Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie odpowiedziałem, nie byłem w stanie. W gardle urosła mi wielka gula, która uniemożliwiła wysławianie się. Zatrzymałem się na moment, po czym spojrzałem przez ramię. Skinąłem głową. Odszedłem, nim Tom zdążył coś jeszcze powiedzieć. 

Drew znalazłem na korytarzu piętro niżej, rozmawiał z innym lekarzem. Ledwo mnie zobaczył, a pospiesznie zakończył konwersację i podszedł do mnie. Współczucie, które u niego dostrzegłem, sprawiło, że miałem ochotę krzyczeć. Dlaczego wszyscy patrzyli na mnie, jak na ofiarę losu? 

Bo tak wyglądasz, Mike. 

Udało mi się zachować względny spokój, przynajmniej na zewnątrz, bo wewnątrz mnie szalała burza. Burza, która pochłaniała mnie doszczętnie. 

Możemy zamienić kilka słów? – zasięgnąłem języka i wziąłem głęboki wdech. 

Oczywiście. Zapraszam do mojego gabinetu. 

W milczeniu skierowaliśmy się w stronę pokoju, który zajmował Drew. Weszliśmy do środka, a on wskazał mi krzesło. 

O czym chciałeś rozmawiać? – zapytał, chociaż byłem pewien, że się domyślał tematu tej dyskusji. 

O Karen. O jej przeszczepie – odparłem, wycierając spocone dłonie o spodnie. 

Wciąż nie mamy serca, Mike. Musimy znaleźć też klinikę, która podejmie się tego zabiegu. Doradzałbym Cleveland Clinic w stanie Ohio.

Wiem, że jeszcze nie ma dawcy, ale nie o tym chciałem mówić. Dokładnie w wymienionej przez ciebie klinice pracuje mój dobry znajomy. Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem, to wszystko chyba przez stres – mówiłem jak nakręcony, wyrzucając sobie jednocześnie, że zapomniałem o Marku i o tym, że był kardiologiem w tamtejszym szpitalu.

Czy mógłbyś załatwić w nim pobyt dla swojej narzeczonej? – Drew najwyraźniej nie miał pojęcia o tym, co zaszło między mną a Karen. Bo niby skąd? 

Karen… Tak, myślę, że tak – odpowiedziałem po chwili. – Najpierw muszę skontaktować się z Markiem, ale zrobię wszystko, żeby ją przyjął. Miałaby tam najlepszą opiekę… Przepraszam. Nie chciałem zasugerować, że tutaj jej nie dostaje. 

Daj spokój, Mike. – Drew uśmiechnął się ciepło. – Nie gniewam się. Nasz szpital nie może równać się z najlepszą kliniką kardiologiczną w całych Stanach Zjednoczonych. Karen znalazłaby się pod dozorem specjalistów w tej dziedzinie. I z pewnością szybciej znaleźliby dla niej dawcę niż tutaj.

Zaraz zadzwonię i o wszystkim cię powiadomię. A jeśli to się uda, wtedy porozmawiasz z Karen i Tomem. 

Ja? – Czoło Drew przecięły poziome zmarszczki. 

Tak. Karen nie zechce ze mną mówić – wyjaśniłem, nie dodając nic więcej. – Opłacę cały pobyt i leczenie, ale proszę cię o dyskrecję, żeby ona nie wiedziała, że za tym stoję. Nie wiem, w jaki sposób by to przyjęła. 

Rozumiem – powiedział cichym głosem, chociaż po jego minie spostrzegłem, że wcale nie rozumiał. – W takim razie działaj. Czekam na wszelkie informacje. 

Pożegnaliśmy się i wyszedłem na korytarz. Miałem zadanie do wykonania. To było nie do pomyślenia, lecz niczego bardziej nie pragnąłem, niż pomóc Karen. Musiała żyć, choćbym miał sprzedać diabłu własną duszę. Nie potrafiłem jej nienawidzić, czy o niej zapomnieć. Zależało mi na niej, jak na nikim innym na świecie, chociaż nie mogliśmy być razem. 

W krótkim czasie skontaktowałem się z Markiem, któremu w skrócie przedstawiłem sytuację córki przyjaciela. Dość długo dyskutowaliśmy nad wieloma sprawami, ale ustaliśmy, że pacjentka powinna zjawić się tam jak najwcześniej. Poprosiłem go o telefon do Drew, aby dogadali szczegóły, na których ja się nie znałem. 

Po tej rozmowie ruszyła lawina działań. Drew – zgodnie z moją prośbą – poruszył temat wyjazdu z Karen i Tomem, nie wspominając dziewczynie, kto za nim stał. Bałem się, że Karen odmówiłaby, chociaż to była dla niej najlepsza szansa. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Rozpoczęły się przygotowania do przewiezienia chorej. 

Przez pierwsze dwa dni starałem się trzymać z daleka od szpitalnej sali ukochanej, mimo że bardzo pragnąłem zobaczyć ją choćby przez chwilę. W końcu nie wytrzymałem. Obiecałem sobie, że tylko zajrzę przez szybę w drzwiach, jeśli w pobliżu nie zastanę Toma. Wolałem nie zostać przyłapany na gorącym uczynku, nie potrzebowałem jego współczucia. Niczyjego współczucia nie potrzebowałem.

Przed pokojem było pusto. Szedłem korytarzem z duszą na ramieniu. Od rozstania nie mogłem spać ani przestać myśleć o Karen. Tęskniłem za jej obecnością, uśmiechem, spojrzeniem ciemnych oczu. A później przypominałem sobie, co wyrzuciła z siebie przy ostatniej rozmowie i moje serce rozdzielał ból tak straszny, że obawiałem się, iż pęknie. 

Stanąłem przed drzwiami i ostrożnie zerknąłem do środka. Ku mojemu zaskoczeniu nie dostrzegłem nigdzie Toma. Pewnie wyszedł na chwilę, więc nie miałem zbyt wiele czasu. 

Karen spała. Wyglądała tak niewinnie i spokojnie na łóżku. Niestety nie dało się nie zauważyć śladów, które choroba zdążyła już poczynić. Jej twarz zmizerniała, reszta ciała również. Cienie pod oczami pogłębiły się, co bardzo mi się nie podobało. Zaczynała przypominać przegłodzoną modelkę, a nie dziewczynę, którą do niedawna była. 

Przymknąłem powieki, czując wzbierające się pod nimi łzy. Nie potrafiłem na nią patrzeć obojętnie, nigdy nie będę potrafił. A teraz doszło jeszcze to, że nie mogłem przy niej być, że karmiłem się jej widokiem po kryjomu niczym złodziej. 

Miałem nadzieję, że się pojawisz. – Usłyszałem tuż za sobą i znieruchomiałem. 

Tom. Straciłem czujność i dałem się przyłapać. Westchnąłem w duchu, odwracając się powoli. 

Witaj – przywitałem się krótko. – Przechodziłem obok i…

Nie musisz mnie okłamywać. Chcesz wejść do środka? – zaproponował. 

Marzyłem o tym. Ale nie mogłem. Nie sądziłem, żeby była narzeczona ucieszyła się z mojej wizyty. Pokręciłem przecząco głową. 

Nie. Wracam do firmy, ktoś powinien zajmować się interesami. – W zasadzie pierwszy raz, odkąd Karen wylądowała w szpitalu, pomyślałem o biznesie, który razem prowadziliśmy. 

Tak naprawdę wcale nie chciałem tam siedzieć, ale z drugiej strony praca byłaby w stanie pomóc mi nie zwariować. Tutaj wolałem nie przebywać, a też nie miałem zamiaru pałętać się po domu jak cień i czekać  na coś, co nigdy nie nastąpi. 

Pieprzysz, Mike! Przynajmniej byś nie okłamywał samego siebie – parsknął poirytowany moimi słowami Tom. – Nie zamierzam prawić ci morałów. Jestem ci winien podziękowania. – Spojrzenie Walkera natychmiast złagodniało. 

Niczego nie jesteś mi winien – odpowiedziałem niedbale.  

A właśnie, że tak! – Nie ustępował. – Załatwiłeś Karen pobyt w najlepszej klinice kardiologicznej. Wiem, że nadal ci na niej zależy, inaczej nie zrobiłbyś czegoś takiego. Nie przerywaj mi – uniósł rękę, kiedy chciałem się odezwać – teraz ja mówię. Nie potrzebuję twojego potwierdzenia. Nigdy tego nie zapomnę. Oddam ci pieniądze…

Nie! – Wezbrał we mnie gniew. – Nie zrobiłem tego dla poklasku ani po to, byś mi za cokolwiek zwracał! Zadbaj o nią, bo ja nie mogę tego zrobić. – Te słowa z trudem przeszły mi przez gardło. 

Będę cię o wszystkim informował – obiecał przyjaciel. – Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym, żeby to wszystko inaczej się poukładało. 

Do zobaczenia, Tom. – Zabrakło mi sił na dalszą rozmowę. – Nie martw się o firmę, zajmę się nią pod twoją nieobecność. 

Mike? – Tom spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. 

Kurwa, nie pomagał mi! 

Tak? – Starałem się nadać swemu głosu obojętność. 

Uważaj na siebie. Obiecaj mi to – poprosił. 

Otworzyłem usta, aby coś odpowiedzieć, ale postanowiłem milczeć. Nie potrzebowałem niczyjej litości. Wolałem, żeby Tom mnie zapewnił, że z Karen wszystko będzie w porządku. Nie dbałem o siebie. Niczego więc nie zamierzałem przyrzekać. 

Odszedłem, nie wydusiwszy z siebie ani słowa. Czułem, że Tom odprowadził mnie wzrokiem, jednak również postawił na milczenie. Musiałem pogodzić się z tym, że nie było miejsca dla mnie przy ukochanej kobiecie. Kobiecie, za którą najchętniej oddałbym życie.

                                                                         ***

Trzy miesiące później

Karen

Spojrzałam przez okno na krajobraz, który tak dobrze zdążyłam poznać przez ostatni okres czasu. Podeszłam powoli do okna, bo w końcu nastał dzień, w którym miałam na dobre opuścić klinikę. Oczywiście, czekały mnie częste wizyty kontrolne, ale nie bałam się ich, bo los podarował mi szansę. Szansę, której tak bardzo pragnęłam. 

Dwa miesiące wcześniej odbył się przeszczep mojego serca. Coś, co przerażało mnie tak bardzo, że z nerwów nie spałam po nocach i na samą myśl o czekającej mnie operacji całe moje ciało zastygało w bezruchu. Chciałam żyć, tak naprawdę nie byłam gotowa na pożegnanie się ze światem i najbliższymi. Tata nie opuszczał mnie ani na chwilę, wspierał, kiedy tego tak bardzo potrzebowałam. Dzięki niemu jakoś to przetrwałam. 

Miesiąc po przybyciu do kliniki dostałam wiadomość, że znalazł się dawca. Młody chłopak w moim wieku, który nie przeżył wypadku na motocyklu, a który podpisał zgodę na pobranie od niego organów po śmierci. Serce trafiło do mnie, a ciało – póki co – nie odrzuciło przeszczepu. 

W szpitalu po operacji przebywałam niepełny miesiąc. Chwila, w której otworzyłam oczy po zabiegu, należała do tych, których nigdy nie zapomnę. Wierzyłam, że wracam na prostą. Nie wiem dlaczego dawałam temu wiarę. Na twarzy taty nigdy wcześniej nie widziałam takiej ulgi. I chociaż znalazłam się na początku drogi, to miałam o co walczyć. 

Rokowania były dobre, nie działo się nic niepokojącego. Mark – lekarz, który operował mnie wraz z innymi specjalistami – powiedział, że jestem silną kobietą i mam się nie poddawać. Nawet musiałam mu to obiecać, na co z chęcią przystałam. Po ponad trzech tygodniach wyniki badań miałam na tyle dobre, że dostałam pozwolenie na opuszczenie kliniki. Nie wracałam do Chicago, bo lekarze chcieli, abym jeszcze przez kilka tygodni znajdowała się na miejscu. Tata wynajął niewielki domek i opiekował się mną tak, jakbym znów była jego małą córeczką. 

Ciężko mi się patrzyło na niego. Przez te trzy miesiące bardzo się postarzał na twarzy. Troska o moje zdrowie i życie odcisnęła na nim swoje piętno. Jednak każda sugestia, aby chociaż na jeden dzień zostawił mnie samą i odpoczął, kończyła się jego stanowczym protestem. Dlatego zaprzestałam tego, wiedząc, że to i tak na nic się zda. Tata potrafił być uparty, co zresztą po nim odziedziczyłam. 

Jesteś gotowa do drogi? – Do pokoju, który zajmowałam przez ostatnią dobę, a także w trakcie całego pobytu przed i po przeszczepie, wszedł ojciec. 

Odwróciłam się powoli w jego stronę. Cieszyłam się, że wracamy do domu, już nie mogłam doczekać się momentu, aż postawimy pierwsze kroki na płycie lotniska w Chicago. Tęskniłam za domem, za Neo i wszystkim, co zostawiłam w rodzinnym mieście.

Tak – obwieściłam. – Możemy jechać. 

To wspaniale. – Starszy mężczyzna uśmiechnął się, po czym schylił i wziął moją torbę. – Reszta bagaży powinna już dotrzeć na lotnisko. 

Jedźmy więc.  – Posłałam mu ciepły uśmiech, sięgając po płaszcz. 

Tata pomógł mi go założyć i wyszliśmy na korytarz. 

Chyba nie zamierzałaś wyjechać bez pożegnania się ze mną? – Usłyszałam tuż za plecami. 

Przystanęłam i obróciłam głowę. W naszym kierunku zbliżał się doktor Mark. Jego przystojny, szeroki uśmiech rozjaśniał twarz czterdziestokilkulatka. 

A może chciałam? – zażartowałam, bo przecież mogłam. 

Mogłam też podejść i uściskać go, po raz setny dziękując za wszystko, co dla mnie zrobił. Bez jego opieki i ciężkiej pracy, być może nie byłoby mnie już na tym świecie. 

Moja droga panno! – Mark pogroził mi palcem. – Żeby mi to było ostatni raz. 

Słowo skauta – obiecałam, podnosząc palce do góry. 

Przecież nie należałaś do skautów – przypomniał moje słowa, które padły podczas niedawno odbytej rozmowy. 

Dyskutowaliśmy wtedy o wszystkim i o niczym. Mark potrafił słuchać i starał się, aby pacjenci w jego towarzystwie czuli się na tyle zrelaksowani, jak to tylko było możliwe. Za to – między innymi – uwielbiałam go. 

Zawsze coś pokręcę – odpowiedziałam. – Dziękuję. – Spoważniałam, przyglądając się twarzy mężczyzny. – Nigdy się w pełni nie odwdzięczę za to, co dla mnie zrobiłeś. – Do oczu napłynęły mi łzy. 

Karen! – Lekarz położył dłonie na moich ramionach. – Kolejny raz ci wyjaśnię. Nie jesteś mi nic winna. To ty dzielnie walczyłaś, aby tu stać. Po prostu dbaj o siebie i nigdy się nie poddawaj. Kiedy to się ustabilizuje, świat znów stanie przed tobą otworem. Korzystaj z życia, moja droga. Widzimy się za kilka tygodni. Pamiętaj o wszystkim, o czym wspominałem. I żyj, Karen. Przede wszystkim żyj. – Objął mnie delikatnie. 

Odwzajemniłam uścisk. Wreszcie wypuściliśmy się z objęć i po raz ostatni posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie.

Tom, pozdrów ode mnie Michaela – rzucił na koniec Mark i po prostu odszedł. 

Drgnęłam na dźwięk imienia narzeczonego. Byłego narzeczonego, szybko poprawiłam się w myślach. Dopiero po chwili odwróciłam się w kierunku taty i jego również obrzuciłam zdumionym spojrzeniem. Dlaczego Mark wspomniał o Mike’u? Zapytałam o to na głos. 

To starzy znajomi. Znają się jeszcze z czasów studiów – odpowiedział Tom, unikając mojego wzroku. 

I tylko o to chodzi? – Niedowierzałam. 

Musimy już iść, jeśli mamy zdążyć na samolot. 

Zaniechałam tematu. Wiedziałam, że tacie ciężko było pogodzić się z naszym rozstaniem, chociaż początkowo w ogóle nie tolerował mojego związku z Bennettem. Ale ja nie chciałam rozmawiać o Mike’u, więc i staruszek przestał dopytywać.

Ruszyliśmy w stronę windy. Taksówka czekała już na nas pod szpitalem. Wylot mieliśmy za trzy godziny. Jadąc ulicami Cleveland, rozglądałam się odrobinę zaciekawiona. Kiedy zatrzymaliśmy się ze względu na niewielki korek, przed wystawą kwiaciarni spostrzegłam pewnego mężczyznę. W pierwszym momencie wstrzymałam oddech, bo wydawało mi się, że to Mike. Jednak kiedy facet odwrócił się przodem do mnie, zrozumiałam, że umysł spłatał mi figla. Wypuściłam powietrze z płuc, przymykając oczy. 

Karen, czy wszystko jest w porządku? – W głosie taty pobrzmiewała troska. 

Widocznie przez cały czas mnie obserwował. Tak bardzo chciałam, żeby wreszcie odpoczął. Od miesięcy nie przespał spokojnie ani jednej nocy. Nawet ostatnio, bo wciąż się o mnie martwił. Miałam nadzieję, że po powrocie do domu to się w końcu zmieni. 

Tak. – Złapałam go za dłoń i uścisnęłam lekko. – Po prostu cieszę się, że zobaczę dom. Tęskniłam. 

Wolałam nie zaczynać tematu Michaela. Zaraz po zerwaniu z nim tata niejednokrotnie próbował ze mną rozmawiać, nalegał, żebym przemyślała tę decyzję. Ku jego niezadowoleniu, uparłam się i poprosiłam o niekomentowanie mojego wyboru. I tak ciężko znosiłam rozłąkę, tak koszmarnie tęskniłam za mężczyzną, który był moją bratnią duszą. Żałowałam, że to musiało się tak skończyć, ale wiedziałam, że nie pozwolę Mike’owi zrezygnować z wielu marzeń, które przez moją chorobę stanęły pod znakiem zapytania. 

Oczywiście cały czas miałam świadomość, że skrzywdziłam go w ten sposób. Jego twarz nawiedzała mnie w czasie snu; twarz, na której malowało się rozczarowanie i niedowierzanie. Z drugiej strony liczyłam, że Mike ułoży sobie życie beze mnie, chociaż ta świadomość bolała jak cholera. Dawno temu myślałam, że czeka nas wspólna przyszłość, jednak to były tylko mrzonki.

Mike przestał pojawiać się w szpitalu, nie zobaczyłam go też przed wyjazdem z Chicago. Nie pisał, nie dzwonił i nie dawał żadnego znaku życia. Jednym zdaniem – zrobił to, o co go poprosiłam: zniknął mi z oczu. Nie miałam śmiałości pytać o niego, chociaż odniosłam wrażenie, że tata i Mike utrzymywali ze sobą kontakt, który nie dotyczył wyłącznie firmy. Ale niczego nie komentowałam, udając, że związek z Bennettem zostawiłam za sobą. 

Lot nie trwał długo, ledwo ponad godzinę. Chicago powitało mnie słońcem, lecz pomimo tego, w powietrzu panował chłód. Wiosna nadal nie zawitała do wietrznego miasta. Uśmiechnęłam się, schodząc po schodach z samolotu. Odetchnęłam pełną piersią. 

Nie masz pojęcia, jak się cieszę, widząc uśmiech na twojej twarzy. – Tata zrównał ze mną krok, kiedy podążaliśmy w stronę terminala. – Jak się czujesz po locie? Nic ci nie dolega? Nic cię nie boli? – dopytywał, a ja tylko przewróciłam oczami. 

Rozumiałam w pełni przejaw troski, ale takie pytania, powtarzane kilka razy dziennie, zaczynały być męczące. Chociaż z drugiej strony starałam się zrozumieć ojca. Dzień w dzień zastanawiał się, czy dożyję kolejnego poranka. Traumatyczne przeżycie dla kogoś z rodziny. A przecież nie chciałam przysparzać mu dodatkowych zmartwień. 

Czuję się wspaniale – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Jedźmy prosto do domu, dobrze? 

Oczywiście. Mary nie może się nas doczekać. – Poprowadził mnie w kierunku wyjścia z lotniska, a później parkingu na którym, zgodnie z instrukcjami, czekał podstawiony samochód. 

Wzbierało we mnie swego rodzaju podekscytowanie. Wreszcie wróciłam do rodzinnego miasta. Co prawda wciąż musiałam pozostać pod opieką, nie było nawet mowy, żebym zamieszkała sama w mieszkaniu, ale przebywałam w domu, a nie w szpitalu, którego miałam po dziurki w nosie. 

Moje drogie dziecko! – krzyknęła Mary już w progu, ledwo wysiadłam z auta. 

Zbiegła po schodach jakby miała czterdzieści, a nie niemal sześćdziesiąt lat. Łzy, które dostrzegłam w jej oczach, sprawiły, że moje również zwilgotniały. Nie zdawałam sobie sprawy, jak mi jej brakowało. Natychmiast zostałam otoczona jej pulchnymi ramionami i aromatem pieczonego kurczaka, który z pewnością czekał już na stole. 

Też za tobą tęskniłam – wyszeptałam, a wtedy Mary się rozpłakała. 

Nie strasz nas tak więcej – załkała, spoglądając na mnie, a ja byłam w stanie tylko kiwnąć głową. – Chodźmy do domu, nie powinnaś stać na tym zimnie. Przepraszam cię, skarbie. – Mary pociągnęła mnie w kierunku schodów i w końcu weszłyśmy do domu. 

Tata kroczył tuż za nami. Prawie się rozpłakałam, wchodząc do salonu. Mary naprawdę się postarała, bo nie tylko przyrządziła przepyszny obiad, ale też wykupiła chyba pół kwiaciarni. Wszędzie stały moje ukochane róże, a nad kominkiem zawisnął napis „Witaj w domu”. 

Usiądź. Powinnaś odpocząć. Przyniosę ci gorącej herbaty, a później zjemy. – Mary otarła łzy i przyjrzała mi się uważnie. – Muszę cię trochę utuczyć, wyglądasz, jakby ci tam nic do jedzenia nie dawali! – sapnęła niezadowolona, cmokając pod nosem. 

Kochałam tę kobiecinę i byłam jej za wszystko wdzięczna, ale faktycznie odczuwałam zmęczenie podróżą. Coś, co niegdyś nie sprawiało mi najmniejszej trudności, teraz stanowiło nie lada wyzwanie. 

Tato – zwróciłam się do niego. – A gdzie jest Neo? – spytałam, nie widząc, ani nie słysząc nigdzie kocura. 

Neo? – Ojciec przez chwilę wyglądał tak, jakby nie wiedział, o kim mówię. – U Mike’a – odpowiedział spokojnie. 

Jak to u Mike’a? – Próbowałam ogarnąć jego słowa. – Przecież…

Kiedy wyjechałaś do kliniki, dopadło mnie ostre przeziębienie. Sama zadzwoniłam do naszego Mike’a i poprosiłam o opiekę nad kotem, bo nie mogłam mu jej zapewnić. Zgodził się, a później Neo został u niego. Z tego, co wiem, miewa się bardzo dobrze. Mowa o kocie, Karen – dokończyła gosposia, widząc moje wysoko uniesione brwi. 

Rozumiem. – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. 

Wzmianka o tym, że Mike od kilku miesięcy opiekował się moim kotem, niejako mną wstrząsnęła. Nie spodziewałam się tego po nim. Sądziłam, że odetnie się ode mnie raz na zawsze, co zapewne wyszłoby mu na dobre. A tu taka niespodzianka. Nie wiedziałam, jak to skomentować i czy w ogóle powinnam.

Ostatecznie zaniechałam tematu, a później zasiedliśmy do obiadu, Chociaż początkowo Mary nie chciała usiąść z nami, to udało mi się ją do tego namówić. Traktowałam gosposię jak członka naszej rodziny, tata zresztą też. Jedliśmy więc w trójkę, a Mary trajkotała jak najęta, opowiadając o wszystkim, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności. Później zasiedliśmy znów w salonie, ale w końcu zaczęłam ziewać. Potrzebowałam drzemki, bo bardzo szybko słabłam, a lekarz zabronił mi dopuścić do przemęczenia. Podziękowałam Mary oraz tacie i udałam się do mojej dawnej sypialni. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, a już spałam. 

Cieszyłam się z powrotu do domu. Przede wszystkim radował mnie fakt, że tata wreszcie odsapnie. Przez troskę o moje zdrowie sam wyglądał nie najlepiej, lecz osobiście zamierzałam  go dopilnować, a w razie gdyby się stawiał, nasłać na niego Mary. 

Kolejnego dnia zerwałam się dość wcześnie i zeszłam do salonu. Stanęłam przed wejściem na taras, przyglądając się krajobrazowi za oknem. Dzień był pochmurny i zapowiadało się na deszcz, ale nie dbałam o pogodę. Moje myśli, jak bumerang, wracały do Mike’a. 

Próbowałam wyrzucić go z głowy, lecz do tej pory ta sztuka mi się nie udała. Nie sądziłam, żeby kiedykolwiek miała się udać. Był i zawsze będzie dla mnie kimś szczególnym – niestety nie mogliśmy spędzić życia razem. Mike, mimo to, postanowił zaopiekować się moim kotem. Nie licząc taty, okazał się najlepszym człowiekiem, jakiego znałam. Niegdyś miałam go za egoistę, ale tak naprawdę Mike nim nie był. 

Dlaczego nie śpisz? – Mary weszła do salonu, a ja obróciłam się w jej stronę. 

Na pokrytej siateczką zmarszczek twarzy dostrzegłam troskę i aż poczułam się głupio. Przysparzałam ludziom wokół tylko samych problemów. Oni na to nie zasługiwali. 

Wyspałam się. Nie chciałam dłużej leżeć w łóżku, bo bym zwariowała – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem, aby zapewnić gosposię, że naprawdę dobrze się czułam. Chyba mi uwierzyła, bo jej usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. 

Więc zaraz przyrządzę ci śniadanie. Na co miałabyś ochotę? – Mary zaczęła trajkotać, a ja powoli ruszyłam w jej stronę.

Może razem je zrobimy? – zaproponowałam. – Dawno nie jadłam twoich przepysznych naleśników. I napiłabym się kakao. – Na samą sugestię aż zaburczało mi w brzuchu. 

Oczywiście. Nie będziesz chodziła głodna, moje dziecko – zadeklarowała.  

Miałam ochotę ją wyściskać. Dbanie o mnie i tatę sprawiało Mary niewysłowioną przyjemność. Uwielbiała czuć się potrzebna, a nasze zadowolenie było dla niej najlepszą nagrodą. Podeszła do odbiornika radiowego i włączyła swoją ulubioną stację, a ciche brzmienie muzyki zagościło w kuchni. 

Jak cię traktowali w tej klinice? – spytała w pewnym momencie. 

Dobrze. Dbali o mnie niczym o jakąś księżną. – Uśmiechnęłam się, pilnując, aby mleko nie wykipiało. 

Nic dziwnego – odpowiedziała, nucąc jednocześnie piosenkę, która leciała w radiu. – Byłaś najważniejszą pacjentką, z którą kiedykolwiek mieli do czynienia. 

Parsknęłam śmiechem. Mary nazwałaby mnie nawet królową, ale ona taka już była. Za nią też cholernie tęskniłam. Podeszłam do niej i objęłam, ściskając z całych sił. Na szczęście tych ciągle mi brakowało, bo inaczej bym ją udusiła. 

Chciałabym odebrać Neo – napomknęłam, kiedy puściłam gosposię. – Da się to jakoś załatwić? Pojechałabyś ze mną? – Bezwiednie przygryzłam wargę. 

Oczywiście. To cudowny pomysł, kochanie. Przy okazji podziękujesz Mikey’owi – skomentowała. 

Podziękować? Oczywiście. W końcu opiekował się moim kotem.  

Mary natychmiast spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, a po chwili spuściła go w dół. 

I za klinikę. To nasz Mikey ją załatwił. – Wróciła do smażenia naleśników, a ja poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. 

Nagle wszystko ułożyło się w logiczną całość. Tata unikał tematu, kiedy pytałam, jakim cudem tak szybko załatwił mi tam pobyt. Drew również niczego nie wyjawił, a przecież musiał znać prawdę. Nawet Mark nie pisnął ani słowa. Gdyby nie Mary, nie wiedziałabym, kto naprawdę za tym stał. Poczułam ukłucie wokół serca, ale zachowałam kamienny wyraz twarzy, zdając sobie sprawę, że gosposia by spanikowała. Nie zamierzałam jej denerwować. Wzięłam głęboki oddech i zmusiłam się do uśmiechu. 

Tak, masz rację. Jestem mu winna podziękowania. Kakao zaraz będzie gotowe. – Zdjęłam rondelek z palnika i zalałam mlekiem trzy kubki. 

Już wstałyście? – Do kuchni wszedł tata, a ja spojrzałam na niego. – Jak się miewasz, Karen? – Podszedł do mnie i ucałował w środek czoła. 

Dobrze. – Przybrałam na twarz maskę obojętności, aby nikt nie spostrzegł, co się ze mną działo. 

Nie chciałam kłócić się z nim przy Mary, która jako jedyna powiadomiła mnie, komu zawdzięczałam pobyt w klinice. Odtrąciłam Mike’a, a on i tak zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby mi pomóc. 

Nie przenieśliśmy się z jedzeniem do jadalni, postanawiając zostać w kuchni. Rozmawialiśmy na błahe tematy. W końcu Tom podziękował za śniadanie i wstał od stołu, dając mi do zrozumienia, że gdybym czegoś potrzebowała, to znajdę go w gabinecie. 

Wytrzymałam tylko pół godziny, zanim mu przeszkodziłam. Zapukałam, po czym wsunęłam się do środka. Tata siedział przy biurku i spoglądał na monitor. Widząc mnie, uśmiechnął się i zdjął okulary. 

Stęskniłaś się za moim towarzystwem? – zażartował, wskazując mi krzesło. 

Musimy pomówić. Dlaczego dopiero dzisiaj się dowiedziałam, że to Mike załatwił mi pobyt w klinice? – spytałam wprost. 

Tata przez chwilę patrzył na mnie, jakbym posądziła go o defraudację. Westchnął, a ja pojęłam, że nie zamierzał mnie o tym informować. 

Mike nie życzył sobie, żebyś wiedziała. Nie miej do mnie pretensji, kochanie. Musiałem uszanować jego wolę. 

Nie uważasz, że powinnam mieć tego świadomość? – W końcu usiadłam, a nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie. – To nie kupno kwiatów, tylko pobyt w renomowanej klinice, w której przeszczepiono mi serce. Przecież to musiało kosztować fortunę! – Niemal wykrzyknęłam poruszona. 

Karen, uspokój się. Co byś zrobiła na miejscu Mike’a? Nie sądzę, że przechwalałabyś się tym na prawo i lewo, zwłaszcza w sytuacji, kiedy się rozstaliście. 

Spojrzałam wymownie na tatę. Czyż nie miał racji? W głębi duszy doskonale wiedziałam, że ją posiadał. Gdyby to Mike ze mną zerwał, i tak pragnęłabym mu pomóc. Zrobiłabym wszystko, co byłoby w mojej mocy. Najwidoczniej on uczynił to samo, ale nie poinformował mnie o tym. Zamiast złościć się na ojca o to, że zachował dyskrecję, powinnam podziękować Michaelowi. To – między innymi – dzięki niemu siedziałam tu i prowadziłam rozmowę z tatą, ciesząc się kolejnym dniem. 

Masz rację – wymamrotałam. – Postąpiłabym identycznie. Skoro już wiem o wszystkim, to pragnęłabym wyrazić wdzięczność. Czy Mike wie, że wróciliśmy do Chicago? – zapytałam dla pewności. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro