20. Do dyrektora, ale już!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykowany dla SuperUnicTV❤️

Yuriko

- Sparky! - rzuciłam się na kolana, łapiąc w ramiona szczeniaka, który radośnie szczekał. - Tak się za tobą stęskniłam! Kto jest najukochańszy na całym świecie, no kto?

- Poczekamy... - wujek ze śmiechem oparł się ramieniem o drzwi. - Jak widać jest pewna hierarchia wartości.

Postawiłam Sparky'ego i niewiele myśląc, przytuliłam się do cioci i wujka.

- Za wami też się stęskniłam - to cudowne uczucie: powrót do domu, gdzie ktoś na ciebie czeka.

- My za tobą też - uśmiechnęli się.

- Nie chcę państwu przeszkadzać, ale szkoda, że za mną nikt się nie stęsknił! - zawołał od furtki Nathan, dźwigając swój i mój plecak, który rzuciłam na ziemię, biegnąc do Sparky'ego. Roześmialiśmy się i pobiegłam po swoje rzeczy. Niebieskowłosy mógł się w końcu przywitać z rodzicami.

- Duszę... Się... - wycharczał Nathan, kiedy ciocia przytuliła go troszkę za mocno. Uwolnił się z uścisku i...wywalił na ziemię, przygnieciony przez Sparky'ego.

- Nawet nie wiecie, co to była za mordęga - sapnął wujek, biorąc od nas plecaki. - Ten pies przez pierwsze dwie doby wył z tęsknoty, przez trzy kolejne gryzł nogi stołu, a przez resztę szlajał się smutny z kąta w kąt.

- Tak tęskniłeś? Mój ty kochany, psinko ty moja... - mamrotałam między kolejnymi całusami w łebek Sparky'ego. Szczeniak szczeknął i spojrzał na mnie z wyrzutem, a jego oczy mówiły: "To wszystko przez ciebie". Zaraz jednak polizał mnie energicznie po twarzy.

- Mam nadzieję, że jesteście głodni, bo specjalnie na wasz powrót upiekłam zapiekankę - ciocia ruszyła do kuchni i wyjęła z piekarnika naczynie żaroodporne. Po pomieszczeniu rozniósł się smakowity zapach. Przełknęłam ślinę i wyjęłam z szafki talerze, by ułożyć je na stole. Nathan nalewał do szklanek soku.

- Umyjcie ręce po podróży - przypomniała ciocia.

Pobiegłam do łazienki, nie zauważając plączącego mi się pod nogami Sparky'ego. Potknęłam się o niego i uderzyłam plecami w komodę, z której zaczął się niebezpiecznie staczać szklany wazon z bukietem goździków. Rzuciłam się w jego stronę, ale jedynie uderzyłam w niego ręką, lądując brzuchem na podłodze.

- Co ty... - Nathan wbiegł do korytarza pierwszy i poślizgnął się na eleganckim bukiecie, który teraz dość nieelegancko leżał na podłodze w wielkiej kałuży wody. Huku narobiliśmy tyle, że gdyby w sąsiedztwie był cmentarz, zmarli wstaliby z grobów, żeby nas skrzyczeć za przerwanie wiecznego odpoczynku. Niemal jednocześnie do korytarza wbiegli ciocia i wujek.

- Goździki... - jęknęła kobieta, wpatrując się w dziwnie kolorową stopę Nathana. Sparky, winny tego całego bajzlu, jak gdyby nigdy nic wąchał pozostałości ciut nieeleganckiego bukietu.

- Potknęłam się o niego... - tłumaczyłam, zbierając się z ziemi. - Ale wazon się nie zbił!

Podniosłam wazon z rozmachem. Doskoczyłam do komody, by triumfalnie postawić go z powrotem, ale trafiłam stopą na rozmemłanego goździka w kałuży wody. Poślizgnęłam się, a wazon wyleciał mi z rąk.

Chwilę później rozległ się trzask tłuczonego szkła.

***

Zamknęłam drzwi łazienki i ruszyłam do pokoju, zdejmując gumkę z włosów. Sparky truchtał przy mojej nodze. Odkąd wróciliśmy w południe, nie odstępował mnie na krok. Cudem udało mi się wejść samej do łazienki. A gdy zabrałam go na spacer, szedł tuż obok i plątał się w smycz. Zwykle pędził na złamanie karku za każdym ptakiem i to ja musiałam go gonić.

Weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi, prawie przycinając nimi ogonek Sparky'ego. Zasłoniłam rolety w oknach i zgasiłam światło. Położyłam się z ulgą na wcześniej pościelonym łóżku. "Śpiwór w namiocie to jednak nie to samo, co własne, wygodne i ciepłe łóżeczko", pomyślałam, okrywając się kołdrą. Sparky wepchnął się pod moje ramię i chcąc nie chcąc jego też musiałam nakryć. Ziewnęłam i półprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pokoju, za którym też zdążyłam się przez ten tydzień stęsknić. W ciemności wyglądał inaczej. Mimowolnie pomyślałam o tym, że szafa wydaje się być większa, a piłka leżąca na podłodze przypomina dynię, której nie cierpiałam. Wyczerpana po całym tygodniu nad jeziorem zamknęłam oczy i zaczęłam powoli zasypiać. Mruknęłam tylko ni to do siebie, ni to do Sparky'ego:

- Jak dobrze być znowu w domu...

***

Nie wiem, kto wpadł na ten iście genialny pomysł, żeby iść do szkoły zaraz po powrocie z tygodniowej wycieczki, ale z przyjemnością przetrzepię tę osobę patelnią. Resztką silnej woli wyłączyłam budzik i zwlokłam się z łóżka. Ciepłe, mięciutkie łóżeczko... Spojrzałam na nie z tęsknotą i otworzyłam szafę. Nieużywany od tygodnia mundurek szkolny wydał mi się strasznie ponury. Założyłam koszulę i zawiązałam kokardę. Czemu dziewczyny nie mogą mieć spodni jak chłopcy? To niesprawiedliwe. W spódnicach nie jest tak wygodnie i ciągle trzeba uważać, żeby jej o coś nie zaczepić. Bo wiadomo, jak by się to skończyło. Uklękłam na podłodze i zaczęłam grzebać w szufladzie w poszukiwaniu podkolanówek, które, swoją drogą, do najwygodniejszych też nie należały.

- Gdzie się podziały wszystkie moje podkolanówki? - mruknęłam, zerkając na Sparky'ego leżącego na dywanie. - Zjadłeś je?

Szczeniak ostentacyjnie przewrócił się na drugi bok, dając mi do zrozumienia, że nie ma z tym nic wspólnego. Wywaliłam na ziemię wszystkie skarpetki z myślą, że muszę zrobić porządki w szafie. W końcu wygrzebałam parę podkolanówek. Tylko gdzie jest druga para? Jestem pewna, że miałam dwie.

- A, no tak. Porwały się - nikt mnie nie ostrzegł, że materiał jest taki delikatny, zanim zaczęliśmy się turlać po trawie z chłopakami z klasy w czasie długiej przerwy. Przetarły się, a później przedziurawiły, zahaczając o ostry korzeń. Ups.

- Spóźnimy się - stwierdził Nathan przez drzwi. - Mamy pół godziny, więc się pospiesz.

- Moment - naciągnęłam spódnicę i podkolanówki, w jedną rękę chwyciłam plecak, a w drugą szczotkę do włosów. Czesałam się, biegnąc po schodach.

- Cześć - rzuciłam do cioci i wujka, którzy właśnie wychodzili z domu. Pobiegłam do kuchni, nie czekając na odpowiedź.

- Powinniśmy dostać parę dni odpoczynku - stwierdziłam między kolejnymi kęsami kanapki.

- Nie mi to mów - Nathan też nie wyglądał na obudzonego.

- I muszę pogadać z Nelly na temat naszych mundurków. To bardzo niesprawiedliwe, że dziewczyny nie mogą nosić spodni.

- Mhm.

- I te okropne podkolanówki! Na co to komu? Można przecież chodzić bez.

- Tak, tak.

- Gdybym nie musiała nosić spódnicy, moglibyśmy jeździć do szkoły rowerem i moglibyśmy dłużej spać, bo droga zajmowałaby mniej czasu.

- No.

- Słuchasz mnie w ogóle?

- Co?

Wywróciłam oczami. Skończyłam śniadanie, wypiłam pół kubka soku Nathana i oboje w rekordowym tempie umyliśmy zęby.

- Niedługo wrócimy - przytulałam Sparky'ego, który nie wyglądał na zadowolonego, że znowu gdzieś wychodzimy. - To tylko parę godzin, a wieczorem wezmę cię na trening, zgoda?

- Yuriko Suzumi, jesteśmy spóźnieni - Nathan podniósł oczy ku niebu, a właściwie ku sufitowi. Dałam szczeniakowi ostatniego całusa w łebek i wybiegłam na zewnątrz.

- Proponuję poranną przebieżkę - niebieskowłosy zamknął furtkę i oboje ruszyliśmy biegiem. Mniej więcej w połowie drogi złapałam kolkę.

- Nie wymiękaj - rzucił Nathan przez ramię. - Oszczędźmy sobie wyrzutów w pierwszy dzień po powrocie.

- Mam gdzieś wyrzuty. Przecież nic nam nie zrobią.

- Pierwsza jest biologia.

Oczami wyobraźni zobaczyłam wnerwionego Craiga i momentalnie odzyskałam siły.

Wpadliśmy do sali równo z dzwonkiem. Ciężko dysząc, opadłam na krzesło.

- Monstrum z Inazumy was goniło? - Jude parsknął śmiechem.

- Co? - uniosłam brwi i pocałowałam chłopaka w policzek. - Cześć tak w ogóle.

W tym momencie do sali wszedł pan Craig. Przywitaliśmy się z nim, po czym wyciągnęłam podręcznik i zeszyt z plecaka.

- Pocałowałbym cię, ale chyba teraz nie wypada - Jude wyszeptał, patrząc znacząco na wychowawcę.

- Poczekajmy na dogodniejszą chwilę - zgodziłam się z bezskutecznie skrywanym szerokim uśmiechem.

Mój zeszyt z biologii był dokładnym przeciwieństwem tego, co ogólnie pojmuje się za wzór. Było tam zdecydowanie więcej rysunków, niż zanotowanych ważnych pojęć (liczyłam!). Ponadto niepokojąco szybko się kurczy - służy mi do pozyskiwania potrzebnych kartek. Teraz też wyrwałam jedną, ignorując rozpadający się zeszyt. Niewykluczone, że niedługo to nie będzie zeszyt, ale okładka z luźno latającymi kartkami.

Wyjęłam ołówek, który od ciągłego temperowania kurczył się nawet szybciej niż zeszyt z biologii, i z lekkim uśmiechem zaczęłam zawzięcie szkicować. To będzie mój najlepszy rysunek. Pan Craig nie zwracał uwagi na to, czy rzeczywiście robimy notatki, czy cokolwiek innego, dopóki nie odrywamy długopisów od papieru.

Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Raaany, jeszcze piętnaście minut! Ciekawe, czy Nathan umiałby zhackować szkolny system dzwonków?

Po jakichś siedmiu minutach rysunek był gotowy. Przedstawiał stwora z torsem przypominającym ciało Wielkiej Stopy, rękami jak zombie oraz głową pana Craiga. Podpisałam go: "Monstrum z Inazumy", po czym odłożyłam ołówek i z dumą podsunęłam dzieło sztuki Jude'owi. Chłopak zerknął na rysunek i wybuchnął głośnym śmiechem, przerywając monotonny wykład nauczyciela. Wykazałam się ogromną przytomnością umysłu, bo w okamgnieniu zgarnęłam kartkę, zgniotłam i upchnęłam w podkolanówce. Lepiej dla mnie, żeby Craig tego nie widział. Jude śmiał się dalej, a ja próbowałam również nie wybuchnąć śmiechem. Zakryłam usta dłonią, ale niewiele to dało. Po chwili już oboje rechotaliśmy w najlepsze. Sytuacji nie poprawiał fakt, że pan Craig patrzył na nas jak autentyczny potwór, chcący pożreć swoją ofiarę.

- Panie Sharp i panno Suzumi, czy można wiedzieć, co państwa tak bawi? - biolog ledwo trzymał nerwy na wodzy.

- P-przepraszam... - wydusiłam, nieudolnie tłumiąc śmiech. "Pan Sharp" ze śmiechu zrobił się cały czerwony.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - nauczyciel odparł głosem zimnym jak lód. Zegar wskazywał pięć minut do końca lekcji. Zdąży nas zabić czy nie?

Craig nie doczekał się odpowiedzi. Z wściekłością wskazał drzwi:

- Nie odpowiadacie? Do dyrektora, ale już!

Zadzwonił dzwonek, ale w tym momencie wcale nie oznaczał ratunku. Wrzuciłam rzeczy do plecaka i potulnie poszłam za Craigiem i Judem do gabinetu dyrektora. Wychowawca szedł tak szybko, że musiałam za nim niemal biec.

- Przepraszam. Znowu moja wina - wymamrotałam w kierunku Jude'a.

- Nie martw się. To było tego warte - odszepnął. Po chwili staliśmy przed ciemnymi drzwiami gabinetu. Craig zapukał, a gdy usłyszeliśmy przytłumione "Proszę", otworzył drzwi i z groźną miną pokazał, żebyśmy wchodzili. O ile wcześniej sytuacja była dość zabawna, o tyle teraz straciłam powody do śmiechu. Jeszcze nigdy nie zostałam wezwana do dyrektora. Zadzwoni do cioci i wujka? Musiałam mieć nietęgą minę, bo Jude ścisnął pokrzepiająco moją rękę. Dyrektor rozmawiał przez telefon i gestem pokazał, abyśmy chwilę zaczekali. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pod dużym oknem stało szerokie biurko, a przy ścianach stały półki z całym mnóstwem książek. Przy mniejszym stole dostrzegłam Nelly, wypełniającą jakieś papiery. Przyglądała się nam ze zdziwieniem. Bezgłośnie zapytała: "Co jest?". Wzruszyłam ramionami. Tego się nie da na migi pokazać.

Dyrektor zakończył rozmowę i odłożył telefon.

- Dzień dobry - wymamrotaliśmy z Judem.

Pan Raimon odpowiedział i przyjrzał się nam i panu Craigowi.

- Czy coś się stało, Anthony? - zwrócił się spokojnym tonem do wychowawcy. Nauczyciel wyjaśnił w czym rzecz. Dodał przy tym parę epitetów, takich jak "skandaliczne" i "niedopuszczalne". Gdy skończył skargi, zadzwonił dzwonek na następną lekcję.

- Porozmawiam z nimi - dyrektor zwrócił się do Craiga. - Możesz iść prowadzić zajęcia.

Wychowawca pożegnał się i obdarzył nas ostatnim złowrogim spojrzeniem. Gdy zamknęły się za nim drzwi, pan Raimon wrócił się do nas:

- Yuriko Suzumi i Jude Sharp, dobrze kojarzę?

Pokiwaliśmy głowami. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że mnie pamięta. Chociaż w sumie to dyrektor, pewnie większość uczniów zna przynajmniej z nazwiska.

- A więc Yuriko i Jude, zdajecie sobie sprawę, że lekcja to nie najlepszy czas na wygłupy? - pan Raimon nie wyglądał na wkurzonego i mówił spokojnym głosem, co zupełnie zbiło mnie z tropu. Zawsze myślałam, że dyrektorzy są bardzo surowi. A przynajmniej dyrektor mojej szkoły w Wakayamie taki był. Pan Raimon uśmiechnął się lekko. - A zwłaszcza na pierwszej lekcji po powrocie z wycieczki.

- Wiemy - odparł Jude z zakłopotaniem, a ja potwierdziłam kiwnięciem głowy.

- To trochę moja wina, bo ja zaczęłam... Bardzo, bardzo przepraszam, to nie miało tak wyglądać... - tłumaczyłam nieskładnie. Było mi strasznie głupio. Zwłaszcza, że pan Raimon nie był zły. Chyba łatwiej by było, gdyby na mnie nawrzeszczał.

- Spokojnie. Nikogo nie zamierzam wyrzucać ze szkoły - dyrektor wstał, minął biurko i stanął przed nami, opierając się o mebel. - Ale chcę, żebyście zrozumieli, że zasad trzeba przestrzegać, nawet jeśli to nie są zasady bezpieczeństwa. Nie wiem, co was rozbawiło na lekcji biologii i chyba wszyscy wolimy, żeby tak zostało, ale możecie mi obiecać, że postaracie się zachowywać na zajęciach jak trzeba?

W duchu odetchnęłam, że pozwolił nam wyjść z całej sytuacji z twarzą. Kartka z podobizną zaczęła uwierać mnie w łydkę. Nie chciałam wyjaśniać, co takiego na niej było. Pokiwaliśmy głowami.

- Wiem, że to był dla was obojga ciężki rok i nie mówię tylko o meczach z Akademią Aliea. Chciałbym jednak, abyście wytrzymali jeszcze te ostatnie tygodnie przed wakacjami, zachowując się grzecznie między innymi dla pana Craiga. Zgoda?

- Zgoda. Nie zadzwoni pan do...rodziców ani nic? - musiałam zadać to pytanie. Jeszcze nie dowierzałam, że tak to się kończy.

- Nie zadzwonię. Ale mam dla was inną propozycję. Dziś zostaną dostarczone sadzonki drzew, które mają być posadzone z tyłu szkoły. Pomoglibyście w tym panu ogrodnikowi? Wydaje się, że lubicie spędzać razem czas - uśmiechnął się. - Inaczej pewnie byśmy teraz nie rozmawiali.

Wymieniliśmy z Judem spojrzenia.

- Tak, nie ma problemu - odpowiedział dyrektorowi chłopak.

- Świetnie. Zgłoście się do mnie po zajęciach.

Do pana Raimona podeszła Nelly, pokazując mu jakiś dokument i pytając cicho o coś. Dyrektor kiwnął głową i dziewczyna ruszyła do wyjścia z gabinetu, żegnając się z nami.

Ukłoniliśmy się i już miałam iść w stronę drzwi, kiedy zatrzymał mnie głos pana Raimona:

- Yuriko, mógłbym zamienić z tobą dwa słowa?

- Tak, jasne - odprowadziłam Jude'a wzrokiem, zastanawiając się, o czym chce ze mną rozmawiać dyrektor.

- Chciałem zapytać, jak sobie radzisz po przeprowadzce tutaj? Wiem, że wcześniej nie miałaś łatwo.

Przypomniała mi się rozmowa z panem Raimonem tuż przed zapisaniem mnie do tego gimnazjum. Byłam wtedy tak zestresowana, że większość musiała wyjaśniać trenerka.

- Yuriko?

- Przepraszam, zamyśliłam się - podniosłam wzrok na mężczyznę i z uśmiechem zaczęłam opowiadać: - Tu jest super! Mam wspaniałych przyjaciół w klasie i w drużynie, bardzo miło spędzamy ze sobą czas. Niedługo będziemy startować w turnieju piłkarskim! Mecze będą w Tokio, będzie pan mógł obejrzeć! Z ciocią, wujkiem i Nathanem, moim kuzynem, też mi się świetnie mieszka. Mamy też psa, nazywa się Sparky i jest baaardzo mądry. Czasem mam wrażenie, że nawet mądrzejszy niż Nathan. Wie pan, to bardzo miło mieć rodzinę. I szkoła też mi się bardzo podoba! Szczególnie japoński i historia. Za dużo mówię, prawda?

Pan Raimon roześmiał się. W tym momencie rozdzwonił się jego telefon.

- Bardzo miło się ciebie słucha, ale chyba resztę opowieści musimy przełożyć na kiedy indziej. Cieszę się, że jest ci tu dobrze. Gdybyś czegoś potrzebowała, służę pomocą - wyciągnął do mnie rękę, którą uścisnęłam. Pożegnałam się i wyszłam z gabinetu, po cichu zamykając drzwi, bo dyrektor zaczął już rozmowę telefoniczną.

Kawałek dalej stał Jude, wyglądając przez okno. Odwrócił się i podszedł do mnie.

- Niech zgadnę... Pytał cię, jaki jest powód beznadziejnych ocen Nathana z historii?

- Nie. Strzelaj dalej - ruszyliśmy do klasy. Fizyka trwała już od kilkunastu minut.

- Rozmawialiście o Igrzyskach?

- Wtedy pytałby też ciebie.

- Fakt. To o co pytał?

- Jak sobie tutaj radzę. No wiesz, po przeprowadzce i w ogóle.

W ciszy szliśmy do sali. Tuż przed właściwymi drzwiami stwierdziłam:

- Myślałam, że będzie gorzej. Craig był wściekły. A tymczasem nie musimy zostawać za karę po lekcjach przez cały tydzień.

- Pan Raimon na szczęście jest wyrozumiały. Ciekawe, jak się sadzi drzewa? - zapytał. Otworzył drzwi do sali i przepuścił mnie przodem.

***
Nathan

- Nie wierzę, moja grzeczna siostra została wezwana do dyrektora - kręciłem głową, nie mogąc się nadziwić. - Nie wiem, po kim masz takie łobuzerskie geny.

Yuriko spojrzała na mnie spode łba.

- Nie chcę cię niepokoić Nathan, ale jesteś z nią spokrewniony - roześmiała się Celia.

- A może ma te geny po mamie? Wtedy to nie miałoby na mnie wpływu.

- A ty? Ile razy byłeś u dyrektora, aniele Nathanie? - rzuciła Yuri.

- Eee... - podrapałem się w zamyśleniu po głowie i zacząłem liczyć. - Trzy.

- Cztery! - rzucił przechodzący obok Mark.

- Jak to: cztery?! - byłem zbulwersowany.

- Czwarte było za sztuczną tarantulę na krześle pani Beatrice. Pamiętam, bo byłem tam razem z tobą.

Yuri roześmiała się z niemałą satysfakcją.

- Są świadkowie. Cztery jak nic.

- A liczyłeś "maślany incydent" na prima aprilis w drugiej klasie? - zapytał Max. Kurka wodna.

- Co to "maślany incydent"? - zainteresował się Jude.

- Eee... Nieważ...

- Byliśmy we trójkę z Nathanem i Markiem w podstawówce - Max pospieszył z wyjaśnieniami. Zgromiłem go wzrokiem, ale to nic nie dało. - Cóż... Powiem tyle, że przez trzy dni podłoga przypominała lodowisko. Nathan non stop zasuwał z mopem, bo nie chciało się domyć.

Wszyscy dookoła roześmiali się, a Yuriko śmiała się tak bardzo, że aż jej łzy poleciały z oczu.

- O rany... - westchnęła, wycierając łzy. - Coś jednak jest w tych genach. Może po dziadku?

Pamiętam go jak przez mgłę. Ale jednego dnia nigdy nie zapomnę. Miałem pięć lat.

- Dziadku, dziadku! - tarmosiłem go za rękaw koszuli. - Patrz tam! Co to za ptak?

- To orzeł - odpowiedział z zachwytem dziadek. Wielki ptak krążył po błękitnym niebie. - Wspaniały, prawda?

Przytaknąłem. Z szeroko otwartymi ustami wpatrywałem się w majestatyczne zwierzę.

- Chcę go zawsze widzieć - odparłem tak poważnie, jak potrafił pięciolatek.

- Nic nie zostaje na zawsze. Pamiętaj wnusiu, że świat zmienia się cały czas. Czasem trzeba pozwolić czemuś odejść. Ale wspomnienia chowaj głęboko w sercu i pilnuj jak skarbu - mężczyzna wziął mnie za rękę i puścił do mnie oko.

- Możliwe - odpowiedziałem Yuriko. - A tak w ogóle, to z czego się śmialiście?

Wymienili z Judem spojrzenia, po czym dziewczyna konspiracyjnie rozejrzała się na boki i wyjęła z podkolanówki zgnieciony świstek papieru. Uniosłem brwi.

- Macie tam plany tajnej bazy nuklearnej czy jak? - sarknąłem i schyliłem się, żeby wyjąć z plecaka butelkę z wodą.

- Coś o wiele bardziej sekretnego - Yuriko rozprostowała kartkę. - Obiecajcie, że nikomu nie powiecie, co tam jest.

Pokiwaliśmy głowami. Wziąłem łyk napoju i nachyliłem się, żeby zobaczyć kartkę.

Wyplułem wodę.

***
Yuriko

- Powiedział, żebyśmy się do niego zgłosili - zarzuciłam plecak na ramiona, gdy zadzwonił dzwonek kończący zajęcia. Czas się pobawić w ogrodnika.

- Obyśmy zdążyli na trening - Jude wziął swoje rzeczy i ruszyliśmy do gabinetu dyrektora. - Od tygodnia nie trenowałem i dostaję już szału.

Uśmiechnęłam się.

- Mam tak samo. Za dużo energii się nagromadziło i trzeba ją gdzieś wyładować. Dobrze, że już dziś będzie okazja, bo inaczej biedny Nathan stałby się workiem treningowym.

- Pod warunkiem, że go najpierw dogonisz - roześmiał się chłopak, a jego dredy, wprawione w ruch, opadły na lewe ramię. Kiedyś zrobię z nich warkocz, obiecuję.

Ma rację. Dogonić Nathana graniczy z cudem. Udało mi się raz i tylko dlatego, że niebieskowłosy się potknął. Później przez tydzień przechwalałam się, że go prześcignęłam.

Jude uniósł dłoń, żeby zapukać do gabinetu dyrektora, ale nie zdążył, bo drzwi otworzyły się i stanęła w nich Nelly. Zupełnie się nas nie spodziewała i cicho krzyknęła.

- Nie mogliście zapukać? - roześmiała się.

- Tak się składa, że próbowaliśmy - Jude parsknął śmiechem. Po chwili podszedł do nas dyrektor.

- Dobrze, że jesteście. Chodźmy - przepuścił całą naszą trójkę przodem. Nelly skręciła w lewo, a my w prawo, do jednego z bocznych wyjść ze szkoły. Pan Raimon został nieco z tyłu, bo zatrzymał go jeden z nauczycieli. Pierwsza podeszłam do drzwi i pchnęłam je, ale nie chciały się otworzyć. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam mocniej, ale bez skutku. Minął mnie szczerze rozbawiony Jude i pociągnął klamkę, a drzwi magicznie się otworzyły. Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo roześmiał się cicho.

Pan Raimon skończył rozmawiać i wyszedł za nami ze szkoły. Rozejrzał się i zatrzymał swój wzrok na mężczyźnie, który był zajęty podlewaniem kwiatów, rosnących na małej kwietnej łące przy wejściu na teren szkoły. Podszedł do niego i przywitał się:

- Dzień dobry, Steven. Oto dwójka pomocników do sadzenia drzew - wskazał na mnie i Jude'a.

- Dzień dobry - powiedzieliśmy jednocześnie do ogrodnika. Przyjrzałam mu się. Niewysoki mężczyzna po sześćdziesiątce z burzą siwych włosów, związanych w kitkę, ubrany we flanelową koszulę i długie szare spodnie. Miał tak błękitne oczy, że wydawało się to aż nieprawdopodobne.

- Witajcie dzieci - uśmiechnął się do nas, a przy jego oczach ukazały się zmarszczki. Ale nie takie zwyczajne. Tak uśmiechają się ludzie, którzy noszą ze sobą wiele życiowych doświadczeń i którzy wiedzą, że kluczem do szczęścia jest cieszyć się każdym dniem. Nie pytajcie, skąd to wiem. To po prostu widać. Ogrodnik wydał mi się bardzo sympatyczny. - Zaraz znajdziemy odpowiednie narzędzia. Może być pan spokojny, panie Raimon, damy sobie radę.

- Nie wątpię - dyrektor uśmiechnął się lekko, po czym pożegnał się i wrócił do swoich zajęć.

- No, znajdźmy wam jakieś rękawice - ogrodnik wskazał ręką niewielką, drewnianą szopę. Ruszył w jej kierunku, a my za nim. Gdy wszedł do środka, chcieliśmy iść za nim, ale w środku walało się z tryliard różnych gratów. Nie było mowy, aby zmieściła się więcej niż jedna osoba. Pan Steven po chwili wyszedł z szopy, niosąc rękawice i kilka małych grabi. Przyjrzał się z konsternacją parze rękawic i moim nie tak szerokim dłoniom.

- Niestety nie mam mniejszych - podał mi jedną parę, a Jude'owi drugą. Na chłopaka były prawie dobre, ale z moich dłoni spadały.

- Może na słonia byłyby dobre, ale na mnie raczej nie - roześmiałam się. - Ale mam pomysł.

Zdjęłam gumkę z włosów, a drugą z nadgarstka. Z ich pomocą "zaczepiłam" rękawice na moich dłoniach.

- Pomysłowa jesteś - stwierdził ogrodnik. Dał nam grabie i ruszyliśmy w stronę skrzyni, stojącej przy tylnym ogrodzeniu. Obok zobaczyliśmy spory pas świeżej ziemi. - Jak się nazywacie?

- Jude Sharp.

- Yuriko Suzumi.

- Jude i Yuriko - pokiwał głową, patrząc na nas sympatycznie. - Co przeskrobaliście, że pan dyrektor was tu zatrudnił?

- Wkurzyliśmy pana Craiga - przyznał Jude. - Yuri narysowała jego karykaturę, zaczęliśmy się śmiać...

- I co, zobaczył ją? - spytał pan Steven, rozbawiony.

- Na szczęście nie - odpowiedziałam z uśmiechem. - Ale jego bardzo łatwo zdenerwować nawet bez karykatury.

Ogrodnik roześmiał się.

- Anthony sam był kiedyś rozrabiaką. Bardzo się zmienił.

- Pan go znał? - zdziwiliśmy się.

- Ano tak. Uczył się w tej szkole - pan Steven otworzył skrzynię, w której znajdowały się sadzonki drzew. Zaczęliśmy je wyjmować i z każdej zdejmować folię ochronną. - Nie raz i nie dwa dostawał ode mnie po głowie za ten czy tamten wybryk. Wtedy dyrektorem był jeszcze ojciec pana Raimona.

- Aż trudno uwierzyć, że pan Craig sam kiedyś był niegrzeczny... - Jude roześmiał się.

- I pan cały czas pracuje tutaj w szkole? - spytałam, ostrożnie zdejmując folię z sadzonki, żeby jej nie uszkodzić.

- Tak. Kiedyś byłem nie tylko ogrodnikiem, ale też sprzątałem. Teraz już siły nie te, co kiedyś, więc zostało tylko ogrodnictwo.

- Lubi pan tę szkołę - stwierdziłam. Ogrodnik uśmiechnął się pod nosem.

- Lubię, lubię. I uczniów tu znam, i nauczycieli, i w szkole też znam każdy kąt. Lubię z ludźmi przebywać.

Przez chwilę pracowaliśmy w milczeniu, a gdy wszystkie sadzonki były już przygotowane, pan Steven wziął jedną, wyjął ostrożnie z małego pudełeczka i demonstrował:

- Uważajcie przy wyjmowaniu sadzonki, żeby korzeni nie połamać. Najpierw grabiami rozkopujecie trochę ziemię, tak, aby taki niegłęboki dołek powstał. Potem wsadzacie sadzonkę i zasypujecie, żeby dobrze się w ziemi trzymało. Róbcie metr odstępu między drzewkami, bo kiedyś duże będą. Rozumiecie? To pokażcie teraz wy, jak sadzicie.

W ciut za szerokich rękawicach trudno było wyjmować sadzonki z pudełeczek, ale jakoś dałam radę. Rozkopałam ziemię i sprawnie zasadziłam drzewko. Jude tak samo.

- Brawo - pochwalił nas pan Steven z uśmiechem. - Sadźcie dalej, a ja pójdę zająć się kwietnikiem. Przyjdźcie, gdybyście potrzebowali pomocy.

- Dobrze!

Ogrodnik odszedł kawałek dalej, a my zajęliśmy się następnymi sadzonkami.

- Pan Steven jest bardzo miły. Szkoda, że to nie on uczy nas biologii - mruknęłam.

- Ale gdyby nie Craig, nie mielibyśmy okazji przejść szybkiego kursu ogrodnictwa - Jude powiedział to z takim zachwytem, jakby odnalazł swoją życiową drogę.

- Patrzysz na tę sadzonkę z takim uwielbieniem, jakbyś się w niej zakochał. Zaczynam być zazdrosna - roześmiałam się.

- Rozważę umówienie się z tym drzewkiem na randkę - chłopak patrzył to na mnie, to na roślinkę, i udawał, że zastanawia się, co jest lepsze. - Hm. Można kochać się w dwóch obiektach na raz?

- Czy ty mnie właśnie porównałeś do tej sadzonki?

Jude ze złośliwym uśmieszkiem zignorował mój oburzony ton. Rozkopał ziemię i przed wsadzeniem do niej drzewka udał, że je całuje.

- Ja ci dam... - wzięłam trochę ziemi i rozmazałam mu ją na policzku. - Zdradziecki ogrodnik.

Chłopak uzbroił się w całą garść ziemi i ruszył z moją stronę.

- Czyżby moja droga Yuri była zazdrosna? - uśmiechnął się figlarnie i podniósł rękę, żeby obsypać mnie ziemią, ale w porę złapałam jego dłoń. Nachylił się i krótko mnie pocałował. - Ostatecznie mogę uznać, że kocham cię trochę bardziej, niż sadzonkę.

- Bo sadzonka nie ma ust?

Jude wybuchnął tak głośnym śmiechem, że aż pan Steven odwrócił się w naszą stronę.

- Nie bawić się tam, tylko sadzić! - dla zabawy pogroził nam z uśmiechem łopatką. Jude momentalnie doskoczył do skrzyni i wziął kolejną sadzonkę, nadal śmiejąc się pod nosem.

Po jakimś czasie większość drzewek była już zasadzona. Pan Steven przyszedł skontrolować sytuację i powiedział, że dobrze nam poszło.

- Muszę niestety już jechać, mam do załatwienia parę spraw, więc wcześniej kończę pracę. Poradzicie sobie tutaj?

- Tak, proszę pana - odparłam. - Jesteśmy już profesjonalistami w kwestii sadzenia drzew.

Pan Steven roześmiał się i pokiwał głową.

- Przekażę panu Raimonowi, że świetnie sobie poradziliście. Kiedy skończycie sadzić jeszcze te ostatnie sadzonki, zanieślibyście skrzynię i wszystkie rzeczy do szopy?

Pokiwaliśmy głowami.

- Dobre z was dzieciaki - z uśmiechem podał nam rękę. - Do zobaczenia, Jude i Yuriko.

- Do zobaczenia, proszę pana!

Zasadzenie ostatnich roślinek szybko nam poszło. Zdjęliśmy rękawice i wrzuciliśmy je razem z grabiami do skrzyni.

- Jaka szkoda, że to już koniec... - Jude wstał i z tęsknotą spojrzał na pustą skrzynię. - No i z kim ja teraz pójdę na randkę?

Szybkim ruchem chwyciłam trochę ziemi, poderwałam się z miejsca i skoczyłam w kierunku Jude'a. Chciałam przejechać mu ziemią po czole, ale on był szybszy. Chwycił mnie w talii i w ułamku sekundy znalazłam się na trawie. Potargał mnie ze śmiechem po włosach swoimi zapisaszczonymi rękami.

- Ej, mam we włosach ziemię! - roześmiałam się. Resztkę ziemi wtarłam mu w policzek i teraz oboje wyglądaliśmy, jakbyśmy się bawili w archeologów.

- I tak jesteś piękna - puścił do mnie oko.

- Nie podlizuj się. Przecież wolisz sadzonkę - próbowałam go zepchnąć, bo cały czas leżałam na ziemi, a Jude pochylał się nade mną. Skutecznie mnie jednak przytrzymywał i nic z moich planów nie wyszło.

- A ty nadal wypominasz mi błędy młodości? - westchnął. - Wybaczysz mi?

- Kobieta tak łatwo nie zapomina - wywróciłam oczami.

- A gdybym cię przeprosił?

- Pfff.

- A gdybym cię bardzo przeprosił?

- Hm... Nie.

- A gdybym ci powiedział, że kocham cię bardziej od wszystkich sadzonek na świecie razem wziętych?

- Romantyczne wyznanie, ale nie.

- A gdybym zrobił to? - pochylił się i na moment jego usta złączyły się z moimi. Poczułam zalewającą mnie falę ciepła. Uśmiechnęłam się.

- Tak łatwo mnie nie udobruchasz.

- Chyba czas wykorzystać drastyczne środki...

- Co to są drastyczne środ...? - nie dokończyłam, bo Jude zaczął mnie łaskotać.

- Stop...! Przestań...! - śmiałam się na całe gardło. - Nie mogę oddychać...!

- Wybaczysz mi więc? - śmiesznie przechylił głowę. W końcu przestał łaskotać, więc podniosłam się i usiadłam.

- Jeszcze nie... - wyrwałam kilka źdźbeł trawy i wrzuciłam mu na głowę. - Teraz już tak. Ale obiecaj mi, że zapomnisz o wszystkich swoich romansach z sadzonkami.

Jude chwycił mnie i posadził sobie na kolanach. Wziął moją twarz w dłonie i wyszeptał wprost w moje usta:

- Obiecuję.

Tak, całowałam się w szkolnym ogrodzie, pośród sadzonek, cała w trawie, piachu i ziemi.

***
Jude

- Witaj, drużyno - trenerka przebiegła wzrokiem po naszych twarzach. - W końcu mogę zobaczyć was wszystkich w komplecie. Jak wiecie, w czwartek było otwarcie Igrzysk Młodych Talentów. W najbliższym czasie zagramy trzy mecze. Jeśli zdobędziemy więcej punktów, niż inne drużyny w naszej grupie, przechodzimy dalej. Rozgrywki pierwszej z grup są już za nami: wygrała drużyna z Jokohamy. Dziś grają drużyny z grupy numer dwa. My jesteśmy w czwartej, czyli nasz pierwszy mecz jest już w niedzielę. Na treningach w tym tygodniu dajcie z siebie wszystko. Skupcie się tylko na trzech najbliższych meczach i nie myślcie, co będzie dalej, jeśli wyjdziemy z grupy, bo między kolejnymi etapami zawodów są przewidziane przerwy dla wszystkich drużyn. Będzie czas na przygotowanie się. Koniec gadania, dziesięć okrążeń i rozgrzewka!

Wystartowaliśmy. Jak dobrze było w końcu biec po boisku! Ostatnio trenowałem tydzień temu, a mam wrażenie, jakby to było co najmniej w poprzednim miesiącu.

- Co tak zwolniłeś, Sharp? - Nathan minął mnie jak błyskawica i wyszczerzył zęby. - Tydzień się nie biegało i nagle zadyszka?

- Wcale nie mam zadyszki - odparłem, przyspieszając trochę. - Jesteś lekkoatletą, to oczywiste że będziesz szybszy.

- Nathan się lubi popisywać, to wszystko - dogoniła nas Yuri.

- Jasssne - Nathan odwrócił się i biegł tyłem, żeby nas widzieć. - A tak w ogóle, jak się sadziło drzewa? Nie było czasu zapytać.

Wymieniłem z dziewczyną rozbawione spojrzenia.

- Było bardzo miło - tym razem to Yuri uśmiechnęła się szeroko. - Gdyby tylko Jude nie podrywał sadzonek...

Nathan wytrzeszczył oczy, odwrócił się i przyspieszył.

- No dzięki - parsknąłem śmiechem. - Dbasz o moją reputację.

- Zawsze do usług.

***

- Jude, Axel! - Erick biegł z piłką na bramkę. - Co powiecie na Królewskiego Pingwina?

Ja i Blaze podbiegliśmy do niego.

- Królewski Pingwin Numer Dwa! - Markowi udało się zatrzymać strzał Pięścią Sprawiedliwości, ale niewiele brakowało, a byłby gol.

- Było dobrze! Następnym razem uda wam się! - dopingowała nas moja siostra, siedząca na ławce z innymi menadżerami i trenerką. Axel uśmiechnął się do niej. Mam wrażenie, że nic ani nikt go tak nie motywuje do gry, jak Celia! Zacząłem się powoli godzić z myślą, że nie mogę wtrącać się we wszystko i wszystkiego kontrolować - to moja siostra będzie wybierać i podejmować różne decyzje.

Mark posłał piłkę do Kevina, on z kolei do Nathana, ale Axel ją przechwycił i już biegł na bramkę spróbować strzelić jeszcze raz.

- Ognista Burza! - widziałem, że włożył w ten strzał wszystkie swoje siły. Piłka, otoczona płomieniami, mknęła w stronę bramki. Axel jeszcze nigdy nie strzelił tak mocno! Mark nie był w stanie zatrzymać takiego silnego strzału.

- Axel, to było super! - wrzasnął Mark. Blaze jednak nie spojrzał na nikogo, tylko od razu odwrócił się do Celii, która wstała i biła mu brawo.

- Udało się! - nie mogła się powstrzymać, wbiegła na boisko i rzuciła się Axelowi na szyję. Wymieniłem z Yuriko rozbawione spojrzenia, a cała drużyna zaczęła się śmiać, gdy trenerka krzyknęła:

- Byłoby miło, gdybyście wszystkie czułości odkładali na po treningu!

Twarze Celii i Axela płonęły żywym ogniem. Widziałem jednak, jak bardzo są szczęśliwi i cieszyłem się ich radością.

***

Parę dni później przyszedłem wieczorem do domu Yuri i Nathana. Zadzwoniłem do drzwi, ale przez dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał. Już miałem spróbować jeszcze raz, kiedy drzwi otworzyły się i ukazał się w nich Swift. Na szyi miał słuchawki. Pewnie oderwałem go od jakiejś gry.

- Jest na górze - rzucił, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. - Ćwiczy jakieś epidy czy coś tam.

- Okej.

Wszedłem po schodach. Już z dołu słychać było delikatne dźwięki fletu. Drzwi do pokoju dziewczyny były uchylone. Wszedłem po cichu, żeby nie przeszkadzać. Yuriko nie usłyszała mnie i dalej grała, a ja z szerokim uśmiechem przyglądałem się jej. Miałem wrażenie, że Yuri na boisku i Yuri z instrumentem to dwie różne osoby. Dziewczyna podczas meczów była silna, energiczna, a kiedy grała na flecie, była taka delikatna, czarująca. Gdy skończyła utwór, zaklaskałem:

- To było świetne!

Yuri podskoczyła, przestraszona, i ręką zwaliła nuty, stojące na parapecie.

- Wystraszyłeś mnie - uśmiechnęła się pod nosem. Schyliła się, żeby pozbierać nuty. Mruknęła coś, że przydałby się porządny pulpit.

Podszedłem, żeby jej pomóc.

- Poproś cioci i wujka, na pewno zgodzą się kupić pulpit - wziąłem kilka kartek i podałem dziewczynie. Wsadziła je między strony jakiejś książki.

- Nie chcę ich prosić - podkręciła głową. - Mało wydają na mnie pieniędzy? Ale z resztą. Fajnie, że przyszedłeś.

Przytuliła mnie. Objąłem ją i przymknąłem oczy.

- Tak bardzo się stęskniłaś? - roześmiałem się cicho.

- Mhm.

- Ja też.

Odsunąłem się kawałek i spojrzałem jej w oczy.

- Zabieram cię w jedno miejsce.

~~~

Dam dam dam, oto i rozdział!

Jeny, jak zobaczyłam, że poprzedni wstawiłam w lutym, to myślałam, że zejdę... Zupełnie zapomniałam, że to tak dawno temu! 😅

No to już tradycyjnie: PRZEPRASZAM, że jestem niedobrym pisarzem i każę Wam czekać miesiącami... Nie zjedzcie mnie, błagam.

Rozdział jakiś taki sobie. Powiedzmy, że zachwycona nie jestem 😆 no ale bez tych beznadziejnych, nie doceniałoby się tych mniej beznadziejnych 😂 nie no żartuję, każdy powinien być super, ale wychodzi różnie. Ale mogę zagwarantować, że w każdy wkładam serce ❤️

Paczam tak i paczam i widzę, że pierwsze rozdziały mają po ponad tysiąc wyświetleń... One są tak lipne, że się zastanawiam, czemu czytacie dalej XD

Dziękuję za Wasze wsparcie, za zrozumienie, że czasem wena sobie idzie w siną dal, że miałam wakacje i wyjazdy, a przede wszystkim za to, że czytacie moje wypociny! To wiele dla mnie znaczy! 😘💕

Mam nadzieję, że chociaż trochę się Wam rozdział podobał ☺️ jeśli macie sugestie, skargi, zażalenia, piszcie!

Kocham Was wszystkich! ❤️

Wasza (spóźnialska) Vee 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro