Rozdział 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Musiał przysnąć, bo gdy podniósł powieki, Corrie właśnie przykrywała go kocem. Uśmiechnęła się zakłopotana, gdy dostrzegła, że ją obserwuje, a to przecież jedynie Shuuheiowi powinno być głupio. Nawet nie miał pewności, kiedy zasnął i czy film już się skończył, czy Corrie go po prostu wyłączyła, gdy zauważyła, że śpi.

– Przepraszam – mruknął, prostując się.

– W porządku – odparła. – Zmęczony?

Przeciągnął dłonią po włosach, rozburzając je jeszcze bardziej. Dawno już nie było mu tak głupio jak w tym momencie. Może poczuł się zbyt swobodnie w towarzystwie Corrie, ale to go nie usprawiedliwiało.

– Miałem krótką noc – przyznał.

– Pogoda też nie sprzyja – dodała, spoglądając na szarugę za oknem. – Zdrzemnij się jeszcze, jak masz ochotę.

– Po prostu wrócę do siebie. Nie będę ci zawracać głowy.

Chciał wstać, ale Corrie mu na to nie pozwoliła, kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Możesz zostać. Prześpisz się, ja się czymś zajmę i obudzę cię na obiad.

Naprawdę go kusiło, żeby skorzystać z zaproszenia, ale nie chciał aż tak jej wykorzystywać. W końcu miał własny dom, w którym powinien odpoczywać. Widział też, że Corrie nie odpuści mu tak łatwo, chyba nieco zmartwiona jego brakiem energii. O nic jednak nie wypytywała. Jak zawsze, żadne z nich nie musiało się tłumaczyć przed tym drugim, a on to bezczelnie wykorzystywał, unikając odpowiedzi na niektóre niezadane pytania.

– W tym momencie naprawdę powinnaś się wkurzyć i mnie wyrzucić – zauważył.

– Przecież nie zasnąłeś z nudów tylko ze zmęczenia i bólu. Od dłuższej chwili marszczysz brwi, jakby coś było nie tak – wyjaśniła, gdy spojrzał na nią z niezrozumieniem.

– Niczego przed tobą nie ukryję, co? – zapytał zrezygnowany.

– Izuru też tak marszczył brwi, gdy dopadała go migrena. I też nigdy się nie przyznawał. – Spojrzała gdzieś w przestrzeń, ale zaraz wróciła spojrzeniem do niego. – Chcesz coś przeciwbólowego?

– Nie trzeba, nie jest jakiś wielki.

– Ale...

Teraz to on odwrócił na moment spojrzenie.

– Jak mnie znaleźli, musieli mnie nafaszerować lekami – powiedział cicho. – Niby blizny nie bolą, ale... Wolę unikać wszystkiego, co mogłoby mnie uzależnić w jakiś sposób. Pewnie nawet nie zauważyłbym, kiedy zrobiłoby się nieprzyjemnie, a już i tak za wiele ze mnie pożytku nie ma.

– W takim razie zrobię ci herbaty. Może chociaż złagodzi nieco ból, prześpisz się i poczujesz się lepiej – uznała i ruszyła do kuchni.

Dopiero wtedy pozwoliła sobie na grymas smutku i przerażenia. Cieszyła się, że wcześniej przykryła Shuuheia kocem, bo chyba nie powstrzymałaby się przed zerknięciem na odsłonięte, pobliźnione ramię, a to mogło nie być zbyt komfortowe dla niego. Już i tak miała wrażenie, że zmusiła go do wyznania, choć tyle razy obiecywała sobie, że poczeka, aż sam zdecyduje jej się powiedzieć o tym, co go spotkało.

Shuuhei był wdzięczny, że Corrie o nic więcej nie zapytała, choć nadal nie czuł się dobrze z myślą, że tak łatwo go rozgryzła i znów to ona opiekowała się nim. Spojrzał na deszcz za oknem, który zmusił ich do skrócenia spaceru. Ciepły dzień nagle stał się dużo chłodniejszy i choć Shuuhei nie był przesądny, miał wrażenie, że zmiana pogody zapowiada nadejście jakiegoś wydarzenia. Zaraz się jednak okpił w duchu, akurat pogoda nie miała nic wspólnego z dręczącym go koszmarem, przez który zasnął podczas filmu.

Z wdzięcznością przyjął od Corrie kubek z herbatą. Usiadła po drugiej stronie sofy zapatrzona na deszcz.

– Coś cię gnębi? – zapytał.

Zwykle rozpierała ją energia, dziś od początku była jakaś cicha i zamyślona, choć do Shuuheia dotarło to dopiero teraz.

– Pomyślałam, że gdybyś chciał, moglibyśmy się spotkać z Rangiku i resztą – powiedziała powoli, nie patrząc na niego. – Nie pałają do ciebie sympatią i nie są zadowoleni, że spędzam z tobą czas, ale... Ludzie boją się nieznanego. Może to cię trochę odczaruje w ich oczach. Ale nie będę cię zmuszać, jeśli nie czujesz się na siłach – dodała zaraz, gdy w żaden sposób nie skomentował.

Nie myślał o tym dotąd. Nie czuł potrzeby spędzania czasu w większym gronie, choć dawniej czuł się w czasie takich spotkań jak ryba w wodzie. Ale to było kiedyś, teraz jak najbardziej odpowiadało mu siedzenie jedynie w towarzystwie Corrie. Rozumiał jednak, o co chodzi. Pierwsze fatalne spotkanie, jego przeszłość niedająca mu spokoju, do tego pojawił się w życiu przyjaciółki w dość nieodpowiednim momencie. Nie dziwił się, że traktowali go jak wroga, element niepożądany, jednak trochę go to nie obchodziło. Nie potrzebował ich sympatii do szczęścia, miał Corrie i póki obojgu pasował taki układ, nie widział powodu, by to zmieniać.

Nie mógł być egoistą. Sam zerwał więzy, jakie miał przed wyjazdem, bezczelnie kazał im wszystkim iść do diabła, choć chcieli tylko pomóc. Nie miał odwagi przyznać im się do słabości, wolał wszystko schować za gniewem i ignorancją. Corrie tego nie zrobiła. Wciąż miała swoich najbliższych przy sobie, pozwalała otaczać się opieką i troską. Nie mógł kazać jej wybierać, zmuszać do poluźnienia, zerwania więzów, które trwały na długo przed tym, jak stało się zło. Zanim sam pojawił się w jej życiu. Chyba nawet tego nie chciał, bo to zdawało mu się czymś bardzo niezdrowym i mrocznym, a wolał więcej dobrych rzeczy w ich życiu, skoro już i tak byli rozszarpani na strzępy, które tak trudno było na nowo poskładać w całość.

Łudził się też, że rzeczywiście trochę go odczarują, skoro spędzi z nimi trochę czasu i sami zobaczą, jaki jest. Nie żeby był jakimś interesującym człowiekiem, który ma zdanie na każdy temat, skoro wciąż nie wrócił do dawnych pasji. Może jednak wyda im się mniej niebezpieczny i szalony, choć sam tak o sobie myślał i wciąż dziwił się Corrie, że nie okazuje niepokoju w jego obecności. Zaledwie parę razy widział, jak się peszy przy nim, ten jeden moment strachu, gdy w przypływie chwili zaatakował Renjiego, ale na co dzień zdawała się traktować go jak normalnego człowieka. Nie żeby nie był za to wdzięczny, bo tego mu brakowało po powrocie, jednak to wciąż go w dziewczynie niepokoiło. Może naprawdę brakowało jej instynktu samozachowawczego?

– Jeśli tego naprawdę chcesz, nie widzę powodu, żebym odmawiał – odparł w końcu, uśmiechając się niepewnie.

– Nie chcę, żebyś się z tym źle czuł.

– Szczerze, nie czuję potrzeby zawiązywać nowych znajomości, ale jeśli ich to uspokoi, że nie jestem żadnym mitycznym stworem, który trzyma cię przy sobie siłą i robi ci, Bóg wie jakie rzeczy, nie widzę powodu, by się z nimi nie spotkać.

– Dziękuję. – Rzuciła mu się na szyję, na moment zapominając o migrenie Shuuheia, który powstrzymał się przed skrzywieniem. – To dla mnie ważne. Nie chcę, żebyście wiecznie byli wrogami, skoro nawet cię nie znają.

Zachował dla siebie obawę, że to spotkanie niewiele zmieni. Nie chciał zabierać jej tej nadziei, skoro przez ostatnie miesiące miała jej niewiele.

Odsunęła się szybko z ulgą wypisaną na twarzy.

– Zdrzemnij się – powiedziała. – Dogadam się z Rangiku, a potem zrobię obiad. Obudzę cię.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście, głuptasie. Odpocznij trochę. Poczujesz się lepiej.

Nie oponował dłużej, Corrie zostawiła go samego, gdzieś w tle słyszał cichą muzykę i szum deszczu za oknem. Może było to absurdalne uczucie, ale czuł się bezpieczniej niż we własnych czterech ścianach, kiedy wracały obrazy z tych najgorszych dni. Jednak właśnie to sprawiło, że pozwolił sobie na sen, choć nadal nie mógł uwolnić się od myśli, że równie dobrze może obudzić się z wrzaskiem z koszmarów, a bardzo nie chciał, by Corrie musiała być tego świadkiem.

Nic takiego się nie zdarzyło. Nie był pewny, ile to trwało, jednak poczuł się lepiej. Organizm odzyskał nadwątlone brakiem porządnego snu siły, migrena też odpuściła, choć nadal czuł jej resztki gdzieś z tyłu głowy. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy i muzyka, do której Corrie coś nuciła. W jednej chwili cały ten obraz zdawał się tak naturalny, jakby był codziennością, w drugiej, gdy tylko spojrzenie Shuuheia padło na zdjęcia na ścianie, poczuł się nie na miejscu i sam nie był pewien powodu.

Mimo to nie ruszał się jeszcze z sofy. Deszcz za oknem przestał już padać, choć nie zabrał ze sobą wspomnień, które nie dawały mu spać poprzedniej nocy. Wiedział, że kradnie cudzą magię chwili, że to wszystko nie jest do końca prawdziwe, bo utkane na niedopowiedzeniach i traumach. Coś takiego musiało w końcu runąć, lecz jeszcze nie teraz. Egoistycznie Shuuhei próbował odsuwać ten moment, by nie musieć samemu zmuszać się do wybrania dalszej drogi. Żadne z nich przecież nie może do końca życia trwać w tym niebycie. Świat się w końcu o nich upomni, sięgnie po nich i każe podjąć decyzję, wtłoczy znów w szarość dnia, gdzie przeżyte tragedie nikogo nie obchodzą.

Chyba właśnie dlatego Shuuhei nie chciał wspominać Corrie o własnej przeszłości. Nie umniejszał w żadnym stopniu jej tragedii, bo tak bezsensowne okrucieństwo nie mogło nie zostawić blizn na tej uśmiechniętej dziewczynie i jej najbliższym otoczeniu. A jednak zdawał sobie sprawę, że dla Corrie wojna jest pojęciem abstrakcyjnym. Strasznym, ale abstrakcyjnym, skoro jedyną wiedzę o niej posiadła z lekcji historii i tekstów kultury. Wyobrażenie sobie tego nie zbliżało do prawdziwego przeżycia choć kilku chwil w tym piekle. Nie życzył jej tego. Nikomu tego nie życzył i pewnie gdyby mógł, powiedziałby młodszemu sobie, że ma się nie ruszać z kraju, choćby wydawało mu się to dobrą opcją. Może gdyby mógł zawrócić czas, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Nie chciał wpuszczać do tego świata Corrie. Był paskudny, skalałby ją tylko. Shuuhei bał się też, że opowiedzenie jej o tym, co się zdarzyło, zrujnuje wszystko, co było pomiędzy nimi. Że to będzie ten moment, kiedy zostanie przebudzony z tego miłego snu o kimś, kto potrafi traktować go jeszcze normalnie. Ten moment, kiedy do Corrie wreszcie dotrze, kogo wpuściła do swojego życia i że należy w tej chwili się go pozbyć. Ten moment, kiedy znowu zostanie kompletnie sam.

– Lepiej? – zapytała Corrie, wspierając się na oparciu sofy z lekkim uśmiechem na ustach.

Wiedział, że było w tym wiele desperacji, ale potrzebował jej obok. Nie miał prawa, nie czuł, żeby kiedykolwiek miał to prawo dostać po tym wszystkim, jednak chciał, żeby mogli tak zawsze spędzać czas. Ten zalążek przyjaźni w zupełności mu wystarczał, nie śmiał choćby myśleć o czymkolwiek więcej, choć miał świadomość, że uzależniła go od swojego uśmiechu.

– Znacznie – odparł, porzucając te myśli i powstrzymując się przed spojrzeniem na zdjęcia na ścianie. – Poza tym jak tu spać, jak czuć takie piękne zapachy. Rozpuszczasz mnie – zażartował.

– Ktoś musi – odpowiedziała wesoło. – A jakoś nie widziałam innych kandydatów do tego.

Zaśmiał się nerwowo.

– Obawiam się, że raczej ich nie znajdziesz. Zwykle nawet w nagrodę za ciężką pracę dostawałem jej jeszcze więcej, bo, jak to mawiał kapitan, o byciu co najwyżej dobrym mogę marzyć za sto lat. – Skrzywił się na wspomnienie.

– Chyba był dość surowy – zauważyła.

– Raczej wredny, ale wiele mnie nauczył. – Spojrzał na regał z książkami, byle tylko nie patrzeć na Corrie. – Nikomu nie pobłażał i chyba za to go wszyscy uwielbiali, chociaż każdy choć raz miał moment, że chciał mu przywalić. Nie żeby ktokolwiek z oddziału miał szanse. – Zaśmiał się niewesoło. – Skurczybyk był silny.

Nie zareagował, gdy Corrie go objęła. Nie potrafił jak ona ukryć emocji pod uśmiechem, jakby to wszystko nic nie znaczyło, choć walczył ze sobą, żeby się nie rozsypać. Nie umiał o tym mówić, był tchórzem nawet teraz, obawiając się, że to coś pomiędzy nimi popsuje.

Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, pozwalając ciszy zabrać te emocje, z którymi niekoniecznie potrafili sobie poradzić.

– Przepraszam – szepnął Shuuhei.

– W porządku. Może niepotrzebnie zaczęłam temat.

– Czasami mam wrażenie, że tylko mnie jest ciężko o tym mówić. – Wiedział, że mogą być to krzywdzące słowa, ale potrzebował je z siebie wyrzucić. – I trochę ci zazdroszczę, że potrafisz opowiadać o swoim ukochanym.

Corrie usiadła obok niego na sofie ze spojrzeniem wbitym w zdjęcia na ścianie. Westchnęła.

– To nie tak, że słowa przychodzą łatwo – powiedziała cicho. – Za każdym razem, gdy jakiś szczegół, temat, cokolwiek przypomina o Izuru, coś skręca mi wnętrzności. Mam wrażenie, że mnie dusi. Na początku w ogóle nie potrafiłam sobie z tym poradzić i nadal nie jestem pewna, czy kiedykolwiek ten ból odpuści. Ale nie potrafiłabym wyrzucić Izuru z pamięci, udawać, że to wszystko się nie stało. Chyba dlatego wciąż nie ściągnęłam zdjęć, choć ilekroć patrzę na te uśmiechy, rozdrapuję własne rany. Niemówienie jątrzy, ale mówienie też pali. – Dopiero teraz spojrzała na Shuuheia. – Masz prawo nie umieć i nie mówić o człowieku, który tak wiele dla ciebie znaczył, a teraz go nie ma. Czasami ucieczka to najlepsze rozwiązanie, choć żeby uciec, też trzeba wiele odwagi. – Uśmiechnęła się smutno.

Shuuhei próbował wymyślić jakoś odpowiedź, kiedy dotarł do niego swąd spalenizny.

– Chyba się przypala – powiedział.

Corrie jakby ocknęła się z zadumy i w popłochu ruszyła do kuchni ratować obiad. Shuuhei uśmiechnął się mimowolnie, choć nie do końca znał powód. Wiedział jednak, że ucieczka nie wchodziła w grę. Nie chciał uciekać z tego miejsca, w którym teraz był, choć wciąż nie poukładał sobie wszystkiego i wciąż go to przygniatało. Chwilowo jednak bardziej liczyło się to, co teraz, niż to, co było kiedyś.

Corrie dawno nie była tak zdenerwowana, choć miała nadzieję, że jedynie wyolbrzymia sprawę. W końcu udało się zebrać całą ekipę – choć wyjątkowo nie było łatwo i Corrie podejrzewała tu rękę Rangiku, która nie była zbyt przychylna sprawie – i chociaż spróbować zmienić ich nastawienie do Shuuheia. Nie liczyła na wiele, może co najwyżej na miło spędzony czas w większym gronie. Dawniej było to naturalne, wiecznie rozsiadali się w Sakanae albo w mieszkaniu któregoś z nich do późnych godzin, grając, pijąc i śmiejąc się z głupot. Brakowało jej tego, wiedziała jednak, że wiele się zmieniło od czasu, gdy Izuru zginął. Ona nie potrafiła, oni też przed tym wszystkim uciekali, choć ostatnio wydawało się, że wszystko zaczęło wracać do normy. Przynajmniej w życiu przyjaciół, bo Corrie nie spodziewała się normalności we własnym już nigdy.

Ustąpiła, kiedy Rangiku uparła się, żeby wszystko zorganizować w Sakanae. Obok niewygodnych pytań obawiała się, że to właśnie Shinji może coś odwalić z cichym przyzwoleniem Matsumoto. Hirako zawsze lubił stroić innym żarty, czasami dość przykre, bo jego czarne poczucie humoru nie znało granic. Mimo to doskonale wiedział, jak bardzo jej na tym zależało, więc może tym razem niczego nie zrobi. Chciała w to wierzyć.

Shuuhei nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w jakimś barze albo klubie. Chyba niedługo przed wyjazdem, wyciągnęli nawet kapitana, mając nadzieję, że go spiją i w końcu znajdą na niego jakieś haki. Oczywiście nic z tego nie wyszło, nawet w piciu miał nad nimi przewagę. Na samo wspomnienie uśmiechnął się nieco głupio, choć późniejsze szorowanie łaźni nie było już tak zabawne.

Po powrocie unikał takich miejsc. Hałas i błyskające światła raczej nie były zbyt zachęcające, zresztą z Corrie częściej zaglądali do kawiarni lub spędzali czas po prostu na świeżym powietrzu albo w jej mieszkaniu. Tam chociaż nie groził mu nawrót traumy, choć czasami pojawiały się myśli, by zabrać przyjaciółkę do kina albo na koncert. Te ostatnie dawniej bardzo lubił, choć nie był pewien, czy teraz dałby radę zachowywać się normalnie.

Trochę się wahał, nim wszedł do Sakanae. Pewnie w innych okolicznościach odmówiłby, ale wiedział, jak bardzo Corrie zależy, żeby spotkał się z jej przyjaciółmi. Do tego z jej słów wywnioskował, że miejsce zostało zasugerowane przez drugą stronę, ona sama nie miała za wiele argumentów przeciwko, więc postanowił to jakoś znieść. Najwyżej zmyje się szybciej, wymyślając jakąś wymówkę na poczekaniu. Nie sądził bowiem, żeby zdanie ekipy Corrie na jego temat zmieniło się po jednym spotkaniu.

O tej porze bar był jeszcze dość pusty, oprócz Corrie i jej przyjaciół dostrzegł jedną grupkę samych dziewczyn, które śmiały się z czegoś znad kolorowych drinków. Szybko stracił nimi zainteresowanie, więc nie widział spojrzeń, jakie mu rzuciły. Uwagę skupił na Corrie, która powiedziała coś do wyszczerzonego szeroko blondyna, za cicho jednak, żeby usłyszał, po czym wstała z sofy i podeszła do niego z nieco nerwowym uśmiechem.

– Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała.

– Naprawdę sądziłaś, że cię oleję? – zapytał.

Zaśmiała się krótko.

– Nie mam aż tak małej wiary w przyjaciół – odparła spokojnie. – Ale było wiele powodów, żebyś się nie zjawiał. Tym bardziej się cieszę, że spełniłeś moją prośbę.

Podeszli bliżej. Z towarzystwa Shuuhei kojarzył rudowłosą Rangiku, która obserwowała go nieprzychylnym spojrzeniem znad drinka, oraz Renjiego, z którym ostatnie spotkanie nie było zbyt przyjemne. Ten upił łyk whisky, uśmiechając się bezczelnie.

– Rangiku i Renjiego miałeś okazję już poznać. – Wskazała przyjaciół, pomijając nastroje, które wtedy im towarzyszyły. – Shinji jest właścicielem Sakanae, więc to trochę jakby nasza miejscówka.

– Zawsze chciałem mieć bar. – Hirako wyszczerzył się do Shuuheia. – Miło w końcu poznać, skoro tak wiele już o tobie słyszeliśmy.

– Hiyori, jego narzeczona. – Drobna blondynka zmarszczyła nos, ale się nie odezwała. Corrie zaś spojrzała na jasnowłosego chłopaka i siedzącą obok brunetkę, którą Shuuhei mętnie kojarzył. – Toshiro i Momo, moi przyjaciele ze szkolnej ławki. Miała być jeszcze Nanao, ale coś jej wypadło.

Wśród obecnych tylko Momo uśmiechnęła się z sympatią, co chyba nikogo nie zdziwiło. Reszta nie wyglądała na zbyt pozytywnie nastawioną, lecz Corrie to zignorowała, ciągnąc Shuuheia na sofę.

– No to co, pijemy. – Wyszczerzył się Shinji, znikając na chwilę za barem.

Milczeli dość spięci, jakby każdy czekał, aż ktoś inny zacznie temat albo nie wiedzieli, o czym rozmawiać w obecności kogoś spoza grupy. Corrie już miała się odezwać, gdy wrócił Shinji, stawiając przed nimi szkło napełnione alkoholem.

– Paniom zostawimy kolorowe drinki, a my napijemy się czegoś mocniejszego – oznajmił zadowolonym tonem.

– Mnie w to nie mieszaj – prychnął Toshiro, upijając łyk swojego piwa.

– Bo ty, Tosiu, to masz wiecznie kij w dupie.

– Spieprzaj, Hirako.

Ten tylko się zaśmiał i spojrzał na Shuuheia.

– Rozumiem, że z nami pijesz? Czy może żołnierze gardzą naszym prostym alkoholem? – zakpił.

– Shinji – syknęła Corrie.

Shuuhei uciszył ją ruchem dłoni i odwzajemnił ponuro spojrzenie Hirako, który nie budził w nim sympatii jako jedyny z całej ekipy. Ten szeroki uśmiech odsłaniający zęby wydawał się dość niepokojący.

– Żołnierze nigdy nie gardzą alkoholem – odparł spokojnie. – Chyba że ktoś pod tym pretekstem szuka kłopotów. Nie wydaje mi się, żebym jakoś zalazł ci za skórę.

– Hirako ma ciągoty do anarchizmu – odezwał się Renji. – Prowokuje wszystkich mundurowych w zasięgu wzroku, a że się kręcisz przy Corrie, będziesz musiał znosić go cały wieczór. – Zaśmiał się.

– Jak zwykle psujesz całą zabawę, Abarai. A potem się dziwisz, że żadna cię nie chce – zakpił Shinji.

– Na mnie przynajmniej jakieś lecą – prychnął Renji, czerwieniejąc lekko. – Bo te twoje końskie zęby raczej nie przyciągają lasek.

– Wygląd to nie wszystko. Trzeba mieć najpierw coś tu. – Shinji popukał się w czoło.

– Żeby ci echo nie odpowiedziało, bo ogłuchniesz.

– Przestańcie – odezwała się Momo. – Czy wy zawsze musicie się kłócić? To już się robi nudne.

– Zwłaszcza że żaden z was nie ma jakiegoś szczególnego brania – dodała Rangiku, uśmiechając się perliście. – Chyba że któryś z was chce się czymś pochwalić?

– Jakby było jeszcze czym – prychnęła Hiyori. – Przecież ten łysol nie umie w podryw. – Wskazała na Shinjiego.

– Hiyori, cholero! – warknął na nią.

Shuuhei spojrzał na Corrie z lekkim niezrozumieniem.

– Oni tak zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Jak się zaczynają kłócić, trzeba ich po prostu zostawić w spokoju i zająć się innymi rzeczami.

– Nie wspominałaś, że są narzeczeństwem? – zapytał.

Corrie zaśmiała się.

– A, to. Oboje pochodzą z rodzin z tradycjami, więc zostali sparowani jako dzieci. Wychowali się razem, są bardziej jak rodzeństwo i próbują się wymigać od swatanego małżeństwa – wyjaśniła.

– Nie sądziłem, że to się jeszcze zdarza.

– Można się zdziwić, ale to środowisko nadal jest dość hermetyczne – zauważył Toshiro, obserwując, jak Shinji tarmosi włosy Hiyori. – Rodzina Hirako należy do wojskowej elity, dlatego ten kretyn się tak stroszy, odkąd usłyszał, że Corrie zaczęła się spotykać z żołnierzem. – Shuuhei chciał coś powiedzieć, ale Toshiro machnął na niego ręką. – Nie obchodzi mnie, jak wygląda wasza relacja. To nie moja sprawa. Ale jeśli spróbujesz ją skrzywdzić, to już inna rozmowa.

– Raczej nie odwzajemniam się chamstwem za ofiarowaną przyjaźń, chociaż może faktycznie nie stanowię najciekawszego towarzysza – odparł z odrobiną autoironii.

Atmosfera zaczęła się poprawiać, choć trudno było powiedzieć, czy to zasługa prowadzonych rozmów czy alkoholu, który dostarczał im dość regularnie Shinji. I pewnie byłby to miły wieczór, gdyby nie huk i błysk w loży w kącie baru.

Shuuhei nie miał pewności, co się stało. Urwał w połowie zdania, wzmagając czujność, w czym nie pomagał wypity tego wieczoru alkohol. Intuicyjnie przyciągnął do siebie Corrie, rozglądając się nerwowo. Wiedział, że powinien być w Sakanae, ale dookoła znów była przeklęta pustynia, piach, wrzaski rannych i wybuchy. Słyszał czyjś zaniepokojony głos, dźwięk tłuczonego szkła. Zareagował dopiero, gdy wyczuł, jak ktoś go łapie za ramię, chciał się obronić, jednak napastnik był szybszy.

– Nie tym razem, stary.

Szarpanina nic nie dała, został wywleczony i dopiero na zewnątrz dotarło do niego, że Corrie próbuje złapać jego spojrzenie wyraźnie zaniepokojona. Odetchnął, nim się odezwał. Wciąż jednak nie był w stanie zrozumieć, co wywołało atak.

– Już w porządku – powiedział niepewnie. – Co się stało?

Na twarzy Corrie widział mieszaninę troski, strachu i wściekłości. Ta ostatnia emocja go zaniepokoiła.

– Najwyraźniej w tej wynajętej loży były urodziny – odparła wściekłym tonem. – Miały wystrzałowy tort. Shinji musiał o tym wiedzieć.

Spojrzała na Renjiego, który upewniwszy się, że Shuuhei się uspokoił, puścił go. Minę miał jednak nietęgą.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Jak przyszedłem, Shinji o czymś rozmawiał z Matsu, ale o niczym nie wspominali.

Corrie wciągnęła gwałtownie powietrze wyraźnie zła. Shuuhei chciał coś powiedzieć, może ją uspokoić, ale nie dała mu dojść do słowa.

– Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Renji, zostań z nim, proszę.

Zostawiła ich przed barem, samej wracając do środka. Dziewczyny z wynajętej loży najwyraźniej straciły już nimi zainteresowanie i wróciły do zabawy, Corrie nie zwróciła na nie uwagi, kierując się prosto do przyjaciół. Hiyori zamiatała właśnie rozbite szkło, mrucząc coś pod nosem, prawdopodobnie obelgi pod adresem swojego narzeczonego.

– Shinji, ty dupku – warknęła Corrie, zatrzymując się krok przed Hirako. – Jak mogłeś?

– Zapomniałem? – zasugerował.

– Zapomniałeś, co się dzieje w twoim lokalu? – syknęła. – Prosiłam was tysiące razy, a ty oczywiście musiałeś zrobić po swojemu. Zadowolony jesteś?

– Nie zaprzeczysz, że ten facet jest niebezpieczny. Bez wahania rzucił się na Abaraia, gdy ten chciał cię odciągnąć. Nie powinnaś się z nim zadawać.

Corrie spojrzała na resztę, w jej oczach zalśniły łzy wściekłości i rozgoryczenia.

– A może tak, hipokryci, spójrzcie na siebie – warknęła. – Tak bardzo chcecie mnie trzymać od niego z daleka, powtarzając, jaki to jest niebezpieczny i szalony. A wy? W nosie macie to, czego ja chcę. Najchętniej byście zapomnieli, że w ogóle się cokolwiek wydarzyło, byle wrócić do tego, co było. Nie da się, bo Izuru nie ma z nami i nie będzie. Ale was to nic przecież nie obchodzi.

– Corrie, to nie tak – odezwała się Momo, ale ucichła, gdy przyjaciółka spojrzała na nią ostro.

– Nie? Jak mam w to wierzyć, co? Czy naprawdę proszę o tak wiele?

Kątem oka dostrzegła Renjiego, który zbliżył się do nich z nietęgą miną.

– Gdzie jest Shuuhei? – zapytała.

– Powiedział, że wraca do domu – wyjaśnił. – Siłą go przecież nie będę trzymać.

Corrie otworzyła usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowała. Rzuciła im jeszcze jedno zranione spojrzenie, po czym wybiegła za przyjacielem. Nie słyszała nawet wołania Rangiku, że przecież robi się ciemno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro