Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Co za kurewsko okropne uczucie!

- Przykro mi. Doskonale rozumiem, co czujesz. – Drew starał się mnie pocieszyć. – Trzeba czekać, aż pojawi się dawca i będzie można wykonać przeszczep, na który Karen wyrazi zgodę – poinformował. – Bądźcie dobrej myśli. Twoja narzeczona jest młodą i silną kobietą.

- Muszę coś zrobić – wycedziłem przez zęby, walcząc z emocjami, które chciały przejąć kontrolę nade mną.

- Trwaj przy niej. Ona potrzebuje wsparcia najbliższych osób. Nie masz pojęcia, jakie to w tym wszystkim jest ważne. Jeśli będę miał dla was dobre wieści, natychmiast je przekażę.

Nie odpowiedziałem. Wstałem i podszedłem do drzwi. Pożegnałem się skinieniem głowy i opuściłem gabinet. Miałem wrażenie, jakbym nagle został wsadzony w jakiś koszmar, z którego lada moment się obudzę. Karen, która jeszcze wczoraj wydawała się zdrowa jak ryba, dzisiaj znalazła się na granicy śmierci? Dlaczego? To nie mogła być prawda i nieustannie się modliłem, aby ta cała sytuacja okazała się okrutnym żartem.

Tuż przed salą ukochanej zatrzymałem się, biorąc głęboki wdech. Ona nie zasługiwała na taki los. Była pełną życia kobietą, która miała jeszcze tyle do zrobienia. Gdybym tylko nie zignorował tamtego przeczucia... Zagryzłem wargę niemal do krwi, czując delikatny ból. Jednak ten ból był niczym w porównaniu do tego, który musiała czuć leżąca w pokoju Karen. Zajrzałem przez szybę w drzwiach. Tom mówił coś do niej, a ta kiwała głową. Przymknąłem powieki, czując gromadzące się pod nim łzy.

Wtedy Tom spojrzał w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Karen, widząc, gdzie patrzy jej ojciec, zerknęła w tym samym kierunku. Nacisnąłem więc klamkę i wszedłem do środka.

- Tato. Czy możesz zostawić nas samych?

- Oczywiście. Pójdę po kawę. Przyda się mnie i Mike'owi.

- Dziękuję – odpowiedziała cicho.

Ledwo zostaliśmy sami, a poklepała dłonią miejsce na łóżku. Zająłem je i na powrót przytuliłem ją do siebie. Nie mogłem jej stracić, nie teraz, kiedy zrozumiałem, kim dla mnie była.

- Jak się trzymasz? – Jej dłoń splotła się z moją, jakby to ona próbowała dodać mi sił.

Niemal parsknąłem śmiechem, bo to było do niej takie podobne. Gdy działo się coś złego, Karen wszystkich pocieszała.

- Nie uważasz, że to ja powinienem zadać to pytanie? – Z trudem przywołałem na twarz uśmiech, ale musiałem zrobić to dla narzeczonej.

Potrzebowała nadziei, nie mogłem jej teraz zawieść. Na załamywanie rąk przyjdzie czas, kiedy nikt nie będzie patrzył.

- Nie chcę, żebyś się obwiniał, Mike – westchnęła, wtulając się w moją szeroką pierś. – Tylko mi tu nie kłam. Dobrze cię znam i wiem, o czym pomyślałeś, gdy lekarz powiedział, w jaki sposób objawia się niemy zawał. To nie była twoja wina.

- Posłuchaj mnie. – Uniosłem jej podbródek, aby na mnie spojrzała. – Nie dam ci odejść, rozumiesz? Nie stanie się nic złego, obiecuję. Choćbym miał zaprzedać duszę diabłu, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś dostała nowe serce. Przejdziesz ten przeszczep, rekonwalescencję i wrócisz do domu. Chyba nie chcesz zostawiać Neo na dłużej pod moja opieką? – zadrwiłem, chociaż kosztowało mnie to sporo wysiłku.

- Nie dałabym rady bez ciebie – wyszeptała. – Przytul mnie.

- Wszystko dla ciebie, księżniczko. – Oparłem się o poduszkę, otaczając Karen opieką.

Zacząłem głaskać ją po plecach i nucić pod nosem piosenkę, którą uwielbiała. Zanim się spostrzegłem, dziewczyna zasnęła. Usłyszałem jej unormowany oddech.

- Mike? – Tom wrócił na salę. – Dobrze, że śpi – powiedział ściszonym głosem, patrząc na swoją córkę. – Możemy zamienić słówko?

- Tak. Tylko ją położę.

Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, Tom podał mi kubek z kawą. Gestem wskazał rząd krzeseł pod ścianą, ale to zignorowałem.

- Znajdziemy jej dawcę, Mike. Poruszę wszystkie kontakty i Karen przejdzie ten przeszczep. – Mężczyzna położył swoją dłoń na moim ramieniu w geście wsparcia, chociaż doskonale widziałem, jak jemu samemu było ciężko.

- To moja wina, Tom. To przeze mnie Karen tam leży. – Głową wskazałem na pokój, który znajdował się za moimi plecami. – Gdybym tylko zmusił ją wtedy do wizyty u lekarza... – Głos mi się załamał, bo wreszcie mogłem pozwolić sobie na okazanie przerażenia.

- Nie mogłeś wiedzieć, że to zawał! – W oczach przyjaciela dostrzegłem współczucie.

- Ale mogłem wezwać doktora. Gdyby ją zbadał, od razu zostałoby podjęte leczenie i Karen nie tkwiłaby teraz w szpitalu. – Odstawiłem kubek i usiadłem zdruzgotany na podłodze pod ścianą. – Nigdy sobie nie daruję, jeśli ona... – Nie potrafiłem nawet wypowiedzieć tego słowa na głos.

Słone łzy zaczęły spływać ciurkiem po moich policzkach. Miałem gdzieś, że rozkleiłem się przed ojcem ukochanej. Nie byłem w stanie dłużej udawać, w tym momencie to wykraczało ponad moje siły. Oddałbym własne życie, żeby ją tylko uratować. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Karen odeszła od nas.

- Przepraszam cię, Mike. – Słowa dotarły do moich uszu i aż spojrzałem zdumiony do góry. W moich oczach nadal lśniły łzy.

- Ty mnie? To ja powinienem błagać cię o wybaczenie. Miałem jedno zadanie, chronić Karen, i zawaliłem.

- Przestań! – Tom wyglądał na bardzo poruszonego. – Jesteś dla mojej córki najlepszą opcją. Nikt nigdy nie kochał jej tak, jak ty ją kochasz. Zwątpiłem w ciebie, a teraz jest mi potwornie wstyd. Każdy mężczyzna, z którym kiedykolwiek się spotykała, już dawno dałby nogę, słysząc o jej chorobie. A ty trwasz przy niej i wiem, że zrobisz wszystko, aby przeżyła. Wybacz mi, że byłem wobec ciebie tak bardzo niesprawiedliwy. – Przyjaciel pochylił głowę, okazując swoją skruchę.

Zapatrzyłem się na przygarbioną sylwetkę człowieka, który kochał Karen tak samo, jak ja. Nam obu zależało na tym, żeby dziewczyna dostała szansę na dalsze życie. Wiedziałem, że jeszcze długo będę sobie wyrzucał, iż to przeze mnie Karen wylądowała w tym miejscu, ale też zrozumiałem, że nie mogę poddać się rozpaczy. Musiałem walczyć. Walczyć dla Karen, bo od dzisiaj to był najważniejszy cel w moim życiu.

- Nie chowam urazy. Chroniłeś córkę. Teraz ten obowiązek spoczywa na nas obu. – Wstałem i otarłem resztki łez z policzków.

Wspólnik podniósł na mnie zaskoczony wzrok.

- Też poruszę swoje kontakty. Karen dostanie serce, choćbym miał wyrwać je ze swojej piersi. Pójdę do niej, a ty jedź odpocząć w domu – poprosiłem cicho.

- Zwariowałeś? Nie ruszę się stąd. W domu bym tylko oszalał! – zaprotestował roztrzęsiony.

- Będziesz mi tu potrzebny rano. Wypoczęty! – zaznaczyłem. – Zostanę na noc przy Karen. Proszę, Tom.

- Dobrze – zgodził się niechętnie. – Gdyby coś się działo...

- Dam ci znać. Dobranoc.

- Mike? – Zatrzymał mnie, gdy chciałem już wejść do środka. – Nie miałem racji. Właśnie przy tobie Karen jest szczęśliwa i bezpieczna.

- Dziękuję – odparłem wzruszony jego słowami.

- Do zobaczenia rano. – Tom pożegnał się i oddalił w stronę windy, znajdującej się na końcu korytarza.

Wszedłem do pokoju. Karen spała spokojnie, a ja zamknąłem drzwi za sobą, po czym spojrzałem na nią. Nawet będąc w takim stanie, wyglądała przepięknie. Nie mogłem jej stracić, po prostu nie mogłem.

***

Karen

Obudziłam się nad ranem. Z początku zdezorientowana, dopiero po chwili przypomniałam sobie, gdzie się znajdowałam. Szpital. Moje serce, które było w kiepskim stanie; przeszczep, który okazał się niezbędny, abym mogła dalej żyć. O ile w ogóle czekała na mnie jakaś przyszłość.

Spojrzałam w bok na Mike'a, który zasnął przy mnie. Został na noc, za co byłam mu wdzięczna. Taty nigdzie nie dostrzegłam; musiał więc pojechać do domu. To dobrze. Nie chciałam, żeby męczył się w szpitalu. Widziałam przecież, jak przyjął wiadomość o mojej chorobie. Widziałam też, jak Mike ją przyjął. Obwiniał się, chociaż niczym nie zawinił. Nikt nie mógł przewidzieć, co się wydarzy, a przecież to ja zbagatelizowałam stan swojego zdrowia. Często byłam przemęczona, do tego doszły te zawroty głowy i omdlenia. Z racji swojego wieku nie przypuszczałam, że cokolwiek mogłoby mi się stać. W jak błędnym przekonaniu żyłam, rozeznałam się dopiero wczoraj. Nie byłam niepokonana. Ale też nie zamierzałam poddać się bez walki.

Chociaż początkowo ogarnął mnie szok i przerażenie, to w końcu opanowałam emocje i zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Chciałam żyć. Pragnęłam poznać świat, dowiedzieć się jeszcze tylu rzeczy, które mnie interesowały. A przede wszystkim – nie zamierzałam rozstawać się z Mike'em. Oprócz taty, był dla mnie najważniejszym mężczyzną na świecie. To dzięki niemu czułam się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Cytat z przysięgi małżeńskiej „ ... i żyli długo i szczęśliwie... „ pragnęłam wprowadzić w życie. Marzyłam o stworzeniu rodziny, o pozostaniu matką, bo przecież Mike wspominał o byciu ojcem. Miałam o co walczyć.

- Karen? – Nie wiedziałam, kiedy się obudził, ale właśnie przyglądał mi się badawczo. – Coś nie tak? – brzmiał na zaniepokojonego.

- Nie. Obudziłam cię? – Pogładziłam go po pokrytym kilkudniowym zarostem policzku.

- Nie. Jak się czujesz? – Jeszcze raz omiótł moją twarz spojrzeniem, szukając na niej oznak gorszego samopoczucia.

- Dobrze – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Chciałabym, żebyś pojechał do domu i odpoczął. Jesteś zmęczony. Jak długo spałeś?

- To ja powinienem zadbać o ciebie, a nie na odwrót – wystąpił z protestem. – Poradzę sobie.

Uparty jak zwykle. Gdy coś postanowił, nie było na niego sposobu. Pod tym względem przypominał mi ojca. Zapomniał tylko, że upartość odziedziczyłam po Tomie.

Godzinę później w szpitalu zjawił się tata. Gołym okiem było widać, że tej nocy nie zmrużył oka, ale i tak wyglądał lepiej niż Mike. Z pomocą staruszka ubłagałam Bennetta, żeby zostawił mnie na kilka godzin. Musiałam obiecać, że pozwolę mu spędzić w szpitalu kolejną noc. Tę sylwestrową, podczas której planowaliśmy obejrzeć fajerwerki w Nowym Jorku. Życie było bardzo przewrotne.

Podczas nieobecności Michaela, Tom nie wyszedł ode mnie nawet na minutę. A kiedy Mike wrócił, obaj starali się, żebym się uśmiechała i nie myślała o tym, co przyniesie przyszłość. W pewnym momencie złapałam się na tym, że wyglądamy niczym normalna rodzina, nad którą nie ciążył wyrok śmierci wobec jednego z jej członków.

Wszystko, co do tej pory uznałam za pewnik, nagle zaczęło się oddalać. Niczego nie mogłam zaplanować. Ale jedno wiedziałam na pewno – nie poddam się bez walki, choćby miała to być ostatnia rzecz w moim życiu.

Gdy Drew przyszedł z wizytą, poprosiłam, by Mike i tata zostawili mnie z nim samą. Chciałam go o wszystko zapytać, lecz bez ich udziału, na spokojnie. Mike oponował, lecz oznajmiłam, że potrzebuję spokojnej i rzeczowej rozmowy z lekarzem. Bennet zgodził się z wyraźnym oporem, jednak ostatecznie wyszedł.

- Jak się czujesz, Karen? Widzę, że twoi panowie nie opuszczają cię na krok. – Drew starał się dodać mi otuchy w tych trudnych chwilach.

- Nie sądziłam, że będą tacy nadopiekuńczy – zażartowałam, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.

W ten sposób broniłam się przed tym, co mnie najbardziej przerażało. Byłam uparta i waleczna, ale to nie znaczyło, że się nie bałam. Bałam i to jak cholera, lecz nie mogłam okazać strachu przed najbliższymi. Im bez tego było wystarczająco ciężko.

- Przepraszam, że nie mogłem przekazać ci lepszych wieści. Na szczęście nic nie jest przesądzone. Intensywnie poszukujemy dawcy. Możemy znaleźć go w każdej chwili – wyjaśnił spokojnie.

- A jeśli nie? Ile zostało mi czasu?

- Tego nikt nie wie. – Mężczyzna wzruszył ramionami. Doceniałam fakt, że był ze mną szczery. Potrzebowałam prawdy, nie złudnych obietnic. – Na razie twój stan jest stabilny. Monitorujemy cię i nie dzieje się nic złego. Niestety serce może w każdej chwili odmówić posłuszeństwa. Dlatego należy skupić się na znalezieniu nowego organu. To nasz najważniejszy cel.

- Powiedzmy, że się uda. – Kurczowo trzymałam się optymistycznej wersji. W pesymistycznej czekała na mnie nicość. – Jak wygląda sam zabieg przeszczepu i co mnie po nim czeka? – Musiałam się tego dowiedzieć, bo wolałam przygotować się na nowe życie, jeśli dostałabym na nie szansę.

- Operacja potrwa kilka godzin. Nie będę tłumaczył szczegółowo poszczególnych etapów, ale lekarze, którzy ją poprowadzą, wytną twoje chore serce i wszyją nowe, łącząc ze sobą przedsionki lub kikuty analogicznych naczyń. Po samym zabiegu, jeśli nie pojawią się żadne komplikacje, spędzisz w szpitalu od tygodnia do dwóch, a nawet dłużej. Wszystko zależy od powodzenia zabiegu, twojego stanu i akceptacji narządu. Będą ci podawane leki immunosupresyjne. W naszym kraju jest wiele świetnych klinik, które zajmują się takimi operacjami. Jeśli zechcesz, poszukam jakiejś dla ciebie.

- Byłabym wdzięczna. A dalej? Załóżmy, że opuszczę szpital w dobrym stanie... – Powtarzałam sobie w duchu, że na pewno się uda.

- Przez pierwszy rok trzeba bardzo uważać. Czeka cię mnóstwo wyrzeczeń, Karen. Wiem, że to nie jest to, czego spodziewałaś się od życia w swoim wieku, ale żeby żyć, należy zrezygnować z wielu rzeczy.

- Na przykład? – Do tej pory nawet o tym nie pomyślałam, aczkolwiek doskonale rozumiałam, że musiałam diametralnie zmienić swój tryb życia, jeśli przeszczep by się przyjął.

- Do końca życia będziesz zmuszona zażywać leki, które powodują, że ciało nie odrzuci nowego serca. Niestety doprowadzają też do tego, że twój układ odpornościowy ulega znacznemu osłabieniu. Zwykły katar stanowi śmiertelne zagrożenie. Wiem, jak nieprawdopodobnie to brzmi, jednak taka jest prawda. Czekają cię częste wizyty kontrolne, mające na celu sprawdzenie, co dzieje się z przeszczepionym organem.

- A dzieci? Czy w przyszłości mogłabym zostać matką, gdybym przeszła przez to wszystko? – zadałam najbardziej dręczące mnie pytanie.

W napięciu czekałam na odpowiedź. Ledwie kilka dni temu planowałam przyszłość z Mike'em, nasz ślub i życie po nim, a teraz...

- Wszystko zależy od tego, jak twoje serce zachowa się przez pierwszy rok. Niektóre kobiety decydują się na ciążę, chociaż nie ukrywam, że to spore ryzyko – powiedział szczerze Drew. – Musiałabyś znajdować się pod stałą kontrolą wielu lekarzy.

- Czy niebezpieczeństwo, że nie przeżyję porodu, jest bardzo duże? – spytałam nieco zdławionym głosem.

- Nie rodziłabyś naturalnie, to za duże obciążenie dla serca. Ale takie zagrożenie zawsze istnieje. Co prawda nieduże, jednak nie mógłbym o nim nie wspomnieć.

- Dziękuję. – Nie potrzebowałam więcej wiedzieć. – Czy pozwolisz mi zostać teraz samej?

- Oczywiście. Jeśli zechcesz zadać jeszcze jakieś pytania, chętnie na nie odpowiem. A póki co, odpoczywaj. – Drew położył mi dłoń na ramieniu. – Do zobaczenia, Karen.

Nie nacieszyłam się samotnością. Mike i tata weszli do sali kilka minut po wyjściu doktora. Najwyraźniej zatrzymali go na korytarzu na krótką rozmowę.

- Potrzebujesz czegoś? – zapytał Tom. – Wybieram się do domu, zajrzę do ciebie wieczorem.

- Dzięki, tatku. Niczego mi nie brakuje. Wyściskaj ode mnie Mary i Neo. – Tęskniłam za sierściuchem, jak Michael lubił go nazywać. Niestety w obecnej sytuacji nie było cienia szansy, żebym go zobaczyła.

- Oczywiście. Wrócę niebawem. – Krótki buziak w policzek i ojciec zniknął.

- Jak rozmowa z Drew? – zapytał Mike, tuląc mnie do siebie.

- Pytałam go o sprawy związane z przeszczepem. Wolałabym się przygotować, jeśli znajdą dla mnie serce – odpowiedziałam ogólnikowo, unikając wzroku narzeczonego.

- Nie jeśli, tylko kiedy. A to nastąpi wkrótce! Nie wolno ci inaczej myśleć! – Mike nie zdołał ukryć przerażenia.

- Dobrze – zgodziłam się potulnie, aby go dalej nie denerwować.

To przeze mnie było mu tak ciężko. To moja choroba zniszczyła nasze plany, marzenia, które zamierzaliśmy spełniać we dwójkę. Zachciało mi się płakać, ale zagryzłam dolną wargę, żeby nie pokazać swojej słabości. Jeszcze do niedawna uważałam się za szczęściarę; świat leżał u mych stóp, a teraz wszystko wywróciło się do góry nogami. Nie miałam pojęcia, czy jeśli wkrótce zasnę, to później zdołam się obudzić. Nie wiedziałam, jak długo będzie mi dane oglądać twarz narzeczonego czy ojca.

Pragnęłam ulżyć im w bólu. Bałam się tego, co nastąpi, jeśli nie przeżyję. Tylko jak mogłam ich uchronić?

Kolejne dni upływały podobnie. Nieustanne badania, wizyty lekarskie, niespokojna wymiana spojrzeń między Mike'em a tatą. Ból, który za każdym razem widziałam na twarzy partnera, powoli mnie wykańczał. Wykańczał też jego, a ja w żaden sposób nie mogłam pomóc. Ten silny mężczyzna, który zawsze był moją podporą, gotów do największych poświęceń, został narażony na cierpienie. Nie skarżył się na swój los, ale nie wiedziałam, co dalej będzie z nami. Przecież zamierzał zostać ojcem, mieliśmy założyć rodzinę, podróżować. Może i by się udało, jednak nikt nie potrafił dać mi stuprocentowej gwarancji. Jak więc mogłam pozwolić, żeby Mike stracił to wszystko przez moją chorobę? Nigdy bym sobie tego nie darowała.

Dlatego musiałam podjąć pewne decyzje. Decyzje, które z pewnością przysporzą nam wkrótce obojgu jeszcze więcej cierpienia, ale za które Mike w przyszłości mi podziękuje.

- Karen, czy coś się dzieje? – Stanął w drzwiach mojego pokoju, trzymając w rękach kolejny bukiet kwiatów.

W każdy możliwy sposób starał się poprawić mój nastrój, wlać we mnie nadzieję, że czekała mnie obiecująca przyszłość. Ostatnio dużo czytał o przeszczepach i co chwilę pokazywał jakiś artykuł mówiący o osobach, którym świetnie się powodziło po takim zabiegu. Nie zdawał sobie sprawy, jak bolało mnie patrzenie na niego, kiedy słyszałam nadzieję w jego głosie.

- Nie – odpowiedziałam krótko.

Wzięłam głęboki oddech, zbierając się na odwagę, żeby postąpić właściwie. Dla dobra stojącego przede mną mężczyzny.

- Może jesteś głodna? Kupię coś w stołówce. Widziałem przez witrynę twoją ulubioną sałatkę. – Boże, on byłby w stanie ściągnąć dla mnie gwiazdkę z nieba, gdyby tylko miał taką możliwość. Nie sądziłam, że to wszystko będzie takie trudne.

- Przestań. – Mój głos, cichy, ale stanowczy, przykuł jego uwagę. – Do cholery jasnej, przestań! – syknęłam.

- O co chodzi? – zadał pytanie tak zaskoczonym tonem, że z trudem powstrzymałam się od zaniechania czekającego mnie zadania.

- O to, że mam dość tego skakania wokół mnie. O to, że mam dość udawania, że ten związek jest prawdziwy. – Ciężko mi było patrzeć mu w oczy i mówić te okropne rzeczy.

- Słucham? – Mike wyglądał, jakby dostał ode mnie w twarz. – O czym ty mówisz? Przecież nasz związek jest...

- Stop! – Podniosłam dłoń w geście nakazującym milczenie. – Owszem, przez pewien czas sama tak myślałam, ale dotarła do mnie prawda. Tacy mężczyźni, jak ty, nigdy się nie zmienią. Już na zawsze pozostaniesz tym Mike'em Bennettem, który po kilku miesiącach związku nudzi się kolejną kobietą.

- Karen, to totalne bzdury. Dobrze wiesz, że zależy mi na tobie! – Ukochany wreszcie postanowił odeprzeć werbalny atak. – Nie rozumiem, co się z tobą dzieje, lecz nie masz podstaw, żeby we mnie wątpić.

- Doprawdy? – spytałam odrobinę kpiącym tonem.

W myślach powtarzałam sobie, że nie mam innego wyjścia, że muszę to zrobić, aby uchronić narzeczonego przed czymś znacznie gorszym – przyszłością z kobietą, która prawdopodobnie nie da mu tego, na co zasłużył.

- A wszystkie twoje poprzednie relacje? Te, które z początku tak wiele dla ciebie znaczyły, a które prędzej czy później kończyły się w taki sam sposób? Każdy, bez jednego wyjątku? – cedziłam przez zaciśnięte zęby.

- Co w ciebie wstąpiło? – Mike nie wytrzymał i odrobinę podniósł głos.

Dokładnie na tym mi zależało.

- Nic, poza tym, że w końcu zrozumiałam, do czego to wszystko prowadzi. Nie chcę być jedną z wielu, Mike. Nie zamierzam nią zostać. Dlatego zakończę tę farsę. – Gula, która urosła mi w gardle, była niemal nie do przełknięcia.

- Uspokój się. Porozmawiajmy, Karen. Jesteś chora i ...

- Nie mieszaj w to mojej choroby. Wiem, co robię, nie jestem obłąkana. Nie będę z tobą ani dnia dłużej. To ponad moje siły – dodałam.

Raniłam go, raniłam świadomie. Wyglądał tak, jakbym odebrała mu coś cennego. Siebie. Zabierałam mu siebie, aby ocalić jego świetlaną przyszłość. Niestety nie widziałam innego sposobu, by uchronić Mike'a.

- Chcesz ze mną zerwać? – Przyglądał mi się z niedowierzaniem, jakby ta rozmowa miała okazać się ponurym żartem. – Potrzebujesz mnie, a ja...

- Nie potrzebuję! – zaprzeczyłam. – Przez pewien czas wydawało się, że coś nas łączy, ale żyłam w błędnym przekonaniu. Przepraszam, jeśli dałam ci nadzieję na coś więcej.

- To nie dzieje się naprawdę – wycharczał Mike, ale jakby bardziej do siebie, łapiąc się za głowę. – Wiem, jak jest ci ciężko...

- Możesz przestać? – Starałam się brzmieć na poirytowaną, a nie zrozpaczoną. – Nie chcę tego dalej ciągnąć. Po prostu cię nie kocham – rzuciłam, zagryzając wargę niemal do krwi.

Jeśli w tym momencie czegoś bardzo pragnęłam, to jedynie własnej śmierci. Kiedy spojrzałam na twarz Bennetta, w mig pojęłam, że nie zapomnę jej wyrazu do końca swojego życia.

Mike opuścił głowę, jakby dotarło do niego, że między nami wszystko zostało skończone. Boleśnie i niespodziewanie. Powoli ruszył do drzwi, a ja wstrzymałam oddech. Udało się! Dostałam to, czego chciałam. I wtedy zerknęłam na swoją dłoń, na której wciąż tkwił pierścionek zaręczynowy.

- Zaczekaj – zawołałam, gdy złapał za klamkę.

Odwrócił się powoli, z nikłą nadzieją w oczach. Jego twarz była ściągnięta w bólu.

- Pierścionek. – Zdjęłam biżuterię z palca i położyłam ją na dłoni, wyciągając w kierunku człowieka, którego kochałam ponad życie.

Jeśli wcześniej zdołałam zadać mu głęboką ranę, to właśnie posypałam ją solą. Szok, niedowierzanie, cierpienie malujące się na jego obliczu, to wszystko miałam zapamiętać po kres swego istnienia.

- Zachowaj go – odpowiedział łamiącym się głosem.

Wyszedł pospiesznie na korytarz. Przez szybę w drzwiach dostrzegłam, jak chwycił się za głowę, jak jego plecy się zgarbiły. W końcu zniknął mi z oczu, a ja pozwoliłam łzom popłynąć po policzkach.

***

Mike

Już wiedziałem, jak czuje się człowiek, który stracił wszystko, co najważniejsze. Ja straciłem miłość kobiety, która stanowiła centrum mojego wszechświata. I nie miałem pojęcia, jak do tego doszło. Nie pamiętałem, jak wyszedłem z jej sali, jak opuściłem szpital. Po prostu kroczyłem przed siebie. Na szczęście nie wsiadłem za kierownicę samochodu. Niechybnie spowodowałbym wypadek i jeszcze kogoś zabił. Chyba że to ja padłbym ofiarą – wtedy nie byłoby żadnej tragedii.

Złapałem taksówkę i kazałem się wozić bez celu. Dopiero, kiedy przez szybę dostrzegłem neon pobliskiego baru, poprosiłem kierowcę, aby się zatrzymał. Wszedłem do lokalu, by nad kilkoma drinkami poukładać sobie w głowie dzisiejsze wydarzenia. Chociaż co tu było do układania? Karma wróciła do mnie w pełnej krasie. Zazwyczaj to ja zostawiałem na lodzie dziewczyny, z którymi się spotykałem. Aż nagle znalazłem się na ich miejscu.

Powrotu z baru również nie pamiętałem. Film urwał mi się gdzieś pomiędzy szóstą a siódmą podwójną szkocką. Obudziłem się w swoim domu, w pełnym rynsztunku, na kanapie. Do łóżka nie dotarłem. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, światło raziło, a ciało zdrętwiało do tego stopnia, że bałem się wykonać choćby najmniejszy ruch.

Dwie godziny później, po prysznicu i ogarnięciu się, zlokalizowałem komórkę. Miałem mnóstwo nieodebranych połączeń od Toma, począwszy od wczorajszego wieczoru, skończywszy na dzisiejszym przedpołudniu. Z początku planowałem je zignorować, ale przecież Tom był moim przyjacielem, wspólnikiem i ojcem kobiety, przy której zostało moje serce. Na myśl o niej poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że to się naprawdę stało.

- Tom? O co chodzi? – spytałem ochrypłym po wczorajszej libacji głosem. – Dopiero sprawdziłem telefon i zobaczyłem, że wydzwaniałeś.

- Do jasnej cholery, Mike! – wrzasnął do słuchawki Walker, powodując tym samym eksplozję bólu w mojej głowie. – Możesz mi wyjaśnić, co tu się wyprawia? Wróciłem wczoraj wieczorem do szpitala, a ciebie nie było przy Karen. Ona milczy jak zaklęta, powtarzając w kółko, że się rozstaliście.

- To prawda – potwierdziłem, siląc się na spokój.

Na samą myśl kuliłem się pod wpływem psychicznego bólu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek tak boleśnie przeżyję rozstanie z jakąkolwiek partnerką. Ale Karen nie była zwykłą kobietą. Była miłością mojego życia, a ja ją straciłem. A może tak naprawdę nigdy jej nie miałem?

- I mówisz o tym z takim spokojem? O co chodzi, Mike?

- Jak ona się czuje? – Nie potrafiłem się powstrzymać. Nie umiałem przestać się martwić.

- Może zechcesz się osobiście o tym przekonać? – odparł Tom. – Mike, proszę cię, przyjedź. Chcę z tobą porozmawiać.

- To nie jest najlepszy pomysł. Karen nie życzy sobie mojej obecności. – Nawet mówienie o tym było tak trudne, że słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.

- Karen nie jest teraz sobą. – Tom postanowił bronić jedynej córki, czemu absolutnie się nie dziwiłem. – Mimo to uważam, że możecie sobie wszystko wyjaśnić. Błagam cię! Porozmawiaj z nią jeszcze raz.

- Tom... – głos mi zadrżał, ale odchrząknąłem – wiesz, że zrobiłbym dla ciebie niemal wszystko, lecz nie proś mnie o to, bym stanął przed nią i znów musiał patrzeć, jak obojętnie mówi o naszym związku. Nie wiem... nie wiem, co wczoraj zaszło.

- Więc tym bardziej należy to ponownie przedyskutować, nie uważasz?

Wiedziałem, że Tom martwił się o mnie. Zrozumiałe, zwłaszcza po tym, kiedy doszliśmy do porozumienia, a ja przestałem jawić mu się jako ktoś, kto mógłby skrzywdzić Karen. O ironio, było zupełnie na odwrót, bo to ona zraniła mnie swoim odejściem. Wydawać by się mogło, że jej choroba tylko nas zespoli, bo wprost nie wyobrażałem sobie, że byłbym w stanie zostawić ją w takiej chwili. Tymczasem to ona nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Nie rozumiałem tego, jej nagłego wycofania się.

- Mike? Mike, odezwij się! – Krzyki Toma pozwoliły mi wrócić do rzeczywistości.

- Dobrze, możemy pomówić. Ale na osobności – zastrzegłem natychmiast.

- Masz moje słowo. Czekam na ciebie – pożegnał się krótko i rozłączył.

Naprawdę nie miałem ochoty na wizytę w szpitalu, a jednocześnie marzyłem, żeby zobaczyć Karen, choćby przez kilka minut. Tęskniłem za nią tak bardzo, że aż odczuwałem ból w klatce piersiowej. Ostatecznie zadzwoniłem po taksówkę. Gdy zajechałem przed ogromny budynek, moje serce zabiło cholernie mocno. Zrobiłbym wszystko, żeby tylko pomóc ukochanej kobiecie, a także zmienić jej decyzję odnośnie wspólnej przyszłości. Nie wyobrażałem sobie bez niej dalszego życia. Bo jakie mnie ono czekała, jeśli nie będzie przy mnie Karen? Planowaliśmy ślub, rodzinę, a teraz to wszystko rozwiało się niczym mgła i to nie tylko w obliczu choroby, chociaż gorąco wierzyłem, że znajdą dla niej dawcę, dzięki czemu zyskałaby szansę na jeszcze długie i wspaniałe lata.

Ku mojej uldze, Tom stał na korytarzu przed salą, w której leżała jego córka. Podszedłem do niego z duszą na ramieniu, wiedząc, że za drzwiami znajdowała się Karen. Gdy wspólnik mnie zauważył, uśmiechnął się słabo i ruszył w moim kierunku.

- Wyglądasz, jakby przejechał cię tir – skomentował mój wygląd i widoczne samopoczucie.

- Może to byłoby jakieś rozwiązanie – burknąłem, a wtedy w oczach przyjaciela dostrzegłem budzący się gniew.

- Nie wiem, co waszej dwójce strzeliło do głowy! – warknął, napinając całe ciało. – Moja córka powtarza jak zacięta katarynka, że nie chce cię widzieć i nie było wam pisane być razem. Twierdzi, że wasz związek był pomyłką! Ty prezentujesz się tak, jakbyś nie myślał o niczym innym, jak o skończeniu ze sobą. Najchętniej zamknąłbym was razem, aż odzyskalibyście rozum.

- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? – zapytałem, nie mogąc tego dłużej słuchać.

I tak czułem się już wyjątkowo podle, a słowa Toma nie dodawały mi otuchy. Jakby cokolwiek mogło ją dodać, prychnąłem w myślach.

- Bo jeśli tak, to chciałbym jeszcze porozmawiać z Drew.

- Dlaczego, Mike? – Tom świdrował mnie spojrzeniem. – Dlaczego próbujesz jej pomóc, skoro cię zostawiła?

- Naprawdę o to pytasz? – żachnąłem się. – Zależy mi na niej, ale do niczego jej nie zmuszę. Ty też nie próbuj, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Zajmij się nią, skoro ja nie mogę już dłużej tego robić – dokończyłem z trudem, ledwo panując nad wybuchem emocji.

- Mike? – Tom zatrzymał mnie, kiedy zamierzałem oddalić się w przeciwną stronę. – Odzywaj się do mnie, proszę. Nie chcę się zamartwiać jeszcze o ciebie.


----------------------------------------------------------------------------------------------

Tylko mnie, proszę, nie bijcie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro