Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo że do zakończenia "Jesteś wszystkim, czego potrzebuję" zostało jeszcze kilka rozdziałów, to mam do Was pytanie. Zakończenia mam dwa. Pierwsze - które miało być tym głównym, i drugie - które napisałam po wielu przemyśleniach. Nie napiszę, czy są dobre, czy złe. Natomiast moje pytanie brzmi: czy będziecie chcieli przeczytać je oba i jeśli tak, to w jakiej kolejności?



Przez chwilę Karen milczała, wpatrując się we mnie, jakby ważąc moje słowa. A kiedy mnie pocałowała i włożyła w ten pocałunek wszystkie swoje uczucia, już wiedziałem, że podjęła decyzję.

- Więc mam nadzieję, że za jakiś czas spełnimy to marzenie.

Nic nie odpowiedziałem, bo nie musiałem. Jej wyjaśnienie zawierało wszystko, czego potrzebowałem do szczęścia. Z takim zapewnieniem mogłem czekać na dziecko nawet kilka lat.

Przed świętami miałem młyn w pracy. Siedzieliśmy z Tomem w biurze od rana do ciemnej nocy, aż przyjeżdżałem do domu lub mieszkania Karen, padając po kolacji i prysznicu do łóżka. Moja dziewczyna też wyglądała na zmęczoną. Przed snem zawsze opowiadała, co robiła w danym dniu. Dzięki niej wiedziałem na bieżąco, jak się mają sprawy z przyjęciem. Była nim podekscytowana i nie mogła się doczekać, aż zobaczę efekty jej ciężkiej pracy.

W wieczór, w który odbywał się bankiet, stanąłem przed lustrem, próbując zawiązać krawat. Zostało coraz mniej czasu, bo jako gospodarze musieliśmy dotrzeć pierwsi na miejsce.

- Jesteś już gotowa? – krzyknąłem w kierunku łazienki, gdzie Karen kończyła się szykować.

- Jedną sekundkę! – odpowiedziała.

Kiedy wreszcie ukazała się moim oczom, oniemiałem z wrażenia. Była dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie – niezależnie, czy miała na sobie piżamę w misie i kotki, czy sukienkę, która przylegała do niej niczym druga skóra. W tym momencie nie potrafiłem zrozumieć, jak inni mężczyźni przede mną byli aż tak ślepi na jej urodę. Karen wyglądała olśniewająco, jak światowej klasy gwiazda show biznesu, która wybierała się na galę rozdania nagród. Podszedłem, oczarowany jej widokiem i ostrożnie objąłem ją w pasie, niczym porcelanową laleczkę.

W pełni zdawałem sobie sprawę, że przepadłem już dawno temu. Byłem w niej tak bardzo zakochany, że czasami to uczucie mnie przerażało. Mogłem nazywać się szczęściarzem, że wybrała akurat mnie. Patrząc wstecz, zrozumiałem, jak puste życie wiodłem, zanim związałem się z córką Toma.

- Jesteś przepiękna. – Ująłem jej twarz w dłonie i spojrzałem ukochanej głęboko w oczy.

- Bo ubrałam się jak kobieta? – zażartowała.

- Bo należysz do mnie. A dzisiaj każdy facet obecny na przyjęciu przekona się, jakim był głupcem, że nie zainteresował się tobą przede mną. Jestem wybrańcem fortuny – przyznałem otwarcie.

- Mike... – wyszeptała, a w jej pięknych oczach zamigotały łzy. – Z dumą stanę u twojego boku – odpowiedziała gorliwie i z uczuciem.

Pocałowałem ją powoli, ale wyjątkowo czule. Uwielbiałem takie chwile, jak ta i celebrowałem je za każdym razem. Wiedziałem, że żadna z nich nie wróci. Cynik, którym kiedyś byłem, schował się głęboko, odkąd spotykałem się z Karen i wcale się tego nie wstydziłem. Ona mnie odmieniła, a ja napawałem się radością, mogąc nazywać tak cudowną istotę moją życiową partnerką.

- Powinniśmy jechać. – Z niechęcią przerwałem magiczną chwilę, spoglądając na zegarek. – Nie możemy zaliczyć spóźnienia.

- Masz rację. Zbierajmy się. – Jeszcze raz szybko musnęła moje usta, a ja z trudem oparłem się chęci przyciśnięcia jej do ściany i wzięcia tego, na co miałem ochotę. Karen.

- Kiedy wrócimy...

- To? – spytała, świdrując mnie z góry do dołu.

- Zedrę z ciebie zębami tę sukienkę.

- To obietnica? – Jej kuszący wzrok rozpalał moje zmysły.

- A żebyś wiedziała!

***

Karen

Poczułam rozpierającą mnie dumę, kiedy zobaczyłam na sali, w której odbywało się przyjęcie, efekty wielodniowej pracy. Niby wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, ale dla pewności i spokoju ducha wolałam przejść się i sprawdzić po raz setny. Zostawiłam Mike'a w towarzystwie ojca, którzy witali pierwszych gości. Nie zauważywszy niczego podejrzanego, wróciłam na swoje miejsce.

Wiele osób było zdziwionych widokiem mnie obok Michaela, który wcale nie krył się z uczuciami, z dumą przedstawiając mnie jako swoją dziewczynę. Część z tych ludzi znałam, o reszcie i tak miałam wkrótce zapomnieć. Nie przejmowałam się tym, że co niektórzy otwarcie się gapili. Przy Mike'u nic nie miało większego znaczenia.

- Karen? To naprawdę ty? – Głos pana Birdmana, słynnego chicagowskiego adwokata, zabrzmiał nieopodal. – Tom, nic się nie chwaliłeś, że masz taką piękną córkę. – Starszy mężczyzna zbliżył się do nas.

Birdman był trzy lata starszy od ojca, ale wciąż dobrze się trzymał.

- Karen, pamiętasz wujka Johna? – Tom uśmiechnął się szeroko, spoglądając na naszego rozmówcę.

- Oczywiście. Pamiętam, jak tata pozwalał mi wchodzić za sobą do pańskiej kancelarii, a ja od razu przechrzciłam pana na wujka. – Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.

- Masz dobrą pamięć. Czy w takim razie zatańczysz ze starym stryjem? – zapytał, kłaniając się wytwornie przede mną.

Niektórzy panowie nie wstydzili się pokazać, że mieli klasę i nie obce im było dżentelmeńskie zachowanie.

- Oczywiście – zgodziłam się. – Niedługo wrócę – szepnęłam do Mike'a, który odprowadził mnie wzrokiem.

Jak się okazało, zatańczyłam z Johnem nie tylko ten taniec, ale też kolejne dwa. Jak na jego ogromną posturę, całkiem dobrze mu szło. Ani razu nie podeptał mi palców, za co byłam mu głęboko wdzięczna. Właśnie zamierzałam poszukać Mike'a, który zniknął gdzieś w tłumie, kiedy na mojej drodze stanął Nathan Smith, prawnik reprezentujący firmę taty i mojego chłopaka.

- Karen! – W jego głosie usłyszałam zdumienie, gdy spojrzeniem omiótł moją sylwetkę.

Nie tylko on tak na mnie patrzył, większość osób, która znała mnie z bycia wolnym duchem, a nie wiedziała, że od czasu do czasu zakładałam sukienkę, spoglądała na mnie jak na jakąś zjawę. Na szczęście przestałam zwracać na to uwagę. Dla mnie liczyło się tylko to, że podobałam się Mike'owi w każdym wcieleniu. A już najlepiej nago. Na samą myśl uśmiechnęłam się szeroko, co Nathan musiał potraktować jako zachętę. Oprócz tej jednej kolacji, na którą poszliśmy kilka miesięcy temu, nic więcej nas nie łączyło.

- Wyglądasz jak gwiazda filmowa. – Mężczyzna obdarzył mnie pełnym podziwu wzrokiem. – Dawno się nie widzieliśmy.

- To prawda – przytaknęłam. – Co u ciebie? – zapytałam grzecznościowo.

Nie chciałam wypaść na ignorantkę, w końcu niejako reprezentowałam mojego ojca.

- Ciągle wolny. Zatańczysz? Nie chciałbym przegapić takiej okazji – rzucił nieco rozbawiony. Czym? Nie miałam zielonego pojęcia.

- Właściwie to szłam...

- Tylko jeden taniec. A później cię odprowadzę – poprosił delikatnie.

- No dobrze – zgodziłam się i podałam mu dłoń.

Nathan nakrył ją w swoją i ruszyliśmy w stronę, z której dopiero co przyszłam. Próbowałam zerknąć, czy nie widać gdzieś w pobliżu Mike'a, ale nigdzie na niego nie natrafiłam.

- Miałem nadzieję, że cię tu spotkam. Szkoda, że nie zadzwoniłaś do mnie po naszej randce. – Nathan spoglądał na mnie z góry, co już średnio mi się podobało.

Robił to w taki władczy sposób, a nie zauważyłam tego poprzednim razem.

- Wybacz, byłam bardzo zajęta. Mam mnóstwo pracy. Powinieneś doskonale wiedzieć, o czym mówię – odpowiedziałam, siląc się na obojętny ton.

Tańczyliśmy powoli do utworu Bon Joviego „Please come home for Christmas". Ogólnie zależało mi, by dzisiejszego wieczoru stworzyć nastrój świąt, który udzieliłby się wszystkim zebranym. Prawdę mówiąc – dla mnie to był jeden z najpiękniejszych okresów w ciągu roku, jeśli nie najpiękniejszy.

- Może napijesz się ze mną drinka, kiedy zejdziemy z parkietu? – Nathan najwyraźniej wziął sobie za cel umówić się ze mną podczas trwania przyjęcia.

Czyżby nie wiedział o moim związku z Mike'em?

- Obawiam się, że nie dam rady. Obiecałam tacie, że jeszcze coś sprawdzę, a wolałabym go nie zawieźć. Poza tym, jestem pewna, że Mike zaraz będzie mnie szukał – dodałam, licząc po cichu, że mężczyzna zrozumie aluzję.

- A więc to prawda. – Uśmiech prawnika zgasł, a uścisk na mojej talii zmniejszył się. – Doszły mnie plotki, że Bennett cię usidlił. Szkoda.

- Ja nie narzekam – odparłam radośnie. – Jestem pewna, że gdzieś czeka na ciebie odpowiednia kobieta. Kto wie? Może nawet jest tutaj? – Próbowałam przywrócić mu dobry nastrój.

Nie chciałam być przyczyną czyjegoś smutku, ale też nie mogłam udawać, że z Mike'em nic mnie nie łączyło. Nathan był miłym facetem, ale zdecydowanie nie dla mnie.

- Albo muszę ją odbić – mruknął, a ja aż przystanęłam z wrażenia, słysząc te słowa. – Żartuję, Karen! – Parsknął śmiechem, widząc moją minę. – Przepraszam, nie potrafiłem się oprzeć. Nie jestem typem, który próbuje zniszczyć czyjś związek. Mike miał mnóstwo szczęścia. Jak ci idzie prowadzenie firmy? Bo jeśli tak, jak organizacja tego przyjęcia, to wróżę ci świetlaną przyszłość. – Nathan zmienił temat rozmowy, a ja znów wbiłam się w rytm piosenki.

- Dziękuję. Uwielbiam swoją pracę i cieszę się, że ludzie doceniają moje starania. – Na powrót się rozweseliłam.

- Jest co doceniać. Zadbałaś dosłownie o wszystko. Dziękuję za taniec. Czy mogę cię odprowadzić? – spytał ostrożnie, jakbym zamierzała przywalić mu za to w twarz.

Mimo wszystko był naprawdę uroczym mężczyzną i nawet go polubiłam. Może z czasem moglibyśmy zostać przyjaciółmi.

- Nie widzę problemu. – Skinęłam głową i zeszliśmy z parkietu.

Podążaliśmy przed siebie, aż wreszcie dostrzegłam Mike'a w towarzystwie taty, a także dwóch mężczyzn, których ledwie znałam. Kiedy nasz wzrok się spotkał, w jego oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk.

- Dzień dobry, Tom. – Nathan przywitał się ze swoim szefem, wyciągając dłoń do uścisku.

Ja tymczasem zabrałam swoją z jego ramienia i stanęłam obok Mike'a, który mordował wzrokiem Nathana, a ten w odpowiedzi uśmiechnął się do niego.

- Mike, dawno się nie widzieliśmy. Widzę, że masz u swego boku piękną damę. – Prawnik puścił do mnie oczko i wtedy zauważyłam, jak Michael zacisnął dłonie w pięści.

- Miło, że zauważyłeś – mruknął złowróżbnym tonem.

Mało brakowało, a zbierałabym szczękę z podłogi. Chyba tylko ślepy by nie spostrzegł, że był o mnie zazdrosny. Motylki w brzuchu nagle dały o siebie znać. Pierwszy raz oglądałam Mike'a w takim stanie.

- Nietrudno spostrzec. Pozwolisz, że później jeszcze raz zatańczę z Karen? – Na ustach Nathana zabłąkał się uśmiech.

- Jej powinieneś zadać to pytanie – odpowiedział Mike przez zaciśnięte zęby.

- Karen, mam nadzieję, że dasz się ponownie porwać. Niestety na chwilę obecną muszę was pożegnać. Miło się gawędziło.

- Baw się dobrze, Nathan – wtrącił się Tom. – Wybaczcie mi, ale właśnie zobaczyłem Trevora, a muszę zamienić z nim kilka słów. – Można było odnieść wrażenie, że pragnął zostawić nas samych jak najszybciej.

Gdy odszedł, chwyciłam Mike'a za dłoń, wyczuwając, jaki był niesamowicie spięty. Usłyszałam, jak wciągnął powietrze w płuca. I chociaż imponowała mi jego zazdrość, to nie chciałam, aby źle się czuł.

- Mike? – odezwałam się, lecz minęła chwila, zanim zwrócił na mnie uwagę.

- Tak? – Próbował przywołać uśmiech na twarzy, jednak wyszedł mu kiepski grymas. – Jak ci się tańczyło z Nathanem? – spytał z pozoru spokojnym głosem, ale jego oczy ciskały gromy.

- Dobrze. Co się dzieje? – Zastanawiałam się, czy przyzna się do zazdrości, czy wybuchnie.

- Wszystko jest w porządku. Nie masz ochoty na kieliszek wina? Widziałem w barze nasz ulubiony gatunek.

- Wiesz co? – Nagle stanęłam przed nim, chwytając go za obie dłonie. – Bardzo chętnie. A później to z tobą pójdę na parkiet i nie zejdę z niego wcześniej niż dopiero wtedy, gdy rozbolą mnie nogi – zażartowałam.

- Skąd pewność, że zechcę tak długo tańczyć z tobą? – zapytał odrobinę zadziornie.

- Sądzę, że wolisz tańczyć ze mną, niż oddać mnie komukolwiek innemu. Jeśli nie mam racji, powiedz, że się mylę.

- Czy wspominałem, że czasami za dużo gadasz? – Uniósł brwi, ale z twarzy wreszcie zniknęło napięcie.

- Gdybyś tego nie lubił, już dawno byś mnie zakneblował – odpowiedziałam.

- Niewykluczone, że kiedy wrócimy do domu, właśnie to uczynię.

- To obietnica? – Mrugnęłam okiem do niego, a wtedy Mike uśmiechnął się szeroko.

Właśnie takiego go uwielbiałam.

- Zastanowię się nad tym. Chodźmy już na ten parkiet.

Z Mike'em mogłabym przetańczyć całą noc i nie byłabym zmęczona, jednak miałam również inne obowiązki, więc po kilku tańcach poszłam sprawdzić, czy catering działał tak, jak należało i czy tort zostanie podany o czasie. Michael ruszył w stronę mojego ojca. Chociaż na parkiecie trochę wyluzował, to zdawało mi się, że pod koniec znów był jakiś nieobecny.

Zanim do niego dołączyłam, minęło grubo ponad pół godziny. Tata wyszedł na niewielkie podniesienie, z którego wygłosił krótką przemowę i złożył wszystkim życzenia świąteczne. Kelnerzy roznieśli szampana, więc na koniec wszyscy goście wznieśli świąteczno-noworoczny toast.

- Wyjdziesz ze mną na chwilę? – wyszeptał mi na ucho Mike.

- Teraz? Trwa przyjęcie. – Zarumieniłam się, przeczuwając w myślach, dokąd chciał mnie zaciągnąć.

I chociaż miałam na niego ogromną ochotę, to nie wypadało opuszczać uczestników przyjęcia w trakcie jego trwania.

- Karen! – Mike zaczął chichotać. – Nie zamierzam zdzierać z ciebie kiecki na imprezie. Obiecałem, że to zrobię, kiedy wrócimy do domu. Po prostu potrzebuję pobyć z tobą chwilę na osobności.

- Ale dlaczego? – dopytywałam, gdyż ukochany wzbudził moją ciekawość.

- Zaraz wyniosę cię zwisającą głową przy moim tyłku. Tego chcesz? – zagroził, patrząc mi prosto w oczy, w których pojawiło się rozbawienie, ale także coś, czego nie umiałam nazwać.

- Jeśli to nic ważnego...

- Chodź! – Mike chwycił mnie za dłoń i pociągnął w kierunku wyjścia. – Potrzebujemy naszych płaszczy.

- Po co? – spytałam zdumiona, kiedy najpierw skierowaliśmy kroki w stronę szatni.

- Zobaczysz. – Tylko tyle zdołałam się dowiedzieć.

Przyjęcie odbywało się w jednej z sal ratusza miejskiego, na dachu którego znajdował się przepiękny pokazowy ogród. W wybranych godzinach można było go zwiedzać. Gdy Mike w końcu pociągnął mnie w stronę windy i nacisnął przycisk z numerem jedenaście, gdzie właśnie znajdował się ogród, aż spojrzałam na niego.

- Dlaczego tam jedziemy? I drugie pytanie: czy zdajesz sobie sprawę, że strażnik nas nie wpuści, chociaż jesteśmy gośćmi przyjęcia?

Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, za to Mike uśmiechnął się niezwykle tajemniczo, a po chwili pocałował mnie. Powoli, z niespodziewaną czułością, smakował moje usta, które szybko mu uległy. Przylgnęłam do niego całym ciałem i oderwałam się dopiero wtedy, gdy zauważyłam, że winda stanęła na ostatnim piętrze, a jej drzwi się rozsunęły.

- Musimy wysiąść. – Na szczęście Michael był bardziej przytomny niż ja. – Dobry wieczór – przywitał się ze stróżem, który pilnował wejścia do ogrodu.

- Dobry wieczór, panie Bennett – odpowiedział starszy mężczyzna. – Dobry wieczór, panienko – zwrócił się do mnie.

Zupełnie nie rozumiałam, co tu się działo. Spojrzałam na Mike'a, ale ten poprowadził mnie za sobą. Weszliśmy na teren, który oświetlony nocą, wydawał się niczym z bajki. I może w istocie tak było. Niesamowity widok kontrastował z betonową scenerią otaczającą ratusz. Zachłysnęłam się tym i nawet nie zauważyłam, że Mike zabrał mnie pod sam mur.

- Podoba ci się? – wyszeptał, otaczając mnie od tyłu ramionami.

Poczułam niesamowite ciepło i chociaż temperatura nie nastrajała do wychodzenia na zewnątrz, gdyż wiatr hulał w najlepsze, a śnieg znów zaczął prószyć, to mnie to wcale nie odstraszyło. Wszak Mike był przy mnie. Z nim zniosłabym dosłownie wszystko. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, jak stał mi się bliski przez ostatnie kilka miesięcy naszego związku.

- Jest fantastycznie. Powiedz, przekupiłeś strażnika, żeby pozwolił nam tu wejść? – Ciekawość zżerała mnie od środka.

- Nie wiem, o co mnie oskarżasz – odparł wymijająco. – Podoba ci się? – W jego głosie usłyszałam jakby lekki niepokój.

- Oczywiście. Czyż nie widać tego po mnie? – Przepełniała mnie niczym nie zmącona radość.

- Po prostu wolałem się upewnić. Chciałem, żeby ten wieczór był szczególny. Dla ciebie.

- Dzięki tobie właśnie taki jest. – Stanęłam twarzą przed nim, wpijając się delikatnie w jego usta. – Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Zapamiętam tę chwilę na bardzo długo.

- A co ty na to, by zapamiętać ją na zawsze? – Drżenie w głosie tulącego mnie mężczyzny sprawiło, że przyjrzałam mu się z lekkim niepokojem.

Był zdenerwowany, a ja nie rozumiałam, z jakiego powodu.

- O czym mówisz? – Szukałam odpowiedzi w wyrazie twarzy mężczyzny, który już dawno temu zdobył moje serce.

- Nigdy nie spodziewałem się, że połączy nas coś tak wyjątkowego. – Dobrze wiedziałam, co miał na myśli. – To najpiękniejsza rzecz, jaka tylko mogła mnie spotkać.

- Mike... – Powoli zaczynało do mnie docierać, co usiłował powiedzieć.

Serce rozpoczęło szaleńczy bieg, a w ustach – mimo niesprzyjającej aury – zaschło. Mogłam tylko obserwować, bo mój duch jakby nagle odłączył się od ciała i lewitował ponad nami.

- Czekałem na właściwą kobietę, z którą pragnąłbym spędzić resztę życia i doczekać się gromadki małych Mike'ów. Los postawił cię na mojej drodze tyle lat temu, lecz potrzebowałem sporo czasu, zanim zrozumiałem, kim naprawdę dla mnie jesteś, Karen. – Staliśmy przytuleni, a Mike nie odrywał ode mnie pełnego miłości spojrzenia. – Stałaś się nie tylko moją przyjaciółką i wiem, że lepszej nigdy nie znajdę. Ale przede wszystkim – jesteś miłością mojego życia, a moim marzeniem jest, abyś została moją żoną.

Wtedy Mike puścił mnie i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął małe, kwadratowe pudełeczko obszyte aksamitem. Wstrzymałam oddech, kiedy uklęknął i spojrzał na mnie z dołu.

- Karen Walker, czy zgodzisz się wyjść za mnie?

Musiałam przyznać, że miliony razy zastanawiałam się, jak będzie wyglądała ta chwila, gdy znajdę odpowiedniego kandydata, który zechce mi się oświadczyć. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że zostanie nim Michael. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło, oczy zaszkliły się od łez, które zgromadziły się w kącikach.

- Tak... – Szept był jedynym, co mogło wydostać się z moich ust.

Mike ostrożnie wsunął piękny brylantowy pierścionek na serdeczny palec mojej lewej dłoni, po czym wstał i wreszcie przytulił mnie do siebie. Ujął moją twarz i wtedy po prostu się rozpłakałam.

- Kocham cię, Karen. Nie masz pojęcia, jakim szczęśliwym człowiekiem jestem przy tobie . – Tembr jego głosu wprawił moje ciało w drżenie.

- Ja też cię kocham – odparłam niemal bezdźwięcznie i po prostu pocałowałam Mike'a.

Tak naprawdę był dla mnie uosobieniem deski ratunku. Chociaż w przeszłości często mi docinał, to i tak zawsze mogłam na niego liczyć. Stał się przyjacielem w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Gdy zostaliśmy parą, nie poddał się, kiedy tata z początku nie zaakceptował rodzącego się między nami uczucia. Walczył o nas, wspierał mnie we wszystkim, co robiłam, nie pozwolił dać za wygraną po wpadce na przyjęciu urodzinowym tamtego chłopca. Zawsze obecny w momentach, w których najbardziej go potrzebowałam. Czy mogłabym wymarzyć sobie lepszego faceta od niego? Zdecydowanie nie.

Zatrzęsłam się pod wpływem panującego chłodu, który w końcu na wskroś przeniknął moje ciało.

- Wracamy na przyjęcie – zdecydował Mike, ciągnąc mnie do wyjścia z ogrodu. – Nie chciałbym, żeby moja narzeczona przemarzła na kość.

Narzeczona. Spojrzałam z nieskrywanym zachwytem na twarz ukochanego, który wypowiedział to jedno słowo z taką dumą. Wypełnił moje serce miłością, której nie byłam w stanie ogarnąć.

- Mike, Karen, gdzie byliście? – Ledwo wróciliśmy na salę, a usłyszeliśmy wołanie mojego taty.

Zerknęłam na swojego przyszłego męża, którego twarz jaśniała ze szczęścia. Objął mnie opiekuńczo ramieniem i zaczekał, aż Tom podejdzie do nas. Sama nie potrafiłam nie pokazać po sobie radości, która mnie przepełniała.

- Na spacerze – odpowiedziałam pierwsza.

- I to spacer uwolnił w tobie taką dawkę endorfin? – Przyglądał się mi badawczo, z cieniem uśmiechu na ustach.

- Można tak powiedzieć. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło.

- Proszę, proszę. Gdybym to wcześniej wiedział, wystawiałbym cię na zewnątrz w wózku już w dniu, w którym przyszłaś na świat. – Tata błysnął uśmiechem. – Zgodziła się? – zagadał do Mike'a, a mnie na chwilę zatkało.

Od razu popatrzyłam na swojego partnera, który w najlepsze chichotał pod nosem. Kiedy wróciłam wzrokiem do ojca, ten śmiał się już do rozpuku. Dopiero wtedy zrozumiałam, że on o wszystkim został poinformowany przed faktem.

- Tak. – Mike podniósł do góry moją lewą dłoń, prezentując pierścionek, który w świetle pięknie połyskiwał.

- Moje gratulacje! – Ojciec zrobił krok do przodu i rozpostarł ramiona, czekając, aż w nie wpadnę.

Uczyniłam to bez chwili wahania. Pragnęłam wykrzyczeć całemu światu, co czułam.

- Dziękuję – wyszeptałam, wtulona w klatkę piersiową jedynego mężczyzny poza Michaelem, który miał na mnie jakikolwiek wpływ. – Skąd wiedziałeś? – Podniosłam wzrok, a tata rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu.

- Twój Mike przyszedł dzisiaj do mnie, żeby prosić o błogosławieństwo. Podjęłaś dobrą decyzję, córeczko. – Jego wzrok powiedział mi wszystko, co potrzebowałam wiedzieć i poczułam, że łzy kolejny raz napłynęły mi do oczu. – Chyba nie zamierzasz płakać w taki wieczór? – Zaniepokoił się, niewłaściwie interpretując moje wzruszenie.

- Po prostu jestem taka szczęśliwa, że mam was przy sobie – odparłam drżącym głosem, z trudem hamując wzruszenie.

- I słusznie. Co byś bez nas zrobiła? – Ojciec ucałował mnie w czoło. – Twój narzeczony chyba się za tobą stęsknił – zachichotał, spoglądając na przestępującego z nogi na nogę Michaela.

- Prawdopodobnie masz rację, tatku – westchnęłam radośnie, po czym wróciłam tam, gdzie było mi najlepiej – prosto w ramiona Mike'a.

***

Mike

Miłość zmienia człowieka. Nie mogłem się nie zgodzić z prawdziwością tego stwierdzenia, bo mnie odmieniła w sposób, którego się nie spodziewałem. Z cynicznego faceta, którym niegdyś byłem, stałem się kimś, dla kogo szczęście ukochanej kobiety było najważniejsze. I wcale się tego nie wstydziłem. Ludzie znający mnie w przeszłości i obecnie, nie potrafili nadziwić się mojej przemianie. Nie dbałem o to, co sobie pomyślą. Dla mnie liczyło się tylko to, że Karen zgodziła się zostać moją żoną.

Miałem też rację co do świąt. Niegdyś niezbyt lubiany przeze mnie okres w roku – dla innych magiczny, dla mnie wręcz przeciwnie – przemienił się w radosny czas. Poranek Bożego Narodzenia spędziliśmy w moim domu, a później pojechaliśmy na świąteczny obiad do Toma. Tam czekała na nas prawdziwa uczta, bo Mary postarała się, aby nikt nie wyszedł głodny. Jej też udzielił się nastrój, w którym tkwiliśmy od dnia zaręczyn.

Kiedy zapytałem Karen, gdzie chciałaby spędzić Sylwestra, odpowiedziała, że nieważne dokąd ją zabiorę, bylebyśmy byli razem. Wymyśliłem więc podróż do Nowego Jorku, żeby zobaczyła najpiękniejszy pokaz sztucznych ogni – przynajmniej w moim mniemaniu. Zgodziła się bez wahania, dlatego zarezerwowałem nam lot.

- Kochanie, pospiesz się, bo nie przebijemy się przez korki. Wiesz, jak wygląda droga na lotnisko! – krzyknąłem, upychając w walizce przybory kosmetyczne.

W Nowym Jorku planowaliśmy zostać dwa dni, a później wracaliśmy do Chicago. Po powrocie zamierzałem przedyskutować z Karen temat naszego ślubu. Nie chciałem naciskać, ale pragnąłem ustalić podstawowe rzeczy, na przykład datę.

- Karen! – powtórzyłem, nie słysząc żadnej odpowiedzi. – Karen? – Zmarszczyłem brwi, ale znów odpowiedziała mi cisza.

Ruszyłem w stronę łazienki, chwytając za klamkę. Widok, który zastałem za drzwiami, sprawił, że serce podjechało mi do gardła. Kobieta leżała nieprzytomna na puszystym dywaniku. W mig doskoczyłem do niej, kładąc sobie jej głowę na kolanach.

- Karen? Karen, kochanie, obudź się! – zawołałem, jednak ani drgnęła.

Drżącymi ze zdenerwowania palcami sprawdziłem puls i tętno – na szczęścia oba były wyczuwalne. Niestety nadal pozostawała nieświadoma, a mnie – prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu – zaczął ogarniać paraliżujący strach. Zdusiłem w sobie ogarniające mnie przerażenie i znów delikatnie potrząsnąłem drobnym ciałem mojej narzeczonej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro