Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mogła powstrzymać natarczywych myśli, które zupełnie nie były podobne do jej własnych. Miała wrażenie, że kolacja w towarzystwie braci Müller zasiała w jej głowie tajemnicze ziarno, które zaczynało kiełkować zagłuszając rozum. Czuła się jak kukiełka, kierowana zręcznymi dłońmi lalkarza. Kim jednak był? Ojcem? Czy może i on był kierowany wprawnymi pociągnięciami niewidzialnych sznurków?

Sen nie chciał przyjść, pomimo tego, że w pokoju było ciepło i przytulnie. Za oknem szalała nawałnica, nawet szczelnie zamknięte drżały na wietrze, uderzając raz po raz w ramę okna. Zmęczenie było ogromne. W końcu zapaliła świecę i zrezygnowana postanowiła obudzić Mirę. Dziewczyna spała w pokoju z matką, w części przeznaczonej dla służby, zaraz przy kuchni. Wiedziała, że nie będzie zadowolona z pobudki w środku nocy, ale jej obecność wpływała na nią kojąco, więc miała nadzieję, że w jej towarzystwie uda jej się wyciszyć emocje na tyle, by zasnąć.

Deszcz bębnił intensywnie w dach posiadłości, tu i ówdzie przedostając się do wewnątrz przez nieszczelności. Nawet mając na stopach miękkie i ciepłe buty, zdarzało się, że musiała omijać jakąś kałużę stopniowo powiększającą się na kamiennej podłodze. Wiatr wdzierał się do środka, choć okna były szczelnie pozamykane, a niektóre z nich, już na zimę uszczelnione odpowiednio. Ojciec starał się dbać o majątek, więc najpewniej wiosną zaczną się pracy mające na celu załatanie przeciekających miejsc.

Panowała ciemność, ponieważ nocą nikt nie poruszał się po Noxhaven. Świece były wygaszone, a mimo dyskomfortu, Elisa nie chciała narażać się na kolejne problemy. Gdyby zauważył to ktoś z zauszników ojca, mogłaby mieć kłopoty ze względu na marnowanie świeczek, które najzwyczajniej były dość drogim towarem. Pojedynczy płomień w prostym, srebrnym świeczniku z uchwytem rozjaśniał nieco mrok, ale nie dawał poczucia bezpieczeństwa.

Miała właśnie schodzić ze schodów, kiedy usłyszała szmer i cichy chichot. Przystanęła, lekko zdezorientowana, wciąż z dłonią na poręczy i rozejrzała się. Kiedy jednak nie powtórzył się przez dłuższą chwilę, stwierdziła, że być może jej się przesłyszało. Zadziwiające było jedynie to, że przysięgłaby, że to głos młodej kobiety, a na tym piętrze prócz niej samej nocowała wyłącznie stara niańka. Jedyne odgłosy, które wydawała śpiąc i które co noc słyszała Elisa przez ścianę, to chrapanie. Chichot zupełnie do niej nie pasował.

Niższe piętro wypełniały pokoje ojca, najbliższej mu służby, ulokowano tu także nowoprzybyłych nauczycieli. Było spokojnie, ciemno, tak jakby wszyscy spali snem sprawiedliwych. Dopiero na parterze przystanęła i rozejrzała się dokładnie. Miała przeczucie jakby nie tylko ona była na nogach tej nocy, ale nie mogła w żaden sposób zauważyć intruza. Odkąd wyszła z pokoju czuła się obserwowana, ale składała to na karb zmęczenia.

Ścisnęła mocniej świecznik w dłoni, a uroniona kropla wosku kapnęła jej na rękę. Elisa syknęła z bólu i zaskoczenia. Zaraz jednak zasłoniła usta. Słyszała coś ze spiżarni, znajdującej się tuż przy kuchni. Zaczynała wątpić, że to tylko niewyspane ciało płata jej figle. Wielokrotnie zdarzało się jej myszkować nocą choćby w kuchni, czasami nawet spotykała innych domowników, którzy tak jak oni postanowili przerwać sen na rzecz posiłku. Tym razem jednak było inaczej, czuła, że coś jest nie tak i nie mogła postąpić kroku.

Jęk.

Poczuła, że włoski na jej karku i przedramionach stają dęba. W powietrzu wisiało coś niepokojącego. Z ogromnym wysiłkiem oderwała od podłogi najpierw jedną, później drugą nogę. Krok za krokiem zbliżała się, chociaż czuła, że powinna zawrócić. Emocje buzowały pod jej skórą, chęć ucieczki walczyła z rozsądkiem, bo przecież cóż strasznego może tkwić za tymi drzwiami? Chleb, ser, suszone mięso i przetwory? Zabłąkany szczur?

Sięgała po klamkę, licząc, że nie oddycha zbyt głośno. Nagle ktoś pchnął drzwi, a Elisa odskoczyła. W tym momencie jej serce zabiło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Ze spiżarni wyłoniła się nowa, młoda dziewczyna, która została przyjęta do opieki nad zwierzętami gospodarskimi. Elisa zdążyła uskoczyć do kuchni, ale zdążyła zauważyć, że służąca odstawiła swoją świecę na stoliczek i zaczęła wiązać bluzkę, która była w bardzo nieprzyzwoitym stanie. Czuła, że jej policzki momentalnie się zaogniły.

Najciszej jak potrafiła weszła przez kuchnię do pokoju Miry. Przywarła twarzą do zimnej powierzchni drzwi. Wielka ulga. Stopniowo się uspokajała. Wiedziała, że widziała coś, czego widzieć nie powinna i było jej z tym bardzo źle. Odczekała jeszcze chwilę, aby mieć pewność, że korytarz opustoszał. Cicho podeszła do łóżka Miry i dotknęła jej ramienia, a kiedy ta odtrąciła jej dłoń jak natrętną muchę, uszczypnęła ją, aż ta podskoczyła.

- Panienko! Co to za zwyczaje tak ludzi budzić?! - obruszyła się nie na żarty.
- Nie mogę spać - szepnęła Elisa. - Poza tym przed chwilą chyba przyłapałam tą nową w bardzo niezręcznej sytuacji.
- Jak to niezręcznej? - podchwyciła przyjaciółka momentalnie siadając na baczność.
- Cicho być! - syknęła kucharka, śpiąca na łóżku pod ścianą. - Wynocha mi stąd, bo obie miotłą pogonię!

Spojrzały po sobie, całkowicie pewne, że nie żartuje. Mira zebrała się w końcu, by wstać z łóżka, nałożyła na siebie przygotowane na krześle obok ubrania i wyszły razem z pokoju. Usiadły w kuchni, gdzie postawiły gliniany czajniczek na piecu. Podczas, kiedy woda się gotowała, Elisa opowiadała o tym co widziała.

- Ile ona tu pracuje? - zapytała na koniec.
- Tydzień, może dwa. - odrzekła Mira. - A wiesz z kim była? Ona na chyba na imię Lotta czy Lorena.

Elisa potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia i chyba nawet nie chciała się zastanawiać kim był ten mężczyzna. Samo zdarzenie tak mocno na nią wpłynęło, że nadal się czerwieniła na samą myśl o nim. Chciałaby zapomnieć, zasnąć. Coś tam wiedziała na takie tematy, głównie od Miry, która lubiła mówić dużo i niekoniecznie całą prawdę, ale takie rozmowy zawsze ją krępowały.

Odetchnęła z ulgą, kiedy służka odpuściła temat i podała jej ziołowy napar mający pomóc zasnąć. Wyczuwała rumianek, melisę, chmiel. Posłodziła go łyżeczka miodu, który w zasadzie przeznaczony był głównie dla pana Rosewooda, ale bywało, że podkradano go kiedy panienka była przeziębiona. Piła małymi łyczkami, delektując się słodyczą napoju. Czuła jak ciepło rozlewa się po jej ciele, powoli ją wyciszając.

Wkrótce Mira odprowadziła ją do pokoju, dorzuciła drewna do powoli wygasającego kominka, po czym przysiadła na jej łóżku. Deszcz zelżał, wichura zaczynała się uspokajać. Miarowo uderzające krople sprawiły, że zasnęły obie i tak zastał je świt i wrzawa.

Na podwórzu przed posiadłością słychać było krzyki i zawodzenie. Wokół zgromadziła się cała służba, wkrótce pojawił się również i pan Rosewood, jeszcze zaspany. Ludzie się przekrzykiwali, wskazując w stronę obory.

Mira obudziła się pierwsza. Słyszała głosy, więc podeszła do okna, otworzyła szeroko okiennice i przez chwilę przyglądała się nagłemu zbiegowisku. Przetarła oczy, ziewnęła i zeszła na dół, mając nadzieję, że mimo wszystko hałas nie obudzi Elisy. Przechodząc obok kuchni, wzięła z wieszaka ciepły sweter, który narzuciła na ramiona zanim wyszła dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się, że wszyscy jak jeden zerwali się z łóżek jak tylko pierwsze promienie słońca rozjaśniły niebo.

Zauważyła swoją matkę, stojącą z chochlą w ręce i podeszła do niej. Wyglądała na bardzo przygnębioną, Mira widziała ją w takim stanie wyłącznie jeden raz, kiedy była małą dziewczynką, w noc śmierci Lady Elisabeth.

- Co się dzieje? - zapytała.
- Ta od krów, co przyszła tu jakiś czas temu, została znaleziona martwa - odpowiedziała cicho matka. - Mówią, że to sprawa sił nieczystych.
- Bujdy! - prychnęła Mira i dodała: - Przecież całą noc przesiedziała w spiżarni z jakimś mężczyzną!
- Co ty za głupstwa pleciesz, córuś - westchnęła kucharka. - Pan był w oborze chwilę temu, a przecież wiesz, że zajmuje się takimi sprawami dla kościoła. Nie pomyliłby się przecież.

W pokoju na najwyższym piętrze przebudziła się tymczasem Elisa. Słyszała gwar, ale nie spieszyło się jej nigdzie - najwyraźniej jakiś obwoźny kupiec zajrzał do majątku, jak to mieli w zwyczaju. Spokojnie obmyła twarz w miednicy stojącej na stoliczku niedaleko toaletki, a następnie założyła ciepłe rzeczy. Rozległo się pukanie.

- Kto tam? - zawołała, mocując pod obszerną spódnicą ciepłą pończochę.

Pukanie rozległo się raz jeszcze, więc podeszła do drzwi i uchyliła je. Ujrzała swoją starą nianię, która praktycznie nie opuszczała już pokoju i przeraziła się. Kobieta była blada jak ściana. Natychmiast wpuściła ją do środka, a kiedy staruszka weszła, podsunęła jej wygodne krzesło.

- Co nianię sprowadza? Może szklankę wody? - zapytała grzecznie.
- Maleńka moja, tyś mi droga jak własna, zmarła dawno, córuś - zaczęła tamta lamentować ze łzami, po czym chwyciła Elisę za rękę i dodała: - A w grzechu tobie żyć przyjdzie i hańbie, widziałam ja tej nocy widziadło, które przemówiło do mnie.
- O czym, nianiu, mówisz?
- Diabeł jest piękny jak z obrazka, córeczko - odrzekła. - Nie daj mu się sprowadzić na złą drogę!
- O jakim widziadle mówisz, nianiu? To musiał być jakiś zły sen! - Elisa starała się ze wszystkich sił uspokoić staruszkę.
- Prawdę mówię, może i sen, ale prawdziwy - szepnęła tamta - Odprowadź mnie, kochana moja, do pokoju i proszę przyślij mi miseczkę owsianki, kiedy będziesz na dole. Zmęczona jestem bardzo już, Eliso.

Nie dała się prosić, pomogła wstać kobiecie, po czym zaprowadziła ją do jej skromnego pokoju. Usadziła ją w wygodnym, głębokim fotelu, okryła jej nogi pledem, po czym zgodnie z jej życzeniem udała się do kuchni. Nikogo w niej nie zastała, ale tuż obok pieca stał garnek owsianki, która zdążyła już nieco przestygnąć. Nabrała solidną porcję, po czym starła część jabłka i dołożyła do miseczki razem z drewnianą łyżką, po czym ruszyła w drogę powrotną.

Kiedy przestąpiła próg, jedzenie wypadło jej z ręki. Niania leżała w połowie drogi do łóżka, rozciągnięta na podłodze i nieprzytomna. Elisa krzyknęła, przerażona, że ta nie żyje. Kiedy jednak podbiegła, okazało się, że oddycha. Szybko otworzyła okno na oścież, chwilę mocowała się z okiennicami, aż w końcu puściły. Wychyliła się i krzyknęła:

- Niech ktoś mi pomoże, niania zemdlała!

Natychmiast w stronę domu ruszyła zarówno Mira jak i kilku służących. Tymczasem Elisa próbowała docucić swoją byłą opiekunkę, ale ta nie reagowała na nic. Dawno się tak nie bała i nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić by jej pomóc.

Na szczęście pojawili się inni, którzy podnieśli nieprzytomną i przenieśli do łóżka. Jej bezwładne ciało było ciężkie, dlatego dopiero we dwóch dali radę. Wkrótce pojawiła się także Mira, która troskliwie położyła kompresy na czole i nadgarstkach kobiety. Niewiele to jednak pomogło - nadal nie mogła się obudzić. Posłano po lekarza, ponieważ nikt w domostwie nie wiedział, co może jej dolegać. Obawiano się, że zbliża się dla niej pora śmierci.

W tym samym czasie Henry Rosewood kazał wyprowadzić z obory wszystkie zwierzęta, a sam budynek zapieczętować do czasu przybycia miejscowego księdza. Nigdy nie widział czegoś takiego, mimo, że badał sprawy dotyczące czarów i sił nieczystych od czasu śmierci swojej ukochanej Elisabeth.

Stał na podwórzu po tym, jak kazał innym wrócić do swoich obowiązków i długo wpatrywał się w przestrzeń, mimo, że jego umysł zajęty był czymś zupełnie innym. Analizował wszystkie możliwe zdarzenia, ale nadal nie wiedział, co mogło doprowadzić do śmierci dziewczyny. Bał się tylko jednego - że po raz kolejny w okolicy Noxhaven pojawił się sam diabeł i ma zamiar zabawić się jego kosztem. Jego pobladłe, spękane od słońca usta szeptały modlitwę, mającą odpędzić wszelkie złe siły zarówno od niego, jak i od innych osób żyjących pod jego dachem.

Elisa szlochała, zarówno nad dziewczyną, która odeszła w przerażający, jak mówiła Mira, sposób jak i nad swoją piastunką. Była rozczarowana tym, że najprawdopodobniej nie powinna czuć się bezpiecznie w swoim domu i raz po raz przysięgała sobie, że więcej pokoju nie opuści.

Tym bardziej zdziwiło ją, kiedy kazano jej stawić się w sali, w której wcześniej zwykła się uczyć pod okiem panny Temple. Wzburzona, wciąż z oczami zaczerwienionymi od łez i równie czerwonym nosem pomaszerowała szeleszcząc gniewnie materiałem spódnicy przy każdym zamaszystym kroku.

- Odprawiłem Mirę do starszej pani - uslyszała aksamitny głos, gdy tylko weszła do środka.
- Powinna tu być - sprzeciwiła się Elisa.
- Powinna być, zgadza się - uśmiechnął się jej nauczyciel. - Chciałem jednak porozmawiać z panienką na osobności.
- Z którym z panów rozmawiam? - burknęła obrażona, podchodząc do swojego miejsca. - Wyglądacie identycznie.
- Nikolas, panienko Eliso. - skłonił się przed nią nieco przesadnie.

Poczuła się nieswojo. Nie była przyzwyczajona do tego, że przebywała sam na sam z kimś płci przeciwnej, zawsze towarzyszyła jej przyjaciółka, która pełniła rolę przyzwoitki. Reszta służby też starała się w razie potrzeby reagować, aby nigdy nie była narażona na taki kontakt, a tym samym kwestionowanie jej przyzwoitości jako młodej kobiety. Miała ochotę wyjść z tego pomieszczenia natychmiast.

- O czym chciałby pan ze mną porozmawiać? - spytała możliwie najspokojniej, próbując zapanować nad drżącym głosem.
- O tańcu. - Nikolas usmiechnął się lekko, widząc coraz większe niedowiedzenie malujące się na jej twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro