Lena

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leży na miękkim posłaniu z ciemnego mchu oprószonego drobnymi kropelkami rosy. Słyszy tętno z jakim po lesie krąży życie, zupełnie jakby to było bicie ludzkiego serca. Mrówka wspina się na mikroskopijną łodyżkę i buja się na niej jakby była w lunaparku. Złote promienie słońca padają na babie lato zmoczone osiadającą mgłą rozciągnięte między kamykiem, a źdźbłem trawy. Wszytko jest takie malutkie, a w oczach Leny wydaje się takie wielkie.

— Lenka, obudź się. Zaraz śniadanie — ze snu wyrywa ją ciepły głos taty. Choć nie spodobało jej się, że ten piękny sen się skończył, cieszyła ją jedna rzecz — to, że obudził ją tata oznaczało, że jest sobota i nie musi iść do szkoły. Przeciera zaspane oczka i mlaszcze. Podnosi się do siadu i opatulona kołdrą patrzy za okno. Oślepia ją złocisty blask i na chwilę znów mruży oczy. Patrzy na kłęby mgły unoszącej się znad fioletowego wrzosowiska i błąkającej się wśród łąk. Sama nie wie, gdzie wolałaby teraz być — dalej we śnie, czy na jawie. Urzeczona wpatruje się w widok za oknem. Przyroda jest fascynująca, magiczna. Chciałaby znaleźć się w tych lekkich obłoczkach, niczym mityczna rusałka zwiewnie tańcować i rozmyć się w świetle wraz z nastaniem pełni dnia. Chciałaby być tym wschodem słońca albo złączyć się z drzewami, stać się integralną częścią lasu...

— Grzana chałka — jej własny, słodki głosik wyrywa ją z fantazyjnych uniesień, gdy w nos uderza ją smakowity zapach wypieku. Oczami wyobraźni widzi, jak rozsmarowuje na pieczywie dżem dyniowy i nim się orientuje, jest już przy stole, przywiedziona jakąś niepojętą siłą.

Gdy jej rodzice ustalają plan na dzień, ona tworzy swoją własną listę: zebrać nasiona nagietków, nasturcji oraz dziwaczka i opisać słoiczki, przygotować kolorowe etykiety na ostatnie przetwory, w głowie już tworzy projekt, zebrać z łąki kłosy, kasztany, żołędzie i kiście jarzębiny z zagajnika, kwiaty i miechunkę z ogrodu i trochę wikliny znad jeziora... A nad jeziorem spotkać Łukasza, syna starostów.

— Lenko, pomożesz mi prawda? — nagle słyszy głos mamy i marzycielski obraz chłopaka pryska jak mydlana bańka. — W porządkach w ogrodzie — dodaje mama domyślając się, że córka jej nie słuchała.

— Ale muszę jeszcze zrobić wieniec na jutro i wybrać sukienkę — kwili Lenka z niezadowoleniem. Nie takie miała plany.

— Zdążysz go upleść po obiedzie. Nie ma dużo pracy. W międzyczasie będziesz mogła jeszcze nazbierać potrzebnych rzeczy.

Lenka wzdycha, ale się zgadza. Raz pomaga mamie, potem zrywa płody ziemi, znów do niej biegnie, przewija wieniec wstążką, poprawia, zastanawia się, gdzie jeszcze wcisnąć orzechy. Po obiedzie biegnie po wiklinę. Łukasza tam nie ma. Robi smutną minę i wraca do domu. Buja się na huśtawce kończąc swoje dzieło i myśli o obchodach dożynek w remizie. Jeśli jej wieniec będzie dość duży, piękniejszy i okazalszy od innych, to Łukasz na pewno zwróci na nią uwagę.

Nagły szelest w zaroślach przerywa jej pracę i w pełnym niepokoju dreszczu opuszcza na ziemię suszone rajskie jabłuszka. Rozgląda się, ale nic nie widzi. Szuru-szuru, słyszy znowu w krzakach i zmierza w ich kierunku. Nie da rady przecież zasnąć, dopóki nie dowie się, co to za zwierz. Nasłuchuje dźwięku, który pojawia się i znika, jak gdyby jego twórca sam czujnie pilnował kroków Leny. Zerka pod liście, a jej oczom ukazuje się brunatny jeż, który natychmiast zwija się w kulkę.

— Nie bój się, to tylko ja, nie zrobię ci krzywdy słodziaku — mówi cichym głosem, ale jeż jej nie rozumie. Oddycha tylko ciężko i stroszy kolce. — Mam coś dla ciebie, malutki — Lenka wyjmuje z kieszeni kawałek marchewki, której wcześniej nie dojadła i podsuwa najbliżej jak się da, z zaskoczeniem zabiera z ziemi małe, ale cenne znalezisko, po czym się oddala. Kończy swój wieniec i z zadowoleniem stwierdza, że wyszedł idealnie. Jest wielki, bogaty i piękny.

W niedzielę idą z całą wsią w radosnym pochodzie śpiewając ludowe przyśpiewki. Każdy niesie swój wieniec, ale Lena wie, że takiego jak ma ona, nie ma nikt. Tylko w jej wieńcu może skrywać się czterolistna koniczyna, którą znalazła przy spotkaniu z jeżem. W remizie odbywa się festyn pełen zabaw i atrakcji dla dzieci. Dorośli na stoiskach popisują się swoimi wytworami — serami, wędlinami, sękaczami, miodami i marmoladami.

Lena wodzi wzrokiem po zbiegowisku aż krzyżuje spojrzenia z Łukaszem. Na jej policzkach wykwitają rumieńce, poprawia warkocze oraz sukienkę. Nim się orientuje, Łukasz jest już o krok od niej.

— Cześć — wita się nieśmiało.

— Hej. Zaplotłaś naprawdę ładny wieniec — odpowiada jej.

— Dziękuję.

— Spróbowałaś już może jabłek w karmelu?

— Nie, gdzie je mają?

— Zaprowadzę cię — Łukasz chwyta ją za rękę. — Chodź! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro