Rozdział 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Zobaczymy się później" – to krótkie zdanie mówiło jej, że Shuuhei nie chce z nią rozmawiać, skoro tak połowicznie spełnił daną poprzedniego wieczoru obietnicę. Wiedziała, że złość, którą poczuła, była dziecinna, ale nie potrafiła nic na nią poradzić, a to tylko pogłębiało zły nastrój, z którym się obudziła.

Spoglądała w sufit i raz po raz odtwarzała w głowie zdarzenia poprzedniego wieczoru. Wszystko szło dobrze, dopóki nie pojawił się Renji. Nigdy nie słuchał, co się do niego mówiło, a to ją wkurzało od zawsze, ale nie potrafiła być zła na niego. Nie po tym, co powiedział. To nie była jego wina. Shuuhei też nie zawinił. Wszystko wydarzyło się przez nią, z jej powodu. Znowu. Przecież tak samo było tamtego wieczoru, gdy uparła się na ten głupi spacer. Tym razem nikt nie zginął, ale ta wątła pewność siebie Shuuheia, że może uda mu się wyjść z traumy, runęła jak domek z kart. Skrzywdziła go swoim zachowaniem, wszystko zepsuła i to bez najmniejszego problemu.

Chyba była przeklęta, skoro ściągała na innych same nieszczęścia. Izuru żyłby, gdyby się nigdy nie spotkali, gdyby nie zaczęli ze sobą rozmawiać, a potem się spotykać. Może zostałby światowej sławy pisarzem z wieloma poczytnymi powieściami na koncie. Byłby szczęśliwy i spełniony, a ona mu to odebrała przez swój egoizm. Przecież nie chciał nigdzie wychodzić, to miał być kolejny wieczór, kiedy usiądzie do skryptu, ale musiała się uprzeć, że chce iść na spacer, którego skutki były tragiczne. To nie Izuru powinien wtedy umrzeć, ale ona, bo to przez nią stało się to wszystko. Izuru niczym nie zawinił, jedynie jej bronił i jak skończył?

A teraz jeszcze namieszała Shuuheiowi w życiu. Przecież wiedziała, jak niepewny nadal był we wszystkim, co robił. Te kilka razy, kiedy wyszedł z inicjatywą, to za mało, by wrócił do normalnego funkcjonowania po tym, co go spotkało. Powinna mieć to na uwadze, a nie tak beztrosko pozwolić na to spięcie pomiędzy nim a Renjim. Po co w ogóle wpuszczała Abaraia do mieszkania? Mogła przewidzieć, że ten kretyn wyskoczy z czymś takim, zawsze był impulsywny, najpierw robił, potem myślał, więc skutki takiego zachowania były jednoznaczne. Wiedziała to wszystko, a jednak pozwoliła sytuacji wymknąć się spod kontroli i najbardziej poszkodowany był na tym Shuuhei.

Spojrzała na ścianę ze zdjęciami, zagryzając wargę. Zaklęty czas, do którego nie mogła wrócić, choć tak bardzo pragnęła. Szczęście raz na zawsze uwiecznione w papierze, nieuchwytne i odległe. Powinna je ściągnąć, ale nie potrafiła wyrzec się tego wszystkiego. Były dowodem, że to jej się nie śniło, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, że miała w życiu coś cennego, choć już nigdy tego nie odzyska.

– Co ty byś zrobił, Izuru? – zapytała w przestrzeni pustego mieszkania, zawijając się mocniej w koc.

Odkąd poznała Shuuheia, ta myśl nie dawała jej spokoju. Co jej ukochany zrobiłby na jej miejscu? Jak pozostali odtrąciłby Shuuheia, uznając go za wariata niewartego uwagi? A może by się zaprzyjaźnili? Izuru nigdy nie był zbyt kontaktowy, ale nie porzucał darowanej przyjaźni, jeśli dobrze czuł się w obecności osoby, która wyciągała do niego rękę. Nie był też obojętny na krzywdy innych, choć sam nie miał odwagi zdziałać zbyt wiele. Czasami jednak wystarczyło, że zwrócił na coś uwagę i sytuacja się odmieniała. Jeszcze w szkole nieraz widziała, jak nie odwraca obojętnie wzroku od gnębionego dzieciaka, jak zwraca na to uwagę, pozwalając, aby bardziej ekspresyjny i bojowy Renji przejmował inicjatywę, przeganiając chuliganów. Może i byli jak ogień i woda, ale tak zgranych przyjaciół chyba nigdy nie widziała. Czy obecność Izuru sprawiłaby, że Shuuhei pomimo wciąż świeżych blizn stałby się częścią ich paczki? Czy sprawiłby, że ten drugi poczuje się mniej samotny?

Mogła tylko gdybać, bo Izuru już nie było. Już nigdy go o to nie zapyta, nigdy niczym się z nim nie podzieli. Już zawsze będzie niekompletna i zrujnowana, spoglądając na zdjęcia z odległych czasów zwykłej beztroski. Już zawsze będzie martwa w środku, chowając swoją brzydotę pod promiennym uśmiechem.

Zakopała się głębiej w koc, pozwalając łzom płynąć. Tak bardzo tęskniła za tym wątłym ramieniem, do którego mogła się w każdej chwili przytulić, do nieśmiałego uśmiechu, gdy oboje byli szczęśliwi. Do skrobania długopisu czy stukania w klawiaturę, gdy tworzył, wyłączając się zupełnie na otaczający go świat.

– Dlaczego mnie zostawiłeś? – zapytała cicho. – Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą, Izuru?

Obudziło ją nerwowe pukanie do drzwi. Nie była pewna, kiedy zasnęła i jak długo spała, długo też docierało do niej, co się dookoła dzieje. Jednak dźwięk, który wybił ją ze świata Morfeusza, powtórzył się i była w tym jakaś desperacja.

Nie do końca jeszcze obudzona poszła otworzyć, by stanąć twarzą w twarz ze zdyszanym Shuuheiem. Otworzyła usta, ale nawet nie wiedziała, co miałaby powiedzieć, więc stała tak, jedynie na niego spoglądając.

– Nie odbierałaś telefonu – wyrzucił z siebie, nadal ciężko łapiąc oddech.

Biegł całą drogę ze swojego mieszkania tutaj i teraz mógł tylko przeklinać samego siebie, że tak bardzo się zaniedbał. Kiedyś nie miałby z tym żadnych problemów nawet w pełnym wyposażeniu.

– Spałam – odpowiedziała niepewnie.

Dopiero teraz przyjrzał jej się uważnie i nieco się zmieszał, że zachował się jak jakiś desperat. Gdyby rano zadzwonił, jak obiecał, może wcześniej wiedziałby, jakie ma plany i jak się w ogóle czuje. Gdyby nie stchórzył, nie stałby teraz w progu jej mieszkania, przyglądając się rozczochranym pasmom, zaczerwienionym oczom i za dużej koszulce z onigiri opatrzonej napisem „Call me Onigiri-sama".

Corrie zrobiło się nieswojo pod wpływem spojrzenia Shuuheia i nie do końca wiedziała, jak ma to zinterpretować. Odchrząknęła i odsunęła się nieco.

– Wejdź, nie stój tak w drzwiach.

Zawahał się. Nie tak to wszystko planował, ale mógł winić tylko siebie i swoje tchórzostwo. Mimo to zmusił się do ruchu, bo czuł, że jeśli się odsunie, nigdy już nie odzyska tej kruszącej się więzi, a nie po to gonił tu jak wariat, żeby wszystko zaprzepaścić.

– Przepraszam – powiedział poważnie. – Za swoje wczorajsze zachowanie i za to, że złamałem obietnicę. Miałem zadzwonić, a zmusiłem cię, żebyś zadowoliła się wiadomością.

Pokręciła głową.

– Nie masz za co przepraszać. Niepotrzebnie wpuściłam tu Renjiego, wiedziałam, że podpuszczony przez Rangiku może zachować się w ten sposób, a i tak pozwoliłam, żeby cię zaatakował. Zdaję sobie sprawę, ile cię to wszystko kosztowało i że niekoniecznie chciałeś mieć ze mną do czynienia po tym wszystkim, a obietnicę złożyłeś mi wbrew sobie. Nie mogę mieć pretensji, że jej nie spełniłeś w taki sposób, w jaki ją sformułowałeś – odparła bezbarwnie.

Nie chciała dać mu do zrozumienia, że jest jej przykro, że zachował się w ten sposób. Te wszystkie czarne myśli też zamierzała przed nim ukryć, to nie było coś, czym miała zamiar się dzielić z kimkolwiek, a szczególnie z Shuuheiem, który teraz potrzebował tej odrobiny normalności i komfortu, by poprzednie starania nie zostały rozbite w drobny mak. A mimo to nie potrafiła się w tym momencie promiennie uśmiechnąć, jakby nie przywiązywała wagi do tego, co się pomiędzy nimi stało.

Shuuhei widział, że Corrie nie jest z nim szczera. Doskonale pamiętał jej przerażone spojrzenie z poprzedniego wieczoru, była przekonana, że poderżnie gardło Renjiemu i to wszystko, co do tej pory pomiędzy nimi się zdarzyło, ta bezpieczna bańka pękła z hukiem. Nie miał pojęcia, jak to naprawić. Spojrzał gdzieś w bok, żeby tylko nie patrzeć jej w oczy, by nie widzieć tej odrobiny zwątpienia, które zasiał swoim bezmyślnym zachowaniem.

– Masz rację, nie chciałem tu więcej przychodzić – powiedział szczerze. – Od początku nie pałałem do tej znajomości entuzjazmem, zwłaszcza po tym, jak cię za pierwszym razem zaatakowałem. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego chcesz mieć do czynienia z kimś takim jak ja. Nie ma co się czarować, jestem słabym tchórzem, który żałuje, że przeżył jako jedyny z oddziału, do tego wariatem, którego wszystko dookoła potrafi wrzucić znów w wir wojny. To, co stało się wczoraj... Sądziłem, że potrafię zachować spokój pomimo agresji twojego przyjaciela. Wiedziałem, że twoi najbliżsi mnie nie lubią i wcale im się nie dziwię, bo sam za sobą nie przepadam. Mają rację, jestem dla ciebie niebezpieczny. Oboje o tym wiemy, życie ludzkie jest kruche. Ty jesteś krucha, Corrie. – Podszedł o krok, opuszkami palców dotknął jej policzka. – Wystarczyłby jeden ruch, żebyś padła martwa u moich stóp. I to mnie przeraża. Że mógłbym zrobić ci krzywdę, gdy coś mnie znowu sprowokuje, by dać się pochłonąć tamtemu światu. Chciałbym mieć tyle wiary, ile ty masz, ale nie potrafię. Nie po tym wszystkim, co widziałem i czego doświadczyłem na tej głupiej wojnie, która kiedyś wydawała mi się tak właściwa.

– Czy to znaczy, że widzimy się ostatni raz? – zapytała cicho.

– Jeszcze rano tego chciałem. Całą noc odtwarzałem raz po raz tę całą sytuację. Miałaś rację, mówiąc, że broniłem. Ale nie ciebie i nie tutaj – przyznał ze wstydem. – W tamtym momencie byłem znów w oazie, widząc, jak miejscowy uderza dziewczynę. Potem zamierzył się jeszcze dwa razy, nim go powstrzymałem. To była sierota, jej rodzina zginęła od bomby, więc nie miał, kto jej utrzymywać. Nikt się nią nie przejął, kiedy kilka tygodni później wykrwawiła się, próbując pozbyć się niechcianej ciąży. Nie mogłem jej obronić, kiedy tego naprawdę potrzebowała. Nie dopadłem go tylko dlatego, że tego dnia wróciliśmy do bazy. – Nie pozwolił jej nic powiedzieć, kontynuując: – Wiem, że to była całkiem inna sytuacja, ale wyłączyło mi myślenie, przypominając o tamtej wściekłości i frustracji. Może jestem słabym tchórzem, może zostało we mnie coś ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, ale to, co spotkało tamtą dziewczynę i to, co spotkało ciebie, gdy zginął twój ukochany, jest czymś, czego nie potrafię zrozumieć, czego nie chcę zrozumieć. Ale wczoraj w tym miejscu to ja byłem największym zagrożeniem, a nie chcę nim być dla kogoś, kto okazał mi tyle troski i sprawił, że znów poczułem się normalnym człowiekiem. To zaufanie, którym mnie obdarzyłaś, jest najcenniejszym darem, który dostałem od kogokolwiek, odkąd wróciłem. Nie mam, czym ci się odwdzięczyć, a niemal zaprzepaściłem to wszystko, pozwalając działać instynktom. Byłoby naprawdę dużo lepiej, gdybym się odsunął, zniknął z twojego życia, by nie stanowić dla ciebie zagrożenia.

Corrie spojrzała na swoje bose stopy, czując rozgoryczenie i żal, ale nie pozwoliła sobie ich wyrzucić. Nie miała prawa do niczego go zmuszać czy przekonywać, a nie miała żadnego argumentu, który zmieniłby zdanie Shuuheia na ten temat. Mogła tylko pozwolić mu odejść, skoro tego naprawdę chciał.

– Rano postanowiłem, że zabiorę cię popołudniu na przeprosinową kawę i potem każde z nas pójdzie własną drogą, że wrócimy do swoich żyć, jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Dlatego napisałem ci jedynie wiadomość. Nie chciałem, żebyś zaczęła rozmowę na ten temat albo planowanie nam dnia, bo nie ufałem sobie, że wytrwam w tym postanowieniu. Ale nie odpisałaś, a potem nie odbierałaś telefonu. – Uśmiechnął się kwaśno. – Nagle zacząłem żałować, że postanowiłem taką głupotę, bo naprawdę cię lubię, Corrie. Lubię spędzać z tobą czas, wprowadzasz taką spokojną, ciepłą atmosferę, której dawno nie doświadczyłem. Gdy patrzysz na mnie, nie widzisz wariata, pochrzanionego żołnierza, który do niczego się nie nadaje i wzbudza co najwyżej litość i niesmak. Ty widzisz drugiego człowieka, kogoś wartościowego, choć ja sam nie widzę w sobie żadnej wartości po tym wszystkim. I nie potrafię, nie chcę z tego rezygnować. A potem wystraszyłem się, że coś się stało, że nie odpowiadasz.

– I dlatego biegłeś? – zapytała.

Pokiwał jedynie głową, nie znajdując innego usprawiedliwienia. Teraz sam się sobie dziwił, że mógł podejrzewać jej przyjaciela, człowieka, którego znała dłużej niż jego samego, że zrobił jej krzywdę. Czy nie zaufał mu tylko dlatego, że Renji odepchnął Corrie w porywie chwili? Skąd w ogóle przyszła myśl, że dziewczyna mogłaby sobie sama coś zrobić? Mimo traumy mozolnie parła przed siebie, robiąc więcej niż on przez ostatnie półtorej roku. Naprawdę podejrzewał, że mogłaby sobie odebrać życie? Czy byłaby do tego zdolna?

Corrie uwiesiła się na nim z radosnym śmiechem, którego w ogóle nie rozumiał. Dopiero po chwili sam ją objął, przeklinając się w duchu, że mógł w nią zwątpić i zranić swoim głupim zachowaniem. Czy naprawdę to ona musiała go wiecznie zbierać i układać na nowo?

– Nigdy nie mów, że jesteś bezwartościowy – powiedziała nadal w niego wtulona. – Że się do niczego nie nadajesz i wzbudzasz jedynie litość. Nadal za wiele o tobie nie wiem, o wojnie, której doświadczyłeś, o tym, co się stało, ale wiem, widzę, jak bardzo cię to złamało. Masz prawo czuć się słaby, ale pewnego dnia znów będziesz kompletny. Wierzę w to. Chcę w to wierzyć.

– Przepraszam za moje zachowanie – odezwał się szczerze. – Nie jest łatwo wyzbyć się starych nawyków, ale spróbuję tyle razy, ile trzeba będzie.

Gdy się odsunęła, obdarzyła go szerokim, promiennym uśmiechem.

– To obietnica, Shuuhei – powiedziała radosnym tonem.

– To obietnica – potwierdził, uśmiechając się lekko. – A teraz powiedz mi, jak mam ci zadośćuczynić wczorajszy wieczór. Chcesz iść coś zjeść?

Corrie spojrzała w głąb mieszkania, uwagę kierując ku oknu, za którym zrobiło się jakoś szaro. Zaraz też odgarnęła nieco nerwowym ruchem splątane włosy.

– Chyba będzie padać, a ja wyglądam bardzo niewyjściowo. Nawet nie chcę patrzeć w lustro – mruknęła niezadowolona. Zaraz się zaperzyła, widząc minę Shuuheia. – No co? Co się tak uśmiechasz?

– Nic, po prostu to pierwszy raz, kiedy tak otwarcie mówisz o swoim wyglądzie.

Odwróciła się nagle zawstydzona. To nie był pierwszy raz, kiedy Shuuhei widział ją w piżamie, ale w tej chwili ta świadomość dotarła do niej dużo wyraźniej i wprawiła w lekką nerwowość. Nie podejrzewała go o żadne niecne zamiary, a jednak gdzieś zniknął dotychczasowy komfort i nawet nie wiedziała, dlaczego.

– Nie bardzo lubię swój wygląd – przyznała cicho.

Już chciał zaprzeczać i tłumaczyć, że przecież była śliczną dziewczyną, ale w porę się powstrzymał. Wiedział, jak to jest, nie potrafić spojrzeć w lustro, obawiać się patrzenia na swoje blizny – fizyczne dowody tego, co się stało. Dla Corrie całe ciało mogło stanowić bliznę tego, co ją spotkało. Nie wiedział, czy faktycznie ci dranie zostawili na niej jakieś widoczne „pamiątki", nie miał śmiałości zapytać o coś tak prywatnego, ale zdawał sobie sprawę, że sama świadomość braku kontroli nad własnym ciałem była dla Corrie wystarczającym powodem, by znienawidzić własny wygląd.

– Zostańmy w domu. Jak się sprężymy i zamówimy teraz, to może jedzenie przyjdzie jeszcze przed deszczem – odezwał się, czując się podle. Nie wiedział jednak, co miałby odpowiedzieć, żeby poczuła się lepiej. – Masz na coś konkretnego ochotę?

– Sushi! – zawołała z entuzjazmem, odwracając się. – Niedaleko jest knajpa z najlepszym sushi, jakie jadłam w życiu. Mają też pyszne owoce w cieście polane czekoladą i lody domowej roboty. Zresztą pokażę ci ich ofertę.

Kurier z suszarni zdążył akurat przed załamaniem pogody, burza jednak nie trwała długo i gdy tylko pioruny ucichły, Corrie otworzyła okno, wpuszczając do mieszkania rześkie powietrze. Żadne z nich nie wracało do rozmowy z przedpokoju, byli zbyt zajęci jedzeniem i kolejnym obejrzanym filmem.

Corrie wykorzystała moment, kiedy Shuuhei szukał kolejnego filmu, żeby pozmywać. Nie chciała sobie tego zostawiać na później, zresztą wątpiła, żeby jej się chciało, bo nigdy nie lubiła tej dość bezsensownej czynności. To Izuru wiecznie brał na siebie ten obowiązek, tym chętniej, gdy miał jakiś problem z pisaniem, choć Corrie zupełnie tego nie rozumiała.

Who cares when someone's time runs out? If a moment is all we are or quicker, quicker. Who cares if one more light goes out?

Shuuhei w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to, co Corrie śpiewa. Zdążył już zauważyć, że dziewczyna robi to bezwiednie, gdy urzęduje w kuchni. Czegokolwiek by na ten temat nie mówiła, pewnie w tym miejscu czuła się dobrze i nie było w tym nic złego. Zresztą lubił jej słuchać, miała przyjemny głos.

Znał tę piosenkę. Mętnie też kojarzył historię, która się z nią wiązała, choć w tej chwili Corrie uczyniła utwór własnym. Nie kryła emocji obudzonych przez śpiewane słowa i chyba to sprawiło, że Shuuhei poczuł się dziwnie niespokojny. Przerażony wręcz, choć nie do końca wiedział, skąd to uczucie się bierze. To go jednak nie powstrzymało przed podejściem do Corrie i przytuleniem się do jej pleców.

– Mnie obejdzie – powiedział szeptem.

Przerwała w pół słowa i odwróciła do niego głowę, marszcząc brwi.

– Co?

– Mnie obejdzie, jeśli kolejne światło na niebie zniknie – wyjaśnił.

Dopiero teraz do niej dotarło, co miał na myśli. Roześmiała się, zakręcając wodę i wycierając dłonie.

– Przecież to tylko piosenka – odparła. – Nic się za tym więcej nie kryje, więc czemu się aż tak przejąłeś?

Shuuheiowi w jednej chwili zrobiło się głupio. Nastrój chwili minął i teraz sam nie rozumiał własnego przejęcia się tym wszystkim. Może za dużo emocji jednocześnie sprawiło, że stał się dziwnie przewrażliwiony.

– Przepraszam. – Odsunął się od przyjaciółki nieco speszony własną śmiałością. – Może mi po prostu odwala.

– Oboje mieliśmy ciężki dzień – odparła lekkim tonem. – To nic złego.

Uruchomiła czajnik, po czym wróciła do salonu, żeby sięgnąć po torbę. Chwilę w niej grzebała, nim znalazła szukaną rzecz. W tym czasie Shuuhei przygotował kubki z herbatą, porzucając te myśli, które obudziła śpiewana przez dziewczynę piosenka.

– To dla ciebie – powiedziała, wyciągając rękę z kluczami w jego stronę. – Miałam dać ci je wczoraj, ale sam wiesz, jak wyszło.

– Czy to są...?

– Klucze od mieszkania – odpowiedziała. – Wiem, co zaraz powiesz, ale oboje wiemy, że to nie jest żadna propozycja matrymonialna czy coś w tym stylu. Przemyślałam to porządnie – zapewniła. – A to, że wczoraj na mnie czekałeś przed kamienicą, utwierdziło mnie w tej decyzji. Sam mówiłeś, że nie potrafisz się zmusić do sprzątania swojego mieszkania, że zrobiłeś sobie tam klatkę, więc chcę, żebyś miał też schronienie. Pewnie się znowu wygłupiłam, sądząc, że mogę ci je zapewnić, ale...

Shuuhei pokręcił głową, co uciszyło Corrie. Uśmiechnął się lekko. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek przestanie go zaskakiwać?

– To spory kredyt zaufania – stwierdził spokojnie. – Zwłaszcza po tym, co się wczoraj wydarzyło. Nie wiem, czy sobie na niego zasłużyłem, nie wiem, czy potrafię go nie zawieść, ale zrobię wszystko, żebyś nie żałowała tej decyzji – skończył poważnym tonem, jakby składał przysięgę.

Miał nadzieję, że tej jednej nigdy nie złamie.

***

Piosenka, którą śpiewa Corrie to oczywiście "One more light" Linkin Park, motyw przewodni tej opowieści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro