4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Aron~

Wyruszając na poszukiwania William'a, nie przypuszczałem, że los postawi na mojej drodze kogoś takiego. Bratnią duszę-moją przeznaczoną. Po tylu latach męczenia się z jednym babsztylem, księżyc musiał zesłać mi kolejną babę.

Co prawda z poprzedniego związku zyskałem syna oraz dobry seks. Jednak nic, poza tym. Ani krzty uczuć, żadnego romantyzmu. Brałem, co było mi dawane i tak się przez kolejne lata żyło.

Jestem wilkołakiem alfą i pod swoją opieką mam własną watahę. Nie jest ona może zbyt liczna, jednak jesteśmy w niej rodziną. Składa się z trzydziestu ośmiu osób. Dodatkowo nasza społeczność ciągle się rozwija. I gdyby nie to, że potrzebowałem luny dla stada, nigdy bym nie związał się z Daphne. To, że była najsilniejszą samicą i jedną z wolnych kobiet w sforze też nic nie znaczyło dla mnie. Daphne jest niestety pusta i łasa na pieniądze, a w połączeniu z władzą stała się cierniem na moim boku. Po urodzeniu William'a przestała mnie obchodzić. Miałem swojego następcę, a swoje potrzeby mogłem zaspokajać u kogoś innego.

Nie zwracałem uwagi na to jak kobieta tratuje moich ludzi i dopiero siniak na twarzy mojego syna dał mi do myślenia. Nikt o zdrowych zmysłach nie uderzyłby małego dziecka, a tym bardziej mojego następcę. Nie mówiąc już o tym, że jest to przyszły władca stada. Daphne miała to do siebie, że po zastaniu luną zaczęła mnie lekceważyć. Wataha zaczęła upadać pod moim nosem, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Zbyt zajęty pracą, miałem klapki na oczach.

Niestety dla niej, jej rządy nie trwały długo. Chociaż krzywda jaką wyrządziła stadzie była zbyt duża w stosunku do wymiaru kary. Kiedy tylko Will przyznał się, że matka się nad nim znęcała słownie i czasem fizycznie, nie utrzymałem swojego temperamentu na wodzy. Zmieniając się w wilka, odnalazłem dziewczynę i wyrwałem jej oznaczenie, które jednocześnie zapewniało jej tytuł Luny. Do tej pory, gdy przed oczami pojawia mi się obraz przerażonej I zaskoczonej dziewczyny, czuję dużą satysfakcję.

Krótką historię mamy za sobą, także przejdźmy do konkretów. William miał w zwyczaju uciekać poza ogrodzony teraz i wracać po kilku godzinach. Będąc samcem alfą, urodzonym z dwóch wilkołaków miał to szczęście, że nie musiał przechodzić pierwszej przemiany jako nastolatek. Takie dzieciaki były uczone samokontroli swoich przemian przez swoich rodziców, a w późniejszych latach nie miały problemu ze swoim wilkiem. Inaczej mówiąc, żyły w zgodzie ze swoją drugą naturą.

Jednak teraz, William nie wracał już od dwudziestu czterech godzin. Dlatego też ruszyłem go szukać sam, nie chcąc, aby ktoś inny niańczył mojego syna. Sam zamierzałem z nim dokładnie porozmawiać, wyjaśniając czemu nie może oddalać się od sfory i znikać na całą dobę. Miałem tylko nadzieję, że nadal był na terytorium należącym do mojej watahy oraz to, że nadal jest w lesie. Wtedy jego zapach utrzymuje się dłużej, zostając na liściach czy gałęziach, które mijał.

Kiedy już złapałem jego trop, minęła dobra godzina. Szczeniak oddalił się dalej niż sądziłem. Dzieciak naprawdę potrafił nieźle zaleźć za skórę. Niestety, był to duży minus, gdy gubił się raz na jakiś czas. Nie miałem mu tego za złe, wręcz przeciwnie. Kiedy go szukałem, przynajmniej mogłem oderwać się od papierkowej roboty, jaka czekała mnie w biurze. Bycie wspólnikiem dużej firmy wcale nie przynosiło sielankowego życia. Człowiek tylko czekał na chwilę wolnego. Na całe szczęście bycie wilkołakiem rozwiązywało problemy z kręgosłupem czy wzorkiem, bo siedzenie przy stole od piętnastu do dwudziestu godzin dziennie nie wróżyło nic dobrego zwykłemu człowiekowi.

A propos bycia wilkołakiem, dużym plusem były bardziej rozwinięte zmysły. Dzięki temu mogłem usłyszeć, jak coś zmierza w moim kierunku. Zawyłem, mając nadzieję, że tym samym odstraszę nieproszonych gościu lub usłyszy mnie William. Na moje szczęście po kilku minutach mój maluch pojawił się na horyzoncie. Zmieniłem się w człowieka i chwilę poczekałem aż szczeniak zrobi to samo.

- William'ie. – zawarczałem, gdy tylko chłopiec stanął parę kroków ode mnie.

-Tato! Um... Proszę, daj mi wyjaśnić! – wykrzyknął mały.

- Dobrze wiesz, co myślę o twoich wycieczkach. Zwłaszcza, gdy oddalasz się za daleko od stada.

- Wiem tato, ale musisz mnie wysłuchać! – ponownie krzyknął, podekscytowany. Znalazłem człowieka!

- Człowieka? – powtórzyłem, zaskoczony. – Martwego?

- Nie.– prychnął malec. – Kobietę. Samą. Miała duży plecak i namiot i śpiwór i jedzenie i ...

- Dobrze, już dobrze. – westchnąłem, zdając sobie sprawę, że Will był zbyt nadpobudliwy w tym momencie. – Zbliżyłeś się do niej?

- Um, t...tak jakby. – mruknął. – Dała mi jeść i pozwoliła mi spać w namiocie. Było cieplutko.

- Byłeś wilkiem czy człowiekiem?

- No, wilkiem.

- I ta kobieta pozwoliła spać małemu wilkowi w swoim namiocie?

- Nooo, myślę, że może mieć trochę nie po kolei w głowie. Ale była miła i zabawna.

- Hm, w sumie co za człowiek idzie sam do lasu i śpi w namiocie.

- Też racja. – zgodził się ze mną, szczeniak. – Ale tato, musimy po nią wrócić. A co jak coś innego zaatakuje ją w drodze powrotnej. Albo się zgubi?

- Skoro sama tu przylazła, to sama wyjdzie z tego lasu. – odparłem. – A my, mój drogi panie wracamy do domu. Natychmiast.

- Nie, tato. – uparł się. – Musimy po nią wrócić i jej pomóc.

- William'ie. – warknęłam, starając się użyć jak najmniej głosu Alfy.

- Tato, proszę. – wyszeptał, robiąc maślane oczka. Cholera.

- Wracasz do domu, a ja zobaczę co z tą kobietą.

- Tato!

- Bez dyskusji. Albo wracam z Tobą do watahy, albo idziesz sam.

- Dobrze, już idę. Ale nie przestrasz jej. Naprawdę była przemiła.

- Przecież mnie znasz... - mruknąłem.

- No właśnie dlatego Cię proszę, tato. – zachichotał.

- W porządku. Biegnij do domu, wrócę jak tylko odprowadzę człowieka do domu.

Kiedy tylko Will pobiegł w stronę wioski, z lekkim ociąganiem starałem się znaleźć trop kobiety, o której mówił szczeniak. Miałem nadzieję, że szybko się z tym uporam i jednocześnie zobaczę, kto tak szybko zdobył zaufanie mojego syna. Po incydencie z Daphne chłopiec miał problemy z zaufaniem. Ciężko było go do siebie przekonać, a jeśli już komuś się udało to nadal pozostawał ostrożny i nie otwierał za bardzo na innych. Fakt, że podczas gdy był z ludzką kobietą nie mógł jej odpowiadać. Niemniej jednak widocznie zdobyła jego zaufanie.

Nie minęło piętnaście minut, gdy zauważyłem postaćprzedzierającą się przez krzaki. W momencie, kiedy podszedłem bliżej, postaćnabrała kształtów ukazując bardzo atrakcyjną kobietę. Nie byłbym sobą, gdybymjej chociaż odrobinę nastraszył. Zacząłem od łamanych gałęzi i widząc, żezaczyna się rozglądać, nie mogłem powstrzymać śmiechu. Choć z mojego gardławyszło bardziej warczenie. Wiedząc, że właśnie się zdemaskowałem, wyszedłem zukrycia. Po raz kolejny nie mogłem powstrzymać śmiechu, widząc jej przerażeniena mój widok. Ludzie są czasem tak zabawni. Jednak zabawa się skończyła, gdynasze oczy się spotkały, a ja już wiedziałem, że przepadłem.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro