24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga, scena +18 :) (chyba XD ) Przepraszam za błędy, rozdział nie sprawdzany.



Czy zawsze gdy coś zaczyna mi się układać to zawsze oni muszą się wpieprzać w moje życie i wszystko niszczyć? Zadawałam sobie to pytanie już od chwili, gdy poszłam na wybrane przez siebie studia. 

- Luno? - szepnęła jedna z omeg, delikatnie dotykając mojego ramienia. Gdy podniosłam na nią wzrok, kontynuowała swoją wypowiedź. - Czy mam ich gdzieś zamknąć?

- Zamknąć? - prychnęłam śmiechem. - To w sumie nie jest aż taki zły pomysł.

- Amando... - westchnęła Mandy, patrząc na mnie groźnie.

- Oj, wiem, wiem. - mruknęłam i spojrzałam na swoich rodziców, którzy nadal leżeli na podłodze. - Eh, zrobimy tak. Zanieście ich do wolnej sypialni na drugim piętrze. 

- A co później? Jak się obudzą?

- Daj mi dokończyć, Mandy... - przetarłam twarz dłonią. Naprawdę wolałam być gdzieś indziej. - Wybaczcie, ale ktoś będzie musiał zerwać nockę i poszukać dwóch psów. Najlepiej suczkę i szczeniaka. Łatwo będzie wytłumaczyć, że pies wyczuł negatywne emocje i zaatakował.

- To jest myśl. - przytaknął Mickey, przytulając się do siostry mojego mate. - Zaraz znajdę ochotnika.

- A ja potrzebuję się napić. - mruknęłam, kierując swoje nogi w stronę kuchni. Nawet nie spojrzałam na dwie postacie, które zostały właśnie podniesione z posadzki i wnoszone po schodach. Zdecydowanie nie chciałam ich widzieć.

- Meliska, kochanie? - spytał Aron, opierający się o blat kuchennej wyspy. Spojrzałam na niego i mimowolnie na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Owszem. Jak się czuję Will? - chłopiec po zszokowaniu moich rodziców, wpadł w lekką histerię iż kogoś skrzywdził. Także Alfa zabrał go do jego pokoju.

- Już w porządku. Wytłumaczyłem mu, że nie zrobił nic złego. - odparł mężczyzna. - Ale później mogłabyś zajść do niego i sama mu to powiedzieć.

- Tak zrobię.  - powiedziałam i podeszłam do niego, przytulając się do jego torsu. Od razu poczułam jak oplatają mnie jego ramiona. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą, czułam się bezpiecznie i w końcu mogłam poczuć jak to jest, gdy ktoś naprawdę Cię kocha. - Dziękuję, że jesteś.

- Nie mógłbym być gdzieś indziej, skarbie. - złożył delikatny pocałunek na czubku mojej głowy.  - Właściwie mam coś dla Ciebie.

Odsunął mnie delikatnie od siebie i włożył rękę do kieszeni, wyjmując z niej białe pudełeczko. - Chciałem Ci to dać w dniu naszego ślubu, ale znów wyszło jak wyszło. I okoliczności wymagają by Ci to dać.

Otworzył pudełko ma moim oczom ukazał się piękny złoty pierścionek. Miał zielony kamień w środku, prawdopodobnie szmaragd. Wokół kamienia wygrawerowane były wzory; pierścionek wyglądał jakby przeżył swoje lata i był bardzo delikatny.

- Należał do mojej matki. Dała mi go przed wyjazdem. - powiedział, choć ja nadal patrzyłam na o cudo trzymane w jego dłoni. Kątem oka zobaczyłam jak Alfa się uśmiecha i podnosi moją lewą dłoń; nie musiałam długo czekać aż poczułam go na swoim palcu.

- Ja... - zaczęłam po czym westchnęłam. - Nie wiem co powiedzieć. Jest piękny, dziękuję. 

Wspięłam się na palcach by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Aron złapał mnie w pasie, dzięki temu wykorzystałam sytuację by podskoczyć i opleść go nogami wokół pasa. Delikatny całus zmienił się w żarliwą walkę o dominacje, choć  wiedziałam, że wygra to i tak cieszyło mnie, że dawał jakąś szanse.  Na chwilę się od siebie oderwaliśmy i nasze spojrzenia się spotkały. Nie musiałam nic mówić, by facet ruszył swój seksowny tyłek i udał się do naszej sypialni, ignorując przy tym mijane osoby po drodze.

 Gdy byliśmy w sypialni,  mój przyszyły mąż położył mnie na łóżku i miałam cichą nadzieję, że tym razem nikt nam nie przeszkodzi.  Szybko pozbyliśmy się zbędnych ubrań, przechodząc do momentu w którym nam przerwano. Devons składał pocałunki na moim ciele, wyznaczając szlag do mojej kobiecości.

- Chciałbym nadal bawić się w tą grę wstępną, kotku. Ale nie będę tym razem się cacka bo znów ktoś może nam przerwać. - szepnął mi do ucha, gryząc je przy tym. Jego zachrypnięty głos jeszcze bardziej mnie pobudził.

- Więc na co czekasz, wilczku. - odparłam, ledwo panując nad swoim głosem.

- Chciałem Cię tylko ostrzec moja droga. - mruknął i nie czekając na moją odpowiedz wbił się we mnie, z głośnym warknięciem. I ponownie nie czekając na nic, zaczął się poruszać.

- Choler... - chciałam coś powiedzieć, ale prawidłowym stwierdzeniem było to iż miałam papkę z mózgu.

- Coś mówiłaś?

- Szybciej. - krzyknęłam, ponownie tej nocy oplatając go nogami w pasie. Swoje dłonie za rzuciłam jego barki, wbijając swoje paznokcie w jego cudowną skórę.

Postanowiłam nie być bierna, zebrałam całą swoją siłę... jaka mi jeszcze została i przewróciłam Aron'a na plecy. Zmieniając przy tym nasze rolę, teraz ja siedziałam na nim i bardzo mi się to podobało. Uśmiechnęłam się do niego zadziornie, coraz szybciej poruszając swoimi biodrami. Oparłam swoje dłonie na jego torsie i pochyliłam się by go pocałować. To był długi i namiętny pocałunek, zdecydowanie zaczynało mi się to bardziej podobać.

Długo nie trwało jak znów nie zostałam wgnieciona do materaca. Oczy Alfy zrobiły się całkiem czarne i szczerze mówiąc, jeszcze bardziej się podjarałam. To było mega seksowne. Mój mate przyspieszył ruchu, z czego bardzo się cieszyłam. Byłam już na skraju, a świadcząc po wyrazie twarzy dominanta on także był już blisko.

Aż w końcu oboje padliśmy na łóżko wykończeni. Mogłabym powiedzieć, że nie miałam siły już na nic.

- I jak wrażenia? - spytał ochrypniętym głosem.

- Zastanawia mnie jedno. - szepnęłam, po czym kaszlnęłam głośno. Zdecydowanie nie musiałam tak krzyczeć.

- Hm?

- Czy ja naprawdę byłam taką cnotką, że nie zrobiliśmy tego wcześniej? - spytałam i z uśmiechem popatrzyłam na Arona'a.

- Będąc przykładnym dżentelmenem, powiedziałbym, że nie. Nie byłaś. Ale mnie znasz, także... byłam cholerną cnotką, mała. - zaśmiał się Alfa.

- W takim razie trzeba to nadrobić. - mruknęłam, a na mojej twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek. Dźwignęłam się, by usiąść okrakiem na złym czarnym wilku. - Noc jeszcze młoda, a Ty jesteś już gotowy do drugiej rundy.

- Zawsze i wszędzie, kochanie. - zaśmiał się gardłowo. Czy mówiłam już jak bardzo uwielbiałam jego śmiech?

*

 Mimo zerwanej, w przyjemny sposób nocki, wstałam wypoczęta i pełna energii na dobrze zapowiadający się dzień. Nawet to, że moi rodzice są w pobliżu nie zepsuł mi humoru. I szczerze nie mogłam doczekać starcia z nimi, mając przy sobie Aron'a i William'a. Przeturlałam się na drugi koniec łóżka by wstać, po czym udałam się do łazienki by wziąć szybki prysznic. 

Nie miałam pojęcia czy dwa problemy wstały już czy nadal śpią. Jednak nie chciałam kusić losy i skazywać jakąś biedną osobę do konfrontacji z nimi. Aż żal było człowieka, który by z nimi zaczął rozmawiać. Jeśli w ogóle nazwać by to można było rozmową.

Szybka kąpiel zdecydowanie pomogła mi się jeszcze bardziej zrelaksować, owinięta ręcznikiem przeszłam do garderoby i wybrałam dżinsowe szorty i szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Na nogi złożyłam białe skarpetki by później wsunąć je w luźne, granatowe trampki. Kątem oka spojrzałam na swoje buty do biegania i w myślach zanotowałam by po tym wszystkim znów zacząć biegać. Może Mandy skusi się by mi potowarzyszyć.

Związałam swoje nadal jeszcze wilgotne włosy w wysoki koński ogon i z uśmiechem na ustach wyszłam z pokoju. Pierwszy moim celem było sprawdzenie czy Willy jeszcze śpi, także podeszłam do drzwi od jego sypialni i zapukałam lekko. Nie musiałam długo czekać by sam chłopiec otworzył mi drzwi i minimalnie wychylił głowę zza nich.

- Coś się stało? - szepnął, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.

- Hej, skarbie. Mogę wejść? - spytałam, klękając na przeciw niego. Pamiętajcie, że ważne jest to by dzieci uważały nas za kogoś równemu sobie, inaczej mogą być nieufni w stosunku do nas, rodziców.  Ból kolan można przecierpieć, ale już brak zaufania własnego dziecka niezbyt.

- Um, tak. Jasne. - odchylił bardziej drzwi bym mogła wejść. W jego pokoju panował porządek co było zaskoczeniem. - Sprzątałem.

- Cieszę się, że wykonujesz tak proste prace domowe, Willy. - uśmiechnęłam się do niego i usiadłam na rogu jego łóżka. - Wszystko w porządku?

- Tak. Jest okey. - mruknął, nadal stojąc w tym samym miejscu.

- Możesz mi powiedzieć, kochanie. Przecież od tego jestem.

Chłopiec spojrzał mi w oczy i z cichym westchnięciem zaczął mówić. - Ja na prawdę nie chciałem ich skrzywdzić, mamo. Przysięgam. Ale oni tak głośno krzyczeli i mówili okropne rzeczy o was! Nie mogłem na to pozwolić.

- Cieszę się, że to zrobiłeś. - zaśmiałam się na jego zszokowaną minę. - Ci ludzie zdecydowanie sobie na to zasłużyli, ale pamiętaj, że nie wolno bić i straszyć niewinnych.

- Przecież o tym wiem! - oburzył się maluch. - Na prawdę nie jesteś zła?

- Nie jestem. Jestem bardzo dumna z tego, że broniłeś mnie i swojego tatę.

- Tata powiedział to samo. - mruknął.

- No widzisz. - zachichotałam. - A teraz, co powiesz na pyszne naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną?

- Mogę? - spytał pełen nadziei.

- Zdecydowanie na to zasłużyłeś, Willy. - uśmiechnęłam się szeroko, rozkładając ramiona. William od razu do mnie podbiegł i zamknęłam go w mocnym uścisku. - Chciałabym jeszcze Ci coś powiedzieć.

- Tak?

- Otóż, moi rodzice nie mogą wiedzieć, że jesteś super wilkiem.

- Jestem super wilkiem ?

- Oczywiście, że tak. Jednak oni nie mogą wiedzieć, że nim jesteś. I dlatego to twój piesek na nich naskoczył, a Ty za nim wybiegłeś. Dobrze?

- Jak słońce, mamo. - uśmiechnął się. - Zawsze chciałem mieć pieska. Kota też, ale te strasznie się nas boją.

Nie dziwię się, pomyślałam w myślach. - W takim razie chodźmy coś zjeść.

Razem zeszliśmy do kuchni, gdzie Mandy piła herbatę. Uśmiechnęła się promiennie na nasz widok.

- Duży stos naleśników, poprosimy. - zaśmiałam się.

- Z czekoladą i bitą śmietaną. - dodał Will. 

- Już się robi! - zaśmiała się dziewczyna, odkładając swój gorący napój. Podeszła do lodówki i zaczęła wyjmować składniki na masę.  Nie musieliśmy długo czekać, aż jedzonko będzie gotowe. Ja zjadłam dwa, nie mogąc już wytrzymać tej słodkości, a chłopiec właśnie pałaszował czwartego. Podziwiam go. 

- Pieski są już na dworze, dzieci się z nimi bawią. - odparła siostra Alfy, patrząc na William'a. - Jak skończysz jeść, możesz do nich dołączyć.

- Już skończyłem. - pisnął uradowany chłopiec i nie patrząc na nic wybiegł z domu.

- Nie chciałam tego mówić przy Will'u, ale teraz już nie mogę się powstrzymać. Opowiadaj jak było!

- Jak było, gdzie?

- Nie udawaj niewiniątka. Cały dom was słyszał. Poza tym, pełnia jest dziś ale i tak już wczoraj czuliśmy ogromny przypływ energii. Chcę wiedzieć jak było!

- Skoro to słyszałaś, to powinnaś sama się domyślić. - burknęłam i byłam na sto procent pewna, że na moich policzkach pojawiły się czerwone plamki. Szlag by to.

- Oj, nie bądź taka. - zaśmiała się Mandy.

- Na prawdę dostaliście jakąś energię ? - pytam, chcąc ominąć niezręczny temat.

- O tak. Wszyscy chodzą naładowani i każdy ma dziś bardzo dobry humor. To jest właśnie magia księżyca, Luno. - powiedziała, po czym spoważniała i skłoniła się. - Dziękuję Ci za to, Luno.

Patrzyłam na nią oniemiała. - Daj spokój, Mandy. To czysta przyjemność.

- Nie wątpię. - zaśmiała się dziewczyna. - Dziś spotkasz się z takim zachowaniem dość często, więc po prostu to zaakceptuj.

Chciałam coś powiedzieć, ale usłyszałam krzyki z góry i od razu mogłam stwierdzić, że moi rodzice właśnie się obudzili. Westchnęłam głośno, przecierając twarz dłońmi. Nie musiałam długo czekać, jak dwójka starszych ludzi zbiegła na dół i wpadła do kuchni.

- Śniadanie? - spytała moja nowa przyjaciółka. Pierwszy opanował się ojciec. Zawsze był tym spokojniejszym, ale spokojna głowa to wcale nie znaczy, że rogi ma mniejsze.

- Poproszę. - odezwał się grzecznie. Dziewczyna wskazała im miejsca przy kuchennej wyspie. Od razu skorzystali, rozglądając się po pomieszczeniu.

- Żądam wyjaśnień, Amando.

- Ja także. - odparłam, patrząc na nich nieprzychylnym okiem. Siedziałam prosto i starałam się im nie pokazać, że się ich boję. Nie mam już dziesięciu lat by schować się w szafie przed nimi. - Po co tu przyjechaliście i jakie macie zamiary.

- Nie tym tonem, młoda panno! - krzyknęła moja matka.

- Już nie panna. - powiedziałam, pokazując im rękę, na którym widniał pierścionek od Aron'a.

- Dobre żarty. Dobrze wiem, że nie macie jeszcze ślubu. - prychnęła starsza kobieta.

- Ślub jest już zaplanowany na najbliższy miesiąc. - dodała moja nowa przyjaciółka, podając im zwykłe naleśniki, ale przysunęła im także miseczki z kawałkami owoców, serek i sos czekoladowy. Do wyboru, do koloru.

- Dziękuję. - mruknęli jednocześnie. Dobrze, że chociaż dobre wychowanie zostało w nich w minimalnym stopniu. Bo honoru i dumy to już chyba nie mają.

- Nie obchodzi mnie to, że masz już narzeczonego. - odparła matka. - Znaleźliśmy Ci lepszą partię.

- Nie sądzę. - powiedziałam dość dobitnie. - Nie mam zamiaru...

- Amando! Wróciłem! - przerwał mi głośny krzyk Aron'a, który właśnie wszedł do kuchni. Miał na sobie dobrze dobrany garnitur, białą koszule, złoty zegarek na ręce, włosy zaczesane do tyłu. Ogółem mówiąc, wyglądał jak młody biznesmen. Jak młody, bogaty biznesmen. - Tu jesteś. - uśmiechnął się, ukazując przy tym szereg białych zębów. Podszedł do mnie i pocałował w policzek, przytulając się do moich pleców.

- Dzisiejsze spotkanie minęło bardzo dobrze, w końcu podpisaliśmy kontrakt z siecią pięciogwiazdkowych hoteli. Prezes firmy LaPlozue* był bardzo miłym gościem, dostaliśmy zaproszenie na obiad w następnym tygodniu. - powiedział, a ja gdybym go nie znała też uwierzyłabym w jego gadkę. Co ten dupek kombinuję.

- Tak się cieszę, kochanie! Tak bardzo czekałeś na ten dzień! - postanowiłam grać w jego gierkę, domyślając się na czym ma polegać jego gra. Mój narzeczony spojrzał na moich rodziców.

- Gdzie moje maniery, wczoraj chyba nie dane było nam się dokładnie poznać. - powiedział, po czym wyciągną rękę w stronę mojego taty. - Jestem Aron Devons, miło mi.

- Z tych Devonsów? - spytała podejrzliwie matka. Podając mu dłoń, którą ucałował. Szpanerski dupek.

- Znam tylko jednych, prze Pani. - odpowiedział grzecznie.  - Czy jest coś dla mnie do jedzenia, te spotkania sprawiają, że robię się strasznie głodny.

- No, Amando! Na co czekasz?! Zrób swojemu przyszłemu mężu coś do jedzenia! - krzyknęła oburzona moja rodzicielka. Zaczęła patrzeć w Aron'a jak w obrazek. - Powiedz mi mój kochany, jak tam Twoi rodzice?

- Bardzo dobrze, dziękuję. Właściwie byli u nas dość długo, prawa Amando? - spojrzał na mnie i rzucił mi niewinny uśmiech. Mandy ulotniła się chwilę temu i zostałam sama z tymi ludźmi. Boże, za jakie grzechy.Kiwnęłam tylko głową jako odpowiedz na zaczepkę faceta. - Wyjechali wczoraj rano.

- Oh, jaka szkoda. - szepnęła smutno Elizabeth, tak. Tak miała na imię moja matka. - Może następnym razem się spotkamy.

- Następnym razem? Macie zamiar jeszcze tu przejeżdżać? - spytałam głośno. Nie miałam zamiaru więcej ich tu widzieć. Nigdy w życiu.

- Oczywiście, że tak, kochanie. - jak jak nienawidzę jak ona udaje. Podstępna żmija. - Przecież wasz ślub już niedługo, prawda? Przyjedziemy dwa tygodnie wcześniej żeby pomóc.

- Nikt nie powiedział, że jesteście zaproszeni. -fuknęłam zła.

- Oh, nawet tak nie żartuj, skarbie. We wszystkim pomożemy. - zaśmiała się, robiąc słodkie oczka do Aron'a. Oh, będzie dobrze jak się zaraz nie porzygam.

- Jednak co do kosztów... - zaczął mój ojciec.

- Proszę się niczym nie martwić, wszystkim się zajmę. - powiedział Alfa, kończąc naleśniki William'a. Wiele ich nie było, a ja dopiero kończyłam robić kolejną masę na nie.

Elizabeth i Paul wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym razem uśmiechnęli się do mojego faceta.

- Jesteś na prawdę wspaniałomyślny, Aron. - zachichotała Beth.

- Co do interesów, możemy porozmawiać na osobności? - powiedział poważnie mój ojciec. Oh, już wiedziałam o czym chcą z nim rozmawiać.

- Nie mam teraz zbytnio czasu. Muszę się zająć ważnymi sprawami. Jednak, zostawię wizytówkę swojej firmy. Może się Pan skontaktować z moim wspólnikiem, jest tam jego numer. A teraz proszę wybaczyć. - wstał i tak po prostu wyszedł.  Matka pierwsza pierwsza otrząsnęła się z szoku.

- Czy on nas zbył?

- Owszem. I ja także wam radzę jak najszybciej się stąd ulotnić. - powiedziałam poważnie, kładąc ręce na blacie.

- Ależ kochanie, dopiero co przyjechaliśmy. 

- Już ja was dobrze znam. - warknęłam. - Póki żyję, nie dostaniecie ani jednego złamanego gorsza od Aron'a. Czy wyraziłam się jasno?

- Nie bądź śmieszna, Amando. - prychnęłam Elizabeth. - Nawet nie zauważy, że coś zniknie.

- Jeśli tylko odważycie się wyciągnąć od niego pieniądze, wyjawię wszystkie wasze przekręty.

- Nie zrobiłabyś tego! - krzyknęła oburzona mamusia. Oj, uwierz, aż mi ręce świerzbią by to zrobić.

- Jesteś tego taka pewna?- zaśmiałam się gorzko. - Nie chcę was tu widzieć, nigdy więcej. Ale media usłyszą ile zarobiliście na oszukiwaniu biednych ludzi.

- Nie możesz tego zrobić. Bądź poważna. Bylibyśmy skończeni. - odezwał się po razy pierwszy ojciec.

- W takim razie, grzecznie proszę byście wyjechali. Teraz. I nigdy tu nie wracajcie. Chyba, że ktoś ma wam pomóc. - kiwnęłam głową na dwóch wielkich kolesi stojących przy wejściu do kuchni.

Zostałam jeszcze obdarzona nienawistnym spojrzeniem swojej rodzicielki, po czym oboje wyszli. Miałam szczerą nadzieję, że posłuchają mnie i nigdy już ich nie zobaczę. Westchnęłam ciężko i usiadłam na krzesełku, zmęczona tą rozmową. I tyle by było po mojego dobrego humor na dziś.

Do pomieszczenia wszedł Aron, już normalnie ubrany w krótkie materiałowe spodenki i ciemnozielony T-shirt. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.

- Witam, przyszłą Panią Devons.

- Dzień Dobry, Panie Devons. Wydawało mi się, że pana drugie wcielenie miało na sobie garnitur.

- Ah, tak? Całkiem możliwe, że się minęliśmy. - usiadł obok, a po chwili przeniósł mnie na swoje kolana i przytulił do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu i odetchnęłam głośno.

- Przebrałeś się specjalnie dla moich rodziców ?  - spytałam po chwili. - I nie musiałeś kłamać.

- Nie kłamałem. Zazwyczaj to Mickey zajmuję się takimi spotkaniami, a ja wszystkim zajmuję się z tego miejsca. - spojrzałam na niego w szoku, na co ten się uśmiechnął. 

- Na serio masz firmę i jesteś milionerem ? - spytałam.

- Owszem, jakoś trzeba utrzymać całą watahę. Poza tym... mam dużo więcej niż milion, skarbie. - puścił do mnie oczko. Skradł mi szybkiego całusa i odstawił na drugie krzesło. - Poważnie mam jeszcze parę spraw, więc widzimy się wieczorkiem.

I wyszedł. Zostawił mnie samą z głupią miną, wpatrzoną na miejsce, gdzie przed chwilą stał.

Cholera, a obiecałam sobie, że nie wyjdę nigdy za zadufanego sobie w milionera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro