| Sezon II - Rozdział XIX |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          – Niech ci będzie, a teraz chodź. Brooklyn i Ben poradzą sobie z kratami. – Objął mnie ramieniem i poprowadził w jakimś kierunku. – Tobie trzeba opatrzyć to ramię. 

          Gdy dotarło do mnie co powiedział, zaparłam się nogami mocniej o ziemię, zmuszając go do pozostania w miejscu. Nie wyglądał, jakby to go jakoś mocno zdziwiło, a wręcz przeciwnie. 

          – Naprawdę nie trzeba. Poza tym priorytetem jest w tej chwili wyłączenie krat. 

          – Nie bądź już taka uparta. Naprawdę źle to wygląda. – Zgadza się z nim Brook, podsłuchując naszą krótką wymianę zdań. Mówiąc to, spojrzała wymownie na moje ramię. – Ty już uruchomiłaś system. Dalej sobie poradzimy. 

          Nim zdążę ponownie otworzyć usta, odzywa się Ben. 

          – Chyba widziałem sprzęt do pierwszej pomocy gdzieś na korytarzu. Powinien być w takiej gablotce, którą trzeba stłuc młoteczkiem, żeby się do niego dostać. Gdzieś obok gaśnicy. 

          – Ale... – Gdy napotykam na ich spojrzenia mówiące "zachowujesz się jak małe dziecko", rezygnuję. 

          Już bez zbędnego opierania, daję się wyprowadzić Kenjiemu na korytarz. Przez cały ten czas trzyma swoje ramię na moich plecach. Przeraża mnie fakt, że aż tak bardzo mi to nie przeszkadza. Może już się do tego przyzwyczaiłam? Albo fajnie jest mieć kogoś obok, gdy wokół dzieją się same złe rzeczy?

          Apteczkę znaleźliśmy naprawdę szybko. Nie minęły nawet trzy minuty. Było tak jak mówił Ben. Gdy tylko dostaliśmy się do zawartości gablotki, Kenji ją otworzył i szybko ocenił jej zawartość. Przez chwilę się w niego wpatrywałam. Chyba jednak wolałabym, by przyszedł tu ze mną ktoś inny. Na przykład Brooklyn? 

          – Wiesz, jak chcesz to mogę zrobić to sama. Poradzę sobie. – Zaśmiałam się nerwowo, wyrywając go z przyglądania się wnętrzu pudełka.  – Umiem opatrzyć zwykłe zadrapanie. 

          – Na ramieniu? – Podnosi nieprzekonany brwi.

          Poczułam się nagle jak idiotka. Faktycznie byłoby to ciężkie. Poza tym wyglądałoby to komicznie, a nie mogę sobie pozwolić na zostanie powodem śmiechu Kenjiego i późniejszych jego żartów. 

          – Niech ci będzie. – Poddałam się, co pozwoliło mu na chwilowy triumf. – Umiesz przynajmniej to zrobić? 

          Na moje pytanie zareagował uśmiechem. Wyjątkowo uroczym uśmiechem... Cholera Jane. Co ty sobie w ogóle myślisz? Delikatnie pokręciłam głową, pozbywając się tych myśli. 

          – Ojciec przed obozem wysłał mnie na chyba z trzy kursy o pierwszej pomocy. Tak na wszelki wypadek. Biorąc pod uwagę historię pierwszego parku. W sumie i tak większość przespałem. – Przez chwilę nawet uwierzyłam, że wie co robi, ale oczywiście ostatnie zdanie zmyło od razu te myśli, niczym ślady stóp w piasku, po przypływie wody. – Poza tym w dzieciństwie wiele razy... bardzo wiele razy robiłem sobie "kuku" i przyglądałem się niańce jak opatruje moje rany. Czasem mniejsze, częściej większe zadrapania. – Wyjął z apteczki potrzebne rzeczy i odłożył ją z powrotem do gablotki. – W każdym razie jest to coś co wyjątkowo dobrze umiem robić. 

          Praktyka i teoria to dwie różne rzeczy, ale nie powiedziałam tego na głos. Wolałam go nie denerwować, wiedząc, że jestem teraz dosłownie w jego rękach. 

          – A teraz siadaj. – Kiwnął głową na podłogę. 

          No tak... nie ma żadnej ławeczki czy czegokolwiek innego. Będę musiała spędzić ten czas na zimnej, metalowej podłodze. Zapewne skończy się to wilkiem, przed którym tak bardzo strzegła mnie mama w dzieciństwie. Choć niechętnie to i tak zrobiłam to co nakazał. Usiadłam po turecku, ręce łącząc i nerwowo bawiąc się kciukami. On zrobił to samo, tyle, że kucając na jednym kolanie, po mojej prawej stronie, czyli tam gdzie zrobiłam sobie, jak on to wcześniej określił, "kuku".

          Na kawałek gazy nalał kilka kropel wody utlenionej i delikatnie trzymając ją między opuszkami palców, przybliżył do mojej skory. Już prawie się z nią zetknęła. Napinam się cała, co on dostrzega dlatego zatrzymuje rękę. 

          – Uważaj, proszę. – Wyrzuciłam z siebie i zabrzmiało to tak jakbym zamieniła się w małą dziewczynkę. Zacisnęłam mocniej dłonie. 

          – Luz. Wiem co robię. – To wcale mnie nie uspokoiło. 

          Wraca do roboty, a gdy nadchodzi to czego tak bardzo się obawiałam gwałtownie wciągam powietrze, powstrzymując syknięcie bólu. To tak cholernie piecze. 

          – Podmuchać? – Śmieje się, a gdy ja nie odpowiadam przestaje. Chyba dostrzegł, że naprawdę rozważam tą opcję. Po dłuższej chwili, kręcę jednak głową. Nie jestem, aż tak zdesperowana. – Za chwile przestanie boleć. Zaufaj mi. – Uspokaja mnie, biorąc do ręki bandaż. W apteczce najwidoczniej nie było plasterków, dlatego posunął się do tak radykalnego opatrunku. Albo rana była bardziej poważna niż myślałam? Znajdowała się w końcu w takim miejscu, że nie mogłam jej w pełni dostrzec. Tylko krew, przesiąkająca koszulkę. Podziwiam go, że jeszcze nie odsunął się ze wstrętem. Ja pewnie bym tak zrobiła. Widok krwi, a zwłaszcza cudzej przyprawia mnie o dreszcze. 

         Po czasie faktycznie, czuję, że przestaje boleć. Biorę wdech ulgi. Teraz pozostało jedynie zabezpieczyć, ranę, by ta bezpiecznie się goiła. Kenji musiał oderwać mi rękaw koszulki, by umieć to zrobić, a przy okazji za bardzo nie naruszyć mojej strefy osobistej. Choć tak naprawdę naruszył ją już na samym początku.

          Gdy chłopak dalej zajmuje się bandażowaniem, milczymy, aż w końcu on postanawia się odezwać.

          – Jeszcze nawet cię nie przeprosiłem. – Wzdycha. 

          – Za co? – Dziwię się. 

          – Za sytuację w tunelach. Przestaliśmy o niej mówić, ale to nie znaczy, że wszystko zostało między nami wyjaśnione. – Przez chwilę zabrzmiał naprawdę... mądrze? Zwłaszcza jak na siebie. Zdziwiona podniosłam brwi, jednak nie spojrzałam w jego kierunku. Nie potrzebowaliśmy tego. Wystarczyły same słowa. – Tak naprawdę zabłądzenie tam to była moja wina, a próbowałem zwalić ją na ciebie. Nic nie zrobiłaś. Przepraszam. 

           Wstrząsa mną tak niespodziewana u niego skrucha. Chyba pierwszy raz słyszę jego prawdziwe i szczere przeprosiny. 

          – Tak naprawdę to dawno już zapomniałam o tej całej sytuacji. – Próbuję rozluźnić atmosferę, która stała się dziwnie napięta. – Ale dziękuję i nie tylko ty zawiniłeś. To był mój pomysł, żeby iść dołem. 

           – Chciałaś dobrze. Tak naprawdę to był genialny pomysł, tylko wykonanie trochę gorsze. 

          W końcu spojrzałam w jego kierunku i to był mój błąd. Nasze spojrzenia się spotkały. Nagle czuję się dziwnie z tym, że jesteśmy tu na osobności. Pierwszy raz od dawna zresztą. Wcześniej nie zwróciłam na to nawet uwagi. Żadne z nas się nie rusza. Patrzymy na siebie przez chwilę. Jest tak blisko. Zorientowałam się, że już skończył zawiązywać bandaż, więc speszona odwracam wzrok. Wstaję, trzymając głowę, odwróconą w przeciwną stronę, by ukryć rumieniec. Czuję jak robi mi się gorąco na twarzy. 

          – Dziękuję – mówię szczerze, zakładając kosmyk włosów za ucho. 

          – Nie ma sprawy. – On także wstaje i przez chwilę mi się przygląda. – Faktycznie wyglądasz okropnie.

          I w ten sposób niszczy cały klimat. 

          – Powiem ci, że każda dziewczyna pragnie usłyszeć coś takiego na swój temat. Jesteś normalnie mistrzem komplementów. – Rzucam z ironią. 

          – Ale nie o to.... – Nawet nie kontynuuje, zdając sobie sprawę, że tłumaczeniem nie załatwi sprawy. – Chodziło o fryzurę i to co masz na sobie. Nie możesz chodzić po Parku z zakrwawioną, białą koszulką z podartym rękawem i patykami we włosach. – Mówiąc to wyciąga z moich kłaków liść. – Nawet go wcześniej nie zauważyłam.

          – A mam jakieś inne wyjście? 

          W jego wzroku coś błysnęło. Zupełnie jakby wpadł właśnie na jakiś genialny pomysł. I chyba tak właśnie było, bo po chwili zaczyna mówić. 

          – No... jest jedna. – Nie tracąc czasu na wyjaśnienia, zaczyna zdejmować bluzę, pod którą (jak się okazało) miał przez ten cały czas czarną koszulkę z krótkim rękawem, dziwnie niepodobną do jego stylu. Możliwe, że po prostu przywykłam widując go codziennie w jego charakterystycznej niebieskiej bluzie z białymi paskami. Przez chwilę i t-shirt się delikatnie podnosi, odsłaniając kawałek jego brzucha. Wyjątkowo nieźle wyrzeźbionego jak na jego wiek. Wpatruję się w niego o sekundę za długo i gdy tylko to sobie uświadamiam odwracam speszony wzrok. Przez chwilę zastanawiam się czy nie zrobił tego specjalnie. Nie umiem opanować powracającego rumieńca, którego ledwo co się pozbyłam. – Trzymaj. – Podaje mi ją. 

          Przyjmuję przedmiot i przez chwilę stoimy w miejscu. Zastanawiam się co mam z nim zrobić, choć jest to dość oczywiste. W końcu otrzęsuję się z tego transu. 

          – Odwrócisz się? – zwracam się do niego, choć jest to raczej pytanie retoryczne. 

          – Jasne. – Robi to o co proszę i jestem mu za to naprawdę wdzięczna. 

          Z wielką ostrożnością, by przez przypadek nie uszkodzić opatrunku, zdejmuję ubrudzoną, potarganą koszulkę. Faktycznie do niczego się już nie nadaje. Na moment odrzucam ją na bok. Zakładam jeszcze ciepłą bluzę, którą odstąpił mi chłopak. 

          – Już możesz się odwrócić – mówię, co on niemal od razu robi. 

          Przez chwilę wpatruje się we mnie oceniająco.

          – Niechętnie to przyznaję, ale wyglądasz w niej lepiej niż ja.

          Śmieję się na to cicho. 

          – Niechętnie to przyznaję, ale jesteś coraz lepszy w składaniu komplementów. 

          – Szybko się uczę. – Robi krok w moim kierunku, by po wyciągnięciu w moim kierunku ręki, chwycić mnie za ramię i odwrócić tak bym była teraz tyłem do niego. Bez słowa, zaczyna grzebać w moich włosach, wyciągając z nich kawałki patyków i liści. – Gotowe. – Mówi, po raz ostatni gładząc moje rozpuszczone włosy. Odwracam się ponownie w jego kierunku.

           To była naprawdę przyjemna chwila i rozmowa... Dotąd nie przeprowadziłam z nim lepszej. Wygląda na to, że gdy nie próbuje się popisywać, ani być zadufanym w sobie dzieciakiem to jest całkiem do zniesienia. Tym razem nastrój psuje, wbiegający na korytarz Ben. Było to na tyle niespodziewane, że zupełnie jakbyśmy robili coś nie na miejscu, odsuwamy się od siebie. 

          – Chodźcie szybko! Musicie to zobaczyć. – Krzyczy do nas, na co kiwamy głowami na znak, że zaraz przyjdziemy. 

          – No to... – zaczynam cicho, a nasze spojrzenia znów się spotykają. – Dziękuję Ci. Naprawdę. 

          Podchodzę bliżej i podnosząc się lekko na palcach, składam na jego policzku delikatny pocałunek. Mam wrażenie, że trwa to całą wieczność. Gdy się od niego odsuwam to choć wciąż lekko zszokowany (o czym mówi jego spojrzenie), obdarza mnie ciepłym uśmiechem, który odwzajemniam.

          – Nie ma sprawy. – Jego głos jest wyjątkowo cichy i ciepły. 

          Bez słowa, chwytam go za rękę i ciągnę w kierunku sali, gdzie reszta naszych przyjaciół miała nam coś do pokazania. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro