Rozdział 22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Skończyłam pisać tę opowieść, po czym stałam się pisarskim wrakiem, który przez dobre dwa tygodnie nie wypluł z siebie ani słowa. Dla Was jednak minie jeszcze chwila, nim pożegnacie się z tymi bohaterami.


Kazeshini podniósł się z miejsca i zaszczekał w kierunku drzwi, nim rozległ się dzwonek. Pies najwyraźniej musiał wyczuć niespodziewanego gościa i miał pewność, że to właśnie do nich zmierza. Corrie pogłaskała go uspokajająco po łbie, po czym też wstała i poszła otworzyć. Nikogo się nie spodziewała, a na powrót Shuuheia było stanowczo za wcześnie.

Na progu czekał Renji. Wyszczerzył się charakterystycznie dla niego.

– Yo – przywitał się.

– Nie wspominałeś, że wpadniesz – odezwała się.

– Jestem niemile widziany?

– Nie, po prostu zaskoczyłeś mnie. Wejdź.

Renji od razu zauważył Kazeshiniego, który na nowo rozłożył się przy uchylonych drzwiach na balkon, gdzie muskał go lekki wiaterek z zewnątrz. Za to nigdzie nie dostrzegł Shuuheia.

– Myślałem, że skoro on tu jest, to Hisagi również – powiedział.

– Shuuhei pojechał spotkać się ze swoją starą ekipą – wyjaśniła Corrie już z kuchni, gdzie nalewała dla siebie i przyjaciela schłodzonej lemoniady.

– I nie zabrał cię ze sobą?

Corrie roześmiała się.

– Mówisz to tak, jakbyśmy byli nierozłącznym bytem – zauważyła. – Muszą sobie wiele powiedzieć, a przy mnie mogą nie być na tyle swobodni. Sam dobrze wiesz, jak to działa.

Renji pokiwał głową i przyjął od niej szklankę. Dla ich paczki Shuuhei też wciąż był kimś obcym, którego tolerowali lepiej lub gorzej, ale nie ważyli się przy nim rozmawiać na pewne tematy. A w przeciwieństwie do Corrie Hisagi musiał odzyskać więzi, które sam zerwał. Jeśli nie zrobi tego samodzielnie, już nigdy nie staną się one trwałe.

Przyjrzał się przyjaciółce, która nie wydawała się zbytnio nerwowa. Albo tak dobrze to ukrywała, albo nie przejmowała się sytuacją tak bardzo, jak to podejrzewał.

– Kiedy wraca? – zapytał.

– Pewnie jutro. Sam nie był pewny, jak to wszystko pójdzie – odparła. – Podejrzewam, że minie jeszcze sporo czasu, zanim znajdą na nowo wspólny język. Ale chyba nie przyszedłeś rozmawiać o Shuuheiu, co?

Renji mógł tylko zakląć w duchu. Corrie zawsze z łatwością go odczytywała i zawsze intuicyjnie wiedziała, że nie pojawił się tylko po to, by się z nią zobaczyć.

– Nie do końca – przyznał szczerze, bo kłamstwo w niczym by nie pomogło.

Poza tym nie lubił okłamywać przyjaciół. Miał na to za szczerą naturę. Zawsze gryzło go sumienie, kiedy któreś z nich nie zostało uwzględnione w planach, choćby miała to być niespodzianka dla tej wykluczonej osoby. Z tego też powodu takie imprezy zwykle planowała Matsumoto z Shinjim i Hiyori, którzy potrafili dotrzymywać tego typu sekretów.

Corrie spojrzała na niego uważnie, tracąc na chwilę ten delikatny uśmiech, którym przykrywała wszystko, czego nie chciała pokazać przyjacielowi. Była zaniepokojona następnymi słowami, bo też wciąż jej najbliżsi nie do końca akceptowali Shuuheia.

– Coś się stało? – zapytała.

– Hiyori zwróciła na to uwagę, gdy się ostatnio widziałyście – zaczął. – Wiesz, wciąż jest wkurzona na Shinjiego za ten ostatni numer. Martwiła się, czy w tej sytuacji powinna wyjeżdżać.

– Wyrzuć to z siebie, Renji – poleciła Corrie, przerywając mu owijanie w bawełnę.

Abarai jeszcze próbował znaleźć jakieś słowa, by zapytać o sprawę tak delikatnie, jak tylko potrafił. Koniec końców zdecydował się na szczerość.

– Coś się pomiędzy wami zmieniło? – zapytał wprost.

– W jakim względzie? – odparła.

– Wiem, że mówiłaś, że się kumplujecie, ale nie wydaje ci się, żeby poszło to nieco dalej?

Corrie zmarszczyła brwi. Że najbliżsi Shuuheia błędnie ocenili sytuację, nie dziwiła się, ale nie spodziewała się takich słów ze strony Renjiego.

– Nie, absolutnie nie – odpowiedziała. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Shuuhei jest moim przyjacielem. Tak jak ty, jak Toshiro, jak był Shinji, zanim zaczął zachowywać się jak ostatni dupek.

– I nie myślałaś o nim inaczej?

– Oczywiście, że nie – odparła oburzonym tonem. – Poza tym jak ty to sobie wyobrażasz? Naprawdę wydaje ci się, że coś z tego by było? Może i rozumiemy się dobrze, ale nie stworzylibyśmy normalnego, zdrowego związku. To tak nie działa.

– Przecież nie będziecie żyć przeszłością przez resztę życia – zauważył.

– Renji, ja w Shuuheiu nie widzę nikogo poza przyjacielem – powiedziała dobitnie. – Z chorobami można żyć. Można je leczyć, uspokajać, nawet jeśli nie wyleczy się ich do końca. Wiem o tym. Ale ja jeszcze przez długi czas nie będę rozglądała się za nikim do kochania. Wciąż jest dla mnie za wcześnie na coś takiego. Poza tym zniszczylibyśmy się wzajemnie.

To nie była pusta wymówka, Corrie naprawdę w to wierzyła. Możliwe, że dla niej wciąż było za wcześnie na takie myśli. Nie minął jeszcze rok od tragedii, która bardzo gwałtownie poprzestawiała ich życie, a to właśnie na dziewczynie odbiła się najbardziej. I tu Renji zobaczył, jak niepotrzebnie zaczął ten temat. Jedynie ją zranił, choć nie było to jego intencją.

– Wybacz, to nie miało tak zabrzmieć – powiedział.

Corrie przyglądała mu się bardzo uważnie. Możliwe, że też zareagowała zbyt ostro, jednak chciała uciąć ten temat raz na zawsze.

– Taka jest po prostu rzeczywistość – odparła. – Czasami nie można jej zmienić, choćbyśmy bardzo chcieli.

– A co jeśli Hisagi myśli o tym inaczej? – Nie chciał jej już denerwować, ale musiał zadać to pytanie. Inaczej nie dałoby mu spokoju później. – Jeśli dla niego wasza przyjaźń nie będzie już wystarczająca? Odsuniesz się od niego?

Corrie westchnęła na upartość przyjaciela.

– Jak myślisz, jak długo będzie na mnie czekał? – zapytała. – Jest zbyt miły, żeby na mnie naciskać, a ja nie jestem w stanie dogonić go w tej chwili. Wątpię, żeby spróbował zmieniać charakter naszej znajomości. Rozwiałam wszystkie twoje wątpliwości, Renji? Bo zaczynasz mnie drażnić.

Naprawdę nie chciała się nad tym zastanawiać. Shuuhei był przyjacielem. Kimś, do kogo wyciągnęła rękę, widząc, jak bardzo pogubił się we własnym życiu. Kimś, kto nie roztkliwiał się nad nią, kto nie próbował siłą wcisnąć ją znowu do normalności. Przynosił poczucie komfortu i bezpieczeństwa w tej bańce, w której Corrie żyła. I nie chciała z niej wciąż wychodzić. Myśleć o przyszłości, zmieniać czegokolwiek.

Póki co nie zmienił tego nawet krok Shuuheia, by odzyskać więzi, które sam zerwał. Wspierała go w tym, bo wiedziała, że naprawdę tego pragnął. Wciąż uczył się akceptować, że nie będzie jak dawniej, jednak chciał zbudować coś nowego, pchnąć swoje życie do przodu. Czy to wiele zmieni pomiędzy ich dwójką? Nie wiedziała i w tej chwili nie chciała o tym myśleć. Nie zamierzała być samolubna, zagarniać Shuuheia tylko dla siebie, bo to skończyłoby się tragicznie dla ich obojga.

– Nie chciałem cię zdenerwować – oznajmił Renji.

– Więc po co zaczynałeś ten temat? Powinieneś wiedzieć, że jest abstrakcyjny.

Abarai westchnął ciężko. Corrie już tak miała, że kiedy nie chciała rozmawiać o jakiś swoich problemach czy emocjach, broniła się gniewem. Innym jednak niż większości ludzi, których znał. Teraz butna i obrażona po jego wyjściu znów stanie się smutna i niepewna. W takich chwilach potrzebowała jedynie ramienia Kiry, by wrócić do normalności. Jak miała to zrobić sama?

– Po prostu nie wspominasz o przyszłości, jakbyś jej w ogóle nie planowała. A przecież teraz, po rozprawie, nie musisz się już obawiać, że koszmar wróci – powiedział. – Wiesz, on by chciał, żebyś ruszyła do przodu. Nie jesteś z tym sama.

– Problem w tym, że Izuru nie ma, więc nie możesz wiedzieć, czego by chciał – odparła beznamiętnie.

Renji poczuł się, jakby dostał od przyjaciółki w twarz. Powstrzymał się jednak przed warknięciem czegoś niemiłego. Sam ją trochę do tego sprowokował. Wiedział doskonale, że Corrie nie chce rozmawiać o Kirze, wciąż ją to boli. Nic dziwnego, że rzuciła takimi słowami.

– Byliśmy przyjaciółmi – powiedział cicho. – I trochę go jednak znałem, Corr. Nie chcę, żebyś myślała, że na ciebie naciskam czy coś. Po prostu się o ciebie martwię.

– Nie musisz. Nic się nie zmieniło – odpowiedziała. – I jeszcze przez długi czas nic się nie zmieni.

Renji już nie powiedział, że właśnie to go martwi. Uważał, że najwyższy czas, aby Corrie postawiła choć maleńki krok w przyszłość. Do tej pory niczego od niej nie wymagali, bo i tak przejście przez cały proces w sądzie wymagało od dziewczyny sporo sił i opanowania. Nie musiał się długo nad tym zastanawiać, wystarczyło jedno spojrzenie na przyjaciółkę, by wiedział, że wciąż panicznie bała się swoich oprawców. Nawet jeśli na sądowej sali mogli jej co najwyżej posłać parszywe uśmieszki zadowolenia pokazujące, jak bardzo nic sobie nie robili z tego, że na zawsze skrzywdzili dwie osoby z powodu nudy. Ale to się skończyło. Zostali skazani i nie wyjdą z więzienia do końca życia. Nie zrobią już nikomu krzywdy, a tym bardziej Corrie, która powinna skupić się na sobie i przyszłości. Przecież nie mogła wciąż stać w miejscu.

Myślała o tym wszystkim jeszcze długo po wyjściu Renjiego. Gdy emocje opadły, dotarło do niej, jak wiele się zmieniło. Ostatnie miesiące były pełne nowych, nie zawsze pozytywnych doświadczeń. Czas zweryfikował lojalność przyjaciół, jej własne granice i postanowienia. Przy jednym wciąż trwała i zamierzała je zrealizować. Inne jednak wymagały podjęcia pewnych decyzji.

– Ostatnia egoistka ze mnie – westchnęła.

Kazeshini wskoczył na sofę i lekko pociągnął ją za kraj bluzki. Wyrwana z myśli spojrzała na psa, potem na widok za oknem. Zrobiło się późno i pupil przyjaciela domagał się spaceru, zanim zdecyduje się złośliwie sprawić Corrie kłopoty w domu. Mimo dotychczasowego, nieco ponurego nastroju, pogłaskała go po łbie i podniosła się z miejsca.

– Idziemy? – rzuciła, zgarniając z szafki w przedpokoju smycz i wsuwając stopy w trampki.

Shuuhei dotarł do Karakury dopiero późnym wieczorem. Wiedział, że nie powinien ładować się do Corrie o tej porze, jednak nie chciał zostawiać jej samej z Kazeshinim, którego podejrzewał o wszystkie psie psoty, na które pupil mógł wpaść. Przy tym musiał się przyznać sam przed sobą, że chciał zobaczyć przyjaciółkę. Dlatego właśnie zamiast do siebie ruszył do mieszkania Corrie.

Otworzyła mu drzwi nieco zaskoczona.

– Przecież masz klucze – zauważyła zamiast powitania.

– Nie chciałem cię wystraszyć. Mogłaś już spać.

Corrie tylko zachichotała, po czym wpuściła go do środka. Kazeshini nie ruszył się ze swojego miejsca, gdy tylko odkrył, kto zakłócił ich spokój. Shuuhei mógł się domyślić, że pies ma go gdzieś i nawet się nie przywita. Z drugiej strony też nie dawał powodu, żeby zabierać go ze sobą na takie wypady.

Kazeshini ożywił się dopiero, gdy usłyszał szelest folii, gdy Shuuhei wyciągał z plecaka woreczek pełny ciasteczek. Podał go Corrie.

– Od Mashiro – oznajmił. – Jadalne. Już próbowałem.

– Skąd to przekonanie, że kuchnia Mashiro może zabić? – zapytała.

– Zbyt długo ją znam. Dawniej wpuszczenie jej do kuchni było niczym proszenie się o klęskę żywiołową.

– Ludzie się zmieniają, Shuu. Naprawdę powinieneś mieć więcej wiary w swoich przyjaciół – zauważyła. – Jak w ogóle było?

Przez chwilę się nie odzywał, chcąc zebrać wszystko w odpowiednie słowa.

– Chyba znośnie. Nie pozabijaliśmy się z Grimmem, choć wciąż ma do mnie żal, że ich olałem. Ichigo i Nel nie kazali mi wypierdalać, więc chyba wciąż mam szansę. – Uśmiechnął się lekko. – Wiem, że nie naprawię tego jednym spotkaniem, ale chcę, żebyśmy znowu byli przyjaciółmi. Kensei też by tego chciał – dodał nieco ciszej.

Corrie uśmiechnęła się ciepło. Naprawdę cieszyła ją ta zmiana w Shuuheiu. Oczywiście wciąż potrzebował czasu, by można było mówić, że jest w pełni zdrowy, ale wykonywał kolejne kroki ku przyszłości. Może wciąż nie miał na nią konkretnych planów, ale i na to przyjdzie pora.

– Nie nudziłaś się? – zapytał.

– Odpoczywaliśmy – odparła. – I zanim zaczniesz go o coś podejrzewać, Kazeshini był wyjątkowo grzeczny. Miło było mieć towarzystwo przez całą dobę.

– Więc może powinnaś przygarnąć jakieś zwierzątko? – zasugerował.

Pokręciła ze śmiechem głową.

– Nie nadaję się na opiekunkę w pełnym wymiarze – stwierdziła. – W tym momencie to zbyt duża odpowiedzialność dla mnie.

– Może kiedyś o tym pomyślisz – odpowiedział.

Nie zamierzał jej do niczego nakłaniać. Sam wziął przecież Kazeshiniego z powodu sugestii, choć to był najgorszy możliwy moment na taką decyzję. Z perspektywy czasu doskonale o tym wiedział, bo mogło skończyć się dużo gorzej. Nie żałował jednak towarzystwa psa. Owszem, był złośliwy i zupełnie go nie słuchał, ale dzięki niemu Shuuhei nie czuł się osamotniony. No i gdyby nie Kazeshini, pewnie nigdy nie spotkałby Corrie.

– Zostaniecie? – zapytała kilka chwil później.

Jeszcze do niedawna odmówiłby w pierwszym odruchu z argumentem, że nie chce jej sprawiać kłopotu. Nauczył się jednak, że Corrie nie pytałaby, gdyby tego nie chciała. Późna pora z pewnością też miała tu znaczenie, skoro przyjaciółka wciąż bała się ciemności. A i on łaknął jej towarzystwa. Pokiwał więc głową na zgodę, po czym zaproponował, że zrobi kolację. I tylko złośliwy głosik z tyłu głowy przypominający Mashiro podpowiadał, że sam siebie nie mógł oszukiwać, bo to nie tylko przyjaźń sprawiła, że się zgodził.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro