Rozdział 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


MARTA

- No to dajesz - Morales oparł się o biurko i spojrzał na mnie oczekująco. Była już osiemnasta. Musimy ustalić plan działania. Dzisiaj każdy z nas odpoczywał i zbierał siły do nocnej akcji. Z Leonem sprawdziłam broń, którą mieliśmy ze sobą. Wybraliśmy dwie sztuki, które przydadzą nam się dzisiaj.

- Okej. O dwudziestej pierwszej pięć zapukam do drzwi. Widziałam oszklone drzwi w salonie wychodzące na tyły domu. Pablo wejdzie przez nie do salonu.

- Dam radę - zapewnił nas opierając się na krześle. Był zdenerwowany. Kto by nie był.

- Leon będzie siedział w samochodzie jakieś pięćset metrów od domu. Masz być w każdej chwili gotów, żeby odjechać - zwróciłam się do przyjaciela. Powoli przytaknął. - Będziemy się komunikować za pomocą słuchawek - pokazałam im małe, czarne przedmioty. - Ja założę soczewki. Leon w aucie na ekranie będzie obserwował, co robimy. Gdy zobaczysz, że mamy kłopoty, czytaj któryś z nich przykłada nam broń do głowy, reagujesz. W innym wypadku czekasz. Jasne?

- Tak.

- W schowku masz broń. Użyjesz jej w ostateczności. Nie chcę, żebyś był powiązany z tą zbrodnią. Wasyl i jego żona muszą widzieć tylko mnie i Pabla. Wasyl musi myśleć, że znaleźliśmy go samodzielnie i chcemy wyrównać rachunki. Pamiętasz o wywabieniu Wasyla? - zwróciłam się do Moralesa.

- Tak. Już to jest załatwione. Wczoraj podzwoniłem.

- To dobrze - uniosłam rękę. - Nie chcę wiedzieć jak to zrobiłeś. Mniej wiem, lepiej śpię. Ja i Pablo będziemy mieć broń - podeszłam do szafy i z walizki wyjęłam dwa pistolety. - Glock 17. Kaliber dziewięć milimetrów. Ma siedemnaście pocisków w komorze - dałam jeden Moralesowi. - Taki sam ma Leon w aucie. Do tego oczywiście czarne rękawiczki - podałam mężczyznom po jednej parze. Pablowi podałam czapkę z daszkiem. - Ja założę perukę. Jasne jest, że Wasyl mnie rozpozna, ale mniejsze prawdopodobieństwo, że na dywanie zostanie mój włos. Uważamy, żeby się nie skaleczyć. Ja likwiduję Wasyla, a Pablo jego żonę. Zostawiamy ich w domu, a broni pozbędę się sama. Pamiętajcie, wygodnie się ubierzcie. Zbieramy się tu o dwudziestej i jedziemy do nich. Po akcji wracamy i dopiero jutro pod wieczór się wymeldujemy. Jasne?

- Jak słońce. Jutro się rozstaniemy. Wy wrócicie do Warszawy, a ja powędruję gdzieś za granicę - Pablo wstał, włożył dane mu przedmioty do szuflady w biurku i wyszedł.

- Dasz radę? - Leon objął mnie.

- A czy kiedyś nie dałam rady? - posłałam mu szczery uśmiech i przytuliłam się do niego. Czułam zapach wody kolońskiej, której przed godziną użył Loen tuż po goleniu. Pachniał obłędnie.

- Jak myślisz? Zdążymy się wyseksić? - słysząc ostatnie słowo roześmiałam się głośno. Taki wyraz mógł wymyślić tylko Leon.

- Myślę, że tak - przylgnęłam do jego ust i poprowadziłam go na łóżko.

                                                                                         ✩✩✩✩

- Wszystko macie? - zapytałam po raz kolejny chowając perukę do torebki. Wrzuciłam tam jeszcze swoją broń, broń chłopaków i rękawiczki. Dzisiejszej nocy chciałam ładnie wyglądać. Może to głupie. Szłam zabić, a przejmowałam się wyglądem. Założyłam czarne, skórzane spodnie, ciemną bluzkę z krótkim rękawem i szare adidasy. Do tego narzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę. Pablo był w samej czerni, natomiast Leon założył granatowe spodnie i szarą koszulkę. Oboje mieli skórzane kurtki. Wzięłam torebkę i wyszliśmy z pokoju. Na dole przywitaliśmy się z recepcjonistką i wyszliśmy.

      Droga do Gródkowa zajęła nam czterdzieści dwie minuty. Było przed dwudziestą pierwszą. Wysłałam smsa do Ramzesa. Dostałam odpowiedź i miałam czekać na następnego smsa, zanim wkroczymy do akcji. Założyłam soczewki i mrugnęłam dwa razy. Na ekranie laptopa pojawił się obraz. Wyjęłam z torebki rudą perukę z lokami i założyłam ją. Musiałam włosy starannie ułożyć pod peruką, żeby żaden włos nie wystawał. Podałam Pablowi broń i rękawiczki. Sama włożyłam glocka za pasek spodni. Włożyłam czarne rękawiczki. Rozdałam mężczyznom słuchawki i wszyscy je włożyliśmy.

      Dokładnie dwie po dziewiątej dostałam smsa. Wyszliśmy z auta i razem z Pablem udaliśmy się w stronę willi. Mężczyzna okrążył dom i ruszył na tyły, a ja podeszłam od frontu. Zapukałam ostrożnie i przygotowałam się. Ledwo drzwi się uchyliły, moja dłoń wystrzeliła do przodu. Zaskoczona kobieta o mało się nie przewróciła. Wślizgnęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi.

- Ani słowa - złapałam ją za włosy i pociągnęłam do salonu.

- Tu są kamery. Nie ujdzie ci to płazem - odgrażała się, chociaż nie wiedziała, kim jestem.

- Oj ujdzie - odparłam i popchnęłam ją na kanapę. Z jej nosa tryskała krew, którą kobieta nieporadnie próbowała zatamować. Wyjęłam pistolet i odbezpieczyłam.

    W tym momencie do salonu dostał się Pablo. Weronika krzyknęła zaskoczona. Z pewnością rozpoznała mężczyznę. Włoch cicho zamknął drzwi wiodące na taras i też wyjął broń.

- Poznajesz mnie? - uśmiechnął się do Weroniki.

- Pablo? - przymrużyła oczy i spojrzała na niego. Taksowała go wzrokiem pewnie próbując sobie przypomnieć, kiedy widziała go ostatni raz.

- Idź do kuchni. Znajdź jakąś taśmę - rozkazałam i mężczyzna wyszedł. Słyszałam jak buszuje po szafkach i szufladach w poszukiwaniu jakiejś taśmy. Po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się w nieskończoność, wrócił do pokoju i pokazał szarą taśmę klejącą. Dosyć szeroka. Powinna się nadać.

- Zaklej jej usta, ręce i nogi - Pablo podszedł do kobiety, ale ta, jakby dostała nowych sił, poderwała się i uderzyła go w twarz. Nie przejęła się swoim prawdopodobnie złamanym nosem. Czerwona krew skapywała na piękny dywan. Próbowała uciec, ale dopadłam do niej i strzeliłam jej liścia. Złapała się za policzek i wybałuszyła oczy. Pchnęłam ją mocniej i poprowadziłam na łóżko.

      Spojrzałam z troską na Pabla. Na szczęście nie zrobiła mu krzywdy. Miał tylko czerwony ślad na prawym policzku. Zacisnął szczęki i podszedł do nas. Gwałtownie złapał Weronikę za włosy i odchylił jej głowę do tyłu. Zakleił jej usta taśmą. Przytrzymałam ją całym swoim ciężarem, gdy Pablo krępował jej ręce i nogi. Pchnął ją na oparcie sofy i sapnął wyraźnie zły.

    Odsunęłam się od kobiety i stanęłam pośrodku salonu. Broń ciągle trzymałam w pogotowiu. Jeśli będzie trzeba, to zrobię z niej użytek trochę wcześniej.

- Słuchaj - przyjrzałam się jej dokładniej. Krew z nosa już przestała lecieć, ale zdążyła jeszcze ubrudzić jej błękitną sukienkę. - Do ciebie nic nie mam, ale jesteś żoną Wasyla. Tolerujesz jego machlojki, jego interesy, więc to tak, jakbyś też była w mafii. Załatwię ciebie i Wasyla, ale - zrobiłam parę kroków w jej stronę. Kobieta patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. Zrozumiała, co ją czeka. - Ale, żeby nie było, że jestem bez serca. Wasz syn, Misha - na te słowa zaczęła się szarpać, próbując uwolnić nogi i ręce. - Spokojnie, nic mu nie zrobię. Dzieci nie powinny płacić za błędy swoich rodziców. Po waszej śmierci zapewne Misha odziedziczy jakiś majątek i trafi do rodziny zastępczej albo do waszej dalekiej rodziny. Ale to i tak lepsza opcja niż śmierć, prawda? - opuściłam rękę z bronią wzdłuż ciała. Skierowałam swój wzrok na prawo. Pablo stał oparty o drzwi balkonowe. Ślad na policzku zaczynał już blednąć, ale musiał być wściekły. Natrafił na mój wzrok. Skinęłam lekko głową i odsunęłam się na bok.

     Mężczyzna podszedł do kanapy, pochylił się i wyprowadził cios w brzuch Weroniki. Zaskoczona nawet nie zarejestrowała, co się dzieje. Oczy wyszły jej na wierzch. Krzyczała, ale taśma skutecznie zagłuszała dźwięk. Pablo uderzył jeszcze raz, tym razem w żebra. Na koniec spoliczkował ją z jednej i drugiej strony i dopiero się podniósł.

     Przemaszerował przez salon i podszedł do okna. Odciągnął lekko firankę i obserwował podjazd.

- Widzę auto. Wasyl jedzie - oznajmił mi już spokojnie.

- Bardzo dobrze. Stań przy wejściu do salonu. Jak tylko przekroczy próg, zdziel go pistoletem.

- Jasna sprawa - wyszedł, a my zostałyśmy same.

     Głowa kobiety zwisała bezwładnie i opierała się na klatce piersiowej. Wiedziałam, że jest przytomna. Była lekko pokiereszowana. Możliwe, że Pablo złamał jej kilka żeber, no ale taki już jej los. Dostawała rykoszetem.

- Idzie - Pablo wszedł do pokoju i stanął przy wejściu do pomieszczenia. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Wycelowałam w Weronikę.

- Kochanie, jestem. Wiem, że wcześniej, ale stało się coś... - w tym momencie wszedł do salonu i Pablo uderzył go jakimś starym wazonem, który stał na stoliku obok. Fakt, było to efektywniejsze niż uderzenie pistoletem.

     Padł jak długi, ale nie stracił przytomności. Próbował się podnieść, ale szybko do niego podbiegłam. Pomogłam wykręcić ręce Wasyla do tyłu i okleiłam je taśmą kilka razy. Powinna wytrzymać. To samo zrobiłam z jego kostkami. Wasyl próbował się ruszyć, ale mu to nie wychodziło. Był skrępowany. Kręcił głową na lewo i prawo, ale nie mógł się podnieść. Ukucnęłam obok jego twarzy. Mężczyzna spojrzał na mnie. Jego wzrok był lodowaty. Od razu otrząsnął się z szoku.

- Co jest kur... To ty? Nie wierzę. Tygrysica.

- Jak leci? - uśmiechnęłam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro