8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Bratnie dusze? – dociekałam, obracając się w stronę mojego porywacza, gdy zostałam złapana za podbródek a na moich ustach został złożony delikatny pocałunek. Długo nie trwało, gdy go odwzajemniłam.

Cholerne hormony. Czy to była moja wina, że przez pracę zaniedbałam swoje życie prywatne? Prawdopodobnie tak. Jednak powinnam się opanować, co ja sobie myślałam oddając pocałunek. A jak on cudownie całował! Stop, Amando! Nadal mnie całuję! Czy jego ręka właśnie znalazła się na moim tyłku? Tak.

Koniec tego dobre. A to było naprawdę dobre. Musicie mi uwierzyć na słowo. Podczas gdy starłam się dojść do siebie, moje dłonie delikatnie odepchnęły od siebie Aron'a.

- Już. Koniec. – powiedziałam, dotykając opuszkami palców warg.

- Nie umiesz się bawić. – mruknął, odsuwając się o krok ode mnie. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, choć trochę zbyt arogancki.

- To nie jest zabawa. – fuknęłam i tylko głupie szczęście powstrzymało mnie od tupnięcia nogą. Czy ja już postradałam wszystkie rozumy? – Porwałeś mnie. Sprzedałeś mój dom. Co z moją pracą? Gdzie ja teraz mam mieszkać? Już nie wspomnę o tym, że również bez mojej zgody przeniosłeś wszystkie moje rzeczy!

- Uspokój się. – warknął. – Jak ja nienawidzę takich kobiet.

- Słucham? – Czy ten facet ma jakieś rozdwojenie jaźni?

- Ile raz mam Ci to tłumaczyć?!

- W tym rzecz! – krzyknęłam, nie wytrzymując. – Ani razu nic mi nie wytłumaczyłeś!

- Nie podnoś na mnie głosu. – powiedział, groźnie.

- Bo co? – no dobra, to było głupie. – Ty masz prawo do wszystkiego? Uważasz się za kogoś lepszego?

- Tak. Tak, właśnie uważam.

- To jesteś w wielkim błędzie, kolego. – odparłam, biorąc głęboki oddech. – Kłótnią do niczego nie dojdziemy. Po pierwsze, czym do diabła są bratnie dusze?

Spojrzał na mnie, po czym bezsilnie opadł na łóżko stojące za nim. Przetarł ręką twarz, jakby szykował się do jakiejś ciężkiej rozmowy. No dobra, może faktycznie dla niego to mogła być trudna rozmowa.

- Każde nadprzyrodzone stworzenie posiada swoją bratnią duszę. Osobę przeznaczoną. – zaczął. – Przy tej osobie czujemy się bezpiecznie. Kochamy ją bezgranicznie. My, jako wilkołaki jesteśmy też strasznie zazdrośni i zaborczy.

- Oh, spokojnie. To cecha każdego mężczyzny. – mruknęłam, siadając obok niego. Spojrzał na mnie spod łba. – Przepraszam, mów dalej.

- Bratnia dusza może być tej samej rasy lub jak w naszym przypadku z różnych. Wilkołak i człowiek. Resztę domyśl się sama. – powiedział oschle, wstając. – Masz nie wychodzić z tego pokoju.

- Słucham? – również wstałam, ale zanim uzyskałam odpowiedź, wyszedł, a ja usłyszałam jak przekręca klucz w zamku od drzwi. – Wspaniale.

Zaczynałam rozumieć o co chodziło z tą zaborczością. Ale żeby od razu zamykać kogoś w pokoju. No dobra, z drugiej strony zostałam przez niego porwana. I jestem przetrzymywana tu wbrew swojej woli. W brew swojej woli, Amando. Jesteś przetrzymywana. W. Brew. Swojej. Woli.

Cholera, dlaczego więc wcale się tak nie czuję. Bardziej jakbym była u siebie, w bezpiecznym domu. Szlag. Czy to jest właśnie to o czym mówił Aron? Racja, czuję się przy nim swobodnie mimo tej nutki adrenaliny, kiedy zaczyna warczeć. Nigdy, ale to nigdy żaden facet tak na mnie nie działał. A przede wszystkim, do żadnego faceta tak szybko się nie przywiązałam. Motyle w brzuchu tylko po bliższym poznaniu drugiej osoby.

Musiałam się dowiedzieć więcej o tych całych bratnich duszach. To co powiedział mi Aron, nie za wiele wyjaśniło.

Jedyne co, to mogłam się już pogodzić, że zostanę tutaj. I mam nadzieje, że mając na myśli „tutaj" nie chodzi mi o tej pokój. Gościu chyba nie myśli, że pozwolę mu więzić się w tym pokoju. Co to, to nie.

Zdążyłam sprawdzić każdy kąt w moim małym, tymczasowym więzieniu, gdy zamek w drzwiach uskoczył, a do środka weszła Mendy. Weszła cicho, ostrożnie się rozglądając. Widząc mnie, wśród kartonów uśmiechnęła się nieśmiało.

- Cześć. – przywitała się, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Dopiero wtedy zobaczyłam tacę z jedzeniem. – Pomyślałam, że może miałabyś ochotę coś przegryźć. A skoro mój brat pojechał do pracy, to mamy trochę swobody.

- Pewnie, dzięki. – odwzajemniłam uśmiech, wstając z podłogi. – Wyjechał do pracy?

- Nic Ci nie powiedział? – westchnęła, podając mi tacę. Były na nim owoce pokrojone w małe kawałki, dwa kanapki z masłem orzechowym i sok.

- Starał się, ale nie za bardzo mu to wyszło.

- Nie powinnam Ci nic mówić, ale wydaje mi się, że zasługujesz by choć w minimalnym stopniu. – powiedziała. – Mam nadzieję, że resztę sobie wyjaśnisz z Aron'em.

- Okey. – mruknęłam, zdziwiona. – Rozumiem. Nie musisz mi mówić wszystkiego. Nie chcę żebyś przeze mnie dostała jaką bure. Albo gorzej.

- Nie ma problemu. – odparła, a na jej twarzy pojawiła się ulga. – Aron miał wcześniej kobietę, Stellę.

- No to zrozumiałe. W końcu skądś musiał się wziąć się jego syn. – powiedziałam. Droga dedukcji wcale nie jest taka zła, serio.

- No tak, jasne. – zaśmiała się. – Ale nie do tego zmierzam. Stella była wilkołakiem, omegą. Ale przez to, że Alfa ją wybrał i urodziła mu syna została Luną. Wyższa pozycja w stadzie trochę za bardzo podbudowała jej ego. Zaczęła się panoszyć i stawiać swoje zasady. Aron był wtedy zajęty prowadzeniem nowej fili swojej firmy, którą otworzyli w mieście obok. Często bywał w delegacjach. William'em zajmowałam się ja lub inne kobiety ze stada. Jednak nie trwało to długo. Stella zabroniła mu widywać się z innymi szczeniakami.

- Co? Dlaczego? – sapnęłam, nie wytrzymując.

- Uważała, że skoro jest synem Alfy nie powinien się bawić z słabszymi. Z tego co sama usłyszałam też często obwiniała go, że przez poród straciła swój urok i swoją figurę. A brak Aron'a w stadzie tylko ją w tym utwierdzał. Mówiła, że jako Luna pod nieobecność Alfy ona ma władzę i cóż, nie była zbyt miła.

- Czy to na pewno była kobieta, które urodziła to słodkie dziecko jakim jest Will?

- Tak.

- Co się z nią stało?

- Gdy wrócił Aron, Stella nie wytrzymałam i uderzyła Will'a w twarz. – powiedziała, na co sapnęłam zszokowana. Jak własna matka mogła uderzyć dziecko. Uh, no dobra. Mogła. Akurat ten przypadek jest mi znany, ale nie w wieku przedszkolaka! – Aron zerwał więź i wyg...

- Zaraz. Myślałam, że więzi nie można zerwać.

- Nie można, gdy jest się związanym ze swoją bratnią duszą. Więź mete jest bardzo silna.

- Oh. – westchnęłam. Wychodzi na to, że tu utknęłam.

- Poza tym, zerwanie więzi jest bardzo bolesne. Aron wyrwał swoje oznaczenie z ramienia Stelli. Prawie przy tym zginęła. Straciła dużo krwi. A najgorsze jest chyba to, że o wszystko obwiniała William'a.

- Bogowie... Co to za kobieta. – mruknęłam, do siebie.

- Właśnie. Dlatego też, Aron teraz się obawia się będzie powtórka z rozrywki.

- Oh, ale ja przecież nigdy bym...

- Nie wiesz co przyniesie przyszłość. Po prostu pokaż mu, że można Ci zaufać.

- Mi zaufać? – prychnęłam. – Po tym co On mi zrobił? Co zrobił z moim życiem?

- Amando, wiesz mi. To co Ci teraz zrobił jest niczym w porównaniu z tym co przeżyliśmy z obślizgłych łap Stelli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro