3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyzwyczajona do wczesnego wstawania Agneia, już przed świtem siedziała w wielkiej sali, jedząc śniadanie, na które składał się łuskany słonecznik, orzechy, siemię lniane i inne tajemnicze ziarenka, których nazw nie znała. Wszystko to zalane zimnym mlekiem kozim. Jakie było jej zdziwienie, gdy nie dali jej słynnej krwawej zupy. Niemrawo zabrała się za jedzenie i znudzona, przysłuchiwała rozmowom helotów z przykrością, stwierdzając, iż gdyby mogli, rozszarpaliby spartan z nienawiści. W chwilę później przyszedł Kapitan i dwaj towarzysze Sostenes oraz Trepe. Usiedli naprzeciwko niej, swobodnie rozmawiając. Agneia smętnie grzebała łyżką w glinianej misce, dowiadując się, że opiekunem Anny ma być Sostenes, (z czego ta powinna się cieszyć, bo mężczyzna był bardzo urodziwy), że archagetaj Leonidas powinien lada dzień wrócić. A po południu Astinos ma walkę, którą nazwali treningiem publicznym i z tego tytułu Kapitan był bardzo zadowolony, czego oczywiście starał się nie okazywać. Kobieta doszła do wniosku, iż kimkolwiek jest, ów spartanin jest ważny dla jej opiekuna, który teraz patrzył, z ponurą miną jak gmera w jedzeniu. Szybko więc przełknęła ostatnie kilka łyżek i podążyła za Kapitanem, słysząc jeszcze docinki na temat jurności mężczyzny i jej rzekomego dziewictwa. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że chłopcy poczekają sobie trochę bowiem ani niania, ani Anna nie wstawały wcześniej niż w południe. Tak jak podejrzewała wieść o jej imieniu, rozniosła się lotem ptaka po mieście. Na szczęście, milczący spartanin nie zamierzał się z nią spoufalać, ani nie odezwał się nic na temat jej imienia, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Mężczyzna oprowadzał ją jedynie po Sparcie, a raczej to ona jego oprowadzała, szedł bowiem za nią o krok. Zaglądała do każdej dziury i interesującego lub podejrzanego według niej miejsca. Nie protestował. Wręcz przeciwnie, zachęcał ją do tego, zachowując się tak, jakby nie mieli nic do ukrycia. Na migi i nie bez trudu, zapytała, czy zaprowadzi ją do zbrojowni. Uczynił to bez najmniejszego szemrania, bez mrugnięcia powieką. Ba nawet bez głupawego uśmieszku, jaki zazwyczaj widziała u wojów z jej kraju, którzy uważali, że kobieta jest bezmózgim małym dzieckiem, które na każdym kroku trzeba pilnować.
Kapitan zaimponował jej tym, że stanął sobie w miejscu, skąd mógł ją doskonale widzieć i nie przeszkadzał, kiedy krążyła, z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczyma wokół półek oraz stelaży z bronią. Jedynie z uwagą przyglądał się, co robiła, a Agneia delikatnie ujęła w ręce krotki nóż i przez chwilę nieudolnie bawiła się nim, niemal odcinając sobie dłoń. Spartanin nawet nie drgnął, oparty o ścianę nadal przyglądał się jej poczynaniom ze słabym uśmieszkiem błąkającym się po twarzy.

- Jak się nazywa? - zapytała retorycznie, nie oczekując odpowiedzi, odkładając ciężki nóż i sięgając po niezbyt długi miecz, który w chwilę później podała mężczyźnie. - Pokaż jak się nim posługiwać - powiedziała cicho, zastanawiając się, czy wizualnie nie przedstawić, o co jej chodzi.

Mężczyzna przez chwilę przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem wyciągnął broń z pochwy i szybko poruszył nadgarstkiem, wprawiając ostrze w ruch. Odsunęła się pod ścianę. W chwilę później Agneia ujrzała najprawdziwszą ścianę stali i stwierdziła, że nie chciałaby stać naprzeciwko niego w żadnym konflikcie zbrojnym. Uśmiechnęła się promiennie. Odpowiedział jej tym samym, ale kiedy chciała pożyczyć się nożyka, zabrał jej. Z najprawdziwszym żalem musiała opuścić to miejsce. Dalej jednak radośnie zwiedzała Spartę, zaglądając w każdy zakamarek. Co nie mogło skończyć się dobrze, albowiem przez przypadek weszła do łaźni. Skąd czym prędzej czmychnęła, słysząc radosne nawoływania i komentarze oraz propozycję wspólnej kąpieli ze spartiatami, którzy skończyli ćwiczenia. Takiej ilości męskich członków na raz, nie widziała nigdy, a odwracając się gwałtownie, niemal nie zderzyła się z Kapitanem, który tarasował drzwi i nie chciał jej przepuścić. Przez chwilę kiwali się tak w progu, a ona mogłaby przysiądź, że widziała wesoły błysk w oku mężczyzny. Czując, jak płoną jej uszy z zażenowania, wreszcie udało jej się wydostać z tego miejsca pełnego testosteronu. Na zewnątrz łapiąc haustami gorące powietrze, spojrzała na spartanina, który zachowywał się tak, jakby zdarzenie nie miało miejsca. Na jej prośbę napełniono skórzany prostokątny worek, który miał jej służyć za materac, piaskiem. Nikt jednak nie wiedział, że miał on spełnić jeszcze jedno zadanie. Potem udała się do żołnierzy. Byli pojedzeni i wypoczęci, zaczynało też im się nudzić. Kazała więc przeprowadzić porządny trening, choć podejrzewała, że Seth palcem nie kiwnie. Stamtąd jej opiekun zaprowadził ją na jeden z wielu placów ćwiczebnych. Stanęła w cieniu pod murkiem, ledwo zipiąc i pomyślała, że długo tu pewnie nie wytrzyma. Jak na złość Kapitan gdzieś sobie poszedł. Od upału kręciło jej się w głowie i robiło słabo. Drażniło ją wszystko, nóż na łydce, gruba sukienka, brak wiatru, słońce, gadanie mężczyzn o jej tyłku, cyckach i o tym, że zaraz się przewróci, bo jest przegrzana. Na domiar złego zaczęło jej przeraźliwie głośno burczeć w brzuchu, co oczywiście nie pozostało bez komentarzy. Cóż, zjadła dziś tylko jeden posiłek, a późna pora wskazywała na to, iż jest do tyłu z jedzeniem co najmniej o obiad i podwieczorek. Na domiar złego, chwilowo wszyscy bardziej interesowali się nią niż walkami. Ktoś trącił ją w ramię, wskazując spory kamienny blok, który kilku mężczyzn przesunęło już w cień. Usiadła.
Kapitan przyszedł i postawił obok niej kubek zimnej wody, bezceremonialnie oderwał bufiaste rękawy od sukni, które wręczył je jednemu z helotów. Kazał Agnei rozpiąć się pod szyją co też uczyniła. Słysząc, że w przeciwieństwie do blondynki Anny, ona boi się dotyku powietrza na szyi, jakby miało ją zabić. Co oczywiście wywołało ogólną wesołość i docinki pod jej adresem, na które zresztą nie miała zamiaru reagować. Oparła się plecami o chłodny murek i cierpliwie czekała. Astinos okazał się młodym chłopakiem w wieku Anny, może trochę młodszym, Agneia nie dawała mu więcej niż szesnaście wiosen. Przez chwilę dzieciak nawet dość dobrze sobie radził z doświadczonymi wojownikami. Potem jeden z mężczyzn złapał chłopaka za włosy, ściągając w dół i kopiąc kolanem w podbródek. Kobieta wiedziała, że jest na to kontra, najwyraźniej jednak młodzieniec jej nie znał. Z głuchym jękiem zwalił się na ziemię i już nie wstał. Przynajmniej do momentu, w którym oprzytomniał. Zrobiło jej się go żal, bo widać było, że starał się bardzo, a brutalne techniki walki, które zastosowali wojownicy miały na celu zadanie jak największych obrażeń w jak najkrótszym czasie, oczywiście wliczało się w to również uśmiercenie przeciwnika. Jej rozważania przerwał Kapitan, który klepnął ją w ramię i ruszył w stronę domu, w którym chwilowo mieszkała.

Tak minęło kilka dni, w których czasie siedziała cicho i przysłuchiwała się rozmowom, a im więcej słyszała, tym bardziej jej się to nie podobało. Niewolnicy, sądząc, że nic nie rozumie swobodnie rozmawiali ze sobą w jej i Anny oraz niani, obecności. Długo zastanawiała się co z tym fantem zrobić, aż w końcu poradziła się Cystersy, która trochę obrażona na to, że nie powiedziała im, że umie mówić w języku spartan. Niania poradziła, aby opowiedziała wszystko swojemu nadzorcy, jak nazwała Kapitana. Agneia, która zdążyła polubić mężczyznę, nie dała rady myśleć o nim jak o kimś, kto obserwuje jej poczynania i informuje o nich, króla. Oczywiście wiedziała o tym, ale jakoś nie zastanawiała się nad tym.

Tego wieczora nad doliną przetoczyła się potężna burza łamiąca drzewa jak zapałki, Eurotas wylał, podtapiając pola i zmieniając je w grzęzawiska. Dla Agnei gwałtowne zmiany klimatyczne nie były czymś nowym. Pamiętała jak, huragan zerwał dach z wieży i rzucił nim za rzekę na pole oddalone, o prawie staje. Kiedy indziej ukryta w niewielkiej jaskini widziała, jak orkan unosił wodę z jeziora i to było niesamowite. Tutaj natomiast przerażenie budziło kilka połamanych drzew i podtopione pola. Kobieta gotowa do wyjścia niecierpliwie czekała na Kapitana, podejrzewając, że albo nie przyjdzie, albo dużo się spóźni. Ten jednak zjawił się o czasie nieco chmurny i zmęczony. Słońce dopiero rozpoczynało swą wędrówkę, ale już czuć było nadchodzący gorąc. Rześkie jeszcze powietrze postawiło wszystkie włoski na karku brązowowłosej. Wyszli za ostatnie z domostw, a Agneia, która dowiedziała się wczorajszego wieczora masę rzeczy na temat buntu helotów czekała na sprzyjający moment, aby poinformować o faktach swojego opiekuna. Chociaż nie do końca była pewna czy chce się w to mieszać. Bała się, że w takim wypadku buntownicy zabiją ją, gdy tylko dowiedzą się, że jest przyczyną ich klęski. Skąd mogła mieć pewność, że i Spartanie tego nie uczynią. Zdawała sobie również sprawę, iż zduszenie buntu w zarodku pozwoli na uniknięcie wielu ofiar. I właściwie tylko to przekonywało ją do porozmawiania z nim. Ostrożnie omijając kałuże i uważnie rozglądając się czy faktycznie są sami, niemalże nie otwierając ust, zapytała.

- Ktoś zginął?

Mężczyzna, nawet jeśli był zaskoczony, nie dał tego po sobie poznać.

- Nie.

Wiedziała, że heloci byli tu cenni jako siła robocza, niemniej życie takiego wspólnego niewolnika było warte tyle, co nic i właściwie każdy wolny obywatel Sparty, mógł go zabić. Spartiata maszerował równym krokiem, w zamyśleniu przyglądając się postrzępionym szczytom gór.

- Nie jesteś zaskoczony?

- Nie.

- Ani ciekawy, skąd znam wasz język?

- Najprawdopodobniej jeden z naszych trafił do ciebie jako jeniec wojenny. Wskazywałby na to również krótki nóż, który masz przy prawej łydce. Przypięty w taki sposób, iż będzie źle szybko go wyciągnąć. Co z kolei oznacza, że nie umiesz nim walczyć, a to prowadzi do wniosku, że miałaś ochroniarza, a był nim, ów spartanin.

„Bogowie ten facet ma mózg i potrafi go użyć!" Zachłysnęła się powietrzem z wrażenia.

- Coś się tak zapowietrzyła.

Szli drogą, przy której stały olbrzymie kamienie, Agneia zatrzymała się przy jednym z nich, usiłując odczytać inskrypcję, ale mężczyzna pociągnął ją dalej na równinną mokrą łąkę. Brnęła za nim, nie wiedząc ani dokąd, ani po co. Stopy zapadały jej się w błocku, które lepkim plaśnięciem puszczało buciki z krokodylej skóry, za które notabene mogłaby sobie kupić całą Spartę. Po jakimś czasie gęsta masa zaczęła ustępować twardszemu terenowi. Podeszła do czekającego spartiaty i dopiero po chwili zauważyła, że stoi nad krawędzią szeroką może na trzy metry. Kobieta spojrzała w głąb ciemnej rozpadliny, a mężczyzna wrzucił kamień, który leciał w nieskończoność, zanim usłyszeli słabe uderzenie.

- Apothetai. Tu wrzucamy zbrodniarzy i zdrajców - powiedział chłodno. - Czasem też jeńców.

- Przepraszam, czy ty próbujesz mnie zastraszyć? Jeśli tak, to wiedz, że kiepsko ci idzie - odparła spokojnie, jednakże jakiś niepokój wdarł się w jej myśli.

- Zataiłaś przede mną ważną informację.

- Dopiero wczoraj się dowiedziałam. - Teraz była naprawdę wystraszona.

- Że umiesz mówić? - Spojrzał na nią uważnie. - Odpowiadam za twoje bezpieczeństwo.

- I dlatego chcesz mnie wrzucić do dziury? - przerwała mu, unosząc brew.

- Nie chcę cię nigdzie wrzucać. Mówię, tylko żebyś mnie więcej nie okłamywała.

Kobieta pomyślała o łańcuchach, które pożyczyła, bo były jej potrzebne, o broni, bo nie mogła się jej oprzeć i uśmiechnęła się ponuro w głębi siebie. Na pewno skończy w dziurze.

- Nie musiałeś mi tego pokazywać. Tym bardziej że wlekliśmy się tu pół dnia. Mogłeś mi powiedzieć.

Nachylił się do niej i szepnął konspiracyjnie:

- To, co widzisz, bardziej zapada w pamięć.

Westchnęła przeciągle, czując się zupełnie bezradnie i niekomfortowo.

- Kleomens. Kuleje na prawą nogę. To jeden z trzech przywódców buntu. Ma za kilka dni przyjechać do Deidre albo Denes, Dines, czy jakoś tak.

- Nie kłam więcej. - Dźgnął ją palcem jak nożem. - I nie podkradaj więcej zupy, mellejrenom.

Pokiwała głową skruszona. Przez chwilę zastanawiała się, co jeszcze wie jej opiekun i czym ją zaskoczy.

- Co teraz?

- Złapiemy go, przesłuchamy i rozwiążemy problem. A ty siedź cicho i się nie wychylaj.

Odwrócił się i ruszył w drogę powrotną dużymi krokami, a kobieta za nim.

- Chodziło mi o zupę - mruknęła.

- Jak nie potrafią upilnować jedzenia, to niech chodzą głodni.

- Tak sobie myślę - powiedziała po długiej chwili, odganiając się od latających paskudztw, które najwyraźniej chciały ją zjeść. - Jeśli jest trzech przywódców, to muszą być trzy grupy.

-Nie koniecznie.

- Sam przyznaj, że trzeba złapać ich równocześnie, inaczej reszta rozpłynie się jak mgła. - Zatrzymał się, a kobieta niemal wpadła na niego. - Jedna z grup pewnie jest już w mieście, a dwie następne również muszą być niedaleko. W miejscu, gdzie nie zwrócą na siebie uwagi. Gdzie będą mogli swobodnie się przemieszczać i w razie czego szybko dotrzeć na pomoc - powiedziała dumna z tego, że udało jej się tak ładnie wszystko wymyślić.

Kapitan mruknął coś na temat bab mielącymi ozorami. Ta kobieta była niemożliwa, ledwo zaczęła mówić, a kłapie i kłapie dziobem.

- Od rządzenia mamy archagetai. Dwóch, nawet - powiedział chłodno i ruszył dalej z mocnym postanowieniem ucieczki przed tą kobietą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro