Bo może właśnie taki był jego los

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spidermanowi została zdjęta maska.

Kolins stał w bezruchu. Bo co miałby powiedzieć widząc że ten niski dzieciak który przyszedł wcześniej do Toma jest bohaterem i lata w czerwonych rajtuzkach po mieście?

Serio to było irracjonalne.

Tom stojący obok niego stał w bezruchu nie wypowiadając ani słowa.

Milczał.

Kolins zdecydowanie nie lubił kiedy Tom milczał. Wolał za to kiedy chłopak gderał o swoich głupich filmach z razem z Chrisem.

A właśnie Chris. Jego najmłodszy brat stał tuż za Spidermanem. Jego mina też wyrażała szok choć Kolins nie wiedział czy to za sprawą młodego wieku bohatera czy z kąś kojarzył chłopca.

Bo kto wie? Może Tom go mu kiedyś przedstawił?

W tej całej tyradzie milczeń po kilku minutach dłużących się okropnie pewnej dla każdego ktoś się odezwał.

-Peter? - Kolins rozejrzał się nie wiedząc kto wymówił te słowa. Nie znał tego głosu.

Naokoło niego wszyscy milczeli.

To musiał być ktoś z tyłu o czym przekonał się bardzo szybko kiedy tłum gapiów odostąpił się przed mówiącym facetetem.

W oczy rzuciła się dziewiętnastolatkowi czerwono-złota zbroja i charakterystyczny zarost na odsłonionej teraz twarzy.

Tony Stark z wielkim miliarder, geniusz, filantrop i Ironman wpatrywał się w chłopca w stroju spidermana.

-Panie Stark? - Peter szybko uniusł wzrok  łapiąc kontakt wzrokowy z Ironmanem.

Agresor przyciągnął chłopca nieco mocniej do siebie przyciskając rękę do jego gardła.

-To twój dzieciak Stark? - spytał a na jego twarzy pojawił się irracjonalny w tym momęcie uśmiech.

Choć może nie aż tak irracjonalny. Mieli w końcu haka na jedyne osoby które mogły im przeszkodzić.

Nikt oprócz Kolinsa nie spojrzał jednak w tył. Może gdyby spojrzeli dostrzegliby Chrisa podchodzącego do agresora z nogą krzesła w ręku.

Dziewiętnastolatek wolał nie wiedzieć z kąt ją wytrzasnął.

Odwrucił wzrok żeby nie wydać brata i czekał.

Nie wiele musiał co prawda bo już po chwili agresor dostał w głowę i upadł na ziemię.

Spiderman wyrwał się z jego uścisku a po pomieszczeniu znowu zaczęły roznosić się strzały.

Przepychanka jedni na drugich. 

Walka dobrych i złych.

Choć Kolins nie wiedział czy można nazwać kogokolwiek dobrym lub złym człowiekiem.

W końcu tak samo jak każdy robił czasem dobre rzeczy tak samo każdy postępował czasem źle.

A to chyba nie czyniło nikogo złym człowiekiem?

Kiedy biegł właśnie w stronę Natashy Romanoff coś z boku przykuło jego uwagę.

Stephen Strange kontra jakiś koleś z pistoletem i kilku usilkow.

A potem pociągnięcie za spust.

Kolins nie myślał zbyt wiele.

Przepchnął Stephena Stranga sam stając jednak na lini strzału.

Usłyszał świst. Nieco nieprzyjemny i dziwnie dobrze słyszalny w wszechogarniającym rozgardiaszu walki.

A potem zimna metalowa kulka przebiła mu się przez ciało pozostawiając jedynie uczucie niemiłosiernego bólu.

Ale Kolins się uśmiechał. Bo choć on sam stracił ojca to Tom nadal ma swojego.

A przecierz tego pragnął! Pomuc bratu. Może i była to chęcią odkupienia. Ale był to też czyn którego Kolins nie żałował.

Mimo że po chwili opadł na ziemię i oparł się na łokciach kaszląc krwią.

Czerwona cięcz kapała także z rany ale nie obchodziło go to.

Ktoś nad jego uchem płakał żałośnie krzycząc jego imię.

Dłonie szturchały go lekko.

Walka nieco ucichła.

A on spokojnie sam.

Odpłynął.

Bo może właśnie taki był jego los?

Zginąć nie będąc ani dobrym ani złym...

O jezu...

Jestem dziwna ale płakałam pisząc scenę jego śmierci...

Kurcze żal mi go 😓😭

A wy co sądzicie o Kolinsie teraz kiedy oddał życie po to by Stephen mógł żyć?

No i standardowo co o rozdziale sądzicie?

Mam nadzieję że się podoba.

To raczej tyle na dziś.

Miłego dzionka,
LitteAilaEvans

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro