Rozdział 5 Alfa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ke$ha - Die Young (LYRICS)

—Nevra—

Wpatrywałem się w ekran swojego Iphone i nie dowierzałem. Wiadomość, którą wysłało mi moje słoneczko sprawiło, że zapragnąłem kogoś zabić. Nie myśląc dłużej rzuciłem telefon na ziemię i chwyciłem za szyje z stojącego przy drzwiach — mojej sypialni — strażnika. Moje oczy zalśniły czerwienią, a kły wysunęły się z ust. Oprócz mnie i tego starca nie było tu nikogo. Nie znałem jego imienia, lecz nie uważałem go za kogoś wartościowego. Czułem jedynie, że mężczyzna jest wampirem. A wampiry są robakami, które w każdej chwili mogę zmiażdżyć. Żyją, bo im na to pozwoliłem, lecz niech każdy przedstawiciel tego plugawego gatunku pamięta, że w każdej sekundzie mogę ich zgładzić. Oczy starca zmieniły kolor na czerwony, a z jego gardła wydobył się syk. Zaśmiałem się. Kim on jest by na mnie syczeć? Uderzyłem go — nie puszczając jego szyj — pięścią w policzek, a jego twarz obróciła się w lewą stronę.

— Kim ty jesteś?! — zapytałem, puszczając go. Jego ciało z hukiem opadło na podłogę.

 Mężczyzna kaszlał próbując uzupełnić w płucach braki drogocennego tlenu. Naplułem na niego. Okrążałem ledwo przytomnego mężczyznę, a moje czarno-czerwone oczy z uwagą śledziły ruchy mojej ofiary.

— J-Jestem... — Uśmiechnąłem się z kpiną. 

W obecnej chwili byłem gotowy rzucić się mu do gardła, lecz postanowiłem, że tym razem odrobinkę się pobawię. 

— No kim? — pośpieszyłem go. 

A kiedy po kilku minutach nie odpowiedział mi, wymierzyłem w jego policzek cios. Twarz starca spotkała się z podłogą. Położyłem nogę na jego ręce i spojrzałem na niego.

— Pytam ostatni raz — oznajmiam, dociskając jego kończynę do ziemi. Po chwili słychać jak coś pękło. Z ust mojej ofiary wyrywa się krzyk. — Kim jesteś? — Kucam i łapie go za twarz. 

Siłą zmuszam by spojrzał w moje oczy. Na początku się opiera, lecz widząc, że to tylko sprawia, że jeszcze bardziej się wkurzam odpuszcza. Widzę jak przełyka z strachem ślinę.

— J-Jestem... — zacina się, a ja ściskam mocniej jego szczękę. — Niewolnikiem! — wykrzykuję czując ból. — Nic nie znaczącym niewolnikiem! — Kiwam z zadowoleniem głową. 

Przynajmniej ten śmieć wie gdzie jest jego miejsce. Podnoszę się i spoglądam na starca. Nie zabiję go bynajmniej nie teraz. Celem mojego gniewu, będzie ten który śmie dotykać tego co moje. Lecz... Ten tu robak, zasługuję na karę. Nikt, a na pewno nie tak nisko położona osoba nie ma prawa na mnie warczeć. Chwytam za kołnierz jego starej, kratkowanej koszuli i ciągnę go po podłodze. Kieruję się w kierunku okna. Otwieram je na rozszerz, a w oczach wampira pojawi się przerażenie. Jedną ręką unoszę go do góry i wystawiam przed okno.

— P-Panie, p-proszę! — Jego żałosny krzyk sprawił, że warknąłem. Niewolnik milknie, lecz jego ciało zaczyna się trząść, a na białej skórze pojawiają się kropelki potu. Widok jaki widzę sprawia, że krzywię się z obrzydzenia. Jak takie ścierwo mogło być uważane — przez ludzi — za potwora. Najpotężniejszym i najniebezpieczniejszym stworzeniem na ziemi. Pytam się jak?

— Błagam! — wyję żałośnie, kiedy jeden z moich palców puszcza skrawek jego ubrania. — Proszę! — krzyczy, lecz ja pozostaję niewzruszony. 

— Dlaczego mam przestać? — pytam, nie oczekując odpowiedzi. — Zasługujesz na karę — oznajmiam, puszczając go. 

Niewolnik pod czas swojego krótkiego lotu krzyczy, a kiedy uderza o ziemię milknie. Mimo krwi, która pojawiła się na ziemi jestem pewien, że żyję. Zapewne zregeneruję się za jakąś godzinę, bądź dzień. Słysząc huk strażnicy podbiegają pod moje okno. Widząc leżącego na ziemi wampira spoglądają na mnie.

— Alfo? — woła jeden, a w jego głosie słychać strach. 

— Co się stało? — pyta, drugi. 

— Nic. — Wzruszam ramionami. — Nic co powinno was interesować. 

Trójka młodych wilkołaków domyśla się, że lepiej się nie odzywać i chwyta starca za ręce i zaczyna go gdzieś ciągnąć. Warczę, a oni zatrzymują się.

— Gdzie go wleczecie? — grzmię. 

— Do lochów, Alfo — oznajmia trzeci. 

 — A kto ci kazał go tam zabrać? — pytam z jadem. Bardzo nie lubię jak ktoś robi coś bez mojej zgody. 

— Myślałem... — Prycham. 

— Myślałeś? — Mój głos jest przesiąknięty kpiną. — To ja jestem od myślenia — przypominam, a strażnik kuli się. — A ty nie masz prawa robić czegokolwiek bez mojej zgody! — Mężczyzna kiwa potwierdzająco głową. 

— Wybacz, Alfo. — Jego przeprosiny sprawiają, że się uśmiecham. On wie kto tu rządzi. 

— Zabierzcie go do Nataniela, niech nauczy się szacunku — rozkazuję. 

— Tak jest, Alfo! — wykrzykują i zaczynają targać wampira w drugim kierunku. 

Nataniel jest brązowowłosym mężczyzną z zielonymi oczami. Jest w tym samym wieku co ja. W moim stadzie pełni rolę Bety. Jako mój Beta jego obowiązkiem jest nauczenie ścierwa szacunku do mojej jak i jego osoby. Jest moim zaufanym przyjacielem i chyba jedynym. Spoglądam na zegar na ścianie i dochodzę do wniosku, że już czas bym ruszył do tej szkoły. Tak naprawdę nie jadę do niej by ją pooglądać. Jadę tam by spotkać się z moim słoneczkiem i zabić skurwysyna, który ośmielił się położyć na niej rękę. Przysięgam, że zabiję tego który ośmielił się nosić miano jej chłopaka. Ona jest moja i nic tego nie zmieni. Szykuj się kwiatuszku, bo już niedługo będziesz tu wraz ze mną.

CDN

No i kolejny rozdział za nami! Co sądzicie o naszym Alfie? Mam przeczucie że naszemu Kero się nieźle oberwie :Biedna Melody trafiła na szaleńca! Pozdrawiam i do poniedziałku! (Jeśli się wyrobię rozdział będzie na weekendzie.)

(Data opublikowania rozdziału: 22.09.16r)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro