| Sezon II - Rozdział VII |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

| Brooklyn |

          – Udało nam się! 

          – Jesteśmy uratowani!

          – Czadowa akcja!

          – Ale była jazda!

          Wszyscy przekrzykiwaliśmy się szczęśliwi, że plan się powiódł i jesteśmy najlepsi. Skakaliśmy, przytuleni do siebie jak papużki nierozłączki. Największe gratulacje otrzymywał Darius za świetne zorganizowanie i przemyślenie akcji. To w kocu on był głównym pomysłodawcą.

           Upadliśmy pod drzewo zmęczeni, wciąż śmiejąc się z ulgą na sercach. 

          – Brooklynn, szkoda że straciłaś kamerę – zwrócił się do mnie Darius, pokrzepiająco kładąc dłoń na ramieniu. Aż przez chwilę zapomniałam, że ją przecież poświęciłam. Poczułam lekkie ukłucie żalu.

          – Nic nie szkodzi. – Machnęłam ręką, uśmiechając się, jakby to była prawda. Cały materiał zginął. Nie pokażę go już moim widzom. Davies dalej będzie próbował mnie wyprzedzić, a ja przejdę przez kolejne nieprzespane noce, by wykombinować jak znaleźć się wyżej w rankingach i statystykach. Pomyśleć, że właśnie nagrywa nowe filmy i zdobywa kolejnych widzów. Może już mnie prześcignął? – I tak była starej generacji, a poza tym toporna i ciężka. Moi followersi zasługują na dużo lepszą jakość obrazu i dźwięku. – To akurat prawda, jednak w tym przypadku to właśnie ta kamera była moją jedyną opcją na nagranie czegokolwiek. 

          – Darius, to dokąd teraz? – zapytała Sammy w kierunku mojego rozmówcy, przerywając naszą rozmowę. I dobrze. Muszę myśleć o czymś innym, niż Davies. Ugh! Jak ja nienawidzę tego przystojnego gnojka, który kradnie mi wszystkie laski z konta. Jeden jego uśmiech i dziesięć z moich obserwatorek idzie do niego. 

          – Raczej nie możemy wrócić na Main Street. – Zwróciłam uwagę, przerywając natłok nieprzyjemnych myśli. 

          – Najpierw poczekajmy na Jane. – Zdecydował Darius. Racja. Gdzie ona się podziewa? Już dawno powinna dostać cynk o zakończeniu akcji i zebraniu się w miejscu zbiórki. – Przekazałaś jej informację o uruchomieniu nadajnika, prawda Sammy?

          – Przekazałam, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi zwrotnej. Jakby jej tam nie było. 

          – I dopiero teraz nam to mówisz? – zapytałam. Muszę przyznać, że nieco się wystraszyłam.  

         – Jak przekazałaś nam informację o powracającym tyranozaurze, to mówiłaś coś o tym, że Jane musiała go przegapić, bo nie dostałaś o nim żadnego ostrzeżenia, prawda? – Wtrąciła Yas. 

          – No tak. Myślałam, że faktycznie tak było – odparła. – Chyba logiczne. 

          – A co jeśli nie? Co jeśli coś jej się stało? – Niepotrzebnie wyobraziłam sobie zwłoki dziewczyny leżące w kałuży krwi. – Co jeśli skończyła jak Ben? – Przestraszona chwyciłam się za głowę, w wyobrażeniach dostrzegając coraz to gorsze scenariusze. – Co jeśli...

          – Nie mów tak. – Przerwał mi Kenji. – Pewnie po prostu rozładowały jej się baterie, albo krótkofalówka spadła z drzewa i się roztrzaskała – powiedział ze spokojem. – Mogły się wydarzyć różne, nie tak straszne jak myślisz rzeczy. 

          – Kenji ma rację. – Zgodził się z nim Darius. – Nie możemy myśleć od razu o najgorszym.

          – Po prostu po nią chodźmy. Sami się przekonamy, co się wydarzyło. – Zaproponowała Yas, wstając z ziemi. Faktycznie to chyba jedyne logiczne wyjście w tej sytuacji.

          – To na co czekamy? Chodźmy. – Wszyscy podnieśli się z ziemi, a Darius jak zwykle przejął prowadzenie. 

 | ??? |

          – No, no, no. – Stanąłem nad nieprzytomną dziewczyną. – Kogo my tu mamy? – Pochyliłem się. – Halo ślicznotko! Słyszysz mnie? – Potrząsnąłem jej ramieniem, jednak nie spotkałem się z żadną reakcją. Przyłożyłem dwa palce do jej smukłej szyi, odczekałem chwilę i zabrałem dłoń. Jest tętno, chociaż słabsze niż powinno, ale najważniejsze, że w ogóle jest. – Trzeba będzie ci pomóc, a żeby to zrobić muszę cię zabrać w pewne miejsce. – Kucnąłem, pod jedną rękę biorąc kark, a pod drugą biodro dziewczyny. Jednym powolnym ruchem, podniosłem rudowłosą. – To twój szczęśliwy dzień. Natknęłaś się na mnie, a ze mną nie zginiesz. 

          Ruszyłem z powrotem w kierunku Main Street, gdzie tak naprawdę było to jedyne miejsce gdzie można było się bezpiecznie zabarykadować i znaleźć wszystkie rzeczy potrzebne do przeżycia. Miałem tylko nadzieję, że na razie nie natkniemy się na jej przyjaciół, ani żadne dinozaury. Strasznie skomplikowałoby to sprawę.

–––

          Położyłem dziewczynę na prowizorycznym łóżku zrobionym  z lady sklepowej. Oczywiście wcześniej musiałem zdjąć z niej kasę, ulotki i towary promocyjne, które pracownicy starali się wcisnąć klientom przy każdej możliwej okacji. Nie było jakoś bardzo problematyczne. Pod głowę rudowłosej włożyłem swoją zwiniętą bluzę. Jeżeli zaraz nie odzyska przytomności to ciężko będzie ją odratować. Zazwyczaj po dwóch minutach wzywa się karetkę, jednak tu nie mamy takich luksusowych warunków, by w sytuacji kryzysowej to zrobić.

          Usiadłem na krześle i czekałem, czyli zrobiłem to co mi pozostało. Szczególną uwagę zwracałem na jej klatkę piersiową, która na szczęście powoli się unosiła. Jakby przestała to dopiero byłby problem. 

          Sekundy zdawały się być minutami, a przez to czas za bardzo mi się dłużył. Zwiesiłem głowę zamykając oczy. Nie chcę, by ktoś mi tu umierał. 

          – Gdzie ja jestem – usłyszałem cichy głos. Podniosłem szybko wzrok i uśmiechnąłem się, gdy spojrzała w moim kierunku. 

          Widząc mnie jej źrenice się zwiększyły  (albo mi się wydawało) i spróbowała się podnieść, ale zapewne nie pozwolił jej na to nagły ból głowy. Jak szybko wstawała, tak szybko opadła na ladę. 

          – Na twoim miejscu leżałbym teraz przez jakiś czas nieruchomo. Jesteś mocno osłabiona i każdy ruch może spowodować niepotrzebne zawroty głowy, mroczki przed oczami lub dodatkowe nudności. – Brzmiałem trochę jak lekarz, a jestem po prostu po szybkim kursie medycznym. – Żadna z tych rzeczy nie jest niczym przyjemnym. Mogę ci to gwarantować.

          – Kim jesteś? – zapytała, trzymając się za głowę. Ból miała wymalowany na twarzy, jak gdyby sam Leonardo da Vinci jej go sprawił. 

           – Możesz mnie nazwać swoim wybawicielem – odparłem, majestatycznie wstając z krzesła. Podniosła brwi, jakby nie zamierzając tego nigdy zrobić. – Albo po prostu Davies. – Wzruszyłem ramionami. – Ludzie zazwyczaj mówią do mnie po nazwisku. – Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń, którą ta niepewnie przyjęła. Przyszło nam się poznać w dość niekomfortowych warunkach, jednak nadal w lepszych niż w czasie ucieczki przed dinozaurem, czy coś w tym stylu. 

          – Jane – mruknęła. – Wiesz co się stało? I gdzie reszta moich przyjaciół? – zapytała cicho, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby mając nadzieję, że zobaczy ich gdzieś za rogiem. 

          – Na te pytania ci nie opowiem, ponieważ nie znam na nie odpowiedzi. – Pokręciłem przecząco głową, chowając dłonie do kieszeni. – Wiem tylko, że znalazłem cię nieprzytomną w krzakach.

          – Spadłam z drzewa. – Przerwała mi. Dobrze, że pamięta co się stało. Dużo to daje. 

          – To miałaś dużo szczęścia. – Poprawiłem okulary. – Krzaki zamortyzowały upadek. Dzięki temu skończyło się na kilku zadrapaniach, które swoją drogą trzeba ci odkazić. Sięgnąłem do plecaka, skąd wyjąłem małą, podróżną apteczkę. 

          – Masz może wodę, albo cokolwiek innego co jest zdatne do picia? Przyjmę wszystko, byleby pozbyć się tego uciążliwego uczucia pragnienia – jęknęła błagalnie. 

          – Uczucie pragnienia powstrzyma tylko woda, której wracając do tematu trochę mam. Zaraz przyniosę ci jedną butelkę. – Odłożyłem apteczkę, obok jej głowy. – Możesz powoli próbować podnieść się do pozycji siedzącej, ale pamiętaj, by robić to naprawdę wolno. 

          Po tych słowach wyszedłem na zaplecze sklepu, gdzie miałem schowane jedzenie jakie udało mi się tu znaleźć. Były to między innymi batoniki proteinowe, energetyki, chipsy i mrożonki - jedzenie, które nie za szybko ulega zepsuciu, jeżeli jest odpowiednio przechowywane. Za niedługo mrożone frytki i pizze będą się nadawać tylko na śmietnik, więc będzie trzeba je jakoś sprytnie zamrozić. Na razie żadnego pomysłu nie mam. 

          Wyjąłem wodę z całej zgrzewki i wróciłem do siedzącej na ladzie dziewczyny. Wyglądała na naprawdę senną i zdezorientowaną. Nie dziwię jej się. Podałem rudowłosej butelkę, którą ta szybko i bez problemowo przyjęła. Otworzyła ją prędko, biorąc po chwili kilka głębokich łyków. 

          – Ale ulga. – Uśmiechnęła się błogo, zakręcając pustą butelkę. 

          – Nie ma za co. – Chciałem nieco wymusić na niej podziękowania. 

          – Dzięki. – Zarumieniła się zakłopotana. 

          Uroczo.

Rebus ujawnia przedpremierowo imię Daviesa. Łamigłówka pojawiła się wczoraj na moim instagramie, gdzie serdecznie zapraszam <3

W razie większych problemów zapraszam na priv po wskazówkę.

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro