Molestowanie nieletnich jest nielegalne, tak?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciłem z wygnania w blasku chwały. Udało mi się skalać mojego śnieżnobiałego kuzynka. Nie wiem dlaczego, ale skłanianie innych do czegoś złego w ogólnym pojęciu społecznym sprawia mi przyjemność. Chyba naprawdę jestem szatanem.
Twiggy wreszcie zaczął wracać do normy. Z powodu szoku po śmierci Zima zachowywał się jak totalna pizda, ale tolerowaliśmy to ponieważ Twiggs zawsze był wrażliwy. Ale teraz jest już normalny. Cieszę się z tego.
- Marilyn, mógłbyś podać mi tą jebaną kredkę? - zapytał Twiggs. Siedzieliśmy akurat na zajęciach artystycznych. Wiecie, facetka siada z kawą przy biurku i mówi " Malujcie dzieci co wam pan bóg podpowiada". A potem ma nas w dupie. I zajebiście.
- Może tak grzeczniej do swojego chłopaka, co? Ja też mam uczucia.
- Dobrze, podaj mi tą jebaną kredeczkę. Lepiej?
- Ależ oczywiście. Wiedz jednak, że gdy tak się wyrażasz to krwawi moja artystyczna dusza.
- Chyba miałeś na myśli autystyczna dusza. Pojebały ci się literki, skarbie - uśmiechnął się Twiggels. To jest ten chory pojeb, którego pokochałem. Wreszcie do mnie wrócił.
- Dzięki, kurwa. Jak zawsze miły i uprzejmy - odwzajemniłem uśmiech.
- Do usług, Marilyn, do usług.
- Teraz to do usług, a jak cię prosiłem żebyś mi obciągnął to "nie, weź spierdalaj". Jesteś jebanym kłamcą!
- Jeszcze nie jebanym Marilyn, jeszcze nie.
- Czyli nie wykluczasz?
- Nie, nie wykluczam - odwróciłem się z uśmiechem szerszym niż pierdolony Joker.
- Yessssss - szepnąłem
- Co, co, co, co powiedziałeś?
- Niiiiiiic... - odrzekłem z niewinną miną.
- No i dobrze - mruknął Twiggs wracając do kolorowania własnoręcznie narysowanej sceny gwałtu. Jeordie jest cholernie utalentowany. Ale pomimo całej swojej wspaniałości i wstydliwości mój chłopak ma strasznie zryty umysł.
************
Siedzieliśmy na przerwie obiadowej i razem z Pogo rozkminialiśmy dlaczego Berkowitz zaczął się od nas izolować. Nie było z nim tak, jak z Zimem. On zaczął dosiadać się nagle do tak zwanej klasy średniej. To było w chuj dziwne.
- Jak myślicie, co się z nim stało? Nagle się nas wyparł. Nie odpowiada nawet na moje "cześć". Żadnego nawet "weź spierdalaj" albo "jeb się, łysa pało" jak to zwykł mówić. To jest naprawdę wkurwiające - powiedział Pogo maltretując swojego kotleta widelcem. Podzielałem jego niepokój. Zastanawiało mnie, dlaczego Daisy tak nagle postanowił zerwać kontakt.
- Czuję się źle, czuję się winny. Jakbym zrobił coś czego nie powinienem. Ale nie wiem co - Twiggs miał nieobecny wyraz twarzy. Wspominałem już, że jest bardzo wrażliwy. Bał się, że w jakiś sposób uraził tego chuja. A przecież Twiggson jest najmilszym skurwielem jakiego znam. Nie no, tak na serio to ja zrażam do nas ludzi. Jeordie jest tym, który sprawia, że prawie nikt nam jeszcze nie wpierdolił za moje zachowanie. Objąłem Twiggelsa. On jest taki uroczy.
- A jebać go. Jeżeli nie chce nas znać to nawet kurwa nie wie co traci.
-Hej! Jebać to ty masz mnie. Czuję zazdrość. A nie powinienem.
- Oczywiście że nie powinieneś - pocałowałem go w czoło - jestem tylko twój, a Berkowitz mnie nie pociąga.
- Taaaak też mi mówiłeś, że cię nie pociągam. A teraz praktycznie mnie molestujesz. Zjebie.
- I tak wiem, że to lubisz. A, zapamiętałem to co powiedziałeś. Będziesz się musiał wywiązać z obietnicy - wymruczałem w jego szyję. Twiggy zachichotał, po czym pochylił się nad moim uchem.
- No nie wiem. Chyba nie zasłużyłeś...
- Dobra, kurwa! Przestańcie się miziać. Zaraz zwrócę te pół kotleta, które i tak ledwo zjadłem. Przez was wpadnę w anoreksję. Pół roku i pa pa, łysolku.
- Ty kurwa obiecujesz czy straszysz? Bo nie wiem czy mam zacząć świętować - zapytałem z zainteresowaniem.
- A pierdolcie się... Ale nie teraz. Teraz jem.
**************
Postanowiliśmy pójść do sklepu zoologicznego pooglądać kiciusie. Bardzo lubię kotki, a w sytuacji kiedy kumpel nas olewa puchate kulki w internecie nie wystarczą. Wchodzimy do sklepu, a tam widzę jednego z moich idoli, Ozzy'ego Osbourne'a próbującego przekonać gościa, żeby sprzedał mu tego szczura, bo ta akcja z nietoperzem na koncercie to był przypadek i on wcale nie maltretuje zwierząt. Kurwa, gdzie nie pójdę tam spotykam gwiazdy. Ostatnio, no dobra jakieś 3 miesiące temu, widziałem Alice'a Cooper'a jak wył przyklejony do szyby na mięsnym przepraszając kurczaki za zamordowanie jednego z nich na koncercie. Normalnie kabarecik.
- Kurwa! - krzyknął Pogo.
- A ja Ozzy. Miło mi cię poznać.
- Nie no, w sensie... ja pierdolę, nie spodziewałem się, że ktoś taki jak pan... kiedykolwiek, w mieście... pan jest cudowny i... - podszedłem do Ozzy'ego i szturchnąłem go łokciem.
- Ty, a ciebie nie boli jak on ci tak w dupę włazi?
- Właśnie tak jakoś zacząłem odczuwać dyskomfort w miejscu gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę - przytaknął Osbourne.
- No i co, łyso ci teraz? A nie, czekaj. Tobie zawsze jest łyso - zaśmiał się Twiggy.
- Spierdalaj, Ramirez. To, że twoim idolem jest kurwa ojciec Rydzyk, którego nigdy nie spotkasz, bo jedyne co robisz z kościołami to je palisz nie oznacza, że możesz ze mnie kpić. Jednym słowem pierdol się - wywarczał Pogo.
- To dwa słowa - wtrącił Ozzy.
- Wiem, kurwa! Ale ta tępa strzała chyba zrozumiała.
- Bo ty jesteś bystry jak woda w kiblu.
- Ha! Lubię tego z dredami jest niezły! Podoba mi się.
- Przykro mi, panie Osbourne. Jeordie jest już zajęty - z kamienną twarzą podszedłem do Twiggsa i go objąłem.
- Znaczy, że wy ten tego?
- Jeszcze nie ten tego, ale są razem. Jak uroczo. Ale dzieci to z tego nie będzie - wtrącił Madonna
- Aaaaaa, to gratuluję. Macie moje błogosławieństwo, czy coś w tym guście - Ozzy pokiwał głową. Nagle jakby o czymś sobie przypomniał.
- Właśnie! Sprawiliście, że ten cholerny dzień stał się choć trochę lepszy, a ja nawet kurwa nie wiem kim są moi wybawcy. A więc, szlachetni rycerze? Jak brzmią wasze imiona?
- Ależ oczywiście, cna księżniczko (nie mam należnego szacunku nawet dla własnych autorytetów). Ja jestem Brian Warner, znany również jako Marilyn Manson. Ta cna niewiasta, która w gruncie rzeczy jest młodzianem to Jeordie White, znany pod nazwą Twiggy Ramirez. A ten elokwentny mag z czaszką świecącą jak księżyc w pełni to Stephen Bier znany pod imieniem Madonna Wayne Gacy, ale wszyscy mają to w dupie i mówią na niego Pogo - zakończyłem mój wywód nie tracąc miny. Ozzy stał przez chwilę po czym parsknął śmiechem.
- Dobre! Kurwa, bardzo dobre! Widzę że w twojej obecności trzeba uważać na słowa.
- Nawet pan nie wiesz jak bardzo - Twiggy skrzywił się, wyraźnie przypominając sobię poranną rozmowę o jebaniu. Hehehe. Jestem pamiętliwy.
- Dobra, słuchajcie. Mam dzisiaj koncert w waszym pierdolonym mieście. Chcę, żebyście pojawili się za kulisami jakieś pół godziny przed występem. A jak nie to was kurwa znajdę. Rozumiemy się? - zapytał z groźną miną. Dobra, nietoperzy może nie dręczy, ale ludzi? Cholera wie...
***********
Więc... Założyłem koszulkę z ryjem Ozzy'ego, czarne, podarte spodnie (nie jestem bezdomny, chodzi o styl), glany i o 20:30 zapierdalałem na koncert. Cudownie, zwłaszcza, że nie wiem czy wrócę. Boję się tego gościa. Nawet jak nie ma pomalowanego twarzostanu potrafi przestraszyć. Jeżeli ja jestem szatanem, to on jest samym piekłem.
- Zabieram cię na koncert. Jak romantycznie... - zagadnąłem Twiggy'ego.
- Wiesz co jeszcze jest romantyczne?
- Hmmm
- Zapominanie błędów drógiej połówki.
- Twiggs, ty nie jesteś drógą połówką. Ty jesteś jak 0,7 czystej polskiej wódki. Najebię się, choćbym miał rzygać.
- Oooooooo to słodkie jak czekolada z PRL-u.
- Wiem piękny, wiem - pocałowałem go w czoło.
-Wywiązałeś się z obietnicy? Bo Manson jakiś taki zadowolony jest - podszedł do nas Pogo. Jakże zacne towarzystwo.
- Zadowoliłem mojego chłopaka kulturalną konwersacją, prymitywie.
- No mówiłem, że ma małego!
- N-nie mam! - Jeordie poczerwieniał ale nie wiem ze wstydu czy ze złości.
- Dobra. Koniec kłótni. Poguś, nie obrażaj mojego chłopaka, bo wpierdol.
Twiggs, nie wstydź się, już niedługo sprawdzę czy prawdą jest to co mówi łysy z Brazzers.
- Aż tak dobrze mi jeszcze nie idzie. Ale dzięki za komplement - odparł Pogo z głupim uśmiechem.
Podeszliśmy od strony garderoby Ozzy'ego. Zatrzymywali nas kilka razy, ale jak im powiedzieliśmy kim jesteśmy to nas puścili.
- O, już jesteście. Manson, rozbieraj się.
- A-ale że co? Striptiz? Jestem nieletni!
- Nie do naga przecież. Masz ciekawy głos. Będziesz ze mną śpiewał. Ale tak nie wyjdziesz. To zbyt proste. Zresztą źle wyglądam na tej koszulce.
- Ale ja nigdy nie śpiewałem.
- No to najwyższa pora zacząć.
- Ale ja kurwa nie umiem!
- Gówno prawda.
- A-ale...
- Ale to brali górale na skale i to niedbale. Śpiewaj. Teraz.
- A... Co mam śpiewać?
- War Pigs. Jak powiesz, że nie znasz to cię chyba zajebię - zacząłem śpiewać. Nawet nie wiedziałem, że mam taki głos... Może powinienem coś z tym zrobić? A jebać to. Pomyślę o tym później.
- No widzisz. Masz głos. Będziesz ze mną śpiewał.
- A Pogo i Twiggs?
- Co chcecie robić na scenie?
- Zrzucać ludzi - powiedział Madonna. Jebany... zawsze jakąś dobrą fuchę wyhaczy. Nie to co ja.
- A ty, księżniczko?
- W sumie to gram na basie i jakby jakiś basista wspomagający był potrzebny to...
- Spoko, Geezer na pewno się nie obrazi jak mu trochę pomożesz. Prawda Geezer?! - krzyknął Ozzy do swojego basisty.
- Jasne, dawaj tu młodego, zaraz go podszkolimy.
Pozostałe ok. 25 minut przeznaczyliśmy na przygotowywanie się do koncertu. To było coś niesamowitego, wręcz epickiego. Stanie przed wielotysięczną publicznością to coś... Magicznego. I chyba to polubiłem.

______________________________________
Rozdział nie zawiera cytatu gdyż zamierzam w najbliższych, no powiedzmy dwóch rozdziałach książkę zakończyć. Ostatni cytat odgadła BlackLife-BlackDeath jako postać epizodyczna wystąpił Ozzy Osbourne. Na prośbę mojej siostry wspomniany został Alice Cooper.

Ps: A tu taki bonusik bo was kocham^^

To zdjęcie jest perfekcyjne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro