7. Co ty tu robisz w tej ulewie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⬆⬆⬆
Rysunek wykonany przez Lodowa_napastniczka

Yuriko

Obudziłam się i rozejrzałam po pokoju. Chwilę mi zajęło, zanim przypomniałam sobie, że jestem w domu. W prawdziwym domu.

W ostatnich dniach po raz pierwszy od lat nie budziłam się sama. W czasie spędzonym w internacie w Wakayamie wszystkie codzienne zajęcia wykonywałam machinalnie. Bez chęci, obojętnie. To skończyło się razem z pierwszymi drużynowymi treningami, ale wróciło razem z odejściem trenerki, i to ze zdwojoną siłą. Teraz poranne wstawanie nabrało sensu.

Wyszłam na niewielki balkon i odetchnęłam świeżym, rześkim powietrzem. Nie musiałam nigdzie się spieszyć. Mogłam cieszyć się chwilą. 

Usłyszałam za sobą kroki i po chwili obok mnie stanął Nathan. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Jak bardzo się cieszę, że tuż obok są ludzie tak mi bliscy! Mimo że moi opiekunowie raczej mnie lubili, to nie było to samo. Byłam tylko jedną z wielu podopiecznych. Jednym z wielu obowiązków. Teraz już się tak nie czułam. Czułam się chciana. I nie zamieniłabym tego uczucia na nic innego.

Zerknęłam na chłopaka. Jego włosy wyglądały, jakby piorun w nie strzelił.

- Cześć, śpiąca królewno. Co zrobiłaś z włosami? - szeroko się uśmiechnęłam. Nathan zmarszczył brwi.

- Sama nie wyglądasz lepiej.

Przeczesałam palcami włosy i jęknęłam ze zgrozą. Wolałam nawet nie patrzeć w lustro.
Wyszłam z balkonu, a Nathan za mną. Po drodze zdążył potknąć się o próg przed balkonem i wpadł na szafę z głośnym hukiem.

- Jesteś chodzącą komedią - z rozbawieniem przyglądałam mu się i czesałam włosy. Chłopak pufnął, ale uśmiechnął się pod nosem. Na schodach rozległy się kroki.

- Co to był za hałas? - drzwi się uchyliły i zajrzała przez nie ciocia. Zdziwiona wpatrywała się w nas wielkimi oczami, ale dostrzegłam w nich radosne iskierki.

- Nathan zaatakował szafę, nic takiego - zrobiłam bardzo poważną minę, a niebieskowłosy spiorunował mnie wzrokiem. Ciocia wolno pokiwała głową i zamknęła drzwi.

Chłopak skierował się w stronę wyjścia i, kręcąc głową, powiedział:

- Jak tak dalej pójdzie, cała drużyna będzie mnie miała za kretyna.

Wyszedł, a mi udało się ogarnąć włosy. Ubrałam się, nawet nie patrząc, w co, i zeszłam na dół. Siedzący w kuchni ciocia i wujek uśmiechnęli się do mnie serdecznie, a kobieta podała mi talerz ze śniadaniem. Tak bardzo zachwyciło mnie siadanie do stołu z bliskimi, w ich przytulnej kuchni, a nie w ogromnej, chłodnej stołówce, i dostawanie zrobionego przez kogoś śniadania właśnie z myślą o mnie, że przez chwilę tylko siedziałam, z rozmarzeniem się uśmiechając. 

Jak to możliwe, że życie jest takie cudowne?

Po chwili do kuchni wszedł Nathan. Chciał usiąść na krześle obok, ale wybrał bezpieczniejsze miejsce naprzeciwko.

- Chciałabyś dziś pojechać wybrać kolor farby do pomalowania ścian? - zwrócił się do mnie wujek. Spojrzałam na niego roziskrzonym wzrokiem. Nie dość, że przyjęli mnie pod swój dach, sprawili, że czułam się najwspanialej na świecie, to jeszcze proponowali, abym sama mogła wpleść w to coś mojego, coś nowego.

- Tak, bardzo!

Po śniadaniu pojechaliśmy do sklepu meblowego i z akcesoriami do remontu. Wybrałam liliową farbę i niewielki, ale za to bardzo wygodny fotel, który mieli nam niedługo dostarczyć. Mimo wczorajszego podzielenia się z Nathanem moją wizją wymarzonego i wręcz królewskiego pokoju, nie myślałam nawet, żeby prosić o te wszystkie rzeczy. Wujek sam zasugerował, że może chciałabym mieć w pokoju coś, na czym wygodnie by mi się siedziało i odpoczywało. Na wszystko dookoła mnie patrzyłam, jakbym widziała to po raz pierwszy, jakby nagle ktoś po długich ostatnich latach w ciemności przywrócił mi wzrok. Gdy wychodziliśmy ze sklepu, wujek objął mnie ramieniem, tak jak kiedyś robił to mój tata.

***

- Yuri, zbieramy się na trening! - Nathan wparował do pokoju, podczas gdy ja z wujkiem malowaliśmy ściany. Dawno nic nie sprawiło mi takiej frajdy, jak pokrywanie pokoju delikatnymi, liliowymi wstęgami farby! Wręcz nie mogłam przestać się uśmiechać, zupełnie jakbym znowu była małą dziewczynką, bawiącą się beztrosko.

- Idź Yuri, dokończę malowanie - powiedział wujek. Ogarnęłam wzrokiem w trzech czwartych liliowy pokój, odłożyłam pędzel i wyszłam. Przebrałam się z opryskanej farbą koszulki, opłukałam ręce i wzięłam niewielki plecak z łóżka, które na czas malowania razem z innymi meblami wynieśliśmy na korytarz.

Chłopak prowadził mnie przez niewielkie miasto, a ja nie mogłam się powstrzymać i co chwilę zatrzymywałam się, żeby na coś popatrzeć. Tu było zupełnie inaczej! Z każdej rzeczy tryskało życie i tyle energii!

- W takim tempie spóźnimy się na trening - Nathan westchnął. Odciągnął mnie od obiektu mojego chwilowego zainteresowania, czyli ślicznej kwietnej altanki na wzgórzu. Nie puszczał mnie i co chwilę, gdy się zatrzymywałam, musiał mnie wręcz ciągnąć.

W końcu zobaczyłam duże boisko położone obok rzeki. Zbiegłam z Nathanem ze wzgórza i dołączyliśmy do drużyny.

- Zgubiliście się czy co? - spytał Mark.

- Bylibyśmy szybciej, gdyby ona - wskazał na mnie - nie zatrzymywała się co pięć metrów.

- Dobrze, zaczynamy trening - trenerka stanęła naprzeciwko nas. - Dzisiaj popracujemy nad...

- Shawn, stało się coś? - Bobby zwrócił się do błękitnowłosego, który patrzył do góry. Nagle obok nas wbiła się w ziemię niebieskoczarna piłka. Oczekiwaliśmy pojawienia się Akademii Aliusa, ale z piłki rozległ się głos:

- Witam Jedenastkę Raimona. Tu drużyna Diamond Dust. Będziemy na was czekać na stadionie Strefy Futbolu. Jeśli się nie pojawicie, zniszczymy losowe części Tokio. Bez powodu.

- To szaleństwo! - wykrzyknął Mark.

- "Bez powodu"...? - jęknął Jack.

- Przecież nie mogą tego zrobić! Miasto ma mnóstwo mieszkańców. Mogą skrzywdzić tysiące ludzi! - odezwał się Willy. W tym momencie piłka dosłownie rozsypała się. Wzdrygnęłam się mimowolnie.

- Kierujemy się prosto na stadion! - zdecydowała trenerka.

***

Jude

Czekaliśmy na stadionie już od dłuższego czasu, a Akademii Aliusa jak nie było, tak nie ma. To jakaś pułapka? 

- Nie wiemy, kim lub czym są, i nie wiemy, jak grają - zaczęła trenerka. - Musimy dać z siebie wszystko i się dostosowywać. Ten mecz może być trudny do wygrania. Axel, grasz dzisiaj. Będziesz naszym głównym napastnikiem.

Białowłosy kiwnął głową.

- Na pewno będą ciągle próbować go kryć - kontynuowała. - Dlatego starajcie się podawać mu piłkę. A jeśli nadarzy się okazja, strzelajcie.

- Kazali nam gnać na ten stadion, a sami nie przyszli. O co tu chodzi? - odezwał się Jack. Zmarszczyłem brwi. Nie podobało mi się to wszystko.

Po tych słowach za nami rozległ się świst i zza dymu wyszli zawodnicy Diamond Dust. No proszę, jednak zdecydowali się zaszczycić nas swoją obecnością. Ktoś tu lubi wielkie wejścia.

- Jesteśmy mistrzowską drużyną Akademii Aliusa. Mówcie na nas Diamond Dust - odezwał się Gazelle. Wyciągnął rękę w kierunku Marka. - Mark Evans! Przed tobą ciemność tak mroźna, że cała krew ci w żyłach zamarznie!

- Nie boję się ciemności ani niczego, co umiecie! Ci, którzy mają futbol za broń, zasługują na bęcki i wiecznego bana na grę! - krzyknął Mark.

Gazelle wywrócił oczami i polecił drużynie zajęcie pozycji. My również wyszliśmy na boisko.

Kolejny ważny mecz. Kolejne wyzwanie z Akademią Aliusa. Jak nigdy wcześniej postanowiłem dać dziś z siebie wszystko.

Rozległ się gwizdek. Przeciwnicy momentalnie odsunęli się, pozostawiając pustą trasę do bramki.

- O co tu chodzi? - mruknąłem. Axel kopnął piłkę, która została zatrzymana przez bramkarza. Rzucił ją przez całe boisko i wpadła w ręce Marka, który pod wpływem siły rzutu musiał zrobić krok w tył. Jak...?

Przez długi czas ciągle zabierali nam piłkę, ale nie udało im się strzelić. Wykorzystałem okazję i błyskawicznie odebrałem jednemu z graczy Aliusa piłkę, ale w mgnieniu oka wprost spod moich nóg przejął ją Gazelle. Grali agresywnie i przez jednego z nich Sue doznała kontuzji.

Nagle piłka odbiła się od Muru Jacka i wyleciała poza boisko. Nagle wróciła z powrotem. A za nią na boisko wszedł ktoś jeszcze.

Nie wierzę...

- To Byron! - Mark podszedł do chłopaka.

Yuriko

Po chwili blondwłosy chłopak dołączył do Raimona na boisku. Silvia i Celia powiedziały mi, kim jest ten Byron. Jego rozmowa z kapitanem wskazywała na to, że naprawdę się zmienił. Skoro Mark mu zaufał, cała drużyna również powinna.

Rozglądając się po boisku i stadionie, na schodach pomiędzy krzesłami na trybunach dostrzegłam dobrze znaną mi sylwetkę. Nawet się nie zastanawiałam.

- Zaraz wracam - rzuciłam przez ramię i szybko ruszyłam na schody. Ze zdenerwowania pociły mi się dłonie.

- Xavier - zatrzymałam się kilka kroków przed czerwonowłosym i Claude'em obok.

- No proszę, wy się znacie? - na twarzy Claude'a pojawił się wredny uśmieszek.

Zignorowałam go i spojrzałam Xavierowi w oczy. Kiedyś były uosobieniem ciepła, teraz są zimne jak lód. Odruchowo chciałam odwrócić wzrok, ale tego nie zrobiłam.

- Po co tu przyszłaś? - z jego spokojnego tonu emanowała wrogość, a, co dziwniejsze, również znudzenie. Patrzył na mnie...obojętnie. 

- Czemu to robisz? Czemu do nich dołączyłeś? - nie zamierzałam dać się zbyć tak łatwo.

Chłopak nie miał zamiaru mi odpowiedzieć. Uśmiechnął się wrednie.

- Czemu chcesz nas zniszczyć...? - głos mi się załamał. Chcę jakoś do niego dotrzeć! Czy już nic dla niego nie znaczę? - Kiedyś byłeś moim najlepszym przyjacielem. Nie pamiętasz, jak się dobrze dogadywaliśmy?

- Nie ma już żadnego "kiedyś". Jestem coraz silniejszy. I, tak jak powiedziałaś, chcę was zniszczyć. Raz na zawsze.

- Xavier! - chwyciłam chłopaka za rękę, z rozpaczą wbijając wzrok w jego oczy. - Gdzie się podział mój przyjaciel...? Gdzie ta twoja radość i życzliwość dla każdego?

Wyszarpnął dłoń z uścisku i spojrzał na mnie tak, jakby chciał się na mnie rzucić. Claude'a natomiast świetnie bawiła cała sytuacja. Stał z założonymi rękami i podśmiewał się pod nosem.

- Zostaw mnie - warknął Xavier. Przez chwilę myślałam, że zepchnie mnie z tych schodów, ale tego nie zrobił. Odwrócił się, a Claude poszedł za nim. Stałam jak zamurowana i patrzyłam za oddalającymi się chłopakami. Gdzieś jeszcze tliła się we mnie nadzieja, że mój przyjaciel się odwróci. Nawet się nie zatrzymał.

Ból ścisnął mi serce. Czy naprawdę go straciłam? Mojego jedynego przyjaciela...?

Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić i ruszyłam na boisko.

- Gdzie byłaś? - spytała Nelly, zerkając na mnie kątek oka.

- W łazience - skłamałam i odwróciłam wzrok.

Usiadłam na ławce i starałam się wyglądać normalnie. Nie rozumiem, co stało się z Xavierem. Dobrze go znałam. On by nawet muchy nie skrzywdził. Dosłownie. Każdego, nawet najmniejszego owada zawsze brał w ręce i wynosił na zewnątrz. Jak ktokolwiek mógł zmienić się w zupełnie inną osobę?

Rozmyślania odłożyłam na później, bo teraz mecz był ważniejszy. Axel świetnie zgrał się z Byronem i Raimon uzyskał wiodący punkt. Po chwili Gazelle zaatakował Północnym Uderzeniem, które przełamało Pięść Sprawiedliwości.

Po rozpoczęciu drugiej połowy piłka przechodziła od drużyny do drużyny aż Gazelle dostał się pod bramkę, co skończyło się fatalnie. Przegrywamy dwa do jednego. Nie możemy stracić jeszcze jednego punktu, bo nie uda się już tego nadrobić.

- Bierz ją, Byron! - krzyknął Jude i podał do chłopaka, który przekazał ją Axelowi. Zacisnęłam kciuki.

- Płomienna Burza! - strzelił na bramkę, a po chwili piłka wirowała w siatce. Super!

Piłka przechodziła od drużyny do drużyny. Z napięciem śledziłam każde podanie, aż rozbolały mnie wytrzeszczone oczy.

- Kończy się czas. Drużyna, która strzeli kolejnego gola, wygra cały mecz. Musimy zdobyć jeszcze jeden punkt! - w pewnym momencie Mark wybiegł z bramki i z Erickiem i Bobbym chcieli wykonać Trój-Feniksa. Gazelle zabrał im piłkę i skierował się na pustą bramkę.

- O nie... - szepnęłam z przerażeniem. Sytuację uratował Harley, który z wyskoku zatrzymał piłkę i wybił ją na aut. Po chwili Mark, Axel i Jude ruszyli na bramkę przeciwnika. Zawodnik Diamond Dust przechwycił piłkę i podał do Gazelle'a.

- Północne Uderzenie!

Mark przyspieszył, ale nie zdążył wrócić na bramkę. Podniósł rękę, chcąc wykonać Pięść Sprawiedliwości i zatrzymać strzał.

- Poczekaj! Jesteś poza polem karnym! Nie możesz używać rąk! - wrzasnął Jude. "Mark, zrób coś!", błagałam kapitana w duchu.

- Niemożliwe! - krzyknął Gazelle. Mark zatrzymał piłkę głową!

- Mamy remis! - wrzasnął komentator.

Z zaskoczeniem i ogromnym podziwem wpatrywałam się w Evansa.

- Co to był za dziwny ruch...? - zastanawiała się na głos Celia.

Nagle na boisko wszedł nie kto inny, jak Xavier. Na jego widok poczułam się, jakbym dostała w twarz.

- Niezbyt ci to wyszło, Gazelle.

- Xavier?! - krzyknął Mark.

Zobaczyłam zaskoczenie i smutek na twarzy trenerki. Ogarnęła mnie wściekłość. Jak on śmiał jej to robić?!

- Próbowałam z nim dziś porozmawiać - szepnęłam tak, żeby tylko ona to usłyszała.

- Rozegrałeś niezły mecz, Mark. Poprawiliście się w stosunkowo krótkim czasie.

- Chcę za wszelką cenę pokonać Akademię Aliusa! W tym celu będę ciężko pracował, ile się da! - odparował kapitan.

- Dobrze. Chciałbym to zobaczyć - ciągnął chłopak. - Chcę zobaczyć, jak tworzysz najsilniejszy zespół na Ziemi.

- To dobrze, bo właśnie taki mam zamiar.

- Zobaczymy się niebawem - Xavier podszedł do stojących przed czarną piłką Diamond Dust, a mnie tylko resztki silnej woli powstrzymały, żeby nie skoczyć się w jego stronę. Rzucił mi i trenerce krótkie spojrzenie.

- Następnym razem cię pokonam. Możesz na to liczyć. Zemsta będzie moja! - krzyknął Gazelle, po czym wszyscy zniknęli.

***

Wysiedliśmy z busa na boisku nad rzeką. Od teraz w zespole mieliśmy też Byrona. Drużyna zaczęła się rozchodzić do domów. Odwróciłam się i miałam już wracać z Nathanem, gdy trenerka mnie zatrzymała.

- Muszę z tobą chwilę porozmawiać.

Kiwnęłam głową i odeszłyśmy kawałek.

- Rozmawiałaś z Xavierem? - spytała. Próbowała być spokojna, ale widziałam, że denerwowała się.

- Tak - opowiedziałam jej o całym zajściu, choć celowo uniknęłam opisu tego, jak bardzo zraniły mnie jego słowa. Nie chciałam, żeby cierpiała jeszcze bardziej. Westchnęła.

- Nie mam pojęcia, czemu do nich dołączył - powiedziałam po chwili milczenia.

- To przez ojca.

- Ojca?

- Mojego tatę. Xavier jest jego adoptowanym synem. On stoi za powstaniem Akademii Aliusa. Wszystkie dzieci z domu dziecka go uwielbiały. A on nimi manipuluje w ten sposób, że wydaje im się, że nie chcą go zawieść. Że robią słusznie.

Przełknęłam ślinę z napięciem wpatrując się w Linę. Bolało mnie to, jak smutna była.

- Rozumiem.

Pożegnałam się z nią i ruszyłam w stronę czekającego na mnie Nathana, patrzącego na mnie z zaciekawieniem.

- O czym rozmawiałaś z trenerką?

- Nieważne - przyjrzał mi się uważnie, ale nie drążył tematu. Doszliśmy do domu, gdzie czekał na mnie pomalowany pokój. Z zachwytu aż przystanęłam w drzwiach.

- I jak ci się podoba? - spytał wujek.

- Jest super! - uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.

Wieczorem położyłam się spać na kanapie w salonie, bo farba jeszcze nie wyschła, a poza tym cały pokój nią śmierdział. Udusiłabym się, gdybym tam spała.

Zasypiałam z wieloma myślami, kołatającymi się po mojej głowie. Nie mogłam poradzić nic na to, że gdy tylko zamykałam oczy, widziałam twarz Xaviera i jego oczy, w których po dawnym blasku została tylko ciemność.

***

Nathan

Obudziłem się rano i zszedłem na dół. Wszyscy jeszcze spali, więc zrobiłem sobie kanapkę i poszedłem z talerzem do salonu. Podszedłem do kanapy i wrzasnąłem. Zupełnie zapomniałem, że śpi tam Yuriko...! Dziewczyna, obudzona moim krzykiem, podskoczyła i sturlała się z kanapy na podłogę.

- Auaaa - zaczęła masować czoło. - Czemu się tak drzesz?

- Wyobraź sobie: wchodzisz rano do pokoju, chcesz usiąść na kanapie i nagle widzisz człowieka, który na niej leży, a o którym zapomniałeś. Każdy by się przestraszył.

Brunetka prychnęła i pozbierała się z podłogi.

- To na przyszłość bój się trochę ciszej.

Podeszła i w ułamku sekundy zabrała mi z talerza kanapkę.

- Ej! Głodny będę.

- To już nie mój problem - rozsiadła się na kanapie i zaczęła jeść  m o j ą  kanapkę. Co za bezduszność.

***

Yuriko

Po południu poszliśmy na trening nad rzekę. Gdy wszyscy się zebrali, trenerka powiedziała:

- Dobrze, zaczynajcie. Yuriko - zwróciła się do mnie - możesz już grać.

Szeroko się uśmiechnęłam. W końcu! Zrobiliśmy rozgrzewkę, a potem podzieliliśmy się na dwie mniejsze drużyny. Podawaliśmy sobie piłkę i ćwiczyliśmy techniki. Co za cudowne uczucie móc znowu kopać piłkę!

Axel podał mi ją i zawołał:

- Pokaż, co potrafisz!

Podbiegłam do bramki, na której stał Mark. Dam z siebie wszystko! Maksymalnie się skupiłam i przygotowałam do strzału.

- Gwiezdny Feniks! - kopnęłam piłkę. Jak zawsze, gdy strzelałam, pojawiło się to wspaniałe uczucie, którego nie da się wyrazić słowami w języku ludzkim.

- Pięść Sprawiedliwości! - myślałam, że się nie uda, ale po chwili technika Marka została przełamana i piłka wirowała w siatce. Nie wierzę! Czy... mój strzał pokonał właśnie wielkiego Marka Evansa...? Chciałam jednocześnie śmiać się i płakać ze wzruszenia!

- Jaka silna technika! - wrzasnął Mark. - Znasz jeszcze jakąś?

- Jedną bramkarską, którą już widziałeś, jedną do zabrania piłki i dwie, które wykonywałam z poprzednią drużyną.

"I jeszcze jedną z Xavierem", dodałam w myślach.

- Super technika - podszedł do mnie Axel i kilka osób z drużyny. Zaczerwieniła się i uśmiechnęłam szeroko.

- Dzięki!

Graliśmy dalej. Biegłam z piłką, gdy zobaczyłam czerwonowłosą postać, stojącą za drzewami. Uderzyła mnie fala gorąca. Serio? Ma zamiar patrzeć, jak trenujemy? Patrzyłam w stronę Xaviera i nagle potknęłam się o piłkę.

- Co ty zrobiłaś? - Nathan roześmiał się. Wyciągnął do mnie rękę.

- Zamyśliłam się - mruknęłam i wstałam.

- Jak można potknąć się o piłkę? - powiedział chłopak, odchodząc.

- Skoro można wpaść na szafę...

Nathan gwałtownie się odwrócił i zgromił mnie wzrokiem.

Trening trwał dalej, ale więcej nie zobaczyłam Xaviera. Gdy skończyliśmy, Silvia wręczyła mi strój drużyny z numerem 25 na plecach. Pogładziłam materiał z uwielbieniem. Przypomniały mi się czasy, kiedy miałam na sobie ciemnoniebieski strój mojego zespołu z Wakayamy. Przytuliłam koszulkę. Tęskniłam za drużyną.

***

Dni mijały nadzwyczaj spokojnie. Treningi, spotkania z drużyną, żadnych nagłych walk z Akademią Aliusa. Razem z trenerką odwiedziłyśmy odbudowujące się gimnazjum Raimona, aby mnie tam zapisać. Gdy będzie gotowe, od razu będę mogła tam chodzić! 

W jeden z wieczorów postanowiłam wybrać się na spacer. Ja po prostu nie mogę siedzieć bezczynnie w domu, zwłaszcza, że Nathan grał w jakąś grę i nie miałam co robić. Próbowałam trochę poczytać, ale chyba nie wyszalałam się wystarczająco na treningu, bo potrzebowałam ruchu i, przede wszystkim, świeżego powietrza. Mój organizm, przyzwyczajony do większego niż w mieście stężenia tlenu, wymagał podwojenia czasu na zewnątrz.

Gdy wychodziłam, była dziewiętnasta, ale nadal było ciepło, a niebo nad wyraz czyste. Dom Nathana znajdował się na przedmieściach, a około dwóch kilometrów od niego znajdował się park, do którego postanowiłam pójść.

Park o tej porze roku był naprawdę piękny. Na klombach rosły wszelkiego rodzaju kwiaty. Aż nie mogę sobie wyobrazić, jak musi tu być wiosną.

Wyszłam z parku i chciałam pochodzić jeszcze po niedużym centrum miasta. Przez wyższe budynki nie zauważyłam, jak nade mną zbierają się ciemne chmury. Po chwili lunął deszcz. Dosłownie. Ulice zdawały się płynąć, a ja byłam jakieś trzy lub więcej kilometrów od domu. Byłoby nawet ciepło, gdyby nie mocny wiatr.

Rozejrzałam się i dostrzegłam przystanek autobusowy. Dopiero, gdy spojrzałam na rozkład jazdy uświadomiłam sobie, że kompletnie nie znam nazw ulic, a już tym bardziej, która linia zawiezie mnie do domu.

Zapytałam kobietę, którym autobusem dojadę na ulicę, na której mieszkałam. Okazało się, że jest ona długa, a ja nie umiałam podać żadnego szczególnego obiektu na niej. Kobieta natomiast nie wiedziała, w którym miejscu znajduje się dom o numerze 86. Pokręciła przepraszająco głową i wsiadła do swojego autobusu.

Już nawet wąska wiata przystanku nie chroniła mnie przed ulewą. Wybrałam numer Nathana, ale w tym momencie okazało się, że rozładowała się moja przedpotopowa komórka. Pewnie powinnam była sprawdzić stan baterii zanim wyszłam z domu, znając jej skłonności do wyłączania się przy mniej niż trzydziestu procentach naładowania. Za jakie grzechy...?!

Ubrania miałam już doszczętnie przemoczone, a wiatr wiał mi prosto w twarz. Nie pozostało mi nic innego, jak spróbować trafić do domu na piechotę. Nie byłam pewna, czy idę w dobrą stronę, ale lepsze to, niż stać bez sensu na przystanku.

Rozmasowałam ramiona, ale to nic nie dało i nadal było mi zimno. Zapytałabym się o drogę kogoś jeszcze, ale w taki deszcz nikt nie wychodzi z domu. Trudno się dziwić.

Dobra, czy ja nie powinnam się zawrócić? Tędy nie szłam na pewno.

Nie, tylko nie to.

- Yuri! Co ty tu robisz w tej ulewie?

Jude

Siedziałem w pokoju i przeglądałem jakiś stary komiks. Nie mogłem się jednak skupić na treści, bo moje myśli uparcie krążyły wokół Akademii. Po co Xavier przerwał mecz z Diamond Dust?

Z zamyślenia wyrwało mnie walenie kropel deszczu o blaszany parapet. Zerknąłem na okno, ale wróciłem do stron komiksu. Nagle jak porażony zerwałem się z krzesła. Okno! Rzuciłem się, żeby je zamknąć, otwarte niemal na oścież i wpuszczające do środka całe litry wody. Westchnąłem, patrząc na mokrą plamę na dywanie. Kątem oka dostrzegłem na zewnątrz jakiś szybki ruch i podniosłem wzrok. Gdy wiatr rozwiał długie, brązowe włosy postaci, rozpoznałem w niej idącą szybko Yuriko. Co ona robi na takim deszczu?

Zbiegłem po schodach po dwa stopnie i dopadłem drzwi wejściowych. Wyszedłem na schodek i zawołałem, mając nadzieję, że przekrzyczę wyjący wiatr:

- Yuri! Co ty tu robisz w tej ulewie?

Dziewczyna odwróciła się w moją stronę. 

- Chodź! - pomachałem do niej. Podeszła szybko i wdrapała się po schodach. Stanęła krok ode mnie, cała przemoczona. Nawet nie czułem, że na mnie samego właśnie leje deszcz.

- Mieszkasz tutaj? - spytała niepewnie.

- Tak, ale czemu nie jesteś w domu? - wpatrywałem się w jej oczy i spływającą po długich włosach wodę. 

- Poszłam sobie na spacer i zaczęło padać i nie kojarzyłam, gdzie dokładnie jest dom Nathana, więc nie mogłam wrócić autobusem i telefon mi padł i chciałam pójść piechotą i trochę się zgubiłam i...

- Jesteś cała mokra - przerwałem jej i odsunąłem się, by zrobić przejście w drzwiach. - Wejdź do środka.

Wszedłem za nią do domu i z ulgą zamknąłem drzwi, oddzielając nas od ulewy. Odwróciłem się i zobaczyłem mamę, którą zapewne przyciągnęła nasza głośna rozmowa. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w dwie mokre głowy przed sobą. Powstrzymałem śmiech.

- Mamo, to jest Yuriko...

- Dziewczyno, co się stało?! Jesteś cała przemoczona! - kobieta mi przerwała. - Chodź, wysuszysz się.

- Dobry wieczór - wyszeptała Yuri, zaskoczona reakcją mojej mamy. Każdy, kto spotykał ją po raz pierwszy, był trochę przytłoczony jej bezpośredniością i energicznym stylem bycia. Brunetka zdjęła mokre buty i poszła za mną do salonu. Mama zniknęła w łazience, by po chwili podać nam suche ręczniki.

- Zrobię wam herbatę - i już jej nie było. Cała ona. Yuriko owinęła się największym ręcznikiem, a drugim zaczęła suszyć włosy. Wziąłem jeden.

- Nathan wie, gdzie jesteś? - usiadłem na kanapie i pokazałem, żeby zrobiła to samo.

- Nie, telefon mi się rozładował. Skąd wiedziałeś, że tamtędy szłam?

- Zobaczyłem cię przez okno.

Przetarłem mokre włosy ręcznikiem i uznałem, że reszta nie jest aż tak mokra. Mama przyniosła nam dwa kubki herbaty i z uśmiechem poczęstowała Yuriko. 

- Dziękuję - powiedziała dziewczyna i wzięła kubek.

- Co robiłaś, na litość, na dworze przy tej pogodzie?

- Wyszłam na spacer i trochę się zgubiłam. Mieszkam tu od niedawna.

- Zaraz znajdę ci jakieś moje za małe ubrania. Powinny pasować, nie jestem taka wielka - mama roześmiała się i poszła na górę, nucąc coś pod nosem.

- Miłą masz mamę - dziewczyna uśmiechnęła się.

- Jak dla mnie, trochę zbyt troskliwa - ściszyłem głos. - Czasem wydaje jej się, że mam pięć lat.

Yuriko roześmiała się. Po chwili wróciła mama i pokazała jej, gdzie jest łazienka. Wziąłem kubek z herbatą i wbiłem wzrok w kominek pod ścianą. Mimo okoliczności cieszyłem się, że dziewczyna tu jest.

Po chwili wróciła w suchych ubraniach.

- Powinnam już wracać.

- Nie w taką ulewę. Zaczekaj, aż się skończy.

Rozdzwonił się mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz.

- To Nathan - odebrałem połączenie.

- Jude, wiesz, gdzie jest Yuri?!

- Jest u mnie, spokojnie.

- Co za ulga! Dzwonię do każdego z drużyny, bo ja się tu na śmierć zamartwiam! Co się stało?

- Długa historia.

- Czemu nie odbiera ode mnie telefonu?

- Rozładował jej się. Myślisz, że twoi rodzice mogliby po nią później przyjechać?

- Nie ma ich w domu. Pojechali coś załatwić. Jak skończy padać, to po nią przyjdę.

- Nie musisz. Odprowadzę ją.

- Sama mogę wrócić - wtrąciła się Yuriko.

- Nie znasz drogi - przypomniałem jej.

- Dobra, ale pamiętaj stary, że ci ufam!

- Nic jej się nie stanie, nie bój się.

Nathan odsapnął z wyraźną ulgą i się rozłączył.

- On tam świra dostaje - parsknąłem śmiechem. Zobaczyłem, jak Yuriko pociera ramiona.

- Trzymaj - podałem jej leżący na oparciu koc mamy. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i okryła nim.

Siedzieliśmy i rozmawialiśmy na jakiś mało znaczący temat. Bardziej niż na rozmowie, skupiłem się na dziewczynie, na jej lekkim uśmiechu, ciepłym głosie, kiedy mówiła, na długich, wciąż mokrych włosach, które tak bardzo mi się podobały. Po pewnym czasie do pokoju weszła mama, wytrącając mnie z zapatrzenia.

- Może byś coś zjadła?

- Nie, dziękuję - odpowiedziała Yuri. Mama popatrzyła na nią, jakby w to szczerze wątpiła, ale nie nalegała i wyszła.

- Nie martw się, dla niej każdy jest zawsze głodny. Typowa mama.

Yuriko uśmiechnęła się i po chwili kichnęła.

- Obyś się nie rozchorowała - podałem jej chusteczki.

- Może nie będzie tak źle.

- Optymistka.

- Żeby przeżyć, trzeba być optymistą. A to, że się ciągle gubię, to inna sprawa - dziewczyna roześmiała się.

Deszcz nadal lał. Siedzieliśmy na kanapie, okryci kocami, piliśmy kolejne herbaty i rozmawialiśmy, jak długo niewidzący się przyjaciele. Śmieliśmy się z mniej lub bardziej śmiesznych rzeczy, a gdy było już po dwudziestej drugiej, ulewa się skończyła.

- Powinnam już wracać - brunetka wstała i odłożyła koc.

- Chodź, odprowadzę cię.

Wyszliśmy na korytarz i włożyliśmy buty. Weszła moja mama i powiedziała, przypatrując się nam:

- Gdyby mój mąż był w domu, to by cię odwiózł, bo ja nie mam prawa jazdy. Jude, trafisz z powrotem?

- Tak, mamo - przewróciłem oczami. Zdjąłem z wieszaka bluzę. Po chwili zastanowienia podałem ją dziewczynie.

- Bardzo pani dziękuję - powiedziała, patrząc na mamę z wdzięcznością. - A pani ubrania odniosę.

- Nie trzeba, nie martw się ubraniami. Przychodź do nas, kiedy tylko będziesz chciała.

Wyszliśmy i ruszyliśmy do domu Nathana. Byłem kiedyś u niego coś tam mu zanieść i dzięki temu teraz znałem drogę. Było już ciemno, a słabe światło latarni ulicznych niewiele dawało. Yuriko rozglądała się z niepokojem. Wziąłem ją za rękę, a ona ją lekko ścisnęła.

Doszliśmy do domu Nathana. Już miałem zadzwonić dzwonkiem, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i wypadł z nich niebieskowłosy.

- Nie strasz mnie tak więcej! - wziął Yuriko za ramiona i wyglądał, jakby nigdy więcej nie zamierzał jej puścić.

- Aż tak się zdenerwowałeś? - dziewczyna była zdziwiona.

- Jakby nie patrzeć, jesteś moją siostrą.

- Dobra, dobra. Postaram się więcej nie zgubić - wyglądała, jakby sama w to nie wierzyła. Wyswobodziła się z trzymającego ją Nathana i odwróciła się do mnie.

- Dzięki za wszystko. No wiesz, za znalezienie mnie znowu i tak dalej...

- To był bardzo miły wieczór.

Ona szybko pocałowała mnie w policzek, pożegnała się i weszła z Nathanem do domu.

Stałem i nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Zrobiłem się cały czerwony. W końcu udało mi się poruszyć nogami i zacząć iść do domu.

To naprawdę był wspaniały wieczór. Z Yuri czułem się jakoś inaczej niż z innymi. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że ja się chyba zakochałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro