6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To już naprawdę przestało być zabawne, pomyślałam, gdy tylko odzyskałam przytomność. Miałam cholerne deja vu. Znów patrzyłam przez moment wpatrywałam się w sufit i szczerze miałam go już serdecznie dość. Zerwałam się do siadu, czego natychmiast pożałowałam. Okropny ból, który poczułam ruszając ramieniem był nie do wytrzymania. Kurwa, czy ten psychopata mnie ugryzł? Jęknęłam, gdy delikatnie dotknęłam rany między szyją a barkiem. Była przykryta gazą, jednak mogłam wyczuć, że przesiąka krwią.

Psychopata.

Wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę łazienki, którą znalazłam przy pierwszej pobudce. I znów nie miałam pojęcia jaki był dzień. Ile już tu byłam? Prawdopodobnie dowiem się jak dorwę jakiś telefon lub komputer. Po skorzystaniu z toalety, przeszperałam całe pomieszczenie w poszukiwaniu apteczki. Lub chociaż podstawowego wyposażenia pierwszej pomocy. Niestety nic takiego nie znalazłam, dlatego też moim kolejnym celem było wyjście z tego pokoju. Ale najpierw musiałabym się ubrać. Na moje szczęście w nieszczęściu, moje rzeczy najwidoczniej dojechały. Zauważając dopiero teraz stertę pudeł, stojącą przy drzwiach. Dań nie żartował, mówiąc, że wszystkie moje rzeczy przyjadą. Kątem oka nawet zauważyłam kartony podpisane jako książki, rzeczy osobiste czy nawet garnki z kuchni.
Wzdrygnęłam się przy samej myśli, że musiałabym to wszystko rozpakowywać. Miałam nadzieję, że jednak cała ta sytuacja okażę się wielkim żartem i nie będę musiała tego robić.

Znalezienie dresów, bielizny i zwykłego podkoszulka zajęło trochę czasu. Wypadałoby się też wykąpać, jednak nie miałam czym później opatrzyć ugryzienia. Ugh, miałam nadzieję, że się szczepił. Nie chciałam się czymś od niego zarazić. Może tak na wszelki wypadek sama się zaszczepię? Będę musiała o tym pomyśleć.

A chrzanić to! Idę się wykąpać. Coś czuję, że naprawdę moje ciało nie widziało ciepłej wody od kilku dni. Tyle zarazków. Ble. Ratować swoją dupę będę później. Grunt to być czystą i pachnącą. Zabrałam swoje ubrania i szybkim krokiem udałam się do łazienki, tym razem by się zrelaksować. Chociaż nie byłam co do tego ostatniego pewna, będąc przetrzymywana przez psychopatę w jego domu.

Dobre pół godziny później, zakładałam na siebie czystą bieliznę. Rana faktycznie jeszcze trochę krwawiła, jednak nie na tyle mocno by jakoś mi to zagrażało. Przyjrzałam się jej w lusterku i zauważyłam cztery szwy, które lekko się poluzowały. Dlatego też krwawiła. Westchnęłam, zakładając koszulkę. Cudownie było być czystym. Po znalezieniu suszarki nie mogłabym być w tej chwili szczęśliwsza. Gdy już były suche, związałam je w luźny kok. Dużo bym dala za swoją szczoteczkę do zębów, jednak nie mogłam jej znaleźć w żadnym pudle. Mówi się trudno, może znajdę jakieś miętówki w czasie przeszukiwania domu.

Jakie było moje zaskoczenie, gdy coś małego wtuliło się w mój brzuch, kiedy wyszłam z łazienki.

- W końcu się obudziłaś! – krzyknął chłopięcy głos, a ja zdezorientowana spojrzałam w dół.

- Eee... Tak, obudziłam się. – przytaknęłam, odruchowo obejmując chłopca.

- Tata mówił, żebym na razie do Ciebie nie przychodził. Ale nie mogłem się już doczekać.

- Przepraszam, ale nie wiem kim jesteś. – wyszeptałam delikatnie, w końcu nie chciałam zranić uczuć tego dzieciaka.

- A, racja. Jestem Will! – wykrzyknął, uśmiechnięty. Puścił mnie, a ja mogłam się przyjrzeć jego twarzy. Był naprawdę uroczym chłopcem. Brązowe włoski, niebieskie oczka. Taaak, zdecydowanie był synem Aron 'a.

- Tak? – spytałam zaskoczona.

- Tak! W lesie, pamiętasz? Pozwoliłaś mi spać ze sobą. Byłem wtedy wilkiem. – uśmiechnął się szeroko. A ja potrzebowałam usiąść.

- Wilkiem?

- No tak, patrz! – powiedział, a po chwili w jego miejscu stał mały szczeniak. Dokładnie ten sam, który przestraszył mnie, gdy szukałam tej przeklętej chaty. Przetarłam oczy, starając się nie panikować.

- Osz w mordę. – szepnęłam, siadając na podłodze. – Jak Ty to zrobiłeś?

- Normalnie! – zachichotał, chłopiec znów będąc człowiekiem. Zaraz, człowiek to zbyt przesadne słowo. – Jestem wilkołakiem, to naturalne, że się zmieniam w wilka.

- No tak. Normalnie. – burknęłam, nadal patrząc na chłopca. Niestety jego ubrania był w strzępkach. – Um, może pójdziemy Cię ubrać?

- Oh, tak. – wyszeptał, zawstydzony. – Zapomniałem, że niektórych to krępuję. Ja... Pójdę już.

- Zaczekaj. – powiedziałam, wstając z podłogi. – Pójdę z Tobą, w później może zaprowadzisz mnie do kuchni? Jestem głodna jak wilk.

Maluch zaśmiał się głośno, a z jego twarzy zniknął smutek. – Jasne, że tak! W końcu spałaś dwa dni!

- Dwa dni?! – zatrzymałam się wstrząśnięta.

- Tak, dziś jest wtorek. Późne popołudnie.

- Oh. – tylko tyle udało mi się wydusić. Will zaprowadził się do pokoju, który był po drugiej stronie korytarza.

- To mój pokój. – powiedział, podekscytowany. – Trochę jest tam bałagan, ale nie miałem jeszcze czasu posprzątać! – bronił się, na co zachichotałam.

- W porządku. Przecież każdemu się zdarza, prawda? – uśmiechnęłam się delikatnie.

- Prawda! – zgodził się i wszedł do środka, od razu podbiegając do szafy. Szybko się ubrał i już po chwili znów był obok mnie. Złapał mnie za rękę, cały czas się uśmiechając. – Chodźmy teraz do kuchni! Obiad pewnie jest już gotowy.

- Okey. – przytaknęłam, dają się poprowadzić. W między czasie mogłam zapoznać się z domem. Naprawdę nie wyglądał jakbym była tu przetrzymywana siłą. W dodatku ten chłopiec, zmieniający się w wilka. To oznacza, że Aron naprawdę mówił prawdę. I dlaczego tak łatwo było mi to zaakceptować? Łatwiej niż to, że teraz będę musiała tutaj mieszkać. Mimo wszystko, musiałam poważnie porozmawiać z tym mięśniakiem o bardzo ważnych kwestiach. Nie mogłam pozwolić, żeby uszło mu na sucho sprzedanie mojego domu. Bez mojej wiedzy!

- Mam już osiem lat! – odezwał się, Will zwracając moją uwagę na siebie. Chyba trochę odleciałam.

- Naprawdę? – powiedziała, zaskoczona. – To chyba jesteś już dużym chłopcem, co?

- Tak. Chodzę już do szkoły i naprawdę dobrze idzie mi kontrola nad przemianami. Sama widziałaś!

- To prawda. Wdawało mi się, że robiłeś to bez problemu. – widząc, że chłopiec unosi głowę dumny nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że naprawdę mało kto dawał mu komplementy. Uśmiechnęłam się, gdy spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Tak i do tego w szkole mam najlepsze oceny!

- Tak? W takim razie jestem z Ciebie dumna. Oby tak dalej. – nie kłamałam. Faktycznie było widać, że dzieciak ma głowę na karku. Chociaż jego zaufanie względem mnie trochę mnie szokowało. W końcu byłam obcą osobą.

- O, już jesteśmy! – mruknął, zatrzymując się przed wielkim pomieszczeniem. Stanęłam obok niego, patrząc się na trzy osoby będące w kuchni. Dwóch mężczyzn i młoda kobieta. Cała trójka spojrzała na mnie zaskoczona, ja sama patrzyłam na nich nie wiedząc co dokładnie zrobić.

- Dzień Dobry. – przywitałam się, grzecznie. W końcu tylko jeden kretyn mi tutaj zagrażał. – Jestem Amanda, miło mi poznać.

- Oh! – krzyknęła kobieta, klaszcząc w dłonie. – Mi również! Jestem Mendy, a to mój mate Mickey!

- Luno. – przytaknął w moją stronę, rzekomy Mickey. – Czy Alfa wie, że wyszłaś z pokoju?

- Przepraszam? – spytałam zaskoczona. – Jestem Amanda. – powtórzyłam. – I nie wiem kim jest Alfa?

- Czyli nic Ci nie wytłumaczył? – westchnęła, kobieta. – Co za człowiek. Nic się nie martw, kochana. Aron może i być dupkiem, ale będzie idealnym partnerem. A Luna to bratnia dusza Alfy. Skoro Ty jesteś bratnią duszą Aron 'a, Ty jesteś Luną.

- Słucham? – tylko tyle udało mi się wydusić. Że niby ja, bratnią duszą tego mięśniaka. – Czy coś takiego jak bratnie dusze w ogóle istnieje?

- Oczywiście! – wykrzyknął, drugi mężczyzna zanim reszta zdołała zrobić to samo. – Ja również posiadam bratnią duszę. Jestem Kevin, tak, poza tym. Tutejszy kucharz.

- Tak, Luno. Bratnie dusze są rzadkie i raczej występują tylko w przypadku gatunków nadprzyrodzonych.

- Proszę, mówi mi Amanda. – mruknęłam, siadając ciężko przy stole kuchennym. – Nie sądzę, żebym się szybko przyzwyczaiła do tego nowego imienia.

- To nie imię. – zachichotała, Mendy. – To coś w rodzaju tytułu. Twój status w hierarchii. My na przykład jesteśmy Betami. William natomiast to alfa, jak jego ojciec.

- Czy to wszystko ma coś wspólnego z tym, że William jest wilkołakiem? – zapytałam, starając się nie pogubić.

- My wszyscy nimi jesteśmy. – ponownie zaśmiała się dziewczyna. – Możemy się zmieniać w wilki. Tacy się urodziliśmy.

- Jak to możliwe, że nigdy o was nie słyszałam?

- Po nie chcieliśmy, żebyś słyszała. Tak jak reszta ludzkiej rasy. Wiedzą tylko nieliczni. – powiedział, groźny głos a po moim ciele przeszedł dreszcz. Co się do cholery działo? Obróciłam głowę w stronę wejścia do kuchni, gdzie teraz stał wkurzony mięśniak. – Dlaczego tu jesteś? Nie udzieliłem Ci zgody do opuszczania pokoju? A wy? Dlaczego na nią patrzycie?

- Przepraszamy, Alfo. – powiedzieli na raz pozostali opuszczając głowy.

- Słucham?! – wykrzyknęłam, oburzona. Czy znów zaczyna się kłótnia, po której będę nieprzytomna? – Twoim zdaniem miałam siedzieć grzecznie w pokoju, czekając aż łaskawie przyjdziesz i pytać Cię o pozwolenie?

- Tak. – warknął. – Właśnie tak miałaś zrobić.

- Słuchaj, ty kupo mięśni. – powiedziałam groźnie, choć pewnie nie zrobiło to na nim wrażenia. – Już wcześniej Ci powiedziałam, że nie będziesz mi mówił co mam robić. Po drugie, nie potrzebuję twojego pozwolenia, żeby gdziekolwiek wyjść. A po trzecie, na bogów! Dlaczego oni nie mogą na mnie patrzeć? – wskazałam na pozostałą trójkę dłonią, wykazując brak kultury. Ale teraz nie to było ważne. Kątem oka widziałam, że nawet William się kuli na swoim miejscu.

- Jak mnie nazwałaś? – krzyknął, powoli zbliżając się w moją stronę.

- Tak jak słyszałeś. – gwałtownie wzruszyłam ramionami, co niestety spotkało się z niespodziewanym jękiem. Cholera, zapomniałam o tej głupiej ranie. Odruchowo przyłożyłam do niej dłoń, czując, że materiał koszulki jest mokry. Cholera po raz drugi, spojrzałam na swoje palce, na których znajdowała się czerwona maź. – Cholera.

- Amando? – szepnął, zaskoczony mięśniak. Spojrzałam na niego spod łba. Oh, teraz okazujesz skruchę, tak? Chuj w .... – Wszystko w porządku? - zapytał, podchodząc do mnie.

- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam, schodząc z krzesła. Obróciłam się w stronę, dziewczyny. – Mendy, czy jest tutaj apteczka?

- Tak, Luno. – szepnęła, nadal patrząc w podłogę.

- Amanda. I proszę, spójrz na mnie. Chyba nie musisz słuchać tego dryblasa.

- No cóż, to mój Alfa. – westchnęła, ale na jej ustach pojawił się uśmiech. – Ale też mój brat. – W końcu na mnie spojrzała, a widząc krew na moich palcach zmarszczyła brwi. – Oznaczyłeś ją, a nic jej nie wytłumaczyłeś?

- Nie twój interes. – warknął, na dziewczynę.

- Oczywiście, że mój. W końcu to moja Luna.

Nie chciałam im przerywać, ale poważnie potrzebowałam opatrzeć swoją ranę. Chrząknęłam więc, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. – Apteczka?

- Już, już. – wykrzyknęła, zaniepokojona dziewczyna. Przyjrzałam jej się bliżej to faktycznie była podobna do Aron 'a. Po chwili dostałam to czego chciałam.

- Pójdę w takim razie opatrzyć ranę. Czy mogłabym później dostać coś do jedzenia? Umieram z głodu. – spytałam, Kevin'a.

- Tak, oczywiście, Luno. – przytaknął, patrząc w okno. Westchnęłam, to będzie długa droga.

Spojrzałam na małego chłopca, który raczej nie wiedział co ze sobą zrobić. Kłótnie przy dziecku nigdy nie wróżyły nic dobrego. – Will?

- Tak? – szepnął.

- Boisz się krwi?

- Oczywiście, że nie! – wykrzyknął, oburzony. Nasz wzrok się spotkał, na co się uśmiechnęłam. Co chyba dodało mu otuchy, bo również na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

- To może mi pomożesz?

- Wezwę lekarza. – wtrącił się, Aron.

- Nie, dziękuję. Potrafię się sobą zająć. – powiedziała, oschle łapiąc chłopca za rękę. Minęliśmy pana mięśniaka i udaliśmy się razem na górę. Zostanę mistrzem ignorowania warczenia.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro