8. Znalazłeś dobry zespół.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Yuriko

Weszłam za Nathanem do domu na nogach tak chwiejnych, że prawie wyłożyłam się na dywanie. Czułam, że byłam cała czerwona. Z trudem moje oczy zarejestrowały Nathana, szczerzącego zęby w uśmiechu.

- Niedługo zaczniesz się gubić specjalnie.

- Przestań - popchnęłam go lekko. Nie pomogło i nadal szczerzył się jak głupi. Postanowiłam zmienić temat.

- Nie ma twoich rodziców?

- Wyszli. I masz szczęście, bo zdążyliby już wezwać policję, wojsko, ratownictwo wodne, górskie i... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Potrząsnęłam głową na dźwięk pytania, bo rzeczywiście, myślami byłam gdzie indziej.

- Symptomy zakochanego osobnika z gatunku homo sapiens - Nathan skierował się do kuchni.

- Ej! To nieprawda!

- Czyżby? - spojrzał na mnie przez ramię i nie czekając na odpowiedź, wszedł do pomieszczenia. Do moich uszu doszedł dźwięk otwieranej lodówki i brzęk sztućców. Najwyraźniej niebieskowłosy był tak zajęty koczowaniem przed drzwiami i czekaniem na mnie, że zapomniał zjeść kolację.

Zastanowiło mnie to, co powiedział. Niemal słyszałam, jak mój własny głos w głowie szepcze: "Czy to prawda?".

Zamyślona weszłam do salonu. Zwinęłam się w kłębek w rogu kanapy i próbowałam odpowiedzieć na to nurtujące mnie pytanie, jednocześnie odtwarzając w głowie przebieg tego wieczoru. Było mi bardzo miło, że Jude i jego mama tak się mną zajęli i pomogli mi, kiedy miałam wrażenie, że popłynę razem z całą ulicą. Chłopak był naprawdę życzliwy i...chyba cieszył się, że mógł tak spędzić czas. Wcisnęłam twarz w poduszkę i zachichotałam, dając upust energii, jaka we mnie wprost buzowała. Wkrótce jednak zmęczenie i emocje dzisiejszego wieczoru wzięły nade mną górę i zamknęły mi się powieki.

***

Obudziły mnie promienie słońca, przebijające się przez żaluzje. Spostrzegłam, że byłam przykryta kocem. Wieczorem byłam tak wszystkim oszołomiona, że nawet zapomniałam po niego sięgnąć. Jak się okazało, wszyscy już wstali i z kuchni dochodziły do mnie przytłumione rozmowy. Przeciągnęłam się i podniosłam z kanapy. Przecierałam oczy, nadal śpiąca.

- Cześć... - weszłam do kuchni i ziewając, usiadłam przy stole.

- Ta kanapa to twoje nowe łóżko czy jak? - spojrzałam na Nathana nieprzytomnym wzrokiem.

- Co ty gadasz...? - głowa zsunęła mi się z ręki, którą ją podpierałam i walnęłam czołem o stół. - Auć.

- Co sobie Śpiąca Królewna życzy na śniadanie? - chłopak usiadł przede mną i ze śmiechem próbował palcami podnieść moje powieki.

- Nhmgmmm...

- Ćwiczysz języki plemion indiańskich?

- Mhmmm...

- Rozumiem. Wiem, czemu jest nieprzytomna. A przynajmniej domyślam się, co jej się śniło - zwrócił się do cioci i wujka. Byłam już w półśnie, gdy do moich uszu dotarły słowa: "randka" i "pewien chłopak". Gwałtownie poderwałam głowę ze stołu. Zaczerwieniłam się po końcówki włosów.

- Nieprawda...!

- Widzicie? Od razu się obudziła.

Wymamrotałam coś pod nosem i sięgnęłam po miskę i płatki. Z przymkniętymi oczami zaczęłam wlewać mleko.

- Co ty robisz, jeśli można spytać?

Otworzyłam oczy i nie zrozumiałam, o co chodzi niebieskowłosemu. Wskazał na kartonik z mlekiem. Dopiero wtedy zauważyłam, że nie odkręciłam nakrętki.

Wstałam, a oczy znowu zaczęły mi się zamykać. Podeszłam do szafki ze sztućcami i sięgnęłam po łyżkę. Wróciłam na miejsce półprzytomna i zaczęłam jeść. Nagle Nathan zakrztusił się własnymi płatkami.

- Poklep ręce po plecach - mruknęłam bez zastanowienia. Z zamkniętymi oczami nadal jadłam płatki.

- Yuri... - otworzyłam oczy i zobaczyłam rozmazaną plamę, która trochę przypominała Nathana. Przetarłam je. Plama zmieniła się w trójwymiarowego chłopaka.

- Co...?

- Znaczy ja nie mam nic przeciwko, jeśli to ci odpowiada, to będę do końca życia szanował i wspierał twój wybór, wiesz, tolerancja i te sprawy, w sumie każdy ma swoje własne zainteresowania i hobby, święcie wierzę, że to, co robisz, ma jakiś ukryty sens, głęboki, ale jednak...

- O co ci chodzi...?

- Bo naszło mnie takie pytanie... To wygodnie jeść płatki widelcem?

Spojrzałam na łyżkę, którą trzymałam w dłoni, a która okazała się być widelcem. Wzruszyłam ramionami i kontynuowałam jedzenie.

Chłopak zakrztusił się znowu ze śmiechu. Przysypiając, skończyłam jeść śniadanie. Wdrapałam się po schodach na górę. W pokoju rzuciłam się na łóżko. Już rozpoczynał się mój sen, gdy obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Wsadziłam głowę pod poduszkę.

- Co ty taka niewyspana? - Nathan nic sobie z tego nie zrobił.

- Nie wiem... Daj mi spać.

- Proszę bardzo, ale pamiętaj, że za dwie godziny jest trening. Zbudzę cię, czy tego chcesz, czy nie.

Wyszedł, a ja zasnęłam w mgnieniu oka.

***

- Yuriii! Wstajeeemyyy!

A było tak pięknie... Zwlekłam się z łóżka i poszłam się przebrać w strój drużyny. Wyszłam z Nathanem i ruszyliśmy na boisko. Trenerka zrobiła krótkie zebranie.

- Jest sprawa - zaczęła. Wszyscy zwrócili się w jej stronę. Lina spojrzała na Marka i zmarszczyła brwi. - Nie chcę, żebyś tak grał. Nie możesz być bramkarzem w tej drużynie.

- Co?! - po całej drużynie poniósł się okrzyk zdziwienia. Uniosłam brwi. Chyba się przesłyszałam?

- Ale... O co chodzi...? - wyjąkał kapitan. - Co pani mówi?

- Musisz zrezygnować z pozycji bramkarza.

- To żarty...? Jak pani może tak mówić?

- Robi pani wielki błąd! - zdenerwowała się Tori. - Mark to najlepszy bramkarz, jakiego możemy mieć!

- Skąd taki absurdalny pomysł? - warknął Erick, krzyżując ręce na piersiach.

- Jeśli chcesz wygrać, powinieneś pożegnać się z bramką - powtórzyła.

- Wybacz, Mark, tym razem muszę się zgodzić - wszystkie oczy zwróciły się w stronę Jude'a. - Mamy zamiar zostać najsilniejszą drużyną piłkarską świata. Jak dotąd nasze największe ruchy wymagały pustej bramki, co jest spoko, gdy się uda. Ale może się źle skończyć. To ryzyko, na które nie możemy sobie pozwolić. Jeśli wyeliminujemy ten problem, będziemy na dobrej drodze do stania się najlepszym zespołem.

- Uważasz, że Mark powinien grać w ataku? - zwróciła się do niego Tori.

- Mark sprawdzi się w obronie. Jestem pewien.

- Co...?

Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Jude, zwracając się do kapitania:

- Jak uważasz? Odnajdziesz się w takiej zmianie?

- Obrona...? - Mark chyba nie wydawał się przekonany.

- Właśnie takie plany miałam co do niego - dodała trenerka.

- No tak. Będzie mógł swobodniej biegać po boisku i  wesprzeć nasz atak w ważnych meczach bez żadnych obaw o bramkę. W obronie będzie dobry. Przed chwilą to widzieliśmy.

- Taaak... Nie wiem, jak mi to wyszło, to był taki odruch.

- Praca nad ruchami trochę zajmie, ale wiem, że sobie poradzisz, jeśli zechcesz.

Drużyna zaczęła na głos wymieniać się przemyśleniami co do decyzji trenerki. Część była za, inni powątpiewali w słuszność jej pomysłu.

- Zrobię to! - uciął dyskusje Mark. - Skoro to ma pomóc, może i racja. Jeśli tylko mam do tego talent, mogę zostać obrońcą!

- To jak będzie? Jeśli przechodzisz do obrony, kto zostanie innym bramkarzem? - spytał Scotty.

- No jasne, że Darren! - Mark wskazał jasnowłosego chłopaka.

- Poważnie? Zamiast ciebie...? - Darren spojrzał na niego wystraszony. Tori i Willy zaczęli powątpiewać w jego możliwości.

- Tylko bez obaw! - wrzasnął z entuzjazmem kapitan, a cała drużyna aż się skuliła. - Nie do końca wiem, dlaczego, ale bardzo mocno wierzę w zdolności Darrena! Wszyscy powinniśmy mu ufać! Broniąc bramki, na pewno sobie poradzi!

Taki kapitan to skarb.

***

- Mark, błagam, przestań! - wrzasnęłam. Od długiego czasu próbowaliśmy opracować z Markiem nowy ruch, dzięki któremu podczas ostatniego meczu odbił piłkę głową. Ja i chłopaki na zmianę strzelaliśmy. - Ciągle używasz rąk!

- Nie jesteś już bramkarzem, pamiętasz?! - zawołał Jude.

- Nic na to nie poradzę! - odkrzyknął Mark. - To nawyk! Muszę powstrzymać używanie rąk! Jeszcze raz!

Westchnęłam. Wzięłam rozbieg i kopnęłam. Brunet, jakżeby inaczej, złapał piłkę w ręce.

- O rany...! - jęknął Bobby. - To w ogóle nie działa. Trzeba wytrenować go inaczej.

- Mark od zawsze stał na bramce. Trudno mu się będzie odzwyczaić. Potrzeba innych metod - zamyślił się Axel.

Nagle coś mi wpadło do głowy. Uśmiechnęłam się szeroko.

- Chyba mam pewien pomysł.

***

- Czemu...? - jęknął Mark. Spojrzał na zawieszone na sobie dwie opony i zrezygnowany, pokręcił głową.

- Dzięki temu łatwiej nauczysz się odbijać piłkę głową - odparł Jude.

- I nie będziesz używał rąk - dodałam z przekąsem.

- Dobra! Teraz się skupię i skoncentruję swoją moc na głowie! - wrzasnął brunet. - Strzelajcie!

***

Tak minął nam cały dzień. Mark robił postępy. Wszyscy mieli nadzieję, że niedługo opanuje tę technikę. Zeszłam z boiska i podeszłam do drużyny zebranej dookoła kapitana i Darrena.

- Ręka Mugen to ruch, który przewyższa wszystkie ruchy - tłumaczył Mark, pochylony nad notesem dziadka. 

Darren pokiwał głową, wlepiając wzrok w bazgroły na kartce.

- Robisz ra-ta-ta-ta i bang-bang-bang! - wrzasnął Mark. - Następnie góra, dół, lewo, prawo, przód i tył, a powstrzymasz każdy strzał, z którym się spotkasz! Otwórz oczy i uszy serca!

- Oczy i uszy...mojego serca? Dobra... A co to może znaczyć?

Mark zastanowił się chwilę.

- Już czaję! Wsłuchujesz się w piłkę, aby odkryć, jaki to rodzaj strzału, a następnie na nią patrzysz. O to tu chodzi! Jasne?

- Czyli muszę się wsłuchać... - Darren myślał na głos - ...i zobaczyć ten strzał w głowie?

- Dokładnie tak!

***

Przez kilka następnych dni Mark i Darren starali się opanować techniki hissatsu, a reszta graczy równie wytrwale nad sobą pracowała. Przyjemnie było patrzeć, jak każdy stara się wydobyć z siebie najwięcej i rozwija się wręcz na moich oczach. Czasem od bycia na boisku wolę być po prostu obserwatorem, śledzić ruchy zawodników, dostrzegać szczegóły, których nie widać, grając mecz.

Axel kopnął piłkę w stronę Marka. Wprost z jego głowy zdawała się wyrastać złota ręka. Odbiła piłkę na przeciwległą stronę boiska.

- Mark, zrobiłeś to! Jesteś niesamowity! Dobra robota! - rozległy się okrzyki.

- Udało się, Mark! - wrzasnęłam.

- Spróbujmy z techniką hissatsu, dobrze? - spytał uśmiechnięty Jude.

- Jasne! Dawajcie! - kapitan ustawił się na swojej pozycji.

Jude, Axel i Erick wykonali Królewskiego Pingwina numer 2. Mark obronił strzał.

- Sugeruję nazwać ten ruch na przykład Mega Główka! - odezwał się Willy.

- Jest świetna!

- Możemy być silniejsi, to nie koniec - do Marka podszedł Jude. - Kosmici jeszcze z nami nie skończyli, walka trwa nadal. Czeka nas jeszcze sporo trudnych meczów. Są silni, ale ich pobijemy!

- Tak! Mądrze gadasz!

- Chcę, żebyś nauczył się jeszcze jednego ruchu. Klucz do niego leży w Akademii Królewskiej.

***

Jude

Stanęliśmy przed Akademią Królewską.

To tutaj wszystko się zaczęło.

Jeśli mamy się tego nauczyć, to właśnie tutaj.

Zaprowadziłem drużynę na boisko. Rozejrzałem się, podszedłem do bramki. Były na niej ślady moich strzałów. To boisko... Podobnie jak wieża Inazumy dla Marka. Dla mnie początek.

Nie wszystkie wspomnienia z tego miejsca są złe.

Podszedłem do Bobby'ego i Marka.

- Co powiecie na Zabójczą Formację?

- Tamten ruch? Ale on jest stary. W notatniku dziadka Marka nie powinno być lepszej techniki?

- Zróbmy tę Formację - powtórzyłem.

- Wchodzę w to! - poparł mnie kapitan. - Na pewno Jude ma jakieś ciekawe pomysły.

- Racja. Inaczej byśmy tutaj nie przyszli. Zróbmy to!

Najlepsze na ćwiczenie ruchu jest miejsce, w którym się on narodził. Ale nie tylko dlatego tu jesteśmy. 

***

- ...każdy wasz obrót to dodatkowa energia, która przeniesie się na piłkę. Na początek szybko się kręcimy. Na sygnał zatrzymujecie się i patrzycie na piłkę. Najważniejsza jest synchronizacja z pozostałymi zawodnikami. Jasne?

- Tak! - Mark i Bobby ustawili się.

- Teraz! - zaczęliśmy obracać się wokół własnej osi. - Trzy... Dwa... Jeden... Stop!

Zatrzymałem się naprzeciwko piłki, jednak Bobby'emu i Markowi się to nie udało.

***

Ćwiczyliśmy już dłuższy czas. W pewnym momencie udało nam się zatrzymać jednakowo naprzeciwko piłki, a Mark się nie wywalił. To już duży postęp.

- Całkiem nieźle, Jude.

Odwróciłem się gwałtownie. Przede mną stała cała drużyna Królewskich. Serce zabiło mi mocniej na widok znajomych twarz. Tyle przeżyłem z tymi ludźmi...

- Cześć, drużyno! Wszyscy są, cała ekipa...! - podbiegłem do nich. David stał oparty o kule. Dostrzegł mój wzrok.

- Nie martwcie się o nas. Pranie mózgu Reya Darka już dawno za nami.

- Wasza trenerka nam w tym pomogła. Jesteśmy już w normie - dopowiedział Joe.

- Pani Lina wam pomogła? - odezwał się Mark. Spojrzał na mnie - Rozumiem. To świetnie!

- To Byron z Zeusa - David spojrzał na napastnika i zwrócił się wprost do niego. - Jude mówił nam, że Rey Dark was też wykorzystał. Świetnie, że się z tego wyrwałeś. Genialny z ciebie zawodnik - uśmiechnął się. - To jak będzie? Może rozegramy mecz towarzyski?

***

Gramy mecz. Ja, Mark i Bobby z Królewskimi przeciwko Raimonowi. Zabójcza Formacja się uda, jestem pewien. Co zaczęło się w Akademii, musi się w niej dokończyć.

Gwizdek. Zaczęliśmy my. Biegłem z piłką, którą Erick próbował mi odebrać Płomiennym Tańcem. Lecz wystarczająco długo grałem z Królewskimi, by znać ich grę. Podałem piłkę do tyłu, wiedziałem, kto ją odbierze. Pobiegliśmy razem dalej, wymijając kolejnych zawodników Raimona.

Nie zmienili się. Znam ich bardzo dobrze. Nie muszę nawet dawać im znaków. Od razu wiem, co zrobią.

To uczucie... Znowu pojawiło się, gdy z nimi gram. Cieszyłem się tą grą, ale również mnie to zastanawiało. Czy z nimi było mi lepiej?

Po raz kolejny próbowaliśmy wykonać Zabójczą Formację, ale nie wyszła. Znowu. Nie miałem pojęcia, czemu.

Próbowaliśmy raz za razem, bez skutku. Rozległ się gwizdek i nastąpił pierwszej połowy. Zrezygnowany usiadłem na ławce obok Davida.

Chciałem tutaj trenować z jeszcze jednego powodu.

Zmieniłem szkołę, bo po pierwsze zainspirowało mnie zaangażowanie Marka, a po drugie pragnąłem zemsty na Zeusie. Ale nawet po przejściu do Raimona ciągle czułem się lojalny wobec Akademii Królewskiej. A teraz... Teraz, gdy znowu z nimi gram, czuję to jeszcze bardziej. Czuję się do nich przywiązany. Lubię spędzać czas z Królewskimi, to moi przyjaciele. Mam na celu sprawdzenie, czy zmiana szkoły była dobrą decyzją. Im dłużej gram w Raimonie, tym więcej pojawia się pytań. Czy zostawiłem drużynę ze złych pobudek? Czy zdradziłem ją?

Czy porzuciłem moich przyjaciół...?

- Jude - głos Davida wyrwał mnie z zamyślenia. - Bardzo miło, że jesteś i zagrasz z nami kolejny mecz. Na boisku na pierwszy rzut oka widać, że o wiele lepiej gra ci się u Raimona, niż u Królewskich.

Zatkało mnie.

- Twoje postępy po zmianie drużyny robią duże wrażenie. Widać to spoza boiska - ciągnął. - Drużyna może za tobą nadążyć. Twoje zagrania są lepsze niż podczas gry z Królewskimi. Pewnie ma to jakiś związek z ich ogromną motywacją. Jeśli się martwisz, przestań. Nikt z Akademii nie uważa cię za zdrajcę.

Co...? Spojrzałem na Davida, później na całą drużynę Królewskich, stojącą przede mną. Uśmiechnąłem się szeroko.

- Dziękuję.

***

Rozpoczęła się druga połowa. Zabójcza Formacja znowu nam nie wychodziła. Muszę to zrobić. Dla nas i dla Królewskich. Muszę!

- Czas jest dobry - odezwał się Bobby.

- Synchronizacja też jest taka sama, jak w Królewskich, prawda? - spytał Mark.

- Tak - odparłem. Co robimy nie tak?

- Nie poddawajcie się! - spod bramki zawołał Joe.

- Pomożemy. Jesteśmy z tobą - zapewnił mnie Daniel.

- Dzięki.

Wtedy przypomniały mi się słowa Davida.

- Już wiem, co trzeba zrobić.

***

Wbiegliśmy na połowę Raimona i wyskoczyliśmy w górę do Zabójczej Formacji. Kręciliśmy się dłużej i niedopasowanie. To jest to!

- Teraz! - wykopaliśmy piłkę, która z ogromną prędkością poleciała na bramkę i jeszcze przyspieszyła.

- Co się dzieje?! - wrzasnął Daren. Piłka wyminęła go i po chwili wirowała w siatce.

- Zrobiliśmy to! - krzyknął Mark. - Ale dlaczego nam wyszło?

- Chodziło o czas. Raimon i Królewscy to w końcu różne zespoły. Z czasem Królewskich nam nie wychodziło, i tyle.

- No jasne! Mamy wykonywać ten ruch w swoim czasie i to wszystko! - zawołał Mark.

- Tak - kiwnąłem głową i spojrzałem po Królewskich. - Moi koledzy pomogli mi to odkryć.

- Nie, tak naprawdę sami to odkryliście - David wstał i podszedł do nas. - Ale kolejne odkrycia jeszcze przed wami.

- O czym on mówi, wiesz może? - Mark spojrzał na mnie pytająco.

Chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią.

- Odkryliśmy ruch silniejszy od Zabójczej Formacji.

***

- To. Jest. Niesamowite! - wrzasnął Mark.

- To jest Zabójcza Formacja 2 - uśmiechnąłem się pod nosem.

- Właśnie tak, Jude - zwrócił się do mnie David. - Akademia Królewska będzie cię wspierała przez cały czas. Raimon to inna drużyna, z innym stylem gry, ale potraficie się doskonalić, uczyć i ulepszać stare ruchy. Zabójcza Formacja 2 by nie powstała, gdyby Jude'a nie było w Raimonie. Choćby dlatego to wszystko ma sens. Raimon sprawia, że jesteś coraz lepszy. Dzięki tej drużynie możesz błyszczeć, Jude. Znalazłeś dobry zespół.

Szczery, przyjacielski uśmiech. To wystarczy.

Nagle rozległ się przeciągły huk i otoczyła nas fioletowa mgła.

- To oni! - krzyknął Mark. To Akademia Aliusa!

Gdy mgła opadła, dostrzegliśmy dwie postacie.

- To Torch i Gazelle! - zawołał Erick.

- Jesteśmy najlepsi! Jesteśmy gorącym płomieniem Prominence, który połączył siły z mrożącym chłodem Diamond Dust, najsilniejszy w historii Chaos! Wyzywamy was do bitwy. Chcemy udowodnić, że jesteśmy najsilniejsi we wszechświecie!

***

Yuriko

- Na dziś koniec treningu! Jutro mecz z Chaosem na stadionie Królewskich. Zbiórka nad rzeką o dziewiątej - zwróciła się do nas trenerka.

- Nareszcie koniec... - odetchnęłam. Po tak intensywnym treningu prawie nóg nie czułam. Zresztą tak jak cała drużyna. Pożegnałam się z drużyną i razem z Nathanem ruszyliśmy do domu.

Dogonili nas Axel i Jude, więc wracaliśmy we czwórkę. W połowie drogi zatrzymaliśmy się przy skrzyżowaniu.

- Gdzie właściwie idziecie? - spytałam.

- Byłaś kiedyś przy Wieży Inazumy? - odpowiedział pytaniem Jude.

- Nie.

- Chcesz ją zobaczyć? - zaproponował Axel.

- Jasne!

Ruszyliśmy we trójkę. Nathan wrócił do domu pod pretekstem odpoczynku, ale coś mu nie wierzę.

Chłopcy zaprowadzili mnie na wzgórze, które górowało nad miastem. Gdy tam dotarliśmy, okazało się, że Mark i Harley byli pierwsi.

Stanęłam pod wieżą i zadarłam głowę do góry. Z moich ust wydobył się cichy okrzyk.

- Robi wrażenie, prawda? - obok mnie stanął Jude i tak samo zadarł głowę.

- Jest ogromniasta i przy tym taka jakaś...nasza, swojska. Nie wiem, jak to wyjaśnić.

- Dla wielu osób taka jest.

Gdy odkleiłam oczy od wieży, stanęłam przy barierce. Rozpościerał się stąd widok na całe miasto w świetle zachodzącego słońca.

- Łał... - westchnęłam. Przymknęłam oczy i wystawiłam twarz na wieczorne promienie słońca. - Jak tu jest pięknie! Warto było tu przyjść!

Przez następne pół godziny ja, Axel i Harley jak dzieci bawiliśmy się na oponie. Dwie osoby najpierw bujały oponę, a trzecia próbowała na nią wskoczyć. Najlepiej utrzymywał równowagę Harley, natomiast ja z Axelem ciągle kończyliśmy ze śmiechem na ziemi. Miałam wrażenie, że znowu jestem małą dziewczynką, która bawi się beztrosko z rodziną. Myślałam, że już nigdy tego nie poczuję.

Podziwiam Marka i jego treningi z tą oponą. Przecież była ciężka, my nawet nie potrafiliśmy na nią wskoczyć, a on zatrzymywał ją rękoma!

Raz udało mi się wskoczyć na oponę. Darłam się i bujałam na niej jak głupia, a chłopaki śmieli się ze mnie jakbym była co najmniej orangutanem. Skończyło się oczywiście na ziemi. Mark i Jude nic sobie z nas nie robili i nadzwyczajniej w świecie rozmawiali.

Bujałam właśnie z Axelem oponę dla Harley'a, gdy do moich uszu doszło słowo "Xavier". Nie odsunęłam się na czas i gdyby nie Axel, który mnie odepchnął, opona uderzyłaby we mnie z rozpędu. Momentalnie spoważniałam i z zaszokowaniem wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w oponę, która z łatwością rozgniotłaby mi czaszkę.

- Halo, ziemia do Yuriko! - otrząsnęłam się, gdy Axel zaczął machać mi dłonią przed oczami. - Pytam, czy wszystko gra.

- Tak... Uratowałeś mi głowę - zdobyłam się na uśmiech. - Dzięki.

- Dobra, dość już tej zabawy, bo zaraz się pozabijacie! - doskoczył do naszej trójki Jude. - Koniec opony, drogie dzieci, idziemy do domu lulu. Już!

Parsknęliśmy śmiechem i posłusznie podreptaliśmy za Jude'm.

- Mogę do ciebie mówić "pani przedszkolanko"? - zapytał z niewinnym uśmiechem Harley.

- A tylko spróbuj, drogie bachorątko.

Ze śmiechu musiałam aż podtrzymać się Marka, który przewrócił oczami i wygłosił patetycznym tonem:

- Zaczynam się obawiać, czy oni dotrą do domów w jednym kawałku.

- Świrusy z przedszkola! - przybiłam piątkę z Axelem. Harley za to uczepił się peleryny Jude'a i za nic nie chciał jej puścić, gdyż "zgubę się bez peleryny pani przedszkolanki, proszę pani".

Mark miał rację: to był cud, że się po drodze nie zabiliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro