Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Długo to trwało, przyznaję, choć stawiałam, że nie każę Wam czekać dwóch lat na resztę opowieści. Jednak nadszedł ten czas i raz w miesiącu pojawi się tu kolejna część historii o uśmiechu dziewczyny i powolnym stawaniu na nogi mężczyzny. Bawcie się dobrze^^



Dni mijały upiornie długo, choć sam był sobie winien. Rutyna powinna pozwolić mu przecież poczuć się lepiej, przynajmniej tak myślał do momentu tamtej nocy w parku, gdy zaatakował zielonooką dziewczynę. Corrie. Tak się przedstawiła przy drugim spotkaniu, gdy zaciągnęła go na herbatę, a on znowu zrobił z siebie aspołecznego idiotę, którego powinni umieścić u czubków dawno temu.

Teraz też zachowywał się jak kretyn, całymi dniami wpatrując się w rząd wypisanych na kartce cyfr. Numer dziewczyny otrzymany od kelnerki z herbaciarni z nakazem przeprosin. Czy zrobiła to na jej prośbę? Jeśli tak, dlaczego Corrie tak bardzo zależało na znajomości z nim? Nie rozumiał, przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że coś z nim jest nie tak i to może skończyć się dla niej tragicznie. Co z nią jest? Życie jej niemiłe? A może jest jedną z tych samarytanek, które nie mogą odpuścić, gdy ktoś obok cierpi? Nie, na tę opcję nie wyglądała, a wątpił, żeby wiedziała o nim coś, czego do tej pory nie zdradził sam.

A może to inicjatywa samej kelnerki? Wyglądało, że znają się dosyć dobrze, zresztą Corrie sprawiała wrażenie bardzo kontaktowej i otwartej. Trochę jej tego zazdrościł, już dawno zapomniał, jak to jest wyjść z kumplami na piwo i nie przejmować się kompletnie niczym. Nie umiał inaczej, do tego urwał wszystkie kontakty z przeszłości, więc nawet nie miał, z kim wyjść, a wysłuchiwanie tych wszystkich pocieszeń i pytań o tamte wydarzenia doprowadziłyby go do szału.

Corrie o nic nie zapytała, choć musiała zdawać sobie sprawę, że za jego zachowaniem kryje się jakaś historia. W wyrazie wdzięczności odepchnął ją jak jakiś kretyn i najwyraźniej zranił, co nie spodobało się tamtej dziewczynie. Kazała przeprosić, a on nie zrobił do tej pory nic w tym kierunku oprócz studiowania numeru, który znał już na pamięć. Tylko to nic nie zmieniało.

Czemu właściwie się przejmował? Na to pytanie też nie znał odpowiedzi. Na początku pewnie było to podyktowane głupim strachem, że zostanie oskarżony o napaść. Zdawał sobie sprawę, jak to mogło się skończyć i pewnie nawet nie protestowałby, gdyby kazali go zamknąć u czubków. Chciał żyć normalnie, ale nie potrafił. Za każdym razem coś w nim go powstrzymywało, nie umiał tego opanować i wrócić do normalności. Nic już przecież nie było normalnie. Wątpił, że kiedykolwiek uda mu się uciec koszmarom, które czaiły się z tyłu głowy.

Nie mógł zapomnieć zielonych oczu, w których nie wyglądał na tak żałosnego, jak się czuł. Nie bała się go pomimo pierwszego nieciekawego wrażenia, nie pytała o nic bolesnego i uśmiechała się do niego. Zupełnie tego nie rozumiał, ale nie chciał, by z jego powodu te zielone oczy zgasły. Nie wierzył, że kiedykolwiek będzie w jego towarzystwie bezpieczna, nie chciał jej narażać. Trochę zazdrościł Corrie tego, co miała, ale to też był powód, by więcej się do niego nie zbliżała. Nie chciał jej tego odbierać, zaburzać rytmu, w którym żyła, rozsiewać cieni w tym pełnym blasku świecie.

Powinien wyrzucić karteczkę z numerem i zignorować całą tę historię. Podejrzewał, że Corrie już zapomniała, że w ogóle istniał, do tego nie miała o nim najlepszego zdania po obu tych feralnych spotkaniach. Był doprawdy beznadziejny, że w ogóle rozważał zadzwonienie do niej, bo nawet nie wiedział, co miałby jej powiedzieć. Przez to tylko kręcił się w kółko.

Od rozmyślań oderwał go Kazeshini ze smyczą w pysku. Czas na spacer, choć nie miał na niego zupełnie ochoty. Pewnie gdyby nie psiak, w ogóle by nie wychodził z domu. Niby robił jeszcze zakupy, ale gdyby był sam, chciałoby mu się? I tak całymi dniami gapił się w sufit, więc wcale by się nie zdziwił, gdyby umarł z głodu. Choć prędzej strzeliłby sobie po prostu w łeb, żeby się nie męczyć.

Kazeshini miał w poważaniu, że jego pan wolał szerokim łukiem omijać park po pierwszym spotkaniu z Corrie, za każdym razem go tam ciągnął. W innym wypadku ujadał jak wściekły, więc Shuuhei pozwalał psu prowadzić dla świętego spokoju.

O tej porze w parku było jeszcze łatwo spotkać innych ludzi. Nie bardzo miał na to ochotę, więc założył kaptur bluzy na głowę, mając nadzieję, że chociaż trochę go to od nich odgrodzi, ale zaraz zerwał z irytacją materiał, bo ograniczał widoczność.

Kazeshini zaszczekał na jakiegoś dzieciaka, który zamierzał się chyba zbliżyć, więc Shuuhei skrócił smycz, mając nadzieję, że będzie mógł zaraz wrócić do domu. Choć jak znał tego psa, ten z pewnością miał inne plany.

Nie mylił się, gdy dostrzegł Corrie w towarzystwie jakiejś pary, która zaraz się z nią pożegnała i odeszła w swoją stronę. Sama dziewczyna jeszcze przez chwilę obserwowała ich nieobecnym spojrzeniem, mnąc w dłoni rękaw niebieskiego swetra.

Nie wiedział, czy to miasto nagle stało się tak małe czy to jakieś dziwne przeznaczenie sprawiało, że ciągle na nią wpadał w momentach, kiedy się tego zupełnie nie spodziewał. Bo jakoś nie wierzył, że go po prostu śledziła. To byłoby głupie, niedorzeczne wręcz.

Chciał do niej podejść i zagadać, ale nie wiedział jak. Sama mogłaby pomyśleć, że za nią łazi, a to skomplikowałoby i tak skomplikowaną relację między nimi. Choć trudno było mówić o jakichkolwiek relacjach, w końcu spotkali się zaledwie dwa razy. Nawet nie wiedział, skąd wzięła się chęć spędzania z nią czasu. Ostatnio sam siebie jeszcze bardziej nie poznawał, bo jeszcze do niedawna jedyne, o czym marzył, to ucieczka z tego przeklętego parku i święty spokój.

Chyba go nie zauważyła, skręciła w jedną z alejek i nieśpiesznie ruszyła w swoją stronę. Tak było dobrze, nie potrzebowała w swoim życiu tej kupki nieszczęść, jaką był Shuuhei. On też powinien zapomnieć, a potem coś ze sobą zrobić. Nie żeby mu się chciało.

Pewnie by się rozeszli, gdyby nie Kazeshini, który zaczął go ciągnąć akurat w stronę odchodzącej dziewczyny. Przeklął psa w myślach, a potem także siebie, skoro w ogóle dał się wrobić w opiekę nad tą bestią. Sam był sobie winny, a w żaden sposób nie był w stanie zawrócić tego uparciucha. Mógł ją oczywiście zignorować, udawać, że nie widzi i wyminąć z nadzieją, że dziewczyna go nie zaczepi. W końcu ostatnim razem wkurzył ją na tyle porządnie, że zostawiła go w herbaciarni, do której wcześniej zaciągnęła. Mogła już nie chcieć mieć z nim cokolwiek wspólnego. Powinien się z tego cieszyć, ale głupia myśl, że jednak chciałby ją chociaż przeprosić, nie pozwoliła się przegnać.

Mógł ją też zawołać i spróbować porozmawiać. Zachowywać się jak normalny człowiek, potraktować Corrie jak znajomą, z którą może nie łączy go praktycznie nic, ale chociaż tyle każe przyzwoitość. Wahał się jednak, pozwalając prowadzić Kazeshiniemu, który gdyby był człowiekiem, uważałby to za doskonały żart.

Im bliżej był dziewczyny, tym bardziej denerwowała go ta sytuacja. Nie potrafił się na nic zdecydować, a ośmielił się czegokolwiek pragnąć, doprawdy był beznadziejny. Gdyby ktoś zauważył, że idzie za Corrie, pewnie wziąłby go za jakiegoś stalkera i wezwał policję.

Obróciła się niespodziewanie i ich spojrzenia się spotkały. Shuuhei zaraz odwrócił wzrok przekonany, że tym razem Corrie nie będzie taka miła i chyba zrozumie już, że zadawanie się z nim to kiepski pomysł. Z pewnością doszła do wniosku, że ją śledził.

Nic nie mówił, za to Kazeshini wyszarpnął mu smycz z ręki i podbiegł do Corrie.

– Hej! – warknął na niego Shuuhei, ale pies się tym w ogóle nie przejął.

Obszedł dziewczynę ze wszystkich stron, węsząc, a jego czarny, kudłaty ogon unosił się niespokojnie. Corrie zaś nie zwracała uwagi na zwierzaka, obserwując Shuuheia, który próbował przydeptać smycz, ale jak na złość nie trafił.

– No co za pies – mruknął.

Kazeshini obwąchał wyciągniętą w końcu rękę Corrie, po czym stracił nią kompletnie zainteresowanie i węszył dalej po ścieżce.

– Przepraszam – powiedział Shuuhei wściekły na siebie, że zrobił z siebie jeszcze większego idiotę. – Zupełnie nad nim nie panuję.

– Miło cię znowu zobaczyć.

Dopiero teraz na nią spojrzał i choć tego nie widział na jej twarzy, musiała podejrzewać, że szedł za nią od kilku chwil. Zobaczył za to pogodny uśmiech, który serwowała mu za każdym razem do tej pory, gdy spotykali się w normalnych okolicznościach. Poczuł się głupio.

– Właściwie to chciałem cię przeprosić – odezwał się cicho. – Wtedy w herbaciarni cię zdenerwowałem. Nadal nie uważam, że to dobry pomysł, żebyś się ze mną zadawała po tym, jak cię zaatakowałem, ale powinienem to inaczej ująć.

– Ja też nie zachowałam się najlepiej – odpowiedziała. – Po prostu chciałam, żebyś wiedział, że nie mam ci za złe, co się wtedy stało. Było w tym sporo mojej winy, nie pomyślałam, że to może się wydarzyć, a bez tego z pewnością jest ci ciężko.

Mimo jej słów nie poczuł się z tym lepiej. W pamięci wciąż miał zielone spojrzenie pełne łez przerażenia. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczy.

– Chcę ci to jakoś wynagrodzić – powiedział.

Tak, to był dobry pomysł. Może pójdą na jakąś kawę, po czym rozstaną się w zgodzie i każde pójdzie w swoją stronę. Do tego uciszy sumienie, potem zapomni. Nie potrzebował w końcu nowych znajomości, a wątpił, żeby Corrie zainteresowała się nim w bardziej intymny sposób.

– Właściwie to obiecałam ci kawę przy następnym spotkaniu – przypomniała. – Choć ktoś mi kiedyś powiedział, że przy trzecim przypadkowym spotkaniu należy wypić piwo. – Zaśmiała się.

Miała ładny śmiech, pełny życia i wesołości. Skąd brała te pokłady optymizmu? Dla Shuuheia w tym momencie była trochę zbyt jasna, ale jakaś jego część nie chciała z niej już rezygnować. Nie liczył na wiele, w końcu będzie jej musiał powiedzieć i wątpił, żeby wtedy chciała mieć z nim bliższy kontakt. To będzie trudne.

– Przy czwartym to chyba już seks – rzucił, sam nie wiedząc, dlaczego.

Corrie wzruszyła tylko ramionami i Shuuhei miał ochotę walnąć głową o najbliższe drzewo. Jaki facet proponuje seks nowopoznanej dziewczynie, którą za pierwszym razem niemal pozbawił życia, za drugim skutecznie do siebie zniechęcił, a za trzecim dał się złapać na szpiegowaniu.

– Wybacz, palnąłem bez zastanowienia, choć nie miałem tego na myśli – powiedział szybko, czerwieniąc się. – To było głupie, przepraszam.

– Wyglądam, jakbyś nie chciał stać ze mną w parku w tej samej alejce, a co dopiero obcować bliżej – odparła spokojnie, a mimo to zabolało. – Dobrze jednak wiedzieć, że nie tylko mnie zdarza się coś palnąć bez zastanowienia. – Uśmiechnęła się zaraz.

Kazeshini postanowił właśnie wrócić, więc Shuuhei schylił się po smycz. To mu pozwoliło wziąć się w garść. Wystarczająco dzisiaj wiele rzeczy głupio zrobił, powiedział i pomyślał.

– Sądzę, że kawa to wystarczające – odezwał się w końcu.

– Masz ochotę na nią dzisiaj? – zapytała.

– I tak nie mam innych planów – stwierdził. – Tylko najpierw jego przydałoby mi się odprowadzić. – Wskazał na psa.

I doprowadzić się do porządku, już tylko pomyślał, bez tego czuł się zażenowany swoim wyglądem. Do tej pory się nie przejmował, ale nie chciał, żeby Corrie została obiektem drwin przez niego.

– W porządku. Nie będzie przeszkadzał – odparła.

– Jesteś pewna?

Uśmiechnęła się tylko i postanowił jej zaufać. Dawno nie czuł się tak dobrze w obecności drugiego człowieka i był tym zaskoczony, ale i zafascynowany. Co takiego miała w sobie Corrie, że czuł się przy niej tak swobodnie i spokojnie? Nie sądził, że jeszcze ktoś sprawi, że odezwanie się nie będzie jedynie irytującą koniecznością.

W milczeniu wyszli z parku i żadne z nich nie czuło się skrępowane tą ciszą. Kazeshini też, o dziwo, był dość spokojny, najwyraźniej zdążył się już wyszaleć w parku i teraz zachowywał się jak normalny pies.

– Ma jakieś imię? – zapytała niespodziewanie Corrie.

– Kazeshini – odparł. – Choć rzadko na nie reaguje. Zwykle na mnie nie reaguje – dodał z krzywym uśmiechem.

– Pewnie nie uznaje cię za pana.

– Ta, pewnie coś w tym jest.

Nie szli za długo, Corrie prowadziła pewnie, jakby chodziła tymi ulicami codziennie. Shuuhei znał tę okolicę, ale wcześniej, przed tym nocnym, brzemiennym w skutkach spacerze, nigdy Corrie nie zauważył. A może po prostu nie zwrócił uwagi skupiony na swoich własnych demonach.

Spiął się, gdy weszli do jednej z kamienic na piętro. Corrie chyba tego nie zauważyła albo zignorowała, bo spokojnie otworzyła drzwi do mieszkania i wpuściła go do środka. Kazeshini się nie wahał, on wręcz przeciwnie.

– Mieszka tu ktoś jeszcze? – zapytał.

– Już nie – odparła spokojnie, zrzucając z nóg trampki.

– Nie boisz się? Jesteśmy sobie obcy.

– Już ustaliliśmy, że nie jesteś zainteresowany taką znajomością ze mną, a o tej porze kawiarnie są pełne ludzi. Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi tłok. Mam rację?

– To jeszcze nie powód, żeby zapraszać obcego mężczyznę do pustego mieszkania – zauważył.

– Po prostu czuję, że nie zrobisz mi krzywdy. – Wzruszyła ramionami. – Już prędzej Kazeshini by mnie podgryzł. Zdaje się, że mnie nie lubi.

– On nikogo nie lubi.

– Jeśli to ci bardzo przeszkadza, możemy iść na kawę innym razem – kontynuowała.

Shuuhei westchnął. Tej dziewczynie naprawdę brakowało instynktu samozachowawczego, a jednak nie chciał znowu jej urazić. Sam też miał coś nie tak z głową, ale to wiedział już od dawna, a ta sytuacja tylko to potwierdzała.

– Mam nadzieję, że nie wpuszczasz tak każdego nowopoznanego mężczyzny – mruknął.

– Dawno już nie zawierałam nowych znajomości – odparła. – I nie robiłam tego nigdy wcześniej.

– Tyle dobrego – stwierdził.

– Nie jestem samobójczynią. – Zaśmiała się. – To jak z tą kawą?

– Chętnie.

– Rozgość się więc.

Shuuhei nie rozluźnił się całkowicie, ale przyjął zaproszenie i ruszył za Corrie do pokoju oddzielonego od kuchni blatem barowym. Ściany pomalowane na ciepły, piaskowy kolor zdobiły obrazki i ramki ze zdjęciami, jedną z nich zasłaniał regał wypełniony książkami. Do tego reszta mebli w kolorze brązowym. Ciepłe miejsce do odpoczynku po długim dni pracy. Zresztą kuchnia też była urządzona w jasnych tonacjach i nowocześnie.

Kazeshini zrobił rundkę po całym pomieszczeniu, obwąchując każdy mebel, po czym poczęstował się wodą, którą Corrie dla niego postawiła przy jednym z barowych krzeseł. Zaraz też dziewczyna zabrała się za parzenie kawy.

Shuuhei rozglądał się ciekawie, choć wiedział, że powinien przystopować. Jego uwagę przykuły zdjęcia na ścianie, na wszystkich była Corrie i uśmiechała się radośnie. Na kilku widział grupę jej przyjaciół, jak mniemał, za to za każdym razem towarzyszył jej chudy blondyn patrzący na nią jak na największy skarb.

Shuuheiowi zrobiło się głupio. Nie musiał się zbytnio wysilać, by rozumieć, co to oznacza. Zerknął na Corrie krzątającą się po kuchni i coś mu nie pasowało. Rozejrzał się jeszcze raz, coś było bardzo nie w porządku. Nie powinno go tu w ogóle być, poczuł się nie na miejscu i miał ochotę po prostu uciec.

Corrie postawiła tacę z kubkami na stoliku i uśmiechnęła się do Shuuheia.

– Usiądź, nie musisz stać – odezwała się chyba nieświadoma burzy w jego głowie.

– Twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko? – zapytał.

Musiał zapytać, bo nie chciał, żeby wyniknęło z tego jakieś nieporozumienie, a nie wierzył, że Corrie zrobiła to z premedytacją. Chciał zrozumieć.

Uśmiech na twarzy Corrie zgasł. Poprawiła kosmyk włosów i wstała, choć dopiero opadła na fotel. Spojrzała na zdjęcia, a w jej oczach Shuuhei dostrzegł coś, czego początkowo nie zrozumiał, choć było mu bliższe, niż sądził.

– Izuru już nie ma – odparła cicho, podchodząc do obwieszonej zdjęciami ściany. – Niedługo minie pół roku, jak go nie ma.

Shuuhei chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, co. Nie chciał powtarzać tych wszystkich formułek, które sam słyszał po powrocie do domu. Dopiero teraz dostrzegł, że uśmiech Corrie był piękny, ale pusty, ukrywał głęboką bliznę, której pochodzenia chyba nie chciał znać.

– Zawsze wydaje się, że te wszystkie tragedie, o których słyszymy w wiadomościach, nigdy się nam nie przydarzą. Mamy wokół siebie bańkę złudnego bezpieczeństwa. Przecież wszystkie wojny toczą się gdzieś daleko stąd, napaści w gorszych częściach miast, a my nigdy nie przykujemy uwagi kogoś, kto mógłby chcieć nas skrzywdzić. To wszystko bzdura. Jedni mają szczęście, inni nie. Na tym to polega – odezwała się znowu, choć Shuuhei nie do końca wiedział, czemu mówi to akurat jemu. – Chciałam tylko pójść na spacer, wykorzystać jeden z ostatnich ciepłych wieczorów. Wiele razy tak spacerowaliśmy i nic się nie wydarzyło nigdy wcześniej. Było ich trzech – kontynuowała po krótkiej chwili milczenia. – Zaczepili nas i nim się obejrzałam, zaciągnęli do pustego magazynu. Bili go przez całą noc, śmiali się, chciał mnie bronić i nie mógł. Mogłam tylko patrzeć na krew mężczyzny, którego kochałam, z którym chciałam spędzić życie. Przez całą noc nikt nie słyszał naszych krzyków, nikt nie przyszedł nam na pomoc, a oni z nas kpili. – Objęła się ramionami, choć nadal lekko drżała. Spuściła głowę. – Nie pamiętam już, ile razy tracił przytomność, ostatnim razem już się nie obudził, choć błagałam, żeby mnie nie zostawiał. Nie chciałam być tam sama. Nie można było go uratować, mnie pozostały blizny i samotność.

Shuuhei poczuł rozsadzającą go od środka wściekłość. Na zdjęciach widział parę młodych ludzi, którzy nie widzieli świata poza sobą, szczęśliwych i pełnych życia. Planowali razem przyszłość, a ktoś im to brutalnie odebrał z powodów, których pewnie nigdy nie zrozumie. Zabili młodego mężczyznę, który ośmielił im się przeciwstawić z powodu ukochanej. Zrobili to na jej oczach, pogłębiając traumę. Nie musiała też niczego mówić, całą postawą mówiła, że nie oszczędzili także jej, że wyrwali z niej wszystko, co obiecywała jedynie ukochanemu. Stała teraz przed nim pełna cierpienia z bliznami, które nigdy się do końca nie zaleczą i przeklinał się ponownie za bezmyślnie rzucone słowa o czwartym spotkaniu. Musiałby być ostatnim chujem, żeby jej to zrobić.

– Dlaczego? – zapytał.

Sam nie był pewny, czy pyta o powody tych skurwieli czy decyzję Corrie o powiedzeniu mu tego. Nie zamierzał wypytywać o to, dlaczego blondyna już z nią nie ma. Znali się zbyt krótko, by miał prawo wbijać z buciorami do jej serca.

– Pytam o to każdego dnia od pół roku i nie znajduję odpowiedzi. Do końca życia pewnie będę zadawać sobie to pytanie.

Jeszcze raz zerknęła na zdjęcia, które przypominały o szczęśliwych dniach, po czym wyprostowała się i spojrzała na Shuuheia w pełni spokojna. Dostrzegł nadal wilgotne oczy, lecz nie pozwoliła sobie na łzy. Pewnie miała ich już dość od tamtego zdarzenia.

– Złapali ich chociaż? – zapytał.

Nie miał odwagi jej pocieszać pustymi słowami, które nie przyniosły mu nigdy ulgi. Zrozumiał jednak, dlaczego mimo tego, co stało się w parku, nie obawiała się go. Rozumiała. Może przeżyła coś innego, ale rozumiała, jak to jest, gdy rozsypie się cały świat. Wyciągnęła do niego rękę, bo był samotny wśród własnych zgliszcz. Nie był pewny, czy powinien ją chwytać.

– Niedługo później. Toczy się postępowanie i niedługo staną przed sądem – odparła. – Przepraszam, że zrzucam na ciebie tak nieprzyjemną historię.

– Odpowiedziałaś tylko na moje pytanie, choć nie jest łatwo mówić o takich rzeczach osobie, którą zna się zaledwie od paru dni.

– Może potrzebowałam to z siebie wyrzucić, a nie miałam komu – stwierdziła. – We mnie coś umarło, świat toczy się dalej. Tak to jest wszystko skonstruowane. I od razu mówię, nie musisz niczego tłumaczyć. Powiesz, jeśli i kiedy będziesz chciał. To nie są rzeczy, o których mówi się łatwo.

Był za to wdzięczny, bo czuł się zobowiązany, a jednocześnie wątpił, że da radę. Corrie była dużo silniejsza od niego, choć młodsza i delikatniejsza, do tego całkiem nieprzygotowana na takie sytuacje. Nie to co on, który sam się pchał pod kosę śmierci w imię ideałów, które teraz wydawały mu się tylko pustymi frazesami.

– Kawa nam wystygnie – zauważyła beztrosko. – Nie mam nic przeciwko parzeniu drugiej, ale szkoda marnować tę.

– Następnym razem to ja zaproszę gdzieś ciebie – odparł i sam się sobie dziwił, że naprawdę tego chciał.

– Już się mnie nie boisz? – zapytała przekornie.

– Nie wiem, na razie tego nie rozumiem, ale chyba trochę mi głupio. No i w końcu muszę zadośćuczynić za tamten wieczór. – Uśmiechnął się niepewnie.

Pogadali jeszcze o głupotach, milczeli trochę, po czym Shuuhei wrócił do domu, obiecując, że zadzwoni. Wyjaśnił też, za numer dostał od kelnerki z herbaciarni, która kazała mu przeprosić Corrie. Nie wiedział, czemu, ale w drodze powrotnej czuł się lżej niż zwykle. I chyba podobał mu się ten stan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro