Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dlaczego ten dzieciak tak mi działał na nerwy? Mało nie wyszedłem z siebie, widząc, w jaki sposób przyglądał się Karen – niczym kawałkowi soczystego steku, jakby była wyłącznie obiektem seksualnym, a nie kobietą, której należała się szczera uwaga. Louis mógł zwodzić wszystkich, ale nie mnie. Nie zależało mu na Karen ani odrobinę. Jednak ona wydawała się nim oczarowana. Ten fakt zdenerwował mnie jeszcze bardziej. Chciałem, żeby wieczór skończył się jak najszybciej.

- Jestem DJ-em w jednym z klubów w Chicago. Kojarzysz „Boomlay"? – zapytał, a ja pokiwałem przecząco głową.

Nie włóczyłem się po tego typu lokalach. Nie znosiłem ich i Karen też za nimi nie przepadała. Wolała bardziej kameralne miejsca.

- Nie – odparłem zdawkowo.

- Powinieneś kiedyś wpaść – kontynuował Louis, doprowadzając mnie do szału.

Zauważyłem, że Tom przyglądał mi się, jakby chciał coś powiedzieć, ale dotąd nie przerywał wywodu chłopaka swojej córki. On go tolerował? Zawsze powtarzał, że chciałby, by Karen trafiła na odpowiedniego mężczyznę. Nagle zachowywał się poprawnie i nie komentował wyboru młodej?

- Dziękuję za zaproszenie, jednak obawiam się, że nie skorzystam – wypaliłem, krojąc soczystą pieczeń, na którą wcale nie miałem ochoty. Lecz nie mogłem obrazić Toma, zostawiając pełny talerz. Już i tak odnosiłem wrażenie, jakby poddawano mnie jakiejś ocenie.

- Dlaczego? Moglibyśmy się wybrać któregoś wieczoru – wtrąciła się Sandra. – Stanowczo za dużo pracujesz i za mało czasu poświęcasz rozrywce. – Uśmiechnęła się do pozostałych porozumiewawczo, dając im do zrozumienia, co naprawdę miała na myśli.

Pragnąłem ją za to udusić. Czy ona nie potrafiła zamilknąć?

- Dobrze wiesz, że w moim zawodzie to właśnie ciężka praca przynosi odpowiednie rezultaty. Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Toma. – Kiwnąłem głową w stronę wspólnika.

- Mike ma rację. Chociaż przyznaję, czasami mógłby zwolnić tempo. Jeszcze pomyślę, że chce wygryźć mnie z firmy – zażartował, na co wszyscy zebrani zareagowali śmiechem.

- Przejrzałeś mnie, Tom. Wkrótce wyprawię cię na emeryturę – odparłem lekkim tonem.

- Chciałabym to widzieć. Wam obu przydałoby się dłuższe wolne – mruknęła Karen, mierząc mnie oraz swojego ojca bystrym wzrokiem.

- Wykluczone! – powiedzieliśmy jednocześnie, na co Karen parsknęła śmiechem.

- Obaj jesteście zabawni – powiedziała po chwili. – Tatku, przesiadujesz w firmie prawie tak samo dużo czasu jak Mike. Kiedy odpuścisz? – zwróciła się do rodzica.

- Jeszcze przyjdziesz na mnie pora, ale to nie teraz, kochanie. – Tom spojrzał na córkę z miłością.

Karen była dla niego najważniejszą osobą na świecie po śmierci żony. Nie mogłem się mu dziwić. Jednak Tom potrafił zachować zdrowy dystans, nie wtrącając się na każdym kroku w jej życie. Chociaż – patrząc na obecnego faceta mojej przyjaciółki – mógłby to zrobić.

- Kochanie, twój tata w dalszym ciągu jest mężczyzną w sile wieku. Uważam, że wciąż może wiele zdziałać w swojej branży – odezwał się Louis, a ja niemal zgrzytnąłem zębami, słysząc słowo „kochanie".

- Mógłby nieco zwolnić tempo – odpowiedziała Karen, posyłając chłopakowi delikatny uśmiech.

- Nie wiem, czy nie mówię tego pierwszy raz w swoim życiu, ale Karen, powinnaś posłuchać swojego chłopaka – odparł mój wspólnik.

- Tak, tatku. Wiem, że z tobą nie wygram. Pozostało mi się przyzwyczaić, lecz cały czas mam nadzieję, że kiedyś mnie wysłuchasz. – Karen delikatnym gestem przeczesała swoje włosy.

Spojrzałem na nią uważnie. Wyglądała czarująco, ale z drugiej strony odnosiłem wrażenie, że przemiana wiele ją kosztowała. Może nawet zbyt wiele. W zachowaniu Karen było coś, co nie dawało mi spokoju. Zauważyłem to już przy jej wizycie w moim biurze tydzień temu. Tak, jakby prawdziwa Karen Walker nagle schowała się za kotarą.

- Mike. – Usłyszałem z boku, więc niechętnie przeniosłem wzrok na Sandrę, która nie wyglądała na zadowoloną. – Przyglądasz się Karen, jakby cię zaczarowała. Uważaj, bo znowu zastygniesz na jej widok – dodała niby spokojnie, ale w jej oczach dostrzegłem czający się gniew.

- Słucham? – spytałem, nie dowierzając, że powiedziała to na głos.

- Kiedy ostatnio spotkałyśmy się w sklepie, twoja przyjaciółka przyznała, że jej przemiana to twój wpływ, kochanie. – Ostatnie słowo zostało mocno zaakcentowane.

- Nic mi o tym wcześniej nie wspomniałaś – wycedziłem, panując nad sobą z coraz większym trudem.

Podświadomie czułem, że ten wieczór zmierzał w kierunku katastrofy. Spojrzałem na Karen, której uśmiech spłynął z twarzy. A więc to, co powiedziała Sandra, było prawdą.

- Ty również się nie pochwaliłeś, że widok twojej przyjaciółki w sukience wprawił cię w osłupienie. – Sandra przestała udawać miłą.

Poczułem palącą wściekłość. Już niewiele dzieliło mnie od utraty kontroli nad sobą.

- Ok, Karen. Czy wspomniałaś Sandrze także o tym, że widziałem cię w bieliźnie? – spytałem pannę Walker, która po moich słowach wyraźnie zbladła.

- Słucham? – Padło nagle z każdej strony.

Chłopak Karen rozdziawił usta, Tom zaczął kaszleć, bo właśnie pił wino z kieliszka, zaś Sandra poczerwieniała na twarzy, jakby zaraz miała z niej krew trysnąć. Atmosfera zrobiła się gęsta niczym mgła na wiosnę.

- Mike! – krzyknęła Karen, a wściekłość odmalowała się na jej twarzy.

- Widziałeś ją w bieliźnie? – Sandra niemal zawyła mi do ucha.

Od razu się skrzywiłem. Kurwa, miałem już dosyć wszystkich i tej kolacji. Gdybym wiedział, co tu się wydarzy, wymyśliłbym pierwszą lepszą wymówkę, żeby tylko nie przyjechać.

- Michael, czy może wyjaśnić swoje słowa? – przemówił Tom, a jego mina nie wróżyła niczego dobrego.

Już samo użycie przez niego mojego pełnego imienia świadczyło, że wspólnik był wściekły. Dobrze wiedziałem, że czekała nas rozmowa na osobności.

- Pozwalasz, by twój rzekomy przyjaciel oglądał cię półnagą, Karen? – warknął Louis do swojej dziewczyny.

Ta zamiast odpowiedzieć, przeszyła mnie mrożącym spojrzeniem. Miałem wszystko gdzieś, już naprawdę było mi obojętne, co jeszcze się stanie. Względnie przyjemny wieczór zamienił się w totalne nieporozumienie.

- Mam mówić do każdego po kolei, czy staniecie w kolejce? – zapytałem, nie kryjąc ironii.

- Wyrażaj się pod moim dachem. – Twardy głos Walkera przeszył powietrze.

Nikt nie odważył się odezwać, chociaż każdy pragnął wyrzucić z siebie frustrację. Nikt, oprócz mnie.

- Przepraszam, Tom. Ale chyba nie będziemy o tym rozmawiać przy wszystkich? – rzuciłem, mierząc się z nim spojrzeniem.

Nie zdziwiło mnie, że wspólnik się wściekł. Karen była jego córką, a on nagle się dowiedział, że starszy od niej o dziesięć lat mężczyzna – któremu zaufał w sprawach firmy, a który do tej pory tylko się z nią przyjaźnił – oglądał ją niemal nagą. A z drugiej strony, dlaczego miałem komukolwiek się tłumaczyć? Czy wyglądałem jak nastoletni chłopiec, który wymagał naprostowania?

- Nie uciekniesz przed tym, Mike – rzucił krótko Tom, zaciskając dłonie na stole.

- Czy w końcu usłyszę jakiekolwiek wyjaśnienia? – Sandra nie dawała za wygraną. Zrobiła się brodowa na twarzy.

- Mam to zrobić przy świadkach? – parsknąłem, wstając od stołu. – Wybacz, Tom. Pożegnam się już. Dziękuję za kolację.

- Mnie również nie należy się wytłumaczenie? – warknęła Karen, zwracając na siebie moją uwagę. – Nie spodziewałam się tego po tobie, Mike...

- To jest nas dwoje, bo ja po tobie również nie spodziewałem się pewnych rzeczy – burknąłem. – Wychodzimy. – Tym razem skierowałem słowa do Sandry.

Ona – chociaż wściekła na mnie – podążyła moim śladem i poderwała się z krzesła. Zdążyłem zauważyć, że obdarzyła Karen nienawistnym spojrzeniem, a Walker nie pozostała jej dłużna. Normalnie śmiałbym się do rozpuku, bo wyglądały niczym dwie kocice szykujące się do ataku, ale wcale nie było mi do śmiechu.

- Masz trzymać się z daleka od mojej dziewczyny, słyszałeś, dupku? – zawołał za mną Louis, kiedy podążałem już w stronę wyjścia.

Zatrzymałem się w pół kroku, obróciłem na pięcie i zmrużyłem oczy. Czy ten szczeniak właśnie nazwał mnie dupkiem? Może i nim byłem, ale żaden chłoptaś nie będzie się tak do mnie zwracał. Ruszyłem w jego stronę, bo zwyczajnie poczułem ochotę, aby dać mu w mordę, wyładować na nim nagromadzoną frustrację. Byłem żądny krwi. Pewnie bym go uderzył, ale nagle Sandra złapała mnie za ramię. Wściekły, obróciłem głowę w jej stronę. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, dziewczyna leżałaby martwa u moich stóp.

- Puść mnie, do cholery! – syknąłem, szarpnąwszy swoją ręką.

Dłoń Sandry straciła kontakt z moim ciałem, a ja zrobiłem kolejne dwa kroki w stronę Louisa. Jednak Karen stanęła na mojej drodze.

- Nie pozwolę ci na to, Mike. Nie rób tego. – Przyjaciółka patrzyła na mnie hardo.

Nie licząc Toma, tylko ona jedna miała odwagę, by mi się przeciwstawić. Nie obchodziły ją konsekwencje, nie przejmowała się tym, że tego nie znosiłem. Po prostu działała.

Spojrzałem jej w oczy i wiedziałem, że musiałbym ją przesunąć, żeby dostać się do chłopaka. Jednak za bardzo szanowałem Karen, by nią szarpać. Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego. Spojrzałem za to na mężczyznę, który... Wróć, Mike. Ten chłystek nie był prawdziwym facetem. Był jedynie marną imitacją, bo nawet nie miał na tyle odwagi, żeby się ze mną skonfrontować.

- Będziesz chował się za dziewczyną? Brawo, Louis. Dostałeś za to dziesięć punktów do zajebistości. Twoje szczęście, że mam szacunek do Karen, inaczej Tom musiałby wzywać karetkę.

- Mike, wychodzimy! – warknęła Sandra, a w jej głosie usłyszałem wściekłość.

Ostatni raz skrzyżowałem spojrzenie z Karen. Wyglądała na złą, ale również zawiedzioną. No cóż... Nie pokazałem się dzisiaj z najlepszej strony, lecz byłem rozsierdzony. Obróciłem się na pięcie, po czym nie spoglądając na Sandrę, udałem do wyjścia. Słyszałem, jak niemal biegła za mną, jej szpilki stukały o podłogę.

- Co się z tobą dzieje, Mike? Co to miało być? – Sandra zaczęła krzyczeć, ledwo wsiadła na miejsce pasażera.

Czułem przemożną ochotę, aby kazać jej wysiąść, ale w mig się opanowałem.

- Upokorzyłeś mnie, kim ja dla ciebie jestem? Jak mogłeś mi to zrobić? Przecież jesteśmy parą! Ty się w ogóle ze mną nie liczysz! – Sandra rozpoczęła tyradę, a ja zdążyłem wyjechać spod domu wspólnika.

- To koniec – powiedziałem po chwili, kiedy znaleźliśmy się na ulicy.

- Słucham? – Nie musiałem widzieć jej twarzy, żeby domyślić się, że ją zaskoczyłem.

- Powiedziałem wyraźnie. Między nami koniec. Nie jesteśmy parą, nie będziemy się dalej spotykać. Nie ma nas. Jestem ja i ty. Osobno. – Ostatnie słowo mocno zaakcentowałem.

- Jak śmiesz? – Byłem pewien, że gdyby nie fakt, iż kierowałem samochodem, Sandra rozorałaby moją twarz pazurami.

- Tylko mi nie rób wykładów. Nie zamierzam dłużej w to brnąć. Dla nas obojga będzie najlepiej, jeśli zejdziemy sobie z oczu. – Już marzyłem o chwili, kiedy Sandra opuści mój samochód, a ja będę mógł pojechać do siebie, aby dać upust złości.

- Jesteś bezczelnym egoistą, który marzy o wydymaniu córki swojego wspólnika! – Sandra najwyraźniej nie zamierzała przestać. Co więcej – rozkręcała się coraz bardziej.

- Powtórzę to tylko raz – spojrzałem na nią chłodno, wręcz mroźnie, gdy po chwili stanęliśmy na światłach, po czym kontynuowałem: – jeszcze raz wypowiesz się takim tonem o Karen i o mnie, a gorzko tego pożałujesz. I nie myśl, że zamierzam złamać dla ciebie swoje zasady dotyczące niepodnoszenia ręki na kobietę. Możesz oddychać – szepnąłem, a kobieta milczała, jakby nagle straciła umiejętność mowy.

Aż do swojego mieszkania Sandra nie wydusiła z siebie już ani słowa. Kiedy zatrzymałem się pod apartamentowcem, kobieta szarpnęła za klamkę i pospiesznie wysiadła. Nie zareagowałem nawet, gdy mocno trzasnęła drzwiami. Po prostu odjechałem. W iście dżentelmeński sposób zakończyłem kolejny związek, ale nie czułem z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Nie tak mnie matka wychowywała, byłem dzisiaj prawdziwym dupkiem.

W domu nalałem sobie potężną dawkę szkockiej. Istniało prawdopodobieństwo, że kolejnego dnia umrę w biurze, zanim Tom zdąży mnie zabić. Nie bałem się rozmowy ze wspólnikiem, lecz zdawałem sobie sprawę z tego, że łatwo nie będzie. Na razie jednak postanowiłem o tym nie myśleć. Z alkoholem w jednej dłoni – drugą rozwiązywałem piekielny krawat – skierowałem się prosto do łazienki. Kiedy zrzuciłem z siebie garnitur oraz koszulę, wskoczyłem szybko w spodenki oraz zwykły T-shirt. Zszedłem do piwnicy, w której urządziłem niewielką siłownię, w sam raz dla mnie. Gdy oczyszczę umysł ze złości, ochłonę, trochę się spocę, wtedy się zastanowię, co dalej począć z tą napiętą sytuacją.

Kolejnego dnia obudziłem się jak zwykle o piątej rano. Wykonałem swój codzienny rytuał, a kiedy byłem gotowy do wyjścia, zadzwoniłem po taksówkę. Wczorajszego wieczoru wypiłem sporo drinków. Mimo to nie odczuwałem skutków kaca. Do biura dotarłem już o siódmej. Włączyłem laptopa i przystąpiłem do pracy. Nie wiem, ile czasu minęło, gdy drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Tom Walker. Odchyliłem się w fotelu, mierząc wzrokiem wspólnika. Tak jak przypuszczałem, nie miał zachwyconej miny.

- Czy zaszczycisz mnie wyjaśnieniami, co wczoraj zaszło w moim domu? – spytał Tom, zajmując miejsce na wprost mnie.

- Widziałeś. Co mam ci powiedzieć? Przepraszam, że spieprzyłem dobrze zapowiadającą się kolację? – Zachowywałem się jak gbur, ale na samo wspomnienie wydarzeń krew mnie zalewała.

- Nie potrzebuję twoich przeprosin, Michael. – Tom nadal był na mnie wściekły.

Nie dziwiłem mu się, na jego miejscu wywaliłbym siebie na zbity pysk i poszukałbym nowego wspólnika. Chociażby za przejaw braku szacunku wobec przyjaciela, który tyle razy wyciągał do mnie pomocną dłoń, a którą wczorajszego wieczoru w pewien sposób oplułem.

- Chcę wiedzieć, kiedy Karen przestała być dla ciebie przyjaciółką. Bo chyba mi nie wmówisz, że z twojej strony to nadal jest przyjaźń? – Starszy mężczyzna zmrużył oczy, lustrując mnie wzrokiem.

Miałem ochotę warknąć, by tego nie robił, gdyż nie znosiłem być pod taką obserwacją, ale o dziwo się powstrzymałem. Dobrze wiedziałem, o czym mówił. I nie byłem pewny, co powinienem odpowiedzieć. Skłamać, że coś mu się uroiło? Tom nie był głupi, nie mogłem go tak traktować. Przyznać się? To też mi nie leżało.

- Powiesz coś, czy nagle zamierzasz milczeć? Wczoraj byłeś nad wyraz rozgadany – parsknął ojciec Karen, nie doczekawszy się ode mnie żadnej odpowiedzi.

- Czyżby ci nie pasowało, że mógłbym poczuć do twojej córki coś więcej niż tylko sympatię? – W końcu przemówiłem, a zmarszczki na czole Toma się pogłębiły. – Nie jestem dla niej odpowiednim kandydatem na partnera? – Nagle pochyliłem się do przodu.

Nie zamierzałem pozostać w defensywie. Nie ja, Mike Bennett.

- Ten szczeniak, który udaje zakochanego, a który miał Karen gdzieś, ponieważ nie zakładała sukienek, jest według ciebie w porządku? Tego chcesz dla swojej córki, Tom? – warknąłem, czując, że znów przestaję nad sobą panować.

- Pragnę, żeby wybrała dla siebie jak najlepiej. Ty, Mike, nie jesteś odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety jak Karen. – Tom ze stoickim spokojem odparł mój atak.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Czy on właśnie zabronił mi kręcić się przy swojej córce? Jakim prawem zamierzał decydować o dwojgu dorosłych ludzi, którzy samodzielnie podejmowali decyzje dotyczące ich przyszłości? Do cholery, nie żyliśmy przecież w średniowieczu.

- Może jeszcze chcesz o tym rozstrzygać? – Ledwo dawałem radę, aby nie rzucić mu się do gardła. Takie uczucia przepełniały mnie po raz pierwszy w życiu.

- Jestem jej ojcem...

- A zdajesz sobie sprawę, że Karen od dawna samodzielnie podejmuje decyzje? I to ona ma wpływ na to, z kim zechce być, a z kim nie? – Zacisnąłem palce na blacie biurka.

- Owszem. Dlatego apeluję do ciebie, Mike. Moja córka nie miałaby szans z takim mężczyzną jak ty. Karen jest delikatna, potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje, kto da jej szczęście i będzie ją szanował. Nie muszę ci przypominać, jak długo bywasz w związkach, prawda? – Tom nie ugiął się pod wpływem mojego ostrego spojrzenia.

Miałem ochotę wrzasnąć, że tak naprawdę to Tom mało o mnie wie, a jego ocena jest błędna. Nigdy nie potraktowałbym Karen w tak obcesowy sposób, co miało miejsce przy Sandrze i innych dziewczynach. Karen była inna. Od dłuższego czasu czułem, że coś się zmieniło w naszej relacji, ale próbowałem z tym walczyć. Aż do wczoraj, gdy zobaczyłem ją w towarzystwie tego knypka. Mało mnie szlag nie trafił, a później wszystko zaczęło się walić.

- Karen sama powinna...

- Mike. – Ton, w którym Tom przemówił, powstrzymał moją tyradę. – Jeśli naprawdę zależy ci na jej szczęściu, daj sobie spokój. Nie chcę, by moje jedyne dziecko cierpiało, kiedy znudzi ci się, jak te wszystkie biedne kobiety, z którymi byłeś. Żadnej z nich nie brałeś długo na poważnie. Dlatego właśnie powinieneś zostawić Karen w spokoju. Przez pewien czas myślałem, że między wami jest wyłącznie przyjaźń. Ale wczoraj dobitnie pokazałeś, że na pewno nie z twojej strony. Gdybym był przekonany, że nie zranisz mojej Karen, życzyłbym ci szczęścia. Szanuję cię jako wspólnika, jesteś poniekąd moim przyjacielem. Aczkolwiek nie nadajesz się na partnera dla kogoś, kto może okazać się dla ciebie jedynie zabawką. – Tom wstał i ruszył do wyjścia.

Kiedy złapał za klamkę, spojrzał na mnie ostatni raz, po czym wyszedł bez słowa. Zostałem sam z myślami oraz słowami, które padły z jego ust. Odbijały się echem w mojej głowie. Niestety Tom miał rację. Nie byłem odpowiednim kandydatem na faceta, który mógłby uszczęśliwić Karen. Choćbym bardzo tego chciał, nie byłem nim.

***

Karen

Mój dzień był zapełniony po brzegi rożnymi zajęciami. Jeździłam po mieście, załatwiając resztę spraw związanych z przyjęciem. Dzięki temu nie zostawało mi czasu, by myśleć o Mike'u i koszmarnym wieczorze w domu ojca. Nadal nie mogłam uwierzyć, że to wszystko się wydarzyło. A zwłaszcza, że Mike wspomniał na głos o pewnym wydarzeniu w moim mieszkaniu.

Louis się wściekł, tata patrzył na mnie z byka. Miałam ochotę ewakuować się stamtąd i wrócić dopiero, kiedy wszyscy ochłoną. Ale to nie byłoby w moim stylu. Dlatego najpierw przeprosiłam mojego chłopaka i poszłam z ojcem do jego gabinetu. Tam mu wyjaśniłam, że mnie i Mike'a nie łączy nic oprócz przyjaźni. Tatko w końcu się uspokoił i jakoś się dogadaliśmy. Z Louisem też nie poszło najgorzej. Gdy zdołałam do niego dotrzeć i wyjaśnić, że zaszło nieporozumienie, złość mu przeszła.

Za to ja w dalszym ciągu czułam gniew na Mike'a. Nie odpisałam na wiadomość z prośbą o spotkanie, którą mi wysłał. Miałam gdzieś jego próby skontaktowania się ze mną, bo dzwonił jeszcze kilka razy, ale oczywiście nie odbierałam. Nie byłam gotowa, by z nim rozmawiać, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później nas to czeka.

Wzięłam szybki prysznic, nalałam sobie kieliszek wina i usiadłam w salonie na kanapie. Chociaż minęła już doba, nadal się nie uspokoiłam. Wręcz przeciwnie; miałam wrażenie, że wszystko we mnie narasta, szukając ujścia. Musiałam coś zrobić, inaczej przyjdzie mi zwariować.

Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegar na ścianie, który wskazywał dziesiątą wieczorem. Czyżby Louis postanowił mnie jednak odwiedzić? Pisał wcześniej, że nie wie, czy da radę wpaść. Po chwili stanęłam oko w oko z... Mike'em Bennettem. Kiedy w pierwszym odruchu chciałam zatrzasnąć i zaryglować drzwi, aby mężczyzna nie wdarł się do środka, ten wcisnął stopę między futrynę a drewniane skrzydło.

- Możesz zostawić mnie w spokoju? – spytałam, chociaż nie byłam w nastroju, aby prosić.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, Karen – mruknął.

Jego twarz była ponura niczym chmura gradowa. Ciemnoniebieskie oczy przenikały mnie, więc chciałam czym prędzej zniknąć z zasięgu jego wzroku.

- To nie jest dobry pomysł. Potrzebuję czasu, ty również. Wciąż nie ochłonęłam – wyjaśniłam, kiedy Mike spojrzał na mnie pytająco.

- Co nam da te dodatkowe kilka czy kilkanaście godzin? A może dni? Dobrze wiesz, że przerwa w kontaktach nie zda egzaminu. Pozwól, że wejdę, pogadamy jak dwoje dorosłych ludzi. – Mike nie ustępował, a ja wiedziałam, że nie będzie mi łatwo się go pozbyć. Bennett był bardzo upartym człowiekiem.

- Masz pięć minut – skapitulowałam.

W duchu już na siebie psioczyłam. Niestety zdążyłam ulec namowom przyjaciela. Ruszyłam prosto do salonu, Mike za mną. Kiedy odwróciłam się do niego, mężczyzna zmierzył mnie spojrzeniem.

- Chciałeś rozmawiać, dlaczego więc milczysz? – spytałam, maskując narastające z powrotem wzburzenie.

- Możesz mi wyjaśnić, w jakim celu rozmawiałaś z Sandrą? I naopowiadałaś jej bzdur? – Usłyszałam i aż mnie zmroziło.

Słucham??? Przyglądałam mu się z niedowierzaniem. Czy Mike naprawdę to powiedział? Sądziłam, że przyjechał do mnie, aby przeprosić za wczorajsze – delikatnie mówiąc – nieporozumienie.

- To były bzdury? Nie zakomunikowałam niczego, co byłoby nieprawdą i doskonale o tym wiesz – warknęłam w odpowiedzi. – Sam wypaliłeś, że widziałeś mnie w bieliźnie.

Podświadomie czułam, że dzisiejszy wieczór nie zakończy się lepiej niż wczorajszy.

- Sandra była o ciebie zazdrosna. Skąd wiedziała, że to ja cię przekonałem, byś od czasu do czasu ubrała się bardziej kobieco? I że zdębiałem na twój widok? Raczej z fusów tego nie wyczytała! – krzyknął Mike, robiąc krok w moją stronę. Ani drgnęłam.

- Może ją powinieneś o to zapytać. Dlaczego ofiarujesz się do mnie? – Wsparłam się dłońmi po bokach.

Nigdy wcześniej nie byłam na niego taka zła, nie czułam takiego żalu, który narastał, kiedy zrozumiałam, że Mike nie przyjechał się ze mną pogodzić. Było mi przykro, że mnie atakuje, że nie chce na spokojnie wyjaśnić sytuacji, która komplikowała się z sekundy na sekundę.

- Bo po wczorajszych rewelacjach nie jesteśmy już razem! – burknął, kipiąc ze złości.

- I na mnie chcesz zwalić winę? Tak traktujesz swoich przyjaciół, Mike? W sumie nie powinnam się dziwić, dlaczego oprócz mnie nie masz nikogo. Jeśli w taki sposób postępujesz z ludźmi, to nikt nie chce mieć do czynienia z egoistą twojego pokroju – wytknęłam mu, mając dość obecnej sytuacji.

- Nakręciłaś ją! – Bennet nie ustępował. Ja również nie miałam zamiaru.

- Nie, Mike. Po prostu nie dałam się obrażać.

- O czym mówisz? – spytał nieco spokojniejszym tonem.

- Nieważne. Poza tym mam nagle uwierzyć, że odczuwasz żal po rozstaniu z Sandrą? Oboje doskonale wiemy, kim naprawdę dla ciebie była – rzuciłam w gniewie, choć nie powiedziałam niczego, co byłoby nieprawdą.

- Chcę wiedzieć, co miałaś na myśli, Karen! – Mike zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, że niemal stykaliśmy się ciałami.

Miałam ochotę uciekać stąd jak najdalej; nie dlatego, że bałam się Bennetta. Wiedziałam, że prędzej rzuciłby się pod pociąg, niż zrobił mi fizyczną krzywdę. Po prostu...

- Nie twój interes, Mike. Jeśli tak bardzo zależy ci na Sandrze, to radzę do niej pojechać, a nie marnować czas u mnie. Nie chciałabym, żeby Louis cię tu zastał, kiedy się zjawi – powiedziałam, chociaż nie przypuszczałam, by mój chłopak przymierzał się z wizytą.

- Karen, dlaczego jesteś taka naiwna? – Michael spuścił z tonu, ale nadal wyglądał na wściekłego.

- Nie rozumiem...

- Dlaczego postanowiłaś dać szansę komuś, kto skreślił cię na samym starcie? Naprawdę wierzysz temu chłoptasiowi, że mu na tobie zależy? Dlaczego tego nie okazywał, gdy miał swoją szansę? – Mike cedził powoli słowa.

Co się z nami porobiło?, pomyślałam. Ja miałam żal do niego, on do mnie. W takim stanie nie mogliśmy się porozumieć. Dobrze o tym wiedziałam, a mimo to kontynuowałam rozmowę, choć już dawno powinnam wyprosić Mike'a z mieszkania.

- Każdy zasługuje na drugą szansę. Louis stara się, pokazuje, że chce zbudować ze mną prawdziwy związek. – Nie wiem, dlaczego tłumaczyłam się Mike'owi, chociaż tak naprawdę nie musiałam.

- Doprawdy? – Mike spojrzał na mnie z kpiną wypisaną na twarzy. – A powiedział ci to przed waszym rozstaniem czy zaraz po twojej metamorfozie? I ty mu wierzysz? Karen, na Boga, ocknij się! Faceci aż tak się nie zmieniają.

- Wnioskujesz sam po sobie? – odparowałam, oddając cios. – Odczep się ode mnie i Louisa! Jesteśmy razem, czy to ci się podoba, czy też nie! A teraz wynoś się z mojego mieszkania. Mam dosyć twojego mentorskiego tonu. Sam nie potrafiłeś zadbać o swój związek, a będziesz prawił mi morały. Nie żartuję, Mike. Nie chcę cię teraz oglądać! – wrzasnęłam, ile sił w płucach.

Przyjaciel spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam wahanie, jakby pragnął jeszcze coś dodać. Ostatecznie z jego ust nie padło już żadne słowo. Minęło kilka sekund, przepełnionych nieznośnym napięciem, zanim Mike odwrócił się i skierował do wyjścia. Odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął z mojego pola widzenia. W mieszkaniu zapadła głucha cisza.

Dwa dni później moja złość na Bennetta zmniejszyła się, ale nie spadła do zera. Na szczęście byłam na tyle zapracowana, że nie miałam czasu, by myśleć o naszej sytuacji. Do tego Louis zadzwonił i zaprosił mnie na kolację. Ucieszyłam się i w myślach szykowałam do wieczornego wyjścia. Co prawda te wszystkie przygotowania przyprawiały mnie o ból głowy, ale widząc zadowolenie i aprobatę w oczach chłopaka, dochodziłam do wniosku, że czasami warto było pocierpieć. I chociaż nawet do pracy starałam się wyglądać bardziej kobieco, to w mieszkaniu nie miałam zamiaru rezygnować z własnej wygody.

- Wyglądasz pięknie, Karen. – Louis zlustrował mnie z góry na dół, ledwo przekroczył próg mojego apartamentu. – Jestem szczęściarzem – dodał po chwili, oblizując usta.

Przyjrzałam mu się. O pół głowy wyższy ode mnie, szczupły – może nawet za bardzo – kruczoczarne włosy. Typ modela z męskiego czasopisma dla kobiet. Zazwyczaj unikałam takich facetów, ale coś mi się w nim spodobało. Może nie połączyła nas szaleńcza miłość, lecz nie musiałam od razu planować wszystkiego do przodu, prawda?

- Ciebie nie przyćmię – odparłam, pozwalając się pocałować. – Jeśli ubierasz się tak do klubu, to pewnie kręci się wokół ciebie mnóstwo pięknych kobiet – rzuciłam bardziej w żartach niż na poważnie.

- Nie zwracam na nie uwagi. Nie, kiedy mam taką ślicznotkę u swego boku. – Czarujący uśmiech na twarzy Louisa sprawił, że się zawstydziłam.

Chyba wciąż nie przyzwyczaiłam się do komplementów, które – od czasu jego powrotu – bardzo często mi prawił.

- Jesteś uroczy – mruknęłam, wyswobadzając się z ramion mężczyzny. – Jedziemy? – spytałam.

- Oczywiście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro