Wojna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nikt nie wiedział jak to się stało. Tego dnia dwaj bracia stanęli po przeciwnych stronach frontu.
Nikodem dowodził wojownikom w czarnej zbroi, tak zwanymi Mrocznikami.
Eden stał na czele Świetlistych Wilków, ludzi z wilczymi lub lisimi (głównie) ogonami i uszami.
Co mogło ich, ukochanych braci rozdzielić?
Rozległy się krzyki rycerzy.
— Naprzód! Zakończmy to raz na zawsze! — krzyknęliśmy jednocześnie dwaj przywódcy.
Eden bał się tej wojny. Chciał ją rozpocząć tylko, gdy nie będzie innej opcji. On od początku wiedział, że nie będzie innego wyjścia, jednak starał się przywrócić bratu rozum. Niestety, każda próba pokojowej rozmowy kończyła się śmiercią posłańców.
Dlaczego mi to robisz bracie? — często powtarzał w myślach.

Okrzyki bólu mieszkały się z bojowymi. Brzdęki mieczy i zbroi stały się wyjątkowo nieznośne.
Przywódca Świetlistych Wilków stał na pagórku i z tamtąd wydawał rozkazy za pomocą magicznej planszy lewitujacej tuż pod jego prawą ręką.
Nie ważne czy wojsko przeżyje, czy też nie. Tak długo jak żyje władca, tak długo nie ma zwycięstwa — powtarzał jego starszy brat, gdy razem uczyli się walki. — Musisz atakować szybciej i bardziej precyzyjnie!
Te treningi były zawsze pełne śmiechu i siniaków. Mężczyzna uśmiechnął się na to wspomnienie, jednakże zaraz wrócił do wydawania rozkazów.

— Przepraszam bracie — szepnął do siebie Nikodem.
Nie wiedział, gdzie się teraz znajduje. Było ciemno. Jedyne co słyszał to odgłosy wojny.
Tak bardzo chciał się stąd wydostać, bał się i tęsknił za młodszym bratem.
Gdyby nie to samotne polowanie... — zaczął w myślach.
Szybko jednak potrząsnął głową.
To pewnie tylko zły sen — powtarzał.
Nagle przed jego oczyma ukazał się ruchomy obraz. Wojna, bitwa. Strażnik Mrocznik obok niego.
— Panie? Co dalej? Straciliśmy już wielu żołnierzy — powiedział z powagą.
— Nieważne ile wojowników zniknie. Tak długo nie ma przegranej, jak ja żyję — spojrzał na podwładnego. —I tak długo nie ma zwycięstwa, jak długo żyje władca przeciwnika.
Nie trudno było zobaczyć przerażenie w oczach postawnego mężczyzny.

— Przestać! Przestań! — krzyczał Nikodem. — Wypuśćcie mnie!
Już wiedział co się stało. To była jedna z potężniejszych klątw mrocznej rasy –opętanie. Wystarczyło by ofiara wypiła odpowiedni napój, a musiała oddać swoje ciało temu, kto napój podał.
Szybko zaczął łączyć fakty. Niech tylko sobie przypomni wygląd podającego, a będzie na zwycięskiej pozycji.

— Na jakiej jesteśmy pozycji? — Eden zapytał wilka obok niego. Jego głos lekko zadrżał, na tyle lekko, że czworonogi nie był pewny, czy dobrze słyszał.
— Narazie wygrywamy, Panie — zwierzę lekko zniżyło łeb. — Jednakże przeczuwamy, że przeciwnik ma nas w pułapce. Coś się szykuje, lecz nie wiemy co. Radziłbym chwilowo się wycofać.
Przywódca skinął głową i się zamyślił. Był pewny, że poznał już wszystkie techniki walki swojego brata.
Myśl, myśl, myśl..! Na pewno coś wiesz! — poganiał sam siebie.
Przyjaciel w wilczej formie, przyglądał mu się z lekką niecierpliwością i strachem w oczach.
Eden i Nikodem stali obok stołu, gdzie leżała mapa.
Najważniejsze, żeby dać przeciwnikowi iluzję zwycięstwa, a wtedy...
— Wtedy uderz z innej strony, najlepiej prawej dla przywódcy — szepnął Eden do siebie.
Wilk spojrzał z niezrozumieniem.
Ponieważ tą ręką trzyma planszę, ciężej będzie mu się obronić. I pamiętajcie...
Przywódca nie może opuścić planszy, gdyż straci wtedy kontakt z wojskiem — wtrącił się starszy z braci.
Eden widział iskierki w oczach obu członków rodziny. Niby tacy poważni, a jednak najchętniej ciągle by się bawili jak mali chłopcy.
— Przyjacielu! Chroń moją prawą! — krzyknął. Wystukał odpowiedni kod na planszy. — Prawa Czerwona, wejdźcie w las na wschodzie i skierujcie się na południe!
— Panie? Jaki masz plan?
— Swojego nie mam, ale znam taktykę brata — uśmiechnął się ponuro.
Nie chciał tej walki, ale nie zamierzał przegrać, nie tym razem.

Szedł krętą, dziką drogą. Stąpał ostrożnie w ręku trzymając łuk. Usłyszał strzelanie gałązek po swojej lewej stronie. Spojrzał tam, lecz niczego nie dostrzegł.
Tu jesteś... — szepnął, gdy zobaczył cień za drzewami.
Strzelił. Usłyszał krzyk.
Niemożliwe żeby ktoś tu teraz był! — zawołał w myślach.
Podbiegł szybko do ciała leżącego tuż obok strumienia.
Cholera...
Klęknął i głowę istoty ułożył na swoich kolanach, po czym delikatnie uścisnął ranę, z której wystawała cienka strzała.
Spokojnie... Zaraz będzie po wszystkim.
Gwałtownym ruchem wyjął strzałę. Zębami oderwał kawałek swojego rękawa i przycisnął go do rany.

Jak ty wyglądałaś? —zastanawiał się. Byłaś wtedy zimna i miałaś kościste ręce. Ale jak z twarzą?
Zaczął coraz bardziej panikować – najgorsze co mógł zrobić w trakcie opętania. Przecież ci, którzy przejmą czyjeś ciało, karmią się strachem, nienawiścią i każdą inną negatywną emocją.
Według obrazu, Nikodem jedną ręką złapał się za głowę.
— Cicho siedź — syknął i wrócił do obserwowania bitwy za pomocą planszy.

Zaraz miało się rozpętać piekło z przepowiedni. Dwaj bracia - jeden nienawiścią opentany, drugi wielką miłością do brata i kraju zapalony - stanęli naprzeciw siebie pod rękoma trzymając plansze. Dwa wrogie, choć kiedyś przyjazne wojska wyciągnęły w swoim kierunku miecze. Wojna ta miała się nigdy nie zakończyć, zniszczyć ludzi jak i cały znany im świat. Wszystko będzie płonąć, zatapiać i niszczyć. Tylko prawdziwa świadomość skutków mogła wszystko naprawić. Niestety, nikt takowej nie posiadał.

W lesie dało się usłyszeć krzyki bólu i zwycięstwa, nienawiści i dzikiej radości. Eden nie chciał tego słuchać, lecz nie mógł pomóc swoim sprzymierzeńcom. Nie mógł opuścić reszty wojska. Wrogie siły były coraz bliżej. Ręka przywódcy lekko zadrżała.
Zamknął oczy.
Usłyszał trzy długie, trzy krótkie i znów trzy długie piski dochodzące z dwóch stron – z naprzeciwka i prawej.
— Cholera... —mężczyzna dodał jeszcze kilka innych słów, których lepiej nie opisywać. - Potrzebują pomocy... Cholera, cholera, cholera!
Otworzył zaszklone oczy.
Nie pozwolę sobie na przegraną! Nie teraz, nie dziś, nigdy więcej! — krzyczał w myślach.
— Bracie, teraz ja wygram — szepnął.
Niemalże cała miłość braterska do Nikodema... wyparowała. Coś krzyczało, chciało się wydostać.
Nie mógł pozwolić, aby wrogowie zajęli tereny, na których się wychowywał, na których pochował ojca, dziada i pradziada; matkę, babkę i prababkę. Należy im się szacunek i spoczywanie w pokoju.
Strzała przeleciała tuż przed jego nosem. Gwałtownie odwrócił się w stronę skąd została wystrzelona. Zrobił krok w tył.
Chciał podać kolejny kod na konsoli, jednakże ponownie usłyszał sygnał S.O.S.
Zza drzew wyszła obca, postawna sylwetka. Trzymała napięty łuk skierowany we wrogiego przywódcę.
— Jak smakuje przegrana? — zapytał strzelec. Jego okrągłe świecące białe oczy były skierowane na Edena.

Sługa odszedł na rozkaz mężczyzny.
— Tchórzami się najłatwiej steruje — zaśmiał się z pogardą.
Prawdziwy Nikodem się nie odezwał.
— Oh biedaczek... — uśmiechnął się szeroko. — Jaka szkoda, że nie możesz pożegnać brata przed jego śmiercią...
— On jest świetnym przywódcą! Wygra!
— Dzięki tobie, znam wszystkie jego taktyki. A on... — zerknął planszę. — zna zaledwie kilka twoich, a moich już wcale.
Znęcał się w ten sposób nad ofiarą. Im słabsza psychika, tym lepszej jakości kukiełka.

Odwrócił się przodem w stronę łucznika. Lewą ręką wyciągnął miecz. Pech chciał, że młodzieniec o niebo lepiej posługiwał się prawą ręką, która teraz utrzymywała planszę.
— To — przeciwnik kiwnął głową na ostrze. — Niewiele ci da... Choć raczej pasuje tu tylko pierwsza część pierwszego wyrazu bez e i z pierwszą literą wyrazu drugiego. — Wyszedł zza drzew.
Był pewny siebie. Lekko opuścił łuk. Mruknął do mężczyzny na przeciwko siebie. Przekręcił coś na nadgarstku i po chwili ukazała się tam srebrna bransoleta. Wyrzucił ją.
Eden był conajmniej w szoku.
— Ja tylko posłańcem jestem — łuk założył na plecy. — Jeśli dobrze trafiłem... — wyciągnął z torby, przypietej do pasa skórzanych spodni, zwój papieru i go rozwinął. — To wysłałeś prośbę pomocy. Oto jestem — cień uśmiechnął się.
Przywódca, w dalszym ciągu w szoku, drżącą ręką schował broń.
— Myślałem, że mam zasięg tylko na swoje wojsko...
— Cóż... Tak i nie. Plansze czasem lepiej wiedzą niż jej właściciel.
— Wiedzą co?
— Nie wiem, jej spytaj.
Po krótkiej gadce przeszli do omawiania strategii.
Lider Świetlistych Wilków nie mógł się skupić. Czym była ta bransoleta? Miał co do niej złe przeczucia. Nie wiedział czy powinien mu ufać, choć bardzo tego pragnął. To była jedyna nadzieja.
Czym była ta srebrna obręcz? Tego nie nie używało w ich kraju. Bynajmniej nie według wiedzy młodzieńca.
— Dlaczego nam pomagasz? 

Swoimi białymi oczyma spojrzał w oczy przywódcy.
Młodzieniec zadrżał.
— Obu was niezbyt darzę sympatią, ale on jest większym zagrożeniem niż ty. — uśmiechnął się.
Eden mruknął coś niewyraźnie.
Rozmowę przerwał wysoki pisk.

Czemu. On. Nie. Wraca?

Nikodem stał się wyjątkowo nerwowy, co zdecydowanie nie pasowało do prawdziwego Nikodema. Jego szpieg powinien już wrócić. Dlaczego go nie ma?
— On wygra, zobaczysz — powiedział opętany, siedząc gdzieś głęboko w sobie.
— Nie ma szans — odwarknął.
— Całe wojska na południe. Jedni niech wejdą od wschodu, drudzy od zachodu. Nie wycofają się, bo nie mają gdzie. 
— Panie... — strażnik ukłonił się i chciał coś zasugerować, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. —Już się robi.
Młody mężczyzna wystukał kod na planszy, a podwładny gwizdnął za pomocą specjalnego fletu. 
— Ja również idę — powiedział młody przywódca.
Strażnik nie zdołał niczego odpowiedzieć. Nikodem wyminął go i poszedł tylko sobie znaną najkrótszą drogą do Edena.

— Cholera.
—Co to za pisk? — Brązowowłosy był zdezorientowany.
— Wiejemy!
— Co? Nie! Nie mogę!
Przybysz złapał stanowczo za rękę młodego przywódcy.
— Nigdzie się stąd nie ruszam! Nie zostawię swoich.
Ponowny pisk.
— Wybacz młody. Tu kończy się moja rola.
—A co z twoją pomocą?
— Inni są w drodze.
— Co ma.... — nie dokończył.
Tajemniczy mężczyzna rozbił buteleczkę i zniknął w dymie. 
Zewsząd dało się usłyszeć wycie wilków i szczeki lisów. Były to odgłosy chęci walki i ekscytacji. Na swojej planszy mężczyzna zobaczył nowe oznaczenia. Były to nieznane mu herby i flagi zaznaczone na niebiesko, co oznaczało, że nowi są przyjaźnie nastawieni.
— Do walki! — krzyknął, szybko zapominając o strzelcu. Wystukał intuicyjnie kilka kodów. Nie sądził, że je jeszcze pamięta.
Był tak pochłonięty myślą, że jeszcze nie wszystko stracone, że nie nie usłyszał kroków za sobą. 

Wszyscy walczyli zaciekle. Nikt nie zamierzał przegrać. 
Nie ma przegranej tak długo jak żyje nasz przywódca, nie ma wygranej tak długo jak żyje przeciwnik.

— Witaj braciszku — szepnął zarazem obcy jak i bardzo dobrze znany głos.
Brat we wrogiej zbroi, schylił się i podniósł bransoletę.
— Czyli chłoptaś tu był. Nienawidzę zdrajców.
Edena zmroziło ze strachu.
— Nikodem? — zająkał się młodzieniec. Odwrócił się w stronę postaci.
To był zdecydowanie on. Z wyglądu.
— Przyszedłem zobaczyć jak wygląda przegrana. U siebie jej nigdy nie widziałem, a wydaje się być dość ciekawa, czyż nie? — uśmiechnął się pod nosem.
— Kim jesteś?
— Przed chwilą sam sobie odpowiedziałeś.
— Nie jesteś moim bratem - warknął brunet.
Przeciwnik bez zawahania, sięgnął po noże. Podrzucił jednym.
— Zawsze miałeś słaby refleks i celność. Czemu jednak ojciec wybrał ciebie?
— Bo bardziej myślę o królestwie, a nie o tym, z kim dzisiaj się przespać.
Nikodem spojrzał zaskoczony. Ten, który był ukryty gdzieś w umyśle, uśmiechnął się. Doskonale wiedział, że było inaczej. Coś co go opętało, jednak nie znało całej prawdy.
Mężczyzna rzucił nożem i trafił w planszę.
— To twoja ostatnia przegrana.
Młodszy z braci przycisnął rękę do klatki piersiowej. Zrobił krok w tył.
— Bracie. Wiem, że tam jesteś. Wybaczam ci, to nie ty to zrobisz. — Uśmiechnął się.
To był ostatni uśmiech i ostatni rzut prosto w nieosłonięte gardło.
Rozległy się krzyki. Każdy odczuł śmierć jednego z przywódcy.
Od teraz będzie trwało piekło, jakiego nawet najwięksi zmarli mordercy nie widzieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro