyje ramiona trafi najpierw. Przypadek chciał, że padło na dawnego kochanka. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, lecz on odpowiedział jej tylko zimnym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

— To będzie nasz ostatni taniec — szepnął władca, rozpoczynając układ ze swoją szwagierką. — Martwi mnie twoje zdrowie, ale nasze zachowanie znów wzbudza zazdrość Philippe'a. Nie życzę sobie tego.

— Jest mi przykro, że cię zawiodłam, Sire.

Po tej krótkiej wymianie zdań, król obrócił się z gracją, a z mgły wyłonił się Philippe. Minette złączyła z nim swoje palce, przestępując dumnie z nogi na nogę. Patrzyli się na siebie intensywnie, tak jakby widzieli się właśnie po raz pierwszy. Na twarz mężczyzny wpłynął jednak prędko dobrze jej znany, ironiczny uśmiech.

— I co? Będziecie się dzisiaj pieprzyć? — zaszydził, zbliżając się do niej i oddalając w rytm menueta. — Mogę przyjść popatrzeć?

— Jest mi przykro, że cię zraniłam, Monsieur.

Zabrakło jej czasu na dalsze wyjaśnienia. Musiała wykonać obrót i ponownie stanąć twarzą w twarz z Louisem. Jego postać coraz bardziej zanikała sprzed jej oczu, ale Angielka wciąż starała się sprawiać wrażenie pogodnej i zrelaksowanej.

— Musisz się bardziej starać, by nas nie zawodzić, Madame.

Kolejna zamiana partnerów. Tym razem ujrzała swojego małżonka. Zaczynało kręcić jej się w głowie, ale dołożyła wszelkich starań, by utrzymać równowagę. Pan Orleanu, nie wiedzieć czemu, prychnął ironicznie.

— Daruj sobie te żałosne przeprosiny, żono. Nie są szczere.

Znów kochanek. Czy to nie za szybko na kolejny obrót? Henriette pozwoliła mu się prowadzić. Cały świat wirował wokół niej jak planety wokół słońca.

— Byłabyś lepszą królową niż Marie Thérèse. Też żałujesz, że nie stanęliśmy razem przed ołtarzem?

Nie, na pewno tego nie powiedział. To wszystko rozgrywało się już w jej głowie. Chciała się uszczypnąć i wrócić do rzeczywistości, ale nie było kiedy. Ponownie wyrósł przed nią mąż.

— On cię wykorzystuje, ale ty jesteś na to ślepa. Może powinniśmy zacząć od nowa?

Tego też nie mogła usłyszeć z ust księcia. Błyskawicznie wróciła do Louisa.

— Nigdy cię nie miłowałem, Minette. Nie mogłem kochać żony mojego brata.

Jeszcze raz małżonek. Szyderczy uśmiech. Srebrna łuna światła.

— Może bym coś do ciebie poczuł, gdybyś dała mi więcej czasu. Ale nie dałaś.

Louis. Złota łuna. Płynne, wyniosłe ruchy.

— Mimo wszystko to za mną pójdziesz, prawda?

Philippe. Księżyc.

— Za mną iść musisz. Czy tego chcesz, czy nie.

Louis. Słońce

— Czego tak szukasz pod tą suknią?

Philippe.

— Minette, skąd masz mój pistolet?

Louis.

— Minette, nie strzelaj!

— A TO STĄD BYŁ TEN DYM! — wrzasnęła Angielka, zanosząc się spazmatycznym śmiechem. Nareszcie, po tylu latach, rozwiązała tę zagadkę. — Jak nacisnę spust, powstanie mgła! Wszystko jest już jasne! Jak słońce... Albo i jaśniejsze...

Księżna otworzyła usta, z których trysnął niespodziewanie strumień krwi. Czerwona ciecz chlusnęła obfitą falą na jej pierś, pozostawiając ogromną smugę na jej rubinowej kreacji, którą założyła niegdyś na bal maskowy w Fontainebleau. Tylko z kim wtedy przetańczyła całą noc? Ach, chyba już nigdy się nie dowie!

Henriette popatrzyła zagubiona na ubrudzone ręce i klatkę piersiową. Louis zerwał się biegiem w jej stronę, widząc jej palce, które wędrowały niebezpieczne blisko spustu.

Nie wiedząc, co robić, zaczęła mierzyć w jego stronę. Wyciągnęła stanowczo dłoń dzierżącą broń w stronę ukochanego. Zatrzęsła się konwulsyjnie. W oczach Angielki malowało się czyste szaleństwo. Król wyhamował, unosząc ręce w geście kapitulacji. Ledwo zdołał złapać równowagę na śliskim parkiecie. Z ust kobiety ponownie buchnęła krwawa fala.

— P-przez ciebie... n-nie widzę już d-dnia... —wycharczała, ściskając drugą dłonią rubiny, które otrzymała od małżonka. — Oto j-jak bardzo oślepiło m-mnie... słońce.

Księżna rozchyliła wargi, których czerwień gubiła się wśród morza krwi. Włożyła do nich niepewnie lufę, mierząc wzrokiem kochanka i męża. Philippe był blady jak sama śmierć.

— Chodź do mnie. Razem stawimy czoła wszystkim naszym problemom. Od teraz nie będziesz z nimi pozostawiona sama sobie — powiedział drżącym głosem, spoglądając błagalnym wzrokiem na damę w rubinowej sukni. — Minette... Moja żono... Przecież nie wystrzelisz.

— Tak bardzo chciałabym żyć.

Do piramidy kieliszków wypełnionych po brzegi szampanem trysnęła krew, zmieniając ich kolor na ulubioną barwę Henriette. Na czerwony.

Hukowi wystrzału towarzyszyła chmura szarego dymu, który tym razem ujrzeli wszyscy.

Louis ryknął, a Philippe runął prosto na stół, który pokrywał jeszcze przed chwilą biały obrus. Monarcha rzucił się w stronę Minette, spadając prosto w krwawą masakrę, która rozlewała się po podłodze.

— Henriette, nie wygłupiaj się... Wstań — wycedził przez zęby, brodząc w lepkiej cieczy. — Wstawaj, mówimy do ciebie! Wykonuj nasze rozkazy!

Ktoś zarzucił na jej rozszarpane ciało płaszcz, by przykryć ten tragiczny widok. Bontemps poderwał swojego pana ku górze i z pomocą kilku strażników odciągnął go od kochanki. Louis nie stawiał oporu, patrząc z niedowierzaniem na leżącą bezwładnie pod kawałkiem materiału Minette. Jedwab opadł na jej wątłą sylwetkę niczym kurtyna zwiastująca koniec przedstawienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro