15. W jego smutnych oczach zobaczyłam siebie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani!
Z całego serca dziękuję Wam za aż siedem tysięcy odczytów i prawie czterysta gwiazdek! O Waszych cudownych komentarzach nawet nie wspominam! To wszystko bardzo mnie motywuje, bardzo.
Przepraszam, że dopiero dzisiaj jest rozdział. Postaram się ogarnąć i szybko napisać następny.
Bardzo serdecznie dziękuję też mojej siostrze (choć tego nie przeczyta), która pomogła mi w wymyśleniu projektu Jude'a i Yuriko, gdy miałam zupełną pustkę w głowie. Mimo, że nie miała pojęcia, o jaką książkę mi chodzi, uratowała mi skórę. Dziękuję!
Dziękuję też Lodowa_napastniczka za motywację do pisania ❤
Jeśli rozdział nie jest tym, czego oczekiwaliście, to przepraszam. Może następny będzie lepszy.
😘

Yuriko

Wzięłam głęboki oddech. Nie mogę okłamać pana Wilsona. Kto jak kto, ale on zasługuje na szacunek. Mogłam i powinnam być z nim szczera. Poza tym, i tak się dowie.

- Psa - wyszeptałam, starając opanować się drżenie głosu. W klasie zapadła cisza, przerywana jedynie popiskiwaniem dobiegającym z torby. Szczeniak zaczął się już nudzić. Spuściłam wzrok. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich, a nie chciałam ich widzieć. Co oni sobie o mnie pomyślą? Że jestem jakaś nienormalna, że wsadziłam psa do torby? Czy pan Wilson wezwie ciocię i wujka na rozmowę?

- To był mój pomysł, proszę pana - usłyszałam głos Nathana. - Wszystko mogę wyjaśnić...

- Nie tutaj - nauczyciel mu przerwał. - Chodźcie na korytarz.

Polecił klasie zrobić jakieś zadanie i skierował się w stronę drzwi. Wzięłam delikatnie torbę i, odprowadzana wieloma spojrzeniami, wyszłam razem z Nathanem i panem Wilsonem na korytarz. Nauczyciel zamknął drzwi do sali.

- A więc słucham - stał naprzeciwko nas, ale nie patrzył karcącym wzrokiem, raczej spokojnym i cierpliwym.

Ze spojrzeniem wbitym z podłogę, na zmianę z Nathanem, opowiedziałam mu całą historię, począwszy od pudła do genialnego planu przemycenia szczeniaka do weterynarza. Nauczyciel słuchał, nie przerywając nam.

- To nie miało tak wyglądać... Wiem, że zrobiliśmy źle... Mi po prostu bardzo na nim zależy... - dokończyłam niemal szeptem i niepewnie podniosłam wzrok na pana Wilsona.

- Teoretycznie powinienem teraz odeskortować was do gabinetu dyrektora, żeby mógł wam przypomnieć regulamin szkoły - zaczął - ale nie mieliście złych intencji. Rozumiem, jak się czuliście. Nie pochwalam wnoszenia do klasy szczeniaków w torbach, ale nie chcę was za to karać, bo, z tego co przed chwilą słyszałem, rozumiecie swój błąd. Oczywiście pod warunkiem, że to się więcej nie powtórzy.

- Nie powtórzy - odpowiedzieliśmy równocześnie. Nauczyciel uśmiechnął się lekko, a po jego oczach widziałam, że naprawdę rozumie naszą sytuację i intencje, którymi się kierowaliśmy.

***

- Jest całkiem zdrowy - pani weterynarz dokładnie zbadała szczeniaka, który teraz fikał beztrosko po stole w gabinecie.

- Dziękujemy pani bardzo - Nathan uścisnął dłoń lekarki, a ja z radością wzięłam na ręce pieska i przytuliłam go. Zapłaciliśmy za badanie i ruszyliśmy w stronę boiska nad rzeką. Podczas treningu szczeniak siedział grzecznie przy ławce menadżerek. Drużyna o nic nie pytała, bo widzieli, że ja i Nathan nie jesteśmy zbyt rozmowni. W pewnym momencie zauważyłam pytające spojrzenie Jude'a. Pokręciłam tylko głową na "to nic takiego".

Trening wydawał się nam całą wiecznością, aż w końcu mogliśmy wracać. Szliśmy w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach, ale nie mogłam wytrzymać tego wewnętrznego napięcia.

- Zgodzą się, prawda...? - spytałam cicho.

- Tak - odpowiedział chłopak, ale to "tak" nie brzmiało zbyt pewnie. Pozostało nam tylko wypaść jak najbardziej przekonująco.

Byliśmy już przed domem, gdy Nathan zatrzymał się, jakby rażony piorunem.

- Co jest? - zaniepokoiłam się i rozejrzałam dookoła.

- Która godzina? - zapytał nieswoim głosem.

- Dziesięć po siedemnastej - odparłam, patrząc na wyświetlacz telefonu. - Ale co to ma do...

Przerwał mi i wskazał dramatycznym gestem samochód cioci i wujka, stojący w garażu. Spojrzałam na niego z przerażeniem.

- Zapomnieliśmy, że kończą pracę wpół do piątej - klepnęłam się w czoło. Jak mogliśmy przeoczyć tak istotny szczegół? Planowaliśmy wrócić ze szczeniakiem do domu, uczesać go, nakarmić...

- To chyba odpowiedni moment, żeby wymyślić plan B.

***

Nathan otworzył drzwi jak najciszej i wszedł pierwszy. Rozejrzał się konspiracyjnie i kiwnął głową. Weszłam po cichu, z pieskiem na rękach. Byliśmy już przy schodach, gdy za plecami usłyszeliśmy głos:

- Co wy się tak skradacie?

Drgnęłam, wystraszona. Wymieniliśmy z Nathanem porozumiewawcze spojrzenia. Nie było już co ukrywać. Odwróciliśmy się powoli.

- Coś się...? - ciocia przerwała, patrząc na brązowoczarny kłębek na moich rękach.

- Bo my właśnie... Chcieliśmy wam kogoś przedstawić.

***

- Jeśli dobrze zrozumiałam, to znaleźliście tego psa - ciocia wolno dobierała słowa - wzięliście go do domu, później do weterynarza i nic nam nie powiedzieliście?

- No... Tak w dużym skrócie - fakt o psie w torbie można było przemilczeć. Nie widziałam potrzeby dzielenia się nim z resztą świata.

- A ten dziwny dźwięk wczoraj wieczorem to nie było kichnięcie Nathana? - znowu pokiwaliśmy głowami. Było mi trochę głupio, że ją okłamałam, bo zwykle tego nie robiłam.

Zapadła cisza. Ciocia i wujek zerkali to na nas, to na siebie. Wbiłam wzrok w podłogę i czekałam jak na wyrok.

- I logicznie rozumując, zrobiliście to wszystko, żeby go zatrzymać, tak? - wujek odezwał się pierwszy raz, odkąd zaczęliśmy rozmowę.

- Tak. Zależy mi na tym. Bardzo - podniosłam wzrok. - Obiecuję, że jeśli zostanie, będę go wyprowadzała, karmiła, myła, bawiła się z nim, będzie grzeczny, nie będzie sprawiał kłopotu...

Przerwałam i spojrzałam na nich błagalnie, szepcząc bezgłośnie: "Proszę...!".

- Dajcie nam chwilę - westchnęła ciocia. - Musimy o tym porozmawiać.

Wyszliśmy potulnie do kuchni ze szczeniakiem. Nathan dał mu jeść a ja usiadłam obok pieska i patrzyłam niewidzącym wzrokiem, jak pochłania podwieczorek.

- Zawaliliśmy to - odezwałam się, nie patrząc na chłopaka. - Mogliśmy powiedzieć od razu.

- Mogliśmy - przyznał. - Ale już nic na to nie poradzimy.

Wyciągnęłam rękę w stronę pieska i zaczęłam powoli drapać go za uszami, jakbym zaraz miała się z nim pożegnać. Po chwili wzięłam się w garść. Co z moim optymizmem? Trzeba myśleć, że będzie dobrze. Przecież to prawie nic ich nie będzie kosztować. Nie licząc sierści w domu, szczekania i wizyt u weterynarza...

- Też ci się zdawało, że tata jest gotów się zgodzić?

- Tak - odpowiedziałam z namysłem, przypominając sobie to, jak patrzył na pieska. - Może uda mu się przekonać...

- Nie trzeba mnie przekonywać - odwróciłam się gwałtownie w stronę wyjścia. Napotkałam wzrok uśmiechniętej cioci. Serce zabiło mi szybciej. - Nie jestem zwolenniczką sierści w mieszkaniu, ale lubię psy. Więc się zgadzam.

Wydałam z siebie cichy okrzyk ulgi i bezgranicznej radości. Przytuliłam mocno szczeniaka. Nie mogłam przestać się uśmiechać.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - z pieskiem na rękach zaczęłam tańczyć po kuchni, a tak samo szczęśliwy Nathan się do mnie przyłączył.

- Oczywiście wy zajmujecie się karmieniem i wyprowadzaniem - zaznaczyła kobieta, ale z góry byłam gotowa zgodzić się na wszystko.

***

Szczeniak po długiej naradzie dostał imię Sparky, ze względu na malutką, białą łatkę na grzbiecie, wyglądającą jak iskra*. Właśnie świętowaliśmy z Nathanem przyjęcie nowego członka rodziny, gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół, aby otworzyć. Sparky pobiegł za mną.

- Cześć - powiedziałam do Jude'a i Xaviera. - Wejdźcie.

Przesunęłam się, by mogli wejść, a szczeniak skorzystał z okazji i podbiegł, by przywitać gości. Chłopacy z uśmiechami wygłaskali domagającego się pieszczot pieska.

- My właśnie w tej sprawie - zaczął czerwonowłosy. - Co jest grane? Najpierw znikacie na zmianę w szkole, później przynosisz psa w torbie, który pojawia się też na treningu, a wy...

- To temat na dłuższą rozmowę - przerwał mu Nathan. Stojąc na schodach, machnął ręką, żebyśmy poszli za nim. Skierował się do mojego pokoju, a jakżeby inaczej. Zauważyłam, że ja u niego byłam może kilka razy, a on zawsze siedzi u mnie. To jakieś miejsce spotkań czy co?

- Zamieniamy się w słuch - Xavier usiadł na łóżku, Nathan na krześle, a ja i Jude na dywanie, gdzie bawiliśmy się ze Sparky'm. Szczeniak był wniebowzięty, bo przyszły kolejne osoby, które mają dłonie i potrafią głaskać. Dość nieskładnie, bo nadal miałam w sobie wiele emocji, opowiedziałam im, jak znaleźliśmy pieska i jak bardzo chciałam go zatrzymać. Oczywiście Nathan musiał kilka razy wyjaśniać, co właściwie miałam na myśli, bo z ciągłego podekscytowania nie mówiłam z sensem.

- Chcecie coś do picia? - po skończeniu opowieści zapytał niebieskowłosy. Nie czekając na odpowiedź wstał i zbiegł po schodach do kuchni.

- Mogę cię o coś zapytać? - przerwał milczenie Jude.

- Jasne.

- Dlaczego tak bardzo zależało ci, żeby go zatrzymać, skoro zobaczyłaś go pierwszy raz w życiu?

To bardzo bezpośrednie pytanie. Nie wiedziałam, czy uda mi się w prosty sposób wyjaśnić, co właściwie wtedy czułam. Spuściłam wzrok na Sparky'ego i, drapiąc go za uszami, odpowiedziałam niepewnie:

- Zobaczyłam wynędzniałe, przestraszone zwierzę, które zostało całkiem samo, jak ja kiedyś. Nie był temu winny, a mimo to był zdany na siebie, jak ja. Nawet nie dał rady wyjść z pudła. Po prostu w jego smutnych oczach zobaczyłam siebie i nie mogłam go tak zostawić - powiedziałam cicho, jakby moje szczere słowa miały sprawić, że zaraz ktoś mnie wyśmieje. Ale tak się nie stało.

Ciszę przerwało wejście Nathana. Spojrzał na moje spuszczone oczy, których nagłe zaczerwienienie starałam się zasłonić włosami i zamyślonych chłopaków, wpatrujących się we mnie, po czym zmarszczył brwi. Taktownie wyszedł, zamykając cicho drzwi.

- Wiesz - podniosłam wzrok na Jude'a - dobrze, że Sparky trafił właśnie na ciebie.

Położył na mojej dłoni swoją i zaczął uspokajająco gładzić ją kciukiem.

W tamtym momencie byłam pewna, że mnie rozumie.

***

Jude

Całe następne dnie nie mogłem oderwać wzroku od brązowowłosej. Nie chodziło o to, że była ładna (no, może trochę o to), ale bardziej o jej stosunek do ludzi dookoła. Podczas przerw była otoczona grupką osób, z którymi swobodnie rozmawiała i często doprowadzała ich do śmiechu. Zauważyłem, że nawet z ludźmi o skrajnie innych poglądach na jakiś temat potrafiła znaleźć wspólny język. Gdy ja sam z nią rozmawiałem, byłem pod wrażeniem tego, z jaką łatwością potrafi się wypowiadać o dosłownie wszystkim. Nie bała się wyrażać swojego zdania, ale również szanowała opinię innych. Lubiła dyskutować, gdy coś ją zaciekawiło, a dyskusje z nią były naprawdę interesujące: mówiła inteligentnie i z humorem. Raz zauważyłem, jak podchodzi do dziewczyny z klasy, stojącej nieco na uboczu, która na pierwszy rzut oka wydawała się nie być niczym zmartwiona. Nie słyszałem ich rozmowy, ale z samej mowy ciała, z jej delikatnego cichego tonu i otwartości widać było, że jest bardzo empatyczna i rozumie ludzi i ich problemy. Gdy zapytała o coś dziewczynę, ta zamyśliła się, po czym odpowiedziała z uśmiechem. Przytuliła brązowowłosą z wdzięcznością. Chyba właśnie to uwiodło mnie w niej najbardziej: otwartość i chęć pomocy.

- Zestresowana? - zapytałem, gdy spotkaliśmy się w szkole.

- Bardziej zestresowana byłam, gdy przez Nathana spadł flet - uśmiechnęła się lekko. Dziś mijały dwa tygodnie od lekcji japońskiego, na której pan Wilson zapowiedział projekt w parach. Gdy zabrzmiał dzwonek, zajęliśmy miejsca, a pan Wilson zaczął wywoływać każdą parę po kolei.

Nathan

Tak jak mówiła Yuri, ja i Mark rzeczywiście ogarnęliśmy się dopiero dzień przed, ale jakoś udało nam się przez to przejść i dostaliśmy czwórki. Po jakimś czasie przyszła kolej na Yuriko i Jude'a. Trochę im pomagałem, więc wiem mniej więcej, co będą przedstawiać, ale i tak przyglądałem się z ciekawością.

Yuri zgasiła w klasie światło i zasłoniła rolety, aby lepiej było widać ekran. Oboje z Judem wzięli do rąk przygotowane wcześniej kartki i chłopak włączył animację. Na ekranie wyświetlił się napis: OCZAMI STARUSZKI.

- Już niedaleko... - czytała cichym głosem Yuri. Na ekranie widać było drzewa, samochody, sklepy, wszystko z perspektywy idącego człowieka. Przesuwały się wolno, jakby idąca osoba szła powoli. Wszystko było czarno-białe. - Już zaraz będę w domu. Ale co to za radość wracać do domu, gdzie znów nie będzie do kogo ust otworzyć, kogo poczęstować ciepłym ciastem, komu pokazać nowo zasadzone storczyki... Wnuki już dawno zapomniały, a samej tak ciężko chodzić po zakupy... Ale już tylko kawałek. Ugotuję gulasz... - głos dziewczyny był coraz cichszy. - Ale jaki sens gotować dla jednej... Gdy nawet nie ma z kim porozmawiać...

Zamilkła. Zobaczyłem napis: OCZAMI SĄSIADA.

- Czemu ona tak wolno idzie?! - teraz z kolei czytał Jude, głośno, zniecierpliwionym tonem. Widać było szybę samochodu oraz kierownicę. Osoba siedziała w aucie i patrzyła na przechodzącą z przodu staruszkę. - Już i tak jestem spóźniony, a ta starucha idzie wolno jak żółw! Może ona ma dużo czasu, aby tak spacerować, ale ja nie! - gdy podjazd był wolny, samochód ruszył. Osoba spojrzała na dom obok. - Taki ładny dom się marnuje. Jak tylko już jej tam nie będzie, powiem synowi, aby go kupił. Szkoda domu na taką starowinkę, ja bym lepiej skorzystał. Przynajmniej cicho tam u niej, a nie to co po drugiej stronie. Chyba jedyna zaleta.

Napis: OCZAMI NASTOLATKA.

- Czemu nikogo nie obchodzą moje problemy? - czytał Jude cicho, lekko drżącym głosem. Widać było korytarz szkolny pełen dzieci i nastoletnich osób. Rozmawiali, ale tylko ze sobą. Do tej osoby nikt nie podchodził. - Moi rodzice się rozwodzą. Jestem rozbity. Nie mam ochoty żyć. Nauczyciele narzekają, że się nie staram. Rodziców nie obchodzą moje uczucia. Jestem sam. Tak bardzo kogoś potrzebuję. Kogokolwiek.

OCZAMI KOLEŻANKI Z KLASY.

- Co z nim jest nie tak? - tym razem na ekranie pojawił się chłopak, stojący sam pod ścianą. Po chwili jego miejsce zastąpiło mnóstwo innych osób. Yuriko czytała obojętnym, lekceważącym tonem. - Jest dziwny. Zawsze stoi sam, wygląda jakby wszystkich chciał zabić wzrokiem. I te ciuchy! Jakby nie mógł włożyć czegoś normalnego, tylko te powyciągane bluzy. Może wyglądałby jak człowiek. Zmarnuje sobie życie, znalazłby jakichś znajomych, to nie musiałabym pracować z nim na matmie - powiedziała z obrzydzeniem. Yuri zamilkła, a osoba na ekranie wbiła wzrok w telefon.

Tym razem napis: OCZAMI DZIEWCZYNKI.

- Mamo...! - Yuri czytała płaczliwym, pełnym bólu głosem. Perspektywa była jakby z dołu, więc dziewczynka ta była mała. Mijało ją mnóstwo ludzi, nie zwracających na nią najmniejszej uwagi. Chodziła w kółko, bezradna. - Och, mamo, tato, gdzie jesteście...?! Nie mogę was znaleźć...! Przed chwilą tu byliście, gdzie poszliście...?! Boję się być sama...! Niech ktoś mi pomoże znaleźć mamę...! - osoba patrzyła kolejno na kilka mijających ją dorosłych, ale nikt nawet na nią nie spojrzał.

OCZAMI BIZNESMENA.

- Jestem spóźniony! - czytał Jude niecierpliwym głosem. Osoba ta co chwilę patrzyła na zegarek, przepychała się przez tłum i nie patrzyła na nikogo. - Jak zwykle tłumy! Nie mogli sobie wybrać innej trasy na spacer? - na chwilę osoba opuściła wzrok na dziewczynkę, która stanęła jej na drodze. Wyminęła ją niecierpliwie. - Czego te bachory pałętają się pod nogami?! Jak ktoś ma dziecko, to niech go pilnuje!

Ekran zrobił się czarny, a cisza, jaka nastała, wręcz dźwięczała w uszach. Nagle na czarnym jak węgiel ekranie rozbłysło światło, a z głośnika popłynęła spokojna melodia. Na animacji zobaczyłem mężczyznę, rozmawiającego ze starszą, uśmiechniętą kobietą, później dziewczynę siedzącą obok przygnębionego chłopaka i pocieszającą go oraz dziewczynkę, której ktoś pomógł znaleźć rodziców. Wszystko było w jasnych, ładnych kolorach, a nie czarno-białe jak wcześniej.

Yuriko i Jude stanęli przed ekranem, naprzeciwko klasy.

- Współczucie, zrozumienie, życzliwość, empatia, chęć pomocy. To wszystko to wartości, których obecnie brakuje najbardziej - powiedział chłopak.

- Jeśli ludzie będą obojętni na krzywdę innych, na świecie nie będzie szczęścia. Wszyscy będą smutni i samotni, bo nie mieliby nikogo i mogliby liczyć tylko na siebie. K a ż d y  potrzebuje drugiego człowieka. Potrzebujemy siebie nawzajem - zakończyła Yuri.

Cała klasa, łącznie z panem Wilsonem, nagrodziła ich oklaskami.

Yuriko

- Co powiesz na wypad do lodziarni po treningu, aby uczcić sukces misji "japoński"?

- Jestem bardzo za - odpowiedziałam Jude'owi. - Jedzeniem nigdy nie gardzę.

Już przebrani, wszyscy z drużyny zmierzali w stronę boiska nad rzeką. Czułam radosne podekscytowanie - zaraz zacznie się najlepsza część dnia.

- Trzydzieści okrążeń - rzuciła na powitanie trenerka. Bez narzekania wystartowaliśmy. Po pierwsze, protest i tak na nic by się zdał. Po drugie, każdemu z nas zależało na dobrej formie przed Igrzyskami.

Słońce prażyło, jakby miało ochotę usmażyć nas na jajecznicę i po szesnastym okrążeniu, część zwolniła. Butelki z wodą, które podawały menadżerki, błyskawicznie stawały się puste, a mimo to nie czuliśmy ulgi. To będzie ciężki trening...

***

Tak mniej więcej przy dwudziestym siódmym kółku odpadały mi nogi i kręciło mi się w głowie od tego upału. Zacisnęłam zęby. Dam radę. To nie pierwszy i nie ostatni raz. Myślałam o Igrzyskach, meczach i zwycięstwach i to dodało mi sił. Zacisnęłam pięści do bólu i przyspieszyłam. Kilka osób ukończyło już bieg i zazdrośnie patrzyłam, jak odpoczywają. Jeszcze tylko chwila, ostatnie metry... Jest!

Zatrzymałam się, dysząc ciężko. Oparłam się rękoma o uda, by złapać oddech. Łapczywie wypiłam całą wodę z bidonu, który podała mi Silvia.

- Widzę, że już wszyscy skończyli rozgrzewkę - spojrzałam na trenerkę. "Rozgrzewkę"? - Na boisko. Gracie mecz.

Ona jest niemożliwa.

***

- Yuri, pamiętasz nasz strzał? - Xavier biegł z piłką obok mnie.

- Jeszcze się pytasz! - odkrzyknęłam i spojrzałam na czerwonowłosego. - Pokażemy im?

Chłopak wykopał piłkę w górę, po czym skoczyliśmy, ja po jej lewej, a Xavier po jej prawej stronie. Chwyciliśmy się za ręce i okręciliśmy, a wszystko dookoła ucichło, jakbyśmy byli w próżni. Razem kopnęliśmy piłkę, która wyglądem przypominała kometę z długim, błyszczącym warkoczem.

- Kometa Halleya!

Piłka minęła zdezorientowanego Marka i wpadła do siatki. Wylądowaliśmy na ziemi i przybiliśmy sobie piątkę. Od razu doskoczyła do nas cała drużyna z setką pytań i pochwał na ustach. To bardzo miłe uczucie, gdy masz wokół siebie tyle wspierających cię osób, którym podoba się to, co robisz i pomagają ci w tym. Zobaczyłam nawet uśmiech na twarzy trenerki, dokładnie taki sam, jak kiedyś, gdy po raz pierwszy pokazaliśmy jej tą technikę hissatsu. To była największa nagroda.

- Czy ja dobrze słyszałem? - Harley przepchnął się przez wszystkich i stanął przed nami ze szczęściem wypisanym na twarzy. - Nazwaliście tą technikę "Kometą Harley'a"?! Mam własną kometę?!

Ze śmiechu ja i Xavier aż zgięliśmy się wpół.

***

- Dobra drużyno, koniec na dzisiaj! - usłyszeliśmy wołanie trenerki.

- Nareszcie...! - padłam wyczerpana na ziemię. Przymknęłam oczy. - Nie ruszam się stąd, choćby nie wiem, co!

- Czy to znaczy, że lodziarnię odkładamy na kiedy indziej? - otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącego nade mną Jude'a. Zerwałam się na równe nogi.

- Oczywiście, że nie! Jakże bym mogła zaprzeczyć takiemu mocnemu argumentowi?

Chłopak pokręcił głową z rozbawieniem.

- Jak niewiele trzeba, żeby cię do czegoś przekonać... Chyba sprzedam ten sposób Nathanowi. Na pewno się ucieszy, że ma nad tobą taką kontrolę - roześmiał się.

- Bardzo zabawne - mruknęłam, ale też się uśmiechnęłam. Jak na zawołanie obok mnie stanął niebieskowłosy.

- Wracamy?

- Wybacz, ale kradnę ci siostrę i idziemy na lody uczcić sukces - Jude się uśmiechnął.

"Siostrę". Ale to dziwnie zabrzmiało...

- Masz ją dostarczyć z powrotem w jednym kawałku, jeśli już ją kradniesz.

- Masz moje słowo.

Spojrzałam w niebo i pokręciłam głową, zrezygnowana, ale w duchu cieszyłam się, że ktoś się o mnie martwi. Że im zależy.

Pożegnaliśmy się z Nathanem i resztą i ruszyliśmy w kierunku małej, ale za to świetnej lodziarni w centrum Inazumy. Słońce nadal grzało, a my byłyśmy zmęczeni i cali spoceni, więc lody były świetnym pomysłem. Byłam wycieńczona, ale jednocześnie szczęśliwa, bo dałam dziś z siebie wszystko. To było takie motywujące zmęczenie.

Gdy wybraliśmy już smaki, stanęliśmy przed ladą.

- Dobry wieczór, poprosimy o lody o smaku słonego karmelu i sorbet malinowy - poprosił Jude. Kasjerka podała cenę. Zdjęłam plecak z ramienia, aby wyjąć pieniądze, lecz chłopak wyminął mnie i zapłacił. Gdy pani nakładała lody, odezwałam się:

- Mogłam zapłacić.

- Ale to prezent - wzruszył ramionami. - Musisz go przyjąć, bo inaczej będę smutny.

Zrobił smutną minkę, jak dziecko, któremu rodzice odmawiają lizaka. Parsknęłam śmiechem.

- Kapitulacja - uniosłam ręce w geście poddania się. - W takim razie dziękuję za prezent.

Wzięliśmy nasze desery i wolnym tempem ruszyliśmy na spacer.

- Jeśli tak ma wyglądać świętowanie każdego sukcesu, to musimy poprosić pana Wilsona o więcej projektów - stwierdziłam.

- Święta racja. Musimy go jakoś przekupić.

Spacerowaliśmy, jedliśmy lody i rozmawialiśmy o Igrzyskach i Strefie Futbolu.

- Wtedy, gdy spotkaliśmy się w finale - zaczął Jude - byłaś naprawdę świetna. Nadal pamiętam, jak ominęłaś obrońców Królewskich i strzeliłaś gola. To było nieziemskie.

- Nie przesadzaj - zaoponowałam i zaczerwieniłam się, ale w środku czułam ciepło na sercu. - Gdy się robisz coś, co kochasz, za wszelką cenę starasz się dać z siebie wszystko i się nie poddawać. I jakoś samo wychodzi dobrze.

Nawet nie zauważyłam, kiedy trafiliśmy pod wieżę Inazumy. Stanęliśmy i, oparci o barierkę, wpatrywaliśmy się w niemym zachwycie na zachodzące słońce. Przypomniało mi się, jak byłam tutaj z Judem, Markiem, Axelem i Harleyem i jak huśtaliśmy się na oponie. Uśmiechnęłam się pod nosem na to wspomnienie.

- Jakie jest twoje największe marzenie? - niespodziewanie zapytał Jude.

- Mam dużo marzeń. Kilka się ostatnio spełniło - zaczęłam, patrząc w przestrzeń przed nami. - Ale największe jest takie, aby ludzie na świecie w końcu przestali ze sobą walczyć i się nawzajem zabijać. Żeby był pokój, a wszystkie dzieci mogły się uczyć i bawić.

- To piękne marzenie - odparł. - A takie marzenie tylko dla ciebie? Co by sprawiło, że byłabyś szczęśliwsza?

"Ty".

- Kiedyś chciałabym móc całą noc siedzieć nad brzegiem morza,  i patrzeć na gwiazdy. Calutką noc, abym mogła nasycić się tym widokiem. Ale nie sama. Chciałabym, aby był tam ze mną ktoś wyjątkowy - przerwałam na chwilę. - A twoje największe marzenie? Marzenie tylko dla ciebie?

- Chciałbym polecieć w kosmos. Móc z bliska oglądać planety, może nawet chodzić po Księżycu... Jak byłem mały, chciałem być astronautą. Teraz plany się zmieniły, ale marzenie o locie w kosmos pozostało.

Słońce schowało się za horyzontem i otoczyła nas ciemność. Usłyszałam cykanie świerszczy, a na łące obok miasta zaczęły pojawiać się świetliki. Na niebie zamigotały gwiazdy, które tak kochałam. Chłodne, wieczorne powietrze wypełniło moje płuca.

To był jeden z tych momentów, których nie chciałam przerywać.

Poczułam, jak stojący obok chłopak delikatnie mnie obejmuje. Z mocno bijącym sercem oparłam głowę na jego ramieniu.

Teraz tym bardziej nie chciałam przerywać tej chwili.

*spark - (ang.) iskra

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro