| Sezon III - Rozdział I |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Kolejna nieudana tratwa i kolejna nieudana próba ucieczki. Kolejna narada i zapewne kolejny zły pomysł, który i tak przegłosuje większość osób.

          Właśnie siedzę cała przemoczona, przykryta wilgotnym kocem z kubkiem zimnej wody. Z resztą tak jak wszyscy na około, z wyjątkiem Dariusa, który stoi przy nabazgrolonej tablicy. Prowizoryczna "kanapa" na której siedzę, skrzypie niepokojąco z każdym moim ruchem. Wzdycham. Nie powinnam narzekać. Tak naprawdę lepsze to niż nic. I szczerze jestem na prawdę pod wrażeniem tej konstrukcji, a tym bardziej tego, że się jeszcze nie zawaliła. Zapewne Brooklyn kierowała budową. Z tego co mi opowiadali, wybudowali ten "dom" w czasie, który ja spędziłam na Main Street z tym chłopakiem zdrajcą. Mocniej ściskam kubek w dłoniach i marszczę brwi. Od czasu, gdy Mitch został pożarty przez Tyranozaura, a Tiff odpłynęła na swojej łodzi, nie spotkałam go ani razu. Jeżeli żyje to mógłby się chociaż odezwać. Wypadałoby. Zwłaszcza, że tak uparcie próbował mnie przekonać do swojej "niewinności". Teraz go skreśliłam. Już na dobre.

          – No dobra, są plusy. Kompsognaty trzymają się z dala, więc to jest plus. – Próbuje nas pocieszyć Darius. – Z minusów, kolejna próba opuszczenia wyspy wyszła nam trochę...

          – Mokro – mruczę.

          – Źle – warczy Yaz.

          – Porażka – dodaje smutno Brook, wbijając wzrok w podłogę.

          – Ej, no nie, aż tak totalna porażka. – Darius wysila się na uśmiech i widzę, że sam próbuje wierzyć w swoje słowa.

          – Eh... prawie utonęliśmy razem z tratwą. – Decyduję się powiedzieć. – To chyba jednak jest porażka.

           – Ale nie zżarły nas dinozaury.

          – Darius, powoli kończą się nam pomysły. – Wstaje od stołu Brooklyn i zabiera mu z dłoni kredę. – Próbowaliśmy z kajakami. – Przekreśla z tablicy całkiem niezły rysunek Yaz. – Żyrosferami. – Znów przekreśla. – Innymi żyrosferami. – I znów. – Yaz wymyśliła, by znaleźć jakiś helikopter i nauczyć się go pilotować, ale... 

          – Oh, a co z twoim rewelacyjnym pomysłem, żeby wrócić do tuneli i poszukać telefonu, który działa? – Dołącza do dyskusji sportsmenka i niemal wyrywa jej z dłoni kawałek kredy. Bardzo sugestywnie przekreśla rysunek na którym jesteśmy my uciekający z dziury przed dinozaurami. 

          – Myślmy. Czego jeszcze nie próbowaliśmy? – Teraz to ja wstaję i podchodzę do dziewczyny z kredą. Wyciągam dłoń, a ona mi ją podaje. 

         – Już mówiłem, ale powtórzę to jeszcze raz. – Nim Kenji zdąży się rozkręcić przerywam mu. 

         – Już o tym rozmawialiśmy. Nie zbudujemy ludzkiej katapulty. – Przekreślam rysunek przedstawiający nas w powietrzu. 

          – Skąd mamy wiedzieć, że się nie uda jeśli tego nie spróbujemy? – Upiera się. 

          – Ja myślę, że twój pomysł jest całkiem śmieszny. – Popiera go Sammy. 

          – Dzięki Sammy, a ja doceniam twój tryskający optymizm.

          – Oooo... dzięki Kenji. – Po przyjacielsku uderza go w ramię. 

          Oboje się śmieją, patrząc na siebie. Coś się we mnie ściska, ale duszę to w sobie. Nie powinnam być zła za to, że próbują trochę rozluźnić atmosferę. Biorę głęboki wdech i odwracam od nich spojrzenie. To chociaż trochę pomaga.

          – No... fajnie, ale łódź to nasza jedyna szansa. Musimy tylko mieć lepszy żagiel – przerywa im Darius.

          – Przepraszam, że znowu zrzędzę, ale całymi tygodniami szukaliśmy materiału, żeby uszyć poprzedni – mówi Yaz. Przynajmniej jest realistką.

          – A nawet jak znajdziemy lepszy żagiel to jak się ochronimy przed gigantyczną falą? – pytam. To chyba jeden z naszych większych problemów. Podejrzewam, że w drodze powrotnej pojawi się ich jeszcze więcej, więc musimy znaleźć sposób, by się przed nimi chronić. 

          – Coś wymyślimy. Każdy problem da się rozwiązać. 

          – Szkoda, że nie możemy pójść na punkt widokowy i polecieć na lotniach do Kostaryki. – Rozmarza się Kenji. – No to byłoby coś. 

          – Jaki punkt widokowy? – No nie powiem, zainteresował mnie tym. 

          – To taka wysoka góra na zachodzie. Wszystko tam jest, lotnie i takie tam. Dawniej przesiadywałem tam godzinami. 

          – Lotnie mówisz? Takie, materiałowe, które są zaprojektowane tak, żeby łapały wiatr? – mówi bardzo sugestywnie Darius, a ja spoglądam z uśmiechem w jego kierunku. Genialne. 

          – No to znaleźliśmy nasz żagiel. 

––– 

          – Przed wami punkt widokowy. – Kenji z dumą unosi ręce, jakby był panem świata. 

          No nie powiem, robi wrażenie. Z bliska ta góra wydaje się jeszcze wyższa. Jak to się stało, że jeszcze tu nie byliśmy? Tego nie wiem. Tyle tygodni tu spędziliśmy. 

          – Jak się tam dostać? – pytam, przykładając dłoń do czoła, przez rażące słońce, które nieco mnie oślepia.

          – Kolejką linową, generalnie – Pokazuje mi. – Ale bez prądu trzeba dojść tam pieszo. Nie będzie tak źle. – Próbuje mnie pocieszyć, gdy widzi moją minę. Zdecydowanie nie mam ochoty na żadne wspinaczki górskie. Nigdy nie byłam w nich najlepsza. – Tak od jednego do pięciu dni wspinaczki. – Przenoszę na niego szeroko otwarte oczy i patrzę w sposób, jakbym mogła zabić. Kogokolwiek, ale zabić. 

          – Ja wejdę tam w godzinę. – Patrzę na rozciągającą się Yaz. Zazdroszczę jej tego zapału. Mnie go zdecydowanie brakuje.

          – Świetnie! – Krzyczy Brooklyn. Nawet nie zauważyłam jak się od nas oddaliła. Zdążyła już znaleźć się przy kolejce. – Zaczekam na ciebie na górze. 

          Wciska jeden z przycisków, po czym następuje jakiś odgłos, a za nim kolejny. Kolejka się uruchamia i zaczyna swą podróż ku górze. Dopiero teraz zauważam panele słoneczne na zboczu góry. Genialnie. Wzdycham z ulgą. Nie będę musiała męczyć swoich biednych nóżek. 

          – Kto ostatni ten sprząta cały obóz! – Krzyczy Kenji i rusza biegiem, a za nim Sammy.

          Mijają nas, zmierzając ku ruszającym wagonikom. Wskakują do pierwszego, a gdy drzwi się zamykają machają do nas i robią dziwne miny. 

          Przewracam oczami i w duchu jestem zła, że nie zaczekał. Chociaż... nie powinnam, prawda? Wciąż stoję w miejscu, mierząc wzrokiem odjeżdżający wagonik. Znów towarzyszy mi dziwne uczucie z rana. Znów czuję dziwny uścisk w żołądku. Chyba się zamyśliłam, bo po chwili słyszę krzyk Brooklyn i Yasminy. 

          – Jane! Chodź, jedziesz z nami!

         Uśmiecham się i podbiegam do nich. Wsiadamy razem do wagonika. Zajmuję miejsce na jednym z foteli, a dziewczyny siadają na przeciwko. Opieram czoło o chłodną szybę i przypatruję się wagonikowi przed nami. Nawet tu słyszę ich radosne śmiechy. Mój dobry humor znów zastępuje to dziwne uczucie sprzed chwili. Nasze spojrzenia z Kenjim się na chwilę spotykają, ale szybko je przerywam. 

         – Wszystko w porządku, Jane? – słyszę głos Brook. Spoglądam na nią i uśmiecham się nieznacznie. 

         – Tak, jak w najlepszym. Dlaczego pytasz? – Próbuję ją przekonać, ale chyba nie bardzo mi wychodzi. 

         – No bo... – Pokazuje palcem w kierunku gdzie się przed chwilą wpatrywałam. Obie tam patrzą i chyba coś sobie uświadamiają. Niepokoi mnie jak niepokojący uśmiech wkrada się na ich twarze. 

         – No nie gadaj... – Yasminie opada szczęka, a ja marszczę brwi. Serio nie mam pojęcia na co mogły wpaść. 

         – Czy ty jesteś... – zaczyna Brook. 

         – Zazdrosna?! – wypalają obie, podekscytowane. 

         To była ostatnia rzecz jakiej bym się spodziewała. Siedzę cicho. One też. Żadna z nas się nawet nie odzywa. Nawet na chwilę nie oderwały ode mnie wzroku. Chyba czekają, aż coś powiem, ale nie mam pojęcia co. Myśląc, że się przesłyszałam mówię tylko... 

          – Co? 

          – No o Kenjiego. – Rzuca Brook w taki sposób, jakby to była oczywista oczywistość. 

          – Nie wiem o co wam chodzi.

          – No nie udawaj już. Jesteś zazdrosna, bo Kenji pojechał wagonikiem z Sammy, a nie z tobą. Na dodatek widać, że świetnie się ze sobą razem bawią. – W końcu zabiera głos Yaz.

           – Eh, dziewczyny. Po prostu coś sobie wymyśliłyście i tyle. – Przecież to co mówią nie ma żadnego sensu. Że ja zazdrosna o Kenjiego? Tego... no... palanta? Chowam twarz w dłoniach. Nie mogę uwierzyć, że nawet w myślach się zawahałam. 

          – No wiesz... Jakoś ciężko nam w to uwierzyć zwłaszcza, że przez ten cały czas masz na sobie jego bluzę. – Upiera się Brooklyn z triumfującym uśmiechem.

          – Po prostu mi ją po przyjacielsku podarował, gdy moja koszulka już się do niczego nie nadawała. 

          – Nasza głupiutka Jane, nie rozumie co się dzieje. – Brook patrzy na uśmiechniętą Yaz. – Powiedz mi, miałaś kiedyś chłopaka? 

          – Nie rozumiem co to ma do rzeczy.

          – Miałaś? – Upiera się. 

         Wzdycham, wciskając się bardziej w oparcie fotela. Nie wsiadałabym tu wcześniej, gdybym wiedziała, że będę przesłuchiwana. Nie ma tu chyba żadnego wyjścia ewakuacyjnego, prawda?

          – Miałam – mamroczę niezadowolona. 

          – Czyli już wiesz jakie to uczucie się zakochać, prawda? – Dołącza do niej Yaz.

          Czy one porozumiewają się telepatycznie skoro dokładnie wiedzą co mają powiedzieć? 

          – Tak, wiem i mówię wam, że to nie to. Chyba zaczęło wam się nudzić na tej wyspie, bo zaczynacie dostrzegać rzeczy, których nie ma. 

          – Oj, nie. Ty po prostu nie chcesz ich widzieć. 

          Spoglądam w kierunku szczytu. Jeszcze kilka minut i będziemy na miejscu. W duchu cieszę się, że już dojeżdżamy i nie będę musiała odpowiadać na więcej ich głupich pytań. Gdy stajemy i drzwi wagonika się otwierają, wyskakuję przez nie jako pierwsza. Staję prosto i otrzepuję się z niewidzialnego kurzu. Wdycham nosem świeże powietrze, bo te w środku zdawało mi się niesamowicie ciążyć. 

         Patrzę przed siebie i widzę przy barierkach... ich. Wstrzymuję powietrze. Kenji coś pokazuje Sammy, a ona się śmieje. 

         – A nie mówiłyśmy? – szepcze mi do ucha Brook, a ja podskakuje przestraszona. Spoglądam na nią zdenerwowana, a ona z uśmiechem idzie przed siebie.

          A co jeśli one mają rację? Jeśli faktycznie jestem zazdrosna? Chwytam się za głowę. Cholera, tylko nie on. 

          Chociaż... 

          Na szczęście nie dokańczam myśli, bo przerywa mi głos Brook. 

          – Sammy, choć nam pomóc! – woła w jej kierunku. 

          – Już idę! – odkrzykuje. 

          – Też pójdę. – Podążam ku nim, ale Yaz ma jakiś taki dziwny wyraz twarzy. 

          – Nie trzeba – mówi i podchodzi do mnie. – Poradzimy sobie z tym same. – Wy... – ma tu na myśli mnie i Kenjiego za mną – zostańcie tu na wypadek jakby przyjechał Darius i Ben. Powinni tu już dawno być, a jak znikniemy to nie będą wiedzieli co się z nami stało. – Brzmi to trochę tak jakby było wymyślone na ostatnią chwilę, więc marszczę brwi. Dziewczyna odpowiada mi pewnym siebie uśmiechem. Dopiero teraz do mnie to dociera. Czy one na prawdę to zaplanowały? 

          – Myślę, że z tym zadaniem, Kenji sobie poradzi. Ja pójdę z... 

          – Jeśli zrobisz chociażby krok dalej to... – grozi mi Yaz, ale na tyle cicho, by nikt inny nie usłyszał. Jej ostry ton głosu sprawia, że nie musi kończyć. Staję posłusznie w miejscu i robię minę naburmuszonego dziecka. 

          Nikt tego nie komentuje, dlatego idą sobie w przeciwnym kierunku, a ja bezradna wracam wzrokiem w kierunku chłopaka, który również wydaje się dziwnie spięty. Chyba za długo waham się by  podejść, bo on klepie dłonią barierkę obok siebie. Dlatego w końcu przełamuję się i podchodzę. 

| Wcześniej w drugim wagonie |

| Kenji |

          Dawno się tak dobrze nie bawiłem. Gdy zmęczyliśmy się gwałtownym kiwaniem wagonika, dla zabawy, opadliśmy na fotele. Spojrzałem na fotel obok i poczułem jakby czegoś mi tu brakowało. Chyba nawet wiem czego. Skłamałbym gdybym powiedział, że nie zerknąłem w kierunku wagonika, którym jechała Jane z resztą dziewczyn. Na chwilę nasze spojrzenia się spotkały, ale szybko to przerwała. 

          – Kenji, coś ci powiem. Z nikim się nie ubawię tak jak z tobą. – Moje rozmyślenia przerywa wesoły głos Sammy. 

          – Eee, dziękuję. – Nie wiem co innego odpowiedzieć. 

          – No może jeszcze z Yaz, Brooklyn, Dariusem, Benem i Jane. – Jak wypowiada ostatnie imię, coś we mnie się odzywa. Jakiś wewnętrzy odgłos. I wcale nie chodzi mi o burczenie w brzuchu. 

          – Czyli, pierwsza szóstka? – Uśmiecham się. 

         – Aha. – Śmieje się Sammy. 

         – Supcio. – Wzdycham. Zabrzmiało to mniej angażująco niż miało. 

         – Teraz pytanie, kto jest u ciebie pierwszy w naszej szóstce? – Sammy robi się dziwnie poważna, choć wciąż jest uśmiechnięta.

         – No oczywiście, że wy wszyscy.

         Dziewczyna podnosi brwi. 

          – Mam odpowiedzieć za ciebie? – Nawet nie daje mi szansy, by się odezwać. – Jane. 

          – Co? 

          – Nie udawaj, że nie słyszałeś. Zakochałeś się po uszy w naszej rudej księżniczce. 

          – Sammy, Sammy, Sammy. – Kręcę głową. – Co to za idiotyczny pomysł? 

          – Albo tego nie widzisz, albo jesteś idiotą, albo to w sobie wypierasz. W sumie wszystkie trzy rzeczy mogą się zgadzać.. – Nie wiem czy się ze mnie w tej chwili naśmiewa, czy mówi serio. 

          Opieram się ramieniem o szybę i spoglądam na wagonik niżej. 

          – Może masz rację. – Nim zdążę powiedzieć coś jeszcze, Sammy piszczy i definitywnie ekscytuje się tym bardziej niż ja. 

           Z jednej strony nie wierzę. że to mówię, a z drugiej muszę się komuś wygadać. Sammy na razie jest chyba najlepszą do tego osobą i to jedyna okazja, bym pogadał o tym z kimś sam na sam.

          – Wybacz, że ostudzę twój zapał, ale raczej nic z tego nie będzie. Ona mnie nie lubi. Widzisz jaki ma do mnie stosunek od kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy. 

           – Ocaliłeś jej życie, a to zawsze coś daje. – Słysząc te słowa, unoszę brwi. – Przynajmniej w książkach i filmach, a to zawsze coś. – Chyba nie bardzo mnie to przekonało. – Poza tym widać, że cię polubiła. Uwierz mi. Poza tym jeśli ja to widzę, to reszta pewnie tym bardziej. 

          – Wiesz, co? Dzięki, Sammy. 

        – Nie ma za co. – Uśmiecha się szeroko. – To, co? Wracamy do bujania? 

        – Jak nie, jak tak?!

| Znów na szczycie |

| Jane |

          Staję obok Kenjiego. Następuje cisza i czuję, że powinnam coś powiedzieć, ale nie mam pojęcia co. Zamiast tego, po prostu milczymy, przyglądając się widokom przed nami. Uśmiecham się nostalgicznie. 

          – Wiesz, co? Jak człowiek przestaje myśleć o tych wszystkich niebezpieczeństwach, to ta wyspa faktycznie wydaje się być całkiem urocza. 

          – Prawda? Zawsze kochałem spędzać tu wakacje. Jednak nie sądziłem, że tak to się wszystko skończy. 

          – Ja też nie. – Wzdycham. – To właśnie tu całe nasze życie obróciło się do góry nogami. Zdarzyły się tu rzeczy o których nigdy nie myślałam, że mogą się zdarzyć.

         Niespodziewanie czuję na swojej dłoni, jego ciepłą skórę. Odwracam twarz w jego kierunku, a nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiechamy się do siebie, a ja faktycznie choć na chwilę zapominam o otaczającym nas niebezpieczeństwie. 

         – Ja w sumie nawet się cieszę, że tu trafiłem. Tylko dlatego poznałem ciebie... i całą resztę. – Szybko dodaje zakłopotany, a ja uśmiecham się.

         Niestety tę fantastyczną atmosferę psuje głośny odgłos za nami. Odwracamy się prędko. 

         Cholera. Znowu dinozaury.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro