Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Zeszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Przy stole siedział Sergiej. Podniósł na mnie wzrok, ale się nie odezwał. Teraz będzie udawał obrażonego, podczas gdy to ja miałam powody do złości. Położyłam przed nim swój telefon.

- Zapisz mi swój numer telefonu, gdybym chciała się z tobą skontaktować - powiedziałam nawet na niego nie patrząc. Zrobiłam sobie tosty i zjadłam je z sokiem jabłkowym. Włożyłam talerz i szklankę do zmywarki.

- Jadę do banku wpłacić pieniądze. Będę koło południa - zabrałam komórkę z blatu i wyszłam z kuchni.

       Założyłam czarne, eleganckie spodnie i białą bluzkę. Do tego czarne szpilki. Włosy postanowiłam związać w kucyk. Wybrałam dużą, czarną torebkę, do której wrzuciłam portfel, telefon i broń. Glocka przełożyłam w aucie z torebki do schowka. Zapisałam numer Sergieja na ekranie w aucie i ustawiłam gpsa do banku. Po niecałej godzinie byłam na miejscu. Wzięłam srebrną walizkę i stanęłam w kolejce do kasy. Gdy nadeszła moja kolej usiadłam a walizkę postawiłam przy nodze.

- Dzień dobry, nazywam się Jadwiga Kołaczkowa. Co panią do nas sprowadza?

- Miriam Krotovska. Chciałabym wpłacić na konto pewną sumę pieniędzy.

- Poproszę dowód osobisty - podałam jej dokument i czekałam. - Jaką kwotę chce pani wpłacić?

- Sto pięćdziesiąt tysięcy złotych - postawiłam przed nią walizkę i otworzyłam. Kobieta spojrzała na mnie dużymi oczami, ale w kilka sekund opanowała się i na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Pewnie nie przypuszczała, że taka młoda dziewczyna może dysponować taką gotówką.

- Oczywiście. Pozwoli pani, że przeliczę.

- Proszę bardzo - podsunęłam jej walizkę.

       Brała do ręki kolejne paczki zapakowanych banknotów i wkładała do maszyny, która liczy pieniądze. W każdej paczce było dziesięć tysięcy. Pół godziny później pieniądze zostały przeliczone. Podpisałam dokument potwierdzający wpłatę, zabrałam pustą walizkę i wyszłam. Usiadłam za kierownicą i wyjęłam ze schowka glocka. Włożyłam go za gumkę spodni. Już miałam ruszać, gdy usłyszałam stukanie w szybę. Po drugiej stronie stał młody chłopak, niczym nie wyróżniający się w mieście. Otworzyłam ostrożnie szybę.

- W czym mogę pomóc? - zapytałam jedną rękę trzymając na broni.

- Ktoś na panią czeka - kiwnął głową w bok.

- Gdzie?

- Tam - wskazał zaułek koło banku.

- Kto?

- Nie przedstawił się. Powiedział, że mam podejść do pani auta i pani powiedzieć, żeby pani tam poszła - chłopak był wyraźnie wystraszony. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat. - Mówił coś o jakimś Wasylu - dodał. Ostrożnie wysiadłam z samochodu.

- Dziękuję. Idź do domu - popchnęłam go lekko w kierunku ulicy. Nie trzeba było go długo namawiać. Od razu pędem puścił się w stronę sklepów.

      Rozglądając się uważnie poszłam w stronę zaułka. Nie było tam ciemno, jak to widywałam w filmach. Pod ścianą stał mężczyzna, a raczej chłopak niewiele starszy ode mnie.

- Miło cię widzieć - usłyszałam. Dopiero teraz zobaczyłam, że drzwi po prawej stronie otwierają się.

       Wyciągnęłam broń i wycelowałam w mężczyznę naprzeciwko mnie. Poczułam uderzenie i broń wypadła mi z ręki. Zaklęłam pod nosem. Rozejrzałam się. Otoczyło mnie pięciu facetów. Kto to jest? Zlustrowałam ich. Prawdopodobnie mafia. Konkurencja Wasyla. Rzuciłam się na jednego z nich. Uderzyłam prawym sierpowym i złapał się za nos. Kopnęłam go w brzuch i upadł na plecy. Szybko się odwróciłam. W szpilkach niewygodnie się walczyło. Jednym ruchem pozbyłam się butów. Czterech mężczyzn rzuciło się na mnie. Przykucnęłam i złapałam buty w obie dłonie. Gangster próbował mnie uderzyć, ale zrobiłam unik, wbiłam mu obcas w szyję i zrobiłam unik. Drugi kopnął mnie w plecy i upadłam na ziemię wyrzucając buta. Obróciłam się i szybko wstałam. Dosłownie sekunda dzieliła mnie przed spotkaniem z butem gangstera. Podcięłam nogi pozostałym dwóm i wykorzystując zaskoczenie jednego mężczyzny, zrobiłam wślizg koło niego, złapałam broń i pobiegłam przed siebie.

       Odwróciłam się i wycelowałam w faceta, który trzymał broń w dłoni. Jego bark odskoczył. Wybiegłam z zaułka. Na pewno było słychać huk. Do tego zgubiłam buty. Próbowałam ukryć broń, żeby nikt jej nie widział. Wsiadłam do auta i odjechałam. Pozostała czwórka goniła mnie srebrnym audi. Manewrowałam między samochodami, żeby nie mieli czystego strzału. Wyjechałam z miasta i skierowałam się do domu Wasyla. Może nie tyle do domu. Miałam zamiar jechać prosto, zamiast skręcać na dróżkę. Na wyświetlaczu wybrałam numer Sergieja. Niech odbierze, modliłam się w duchu. Przeproszę go za wszystko, tylko niech odbierze.

- Słucham - usłyszałam i poczułam ulgę.

- Sergiej mam kłopoty i to poważne - spojrzałam w lusterko. Byli coraz bliżej. - Za chwilę minę skręt na dróżkę do domu. Ściga mnie czterech facetów w srebrnym audi. Jadę prosto. Cholera - usłyszałam huk i zarzuciło mną. Przestrzelili mi oponę.

- Miriam! Co się tam kurwa dzieje?

 - Przestrzelili mi oponę - próbowałam zapanować nad samochodem, ale było to dosyć trudne. Wciskałam gaz i hamulec na przemian, jednocześnie operując kierownicą.

      Po dużych wysiłkach udało mi się zatrzymać auto na drodze, a nie w rowie. Chwyciłam glocka i wybiegłam z auta. Z audi wybiegło czterech mężczyzn. Celowałam do nich biegnąc tyłem. Strzeliłam i trafiłam jednego z nich. Upadł na ziemię trzymając się za kolano. Jego skowyt drażnił moje uszy.

       Biegłam w stronę krzaków. Tam miałam jakąś szansę. Poczułam ból w brzuchu. Szlag by to trafił. Użył tłumika i mnie trafił. Zatrzymałam się i kolejno strzeliłam do trzech gangsterów. Wszyscy padli na ziemię. Złapałam się za brzuch i pobiegłam w stronę domu. Adrenalina robiła swoje. Nie czułam bólu na tyle, żeby stanąć i się poddać.

      Załatwiłam wszystkich, ale nie zatrzymywałam się. Biegłam przed siebie tak szybko, na ile pozwalały mi siły i rana w brzuchu. Usłyszałam huk. Nie zdążyłam zareagować. Mój bok przeszył potworny ból i upadłam na ziemię. Odwróciłam się z trudem na plecy. Próbowałam się podnieść. Ledwo widząc strzeliłam do faceta, od którego dostałam.To był ten, który dostał ode mnie w kolano.

        Nie wiem czy go trafiłam. Głowa opadła mi na ziemię. Traciłam siły. Adrenalina już mnie opuszczała i zaczęłam odczuwać coraz większy ból brzucha. Przycisnęłam ręce do największej rany. Jak Sergiej nie zdąży to już po mnie. Zrobiłam szybki rachunek sumienia. Wiedziałam, że decydując się na tę robotę w końcu ktoś mnie załatwi, ale nie myślałam, że przyjdzie mi umrzeć w wieku osiemnastu lat. Byłam dopiero na jednej misji. Nie mogłam teraz zejść z tego świata.

       Usłyszałam huk i czekałam na ból. Myślałam, że któryś z gangsterów postanowił ulżyć mi w cierpieniach. Nic jednak nie poczułam. Obróciłam powoli głowę w lewo. Zobaczyłam Sergieja jak biegnie i załatwia każdego po kolei. Okazało się, że ich nie zabiłam, jedynie spowolniłam. Usłyszałam pisk opon. Czarny mercedes zaparkował obok audi.

- Miriam, cholera - Sergiej docisnął swoje dłonie do mojego brzucha. Nie wiedział czy uciskać ranę na brzuchu czy może na boku. Zdecydował się na tę pierwszą, bo była poważniejsza. - Trzymaj się, proszę - patrzył na mnie. - Nic ci nie jest, to tylko drobne ranki. Ubyło trochę krwi, ale nie na tyle, żeby coś ci się stało. Nic ci nie będzie. Damy radę. Przejdziemy przez to razem. Nic ci nie będzie - słyszałam to jak mantrę.

- Prawdopodobnie kule utkwiły w ciele - mówiłam cicho, prawie szeptem. Miałam nadzieję, że mężczyzna mnie słyszy. - W brzuchu na pewno, nie wiem jak bok. Może wyszła na wylot - opadałam z sił. Głos odmówił mi posłuszeństwa. Obraz mi się zamazywał. Czułam jak Sergiej podwija mi bluzkę do góry.

- W boku jest rana przelotowa. Nie ma kuli.

- Tygrysico, trzymaj się. Karetka już jedzie - rozpoznałam głos Wasyla. Skąd on się tu wziął tak szybko?

- Nie! - powiedziałam dość donośnie, ale od razu tego pożałowałam. Zakręciło mi się w głowie. - Nie mogę. Rany... postrzałowe...

- Spokojnie. Mój znajomy ma prywatną klinikę chirurgiczną. Ma małą erkę na wyposażeniu. O już jedzie - usłyszałam charakterystyczny dźwięk.

- Sergiej...

- Jestem tutaj - złapał mnie za rękę i to było ostatnie co poczułam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro