Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Chybiłam. Patrzę przez kilka sekund w okno przed sobą. Jak to możliwe? Szybko chowam broń do torby i wręcz zbiegam po drabinie. O mało nie spadłam z ostatnich trzech szczebli. Biegnę do auta. Wpadam do środka i patrzę na Siergieja.

- Jedź! - udało mi się unormować oddech.

- Ale... - Sergiej patrzy na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem.

- Jedź! - mężczyzna rusza z piskiem opon, a ja rozglądam się dookoła. Pierwszy raz jestem przerażona i Sergiej chyba to dostrzega.

- Co się stało? Jakieś problemy?

- Problemy? - zaśmiałam się drżącym głosem. - Kurwa, chybiłam - wbiłam się mocniej w fotel.

- O cholera. Jak to możliwe? - spojrzał na mnie przelotnie a potem przeniósł wzrok na ulicę. - Ćwiczyliśmy, strzelałaś, trafiałaś w dziesiątki - wymieniał moje osiągnięcia. Jakbym o tym nie wiedziała. Przecież tam byłam.

- Czekał na mnie - mamroczę pod nosem.

- Co? - Sergiej zrka na mnie i ponownie skupia wzrok na drodze.

- Czekał na mnie albo na innego snajpera. Zrobił unik. Spudłowałam, nie spodziewałam się tego. On na mnie spojrzał I jeszcze się uśmiechnął, a przecież ciemno było. Nie powinien mnie w ogóle dojrzeć z tak daleka.

- Niedobrze, bardzo niedobrze. Trzeba poinformować Wasyla.

- Wiem - wybieram drżącymi dłońmi jego numer. Ostatnim razem zapisałam sobie go w swoim telefonie. - Wasyl? Ten sukinkot był przygotowany. Nie udało mi się - słucham jego tyrady. - Mogę spróbować jeszcze raz... Okej - rozłączam się i jeszcze bardziej się kulę na fotelu. - Wyśle kogoś innego - informuję Sergieja. - Jak mogłam nie trafić? Jeśli to się rozniesie, będę skończona. Przecież tak dobrze mi szło. On był... był - szukam odpowiedniego słowa. - Był nie dość że przygotowany to jeszcze był na pewno bardziej doświadczony ode mnie. Niemożliwe, żebym nie trafiła. Skąd wiedział kiedy się odsunąć? Skąd wiedział, kiedy przyjadę? - pytania kłębiły mi się w głowie. Nie znałam odpowiedzi na ani jedno. Miałam roboczą teorię, że może gdzieś nastąpił przeciek. Tylko gdzie? Tylko my wiedzieliśmy o zleceniu, Wasyl i ten zleceniodawca. Może ktoś nas podsłuchiwał?

- Spokojnie, coś się wymyśli.

     Całą drogę milczeliśmy. Raz za razem analizowałam sytuację w myślach. wpatrując się w ciemną noc za oknem. Ze zmęczenia usnęłam i obudziłam się dopiero, gdy dojeżdżaliśmy do domu. Wyszłam z auta przygnębiona i od razu skierowałam swe kroki do pokoju. W ubraniu położyłam się na łóżku, przykryłam kołdrą i poszłam spać.

                                                                                  


- Obudź się - poczułam dłoń na ramieniu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na nachylającą się nade mną postać. Sergiej miał skrzyżowane ręce na piersi.

- Która godzina? - zapytałam szukając telefonu na komodzie. Przypomniałam sobie, że zasnęłam w ubraniu, więc odgarnęłam kołdrę i sięgnęłam ręką do kieszeni.

- Chwilę po ósmej. Musisz uciekać - zastygłam bez ruchu. Ręka nie dotarła do kieszeni. Spojrzałam na mężczyznę.

- Jak to uciekać? Co się dzieje?

- Przypomniałaś sobie gdzie widziałaś Pabla?

- Nie - stanowczo kręce głową i siadam na łóżku. Nadal mam na nogach buty, ale teraz się tym nie przejmuję. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

- Za to ja tak. Gdy przyszłaś któregoś razu do klubu. Kątem oka widziałem Pabla po drugiej stronie ulicy. Myślałem, że mi się wydawało, więc o tym zapomniałem.

- Klub, no jasne - uderzam się otwartą dłonią w czoło. Jak mogłam o tym zapomnieć? - Widziałam go w klubie. Potrącił mnie na parkiecie. Kompletnie o tym zapomniałam.

- To znaczy, że cię śledził. Nie wiemy po co, ani dla kogo. Musisz stąd uciekać. Masz się gdzie zatrzymać?

- Mam, ale...

- Nie ma żadnego "ale". Twoje auto stoi koło przystanku niecały kilometr od domu. Tu masz kluczyki - wciska mi w rękę przedmiot. - Jeśli chcesz się przebrać, to nie masz za dużo czasu. W nocy spakowałem kilka twoich ubrań. Są w walizce, w bagażniku. Znajdziesz tam też kilka rodzai broni i amunicję. Zaszyj się gdzieś, dam ci znać jak się czegoś dowiem.

    Kiwam głową i biegnę do łazienki. Szybko pozbywam się starych ubrań. Zakładam czarne dżinsy, czarną koszulkę i adidasy. Chowam do kurtki dokumenty, kartę kredytową, telefon, klucze. Za pasek wkładam swój PPK. Sergiej czeka w pokoju. Ze strachem wygląda przez okno. Jeszcze nie widziałam, żeby tak się bał. Gdy mnie zauważa odchodzi od okna. Bierze oją twarz w swoje duże dłonie i całuje mnie namiętnie. Mam wrażenie, że widzę go po raz ostatni.

- Kocham cię.

- Ja też cię kocham. Nie możesz uciec ze mną? - pytam chociaż znałam odpowiedź zanim się odezwał.

- Nie. Muszę zostać. Chodź, odprowadzę cię - łapie mnie za rękę i razem schodzimy na parter.

W tym momencie słychać tłuczone szkło w salonie. Spoglądam na mężczyznę. Już przyszli. Nie wiem kto, ale przyszli po mnie.

- Do piwnicy, szybko. Wyjdź tak jak z Sabiną. Uciekaj i nie daj się zabić. Kocham - całuje mnie po raz ostatni i popycha w kierunku piwnicy.

- Kocham cię.

    Słyszę odgłos wyważanych drzwi. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak zostawić Sergieja. Spojrzałam w stronę okienka, a później w stronę drzwi. Rzuciłam się do drewnianych drzwi, wyjęłam broń zza pasa i skradając się pod ścianą doszłam do korytarza. Zauważyłam w holu czterech uzbrojonych po uszy mężczyzn. Umięśnieni, wysocy. Każdy miał kominiarkę na twarzy. Nie mogłam ich rozpoznać.

- Gdzie ona jest?! - usłyszałam i spróbowałam wyłapać tego, który dowodzi tą małą armią.

- Nie wiem o kogo ci chodzi. Jestem tu sam - odparł odważnie Sergiej patrząc oprawcy w oczy. Krył mnie. Wiedziałam, że będzie mnie chronił za wszelką cenę.

    Mężczyzna nie zwlekając strzelił Sergiejowi w twarz. Drgnęłam. Otworzyłam szeroko oczy zszokowana tym, co zobaczyłam. Krzyczałam, ale żaden głos nie wydobywał się z mojego gardła. Mimo to zasłoniłam usta wolną dłonią i próbowałam ogarnąć to, co się przed chwilą stało. Sergiej poświęcił dla mnie swoje życie.

- Przeszukać dom, musi tu być - usłyszałam ostry rozkaz. Wydał go najwyższy z nich wszystkich. Nerwowo podrygiwał, gdy wydawał polecenia. Sam skierował się do salonu. Reszta mężczyzn pobiegła do kuchni i na górę.

    Wróciłam cicho do sali i wyszłam na zewnątrz przez okno. Rozejrzałam się uważnie. Oparłam się o ścianę i wyjrzałam za winkiel. Nikogo nie było. W każdym razie nikogo nie zauważyłam. Wszyscy szukali mnie w domu. Niedługo dojdą do piwnicy i zobaczą, którędy uciekłam.

    To była moja szansa. Biegłam ile sił w nogach. Po pięciu minutach byłam przy aucie. Drżącymi rękami otworzyłam drzwi, wsiadłam i ruszyłam przed siebie. Rzuciłam broń na siedzenie pasażera. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Nawet kolana zaczęły mi drżeć. Wybrałam na ekranie numer Leona. Proszę odbierz, modliłam się. Jeden sygnał, drugi, trzeci, poczta głosowa. Cholera. Po kilku sekundach rozległ się dźwięk. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Marta? - usłyszałam głos Leona. Prawie się rozpłakałam ze szczęścia.

- Leon, mam kłopoty, duże. Musisz mi pomóc - głos drżał mi strasznie. Nie mogłam nic na to poradzić. Zdarzyło mi się to pierwszy raz.

- Gdzie jesteś? - w jego głosie wyczułam strach, zdezorientowanie.

- W Katowicach. Jadę do ciebie. Spotkajmy się na obrzeżach. Niedaleko twojego domu znajduje się stary szpital.

- Będę tam koło południa - rozłączył się. Cieszyłam się, że udało mi się z nim skontaktować. Całe szczęście, że Leon jest w stanie w każdej chwili rzucić wszystko i mi pomóc.

    Po niecałych czterech godzinach zobaczyłam znak informujący, że wjeżdżam do Warszawy. Dopiero teraz odetchnęłam. Chyba byłam już bezpieczna. Może nie zauważyli jak odjeżdżałam, inaczej już dawno bym ich miała na ogonie.

     Skierowałam się do starego szpitala. Wjechałam na parking i rozejrzałam się niepewnie. Zobaczyłam w końcu srebrne mitsubishi a obok niego Leona Zaparkowałam koło niego i nie zawracając sobie głowy zgaszeniem silnika wybiegłam z auta. Nie zamknęłam nawet drzwi. Podbiegłam do przyjaciela i mocno się w niego wtuliłam. Łzy spływały mi po policzkach.

     Mężczyzna odsunął mnie od siebie i delikatnie starł mi łzy z twarzy. Patrzył mi głęboko w oczy.

- Marta, co się dzieje? - zapytał spokojnie, chociaż widziałam po jego minie, że ten spokój to tylko przykrywka. Cholernie się o mnie bał. Nietrudno było to zauważyć.

- Pomóż mi, muszę pozbyć się tego auta - podbiegłam do bagażnika i otworzyłam go. Podałam Leonowi dużą walizkę a sama wzięłam do ręki dwie duże torby i przełożyłam je do samochodu mężczyzny. Zabrałam ze schowka broń, zgasiłam silnik i zamknęłam auto na klucz. Wsiadłam do mitsubishi i Leon ruszył.

- Wytłumaczysz mi co się dzieje? - zerknął na mnie przelotnie. Odwróciłam wzrok od okna i spojrzałam na Leona.

- Tak - odparłam powoli już opanowanym głosem. - Wczoraj miałam sprzątać jednego gościa, ale spudłowałam. Czekał na mnie. Rano Sergiej, mój ochroniarz i współpracownik kazał mi uciekać. Spakował mi kilka rzeczy do auta. Ktoś napadł nas w domu. Zabili go a mi udało się uciec - łzy ponownie spłynęły mi po policzkach. Otarłam je wierzchem dłoni. - Zabili go. Kochałam go - nie powstrzymywałam się. Łzy płynęły mi po policzkach. ciurkiem. Dopiero po kilku minutach opanowałam się. Leon mi nie przerywał. W ciszy prowadził samochód. - Muszę się ukryć - otworzyłam okno i wyrzuciłam kluczyki na jezdnię. Jakieś auto po nich przejechało. Zamknęłam szybę. - Musisz mi pomóc.

- Zrobię, co będę mógł. Na razie jedziesz do mojego domu. Zastanowimy się, co dalej robić - zarządził i więcej się nie odezwałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro