Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W trakcie jazdy do restauracji Louis wypytywał, co robiłam w ciągu dnia i o plany na kolejne. Czyżby coś dla nas szykował? Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam, że Mike naprawdę pomylił się co do niego. Szlag! Czy musiałam o nim myśleć, jadąc na randkę z innym?

Louis zaprosił mnie do francuskiej knajpki, bo – jak twierdził – kobiety uwielbiały francuską kuchnię. Kiedy spojrzałam w menu, pomodliłam się w duchu, stwierdzając, że przecież dam radę. Prawdę mówiąc – ja za nią nie przepadałam. Ale na jeden wieczór chyba mogłam zrobić wyjątek? Przecież Louis starał się dla mnie, więc co mi szkodziło zrobić to samo dla niego?

Byliśmy już w trakcie jedzenia, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Wściekła na siebie, że zapomniałam wyciszyć go przed kolacją, spojrzałam przepraszająco na Louisa.

- Tato? Czy coś się stało? – spytałam, odbierając połączenie.

Nie rozmawiałam z nim od czasu pamiętnego wieczoru. Był równie zszokowany zachowaniem Michaela co ja. Odniosłam wtedy wrażenie, że chciał mi coś powiedzieć, ale nie usłyszałam niczego szczególnego.

- Właśnie wracam ze szpitala – powiedział, a moje serce gwałtownie przyśpieszyło swój bieg.

- Miałeś wypadek? Gdzie jesteś? I dlaczego wracasz sam? Już po ciebie jadę! – Niemal krzyknęłam do słuchawki, zwracając na siebie uwagę.

- Karen, uspokój się. Nic mi nie dolega.

- Jeśli nie tobie, to komu? – Nawet nie zwróciłam uwagi na zniecierpliwione spojrzenie rzucane przez mojego chłopaka.

- Michaelowi. Wracam od niego – odezwał się tatko z pozoru spokojnym głosem. – Nie pojawił się rano w pracy, a to do niego niepodobne. Kiedy próbowałem się dodzwonić, nie odbierał, więc zacząłem się martwić.

- Co mu jest? – wyszeptałam drżącym tonem. – Gdzie leży? Zaraz tam pojadę. Dlaczego się ze mną nie skontaktował? – wypluwałam z siebie pytania niczym karabin maszynowy naboje.

- Karen! – Tata niemal krzyknął.

Za dobrze mnie znał i wiedział, że lada moment mogłabym wpaść w panikę. Jego stanowczy głos przywołał mnie nieco do porządku. Wzięłam głęboki oddech.

- Na szczęście nie dolega mu nic, co mogłoby zagrażać jego życiu i zdrowiu. Ma wstrząs mózgu, ale rozmawiałem z lekarzem i powiedział, że jeśli nie będzie działo się nic niepokojącego, to jutro rano wypuszczą go do domu. Jakiś facet wjechał w jego samochód, nie zatrzymawszy się na czerwonym świetle. Mike miał dużo szczęścia.

- Gdzie on leży? – Złapałam za torebkę i zarzuciłam sobie pasek na ramię.

Dopiero wtedy spojrzałam na Louisa, który wyglądał na wściekłego. Cholera! Przecież nie mogłabym dokończyć naszej kolacji, wiedząc, że mój przyjaciel leży potłuczony w szpitalu. Mike mnie potrzebował!

- W Northwestern Memorial. Sala numer dwa, na drugim piętrze. Wiem, że sytuacja między wami wciąż pozostaje napięta, ale z drugiej strony mam świadomość, że zabiłabyś mnie, gdybym nie dał ci znać. A od tego upartego osła usłyszałem, że do ciebie nie dzwonił.

- Dzięki, tatku. Porozmawiam sobie z nim. – Pożegnałam się, po czym westchnęłam donośnie. – Przepraszam, ale kiedy indziej dokończymy naszą randkę. – Czułam się głupio, że muszę go zostawić.

- Żartujesz, Karen? Dokąd się wybierasz? – spytał ostrym tonem, lecz na to również nie zwróciłam uwagi. Myślami byłam już przy Michaelu.

- Mike miał wypadek. Leży w szpitalu. Zadzwonię do ciebie później. Przepraszam. – Wstałam, rzucając mu ostatnie spojrzenie.

- Karen! – zawołał za mną, lecz znajdowałam się już w drodze do wyjścia.

Ledwo stanęłam na chodniku, a rozejrzałam się za taksówką. Jedna zbliżała się w moim kierunku, więc szybko podeszłam do krawędzi jezdni i na nią machnęłam. Minutę później podążałam w stronę szpitala. Chociaż tata twierdził, że z Mike'em wszystko było w porządku, to wiedziałam, że się nie uspokoję, jeśli go nie zobaczę na własne oczy.

Do sali Mike'a niemal biegłam, co było cholernie trudne, zważywszy na fakt, że miałam na stopach szpilki. Niech Bóg przeklnie osobę, która wymyśliła to narzędzie tortur. Pchnęłam drzwi z odpowiednim numerem, po czym przekroczyłam próg pokoju. Michael leżał na łóżku pod jedną ze ścian, a jego oczy pozostawały zamknięte. Jednak powieki drgnęły, gdy usłyszał hałas. Kiedy na mnie spojrzał, w jego wzroku dostrzegłam ogromne zaskoczenie.

- Karen – wyszeptał moje imię. – Co ty tu robisz?

- Nie uważasz, że to ja powinnam zadać to pytanie? – Podeszłam bliżej, zajmując miejsce tuż przy jego łóżku.

Mike był odrobinę blady i miał podkrążone oczy, fiolet pod prawym okiem oraz kilka siniaków i otarć na rękach. Więcej zewnętrznych objawów złego samopoczucia nie zauważyłam. Widząc, że naprawdę nie jest z nim źle, poczułam, jakby ktoś zdjął mi z ramion ogromny ciężar.

- Tak podejrzewałem, że Tom nie da rady utrzymać języka za zębami. – Mike wspomniał o tacie, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.

W tej chwili wszelkie złe słowa, pretensje i ostatnie wydarzenia przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla mnie liczyło się tylko, że mój przyjaciel żyje i nie stało mu się nic poważniejszego.

- On wie, że zabiłabym go, gdybym nie dowiedziała się o twoim pobycie w szpitalu. Mike, dlaczego nie do mnie zadzwoniłeś? – zagadnęłam ostrożnie.

- Nie sądziłem, żebyś chciała ze mną rozmawiać po naszej ostatniej rozmowie – bąknął.

- Głuptasie. Jest ok, później sobie wszystko wyjaśnimy. – Przysiadłam na skraju łóżka, dotykając dłonią jego dłoni. Ścisnęłam ją lekko. – Jeszcze jeden taki numer, Bennett, a to z mojego powodu wylądujesz na chirurgii – zażartowałam. – Opowiesz mi o tym?

- To nic takiego, Karen. – Mike brzmiał na odrobinę zmęczonego. Postanowiłem nie dręczyć go za długo. – Po prostu pewien palant we mnie wjechał.

- Kiedy to się stało? – zapytałam, tknięta przeczuciem. – Tata wspominał, że nie pokazałeś się rano w pracy.

- No cóż... – Mike przewrócił oczami. – Wypadek zdarzył się w nocy. Mało pamiętam z tego całego rozgardiaszu. Na chwilę straciłem przytomność, dlatego lekarz się uparł, że powinienem zostać na obserwacji. Poza tym dostałem taką dawkę leków, że spałem po nich jak niemowlak. Dlatego Tom nie mógł się ze mną skontaktować. Oddzwoniłem do niego zaraz, jak się tylko przebudziłem i zacząłem kojarzyć.

- Mike! – Aż miałam ochotę go przytulić. Powstrzymało mnie jedynie to, że mogłabym zrobić mu krzywdę. – Masz na siebie uważać, obiecaj, proszę.

- Nie chowasz do mnie urazy?

Jego oczy były pełne powagi. Westchnęłam. Jak miałam się na niego złościć? Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Już nie. Zresztą ja też się nie popisałam. Przepraszam. Nie chciałam być powodem twojego rozstania z Sandrą.

- Karen... – Mike pogładził moją dłoń palcami, a ja poczułam, że oblewa mnie fala gorąca.

Czułam również, jak zdradziecki rumieniec wypełza mi na policzki.

- Tak? – zapytałam ostrożnie.

- To ja powinienem cię przeprosić. Zachowałem się niczym gbur, a do tego zniszczyłem wszystkim wieczór. I wcale nie jesteś powodem mojego zerwania z Sandrą. Już od dłuższego czasu nam się nie układało, a od co najmniej kilku dni myślałem, żeby zakończyć tamtą relację. Nie było nam pisane być razem – dokończył Mike, po czym spuścił wzrok.

Przyjrzałam się mu. Normalnie nie odpuściłabym tematu, ale mężczyzna potrzebował odpoczynku, a nie mojego maglowania.

- Cieszę się, że między nami z powrotem jest wszystko w porządku. Teraz musisz nabierać sił. Potrzebujesz czegoś? – zagadnęłam w tym samym momencie, w którym do pokoju weszła pielęgniarka, na oko przynajmniej czterdziestokilkuletnia.

- Dobry wieczór. Nie będę wam długo przeszkadzać, po prostu przyszłam sprawdzić, jak się miewa nasz pacjent. – Przyjazny uśmiech zagościł na jej szerokich ustach.

- Przydałby się okład z młodych piersi. Podobno najlepszy na wszelkie dolegliwości – palnął Mike z łobuzerskim spojrzeniem skierowanym na mnie.

Pielęgniarka zaczęła chichotać. Wzięłam głęboki oddech. Dlaczego za każdym razem, kiedy myślałam, że wszystko wróciło do normy, Michael zaczynał mnie denerwować? Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej niż chwilę wcześniej.

- Sądzi pani, że mogę uderzyć go w głowę? Jeden uraz przeżył, więc kolejny również powinien – warknęłam, mordując wzrokiem Bennetta.

Mike wcale nie wyglądał na przejętego. Wprost przeciwnie – szczerzył się jak głupi do sera. Może został nafaszerowany zbyt dużą ilością leków uspokajających? W sumie nie byłoby to niczym dziwnym.

- Lepiej nie, bo jeszcze nastąpią nieodwracalne zmiany w mózgu i co wtedy pani zrobi?

- Muszę panią z przykrością poinformować, że takie zmiany już dawno nastąpiły, więc nie ma się czego obawiać – odparowałam, wzbudzając u kobiety śmiech.

Mike spojrzał na mnie krytycznie. Jednak kiedy zauważyłam rozkwitający na jego ustach uśmiech, zrozumiałam, że szykuje dla mnie ripostę.

- Karen, powiedziałem wyraźnie, że z młodych. Ty nie jesteś taka młoda – dodał, a ja aż otworzyłam usta z oburzenia.

- Widzę, że pan Bennett wraca do formy, także powinien jutro rano opuścić szpital. A tymczasem zostawiam państwa samych, więc może pani bić. Świadków nie będzie. – Siostra znów zachichotała, po czym wyszła.

- Nie jestem taka młoda? – Co za padalec jeden.

- Czyżbyś chciała mi coś ofiarować, że aż tak ugodziły cię moje słowa? – spytał Bennett ze swoim złośliwym uśmieszkiem.

- Tak. Poduszkę na twoją twarz i śmierć w męczarniach. Pasuje? – Zabrałam dłoń, którą trzymałam splecioną z dłonią Mike'a.

- Wolałbym te piersi – westchnął ciężko. – Nie denerwuj się tak. Karen? – zagadnął po chwili.

- Co tym razem? – parsknęłam, przyglądając mu się podejrzliwie.

Cholera go wie, co tym razem wymyślił.

- Dlaczego jesteś taka wystrojona? Nie powinnaś wracać? – zapytał z powagą, chociaż zauważyłam delikatny grymas na jego twarzy.

- Coś cię boli? Mam zawołać lekarza?

- Nie, jeśli nie ruszam się zbyt gwałtownie. Odpowiesz na moje pytanie? – Chyba bardziej interesowała go ta kwestia.

- Jestem tutaj, gdzie powinnam być – odparłam dość politycznie.

I w sumie tak było. Gdyby Mike nic dla mnie nie znaczył, nie zostawiłabym swojego chłopaka samego w restauracji. Chociaż kilka dni wcześniej między mną a Bennetem nie było najlepiej, to nie wyobrażałam sobie siedzieć z Louisem ze świadomością, iż Mike leży w szpitalu, a ja nie zainteresowałam się stanem najbliższego przyjaciela. W końcu znałam go o wiele dłużej niż Louisa.

- Dziękuję – mruknął po dłuższym czasie. – Ale możesz już do siebie jechać. I tak za chwilę pójdę spać. – Michael ziewnął donośnie.

- Nigdzie się nie wybieram. Zostaję z tobą na noc. Rano zabiorę cię do domu – powiedziałam zdecydowanym tonem.

W oczach Bennetta dostrzegłam zdumienie. Czego on się spodziewał? Że zostawię go na pastwę losu? Nie było nawet takiej możliwości.

- Karen... – Mike najwyraźniej zamierzał protestować, ale postanowiłam mu nie ulec.

- Tak mam na imię. Tamten fotel wydaje się bardzo wygodny. – Kiwnęłam głową w stronę okna, pod którym ustawiony był rozkładany mebel. – Poproszę pielęgniarkę o koc i prześpię się u ciebie. Postanowiłam i zdania nie zmienię.

- Jesteś dla mnie za dobra – wyszeptał mężczyzna.

Zmierzyliśmy się spojrzeniami. Mike nie miał racji. Tak powinni zachowywać się przyjaciele. A Mike był mi naprawdę bliski. Może ostatnio nawet bardziej niż bliski, ale skrywałam to głęboko w sobie. On nie musiał tego wiedzieć.

- Zaczynasz bredzić. Prześpij się, Bennett – oznajmiłam dla rozładowania atmosfery. – Na pewno niczego nie potrzebujesz? – zapytałam, wstając z jego łóżka.

- Nie. Mogłabyś spać ze mną. Ten fotel nie wygląda na komfortowy. – Mike spojrzał z powątpiewaniem w stronę mebla.

- Dam sobie radę. Ty masz nabierać sił. A łóżko jest za małe na nas dwoje. Pójdę po koc, a ty zamknij oczy.

- Tak jest, siostro Walker. – Mike uśmiechnął się z trudem.

Ewidentnie był bardzo zmęczony. Wyszłam z sali, a kiedy do niej wróciłam po krótkiej pogawędce z pielęgniarką, Michael spał już snem sprawiedliwego.

***

Mike

Obudziłem się z bólem głowy. Odczuwałem też nudności. Lekarz mnie ostrzegał, że to może długo trwać. Wziąłem głęboki oddech, po chwili kolejny i następny. Mdłości zaczęły mijać, ale wiedziałem, że mogą wrócić w każdej chwili. Nie mogłem wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, a praca przez kolejne kilka dni odpadała. W żadnym wypadku nie było mi to na rękę i pewnie bym zignorował zalecenia, ale lekarz wszystko wyśpiewał Tomowi, a ten zabronił mi pojawiania się w biurze. Nie, żebym był aż tak posłusznym wspólnikiem, ale kazał sobie to obiecać. Dobrze wiedział, że nie zwykłem łamać danego słowa.

Spojrzałem w stronę fotela, na którym Karen wciąż spała. Poczułem wyrzuty sumienia, że nie wymusiłem na niej powrotu do domu. Niepotrzebnie ze mną zostawała, ale młoda czasami potrafiła się uprzeć równie mocno jak ja. Kłótnia nic by mi nie dała. A teraz mogłem przyglądać się spokojnie córce Toma.

Cieszyłem się, że między nami wszystko wróciło do normy. Chociaż Karen zapowiedziała, że wrócimy do tematu. Prawdę mówiąc, to właśnie przez naszą ostatnią rozmowę byłem taki rozkojarzony. I chociaż wina wypadku leżała po stronie tamtego kierowcy, to być może gdybym się nie zamyślił, miałbym czas na reakcję. Ale było, minęło. Czasu nie mogłem cofnąć.

- Mike? – Usłyszałem i nagle zorientowałem się, że Karen patrzy prosto na mnie oraz że przyłapała mnie na gapieniu się na nią. – Wszystko w porządku? – Dziewczyna odrzuciła nakrycie, siadając.

Dostrzegłem zmęczenie na jej obliczu, co wzbudziło we mnie jeszcze większe poczucie winy. Musiałem jak najszybciej oddelegować ją do mieszkania, żeby wypoczęła.

- Tak – skłamałem, bo głowa mi pękała, jakby ktoś próbował ją rozłupać od środka. – Mogłabyś poprosić do mnie lekarza? Chciałbym wyjść jak najszybciej. A później możesz jechać do siebie.

- Dlaczego myślisz, że w ogóle chcę wracać do siebie? – Karen wstała i podeszła do mojego łóżka. – Nie zostawię cię. Wymagasz opieki, a ja chętnie się podejmę tego zadania – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem.

- Masz pracę i swoje życie, a ja jestem dorosłym facetem. – Dlaczego miałem wrażenie, że w tej dyskusji nie pokonam panny Walker?

- A ja dobrze cię znam i wiem, że jeśli nie będę miała cię na oku, to zrobisz coś głupiego. Praca zaczeka, poprzesuwam dzisiejsze spotkania. Nie marudź. Czy tego chcesz, czy nie, jesteś na mnie skazany.

- Nie jestem dzieckiem. Daj spokój, położę się w domu i będę wypoczywał. – Jeszcze usiłowałem przeforsować swoje zdanie.

- Tak, tak, oczywiście. Jeśli przyniesie ci to ulgę, to możesz myśleć, że odpuszczę. Zaraz przyjdę z doktorem – Karen uśmiechnęła się w odpowiedzi, a ja tylko cicho westchnąłem.

Nie wygram z nią, a już na pewno nie w takim stanie. Przymknąłem powieki, licząc, że ból nieco zelży, jednak nic takiego nie nastąpiło. Lekarz przyszedł, a moja tymczasowa opiekunka powiedziała, że zaczeka na korytarzu. Po krótkiej konsultacji dostałem kolejne zalecenia. Gdyby działo się coś niepokojącego, miałem natychmiast zgłosić się do szpitala, jednak doktor był dobrej myśli. Wreszcie mogłem opuścić placówkę medyczną.

- Mike, co ty wyprawiasz? – spytała Karen, wchodząc z powrotem do sali.

Spojrzałem na nią, jak ruszyła w moją stronę.

- Ubieram się. Wychodzę – wyjaśniłem cicho, gdyż głowa nadal mnie bolała.

Musiałem uważać, by nie wykonywać gwałtownych ruchów, gdyż wtedy ból nasilał się do granic niemal niemożliwych do wytrzymania. Lekarz dał mi tabletkę, ale mimo wszystko wielkiej ulgi mi to nie przyniosło.

- Miałeś na siebie uważać. Pomogę ci – zaoferowała się, chwytając za koszulę, którą próbowałem założyć.

- Nie traktuj mnie jak dziecka – burknąłem, bo było mi potwornie głupio.

Trzydziestoośmioletni mężczyzna ubierany przez dziesięć lat młodszą przyjaciółkę. Sam fakt wołał o pomstę do nieba. Czułem się zażenowany i nie znosiłem tego stanu.

- Mike. – Karen spojrzała na mnie łagodnie. – Wiem, że boli cię głowa, a ty próbujesz zataić przede mną złe samopoczucie. Nie musisz kłamać, przecież widzę, jak fatalnie wyglądasz i że marzysz o tym, by znaleźć się w domu. Zabiorę cię do niego. Tylko pozwól mi sobie pomóc. Jestem twoją przyjaciółką, pamiętasz? – Ciepły uśmiech, którym dziewczyna mnie obdarzyła, obudził we mnie niechciane uczucia.

Jezu, jeszcze tego mi teraz brakowało. Zmełłem przekleństwo w ustach. Nie chciałem wyjść na dupka. Karen była tu z własnej woli. Martwiła się o mnie. Cholera, ona zwiała z randki, żeby móc być przy mnie. Nie powinienem zachowywać się jak samolubny kretyn, którym przeważnie byłem. Ona jako jedna z nielicznych osób w moim otoczeniu nie zasłużyła na to.

- Przepraszam. Masz rację, czuję się okropnie i chcę znaleźć się we własnym łóżku. Dziękuję, że przy mnie jesteś. – Postawiłem na szczerość.

Nawet nie miałem sił, żeby się uśmiechnąć.

- Postaram się, żebyśmy dotarli do twojego domu jak najszybciej. Ugotuję ci coś dobrego, musisz jak najszybciej wydobrzeć. – Kiedy Karen stanęła na palcach, aby mnie ucałować w policzek, z trudem powstrzymałem jęk. – A teraz chodź, założymy ci koszulę, bo jeszcze kobieca część personelu nie pozwoli ci stąd wyjść – zażartowała.

Nie skomentowałem tego. Jedynym plusem całej sytuacji było to, że przynajmniej na moment zapomniałem o swoim stanie i bólu głowy, który utrzymywał się przez cały czas mniej lub bardziej. Dostałem wypis i mogliśmy opuścić szpital. Karen zamówiła nam taksówkę i pojechaliśmy prosto do mnie. Jadąc do domu, większość drogi siedziałem w ciszy, od czasu do czasu przymykając oczy. Walczyłem z kolejną falą mdłości. Kto by pomyślał, że zwykłe wstrząśnienie mózgu powali takiego faceta jak ja? Czułem się, jakbym wrócił do lat dziecinnych, kiedy wymagałem opieki matki. To naprawdę było żenujące uczucie, ale postanowiłem już z nim nie walczyć.

- Mike, może powinieneś wziąć tabletkę? – spytała cicho Karen, kiedy wreszcie znaleźliśmy się w moim domu.

- Nie. Położę się. Ty też powinnaś odpocząć – mruknąłem, przyglądając się jej.

Ślepy by dostrzegł cienie po jej oczami, a także lekko przekrwione białka.

- Położę się, ale najpierw chcę przyrządzić ci obiad. Chodź, pomogę ci. – Dziewczyna ruszyła w moją stronę.

- W czym? – spytałem zdumiony.

Ona chyba nie chciała prowadzić mnie do łóżka?

- Położyć się. Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zagadnęła.

- Karen, nie przesadzaj. Dojdę sam do sypialni. Przez ciebie czuję się jak inwalida. – Znów powróciło uczucie wstydu.

Naprawdę musiałem zniknąć jej z oczu przynajmniej na jakiś czas.

- No dobrze. – Dziewczyna chyba zrozumiała, w jakiej sytuacji mnie stawia.

Zauważyłem, że zrobiło jej się głupio. Dobrze mnie znała i rozumiała, jak bardzo ceniłem sobie swoją niezależność i jak było mi teraz ciężko, bo nagle potrzebowałem pomocy. Dla takiego faceta jak ja to była gorzka pigułka do przełknięcia.

- Nic mi nie będzie. Powinnaś też o siebie zadbać, bo za chwilę przewrócisz się ze zmęczenia – dodałem na odchodne.

- Mike, nie przesadzaj. – Kobieta z uśmiechem powtórzyła moje słowa sprzed chwili.

Gdybym był w stanie, pewnie bym na nią warknął. Jednak wolałem nie ryzykować kolejnych ataków mdłości. Pierwszy raz w życiu spacer z sali szpitalnej do taksówki, jazda do domu i dotarcie do łóżka niemal wyczerpało mnie z sił. Jeśli nie wydobrzeję w ciągu dwóch, trzech dni, to przyjdzie mi zwariować.

Kiedy wreszcie znalazłem się w łóżku, długo nie trwało, a zasnąłem. Nie wiem, jak długo spałem, ale gdy się obudziłem, byłem cały spocony. Cholera, zapomniałem włączyć w domu klimatyzację przed snem. Zwlokłem się z łóżka, udając prosto do łazienki. Nawet wzięcie zwykłego prysznica było dla mnie wyzwaniem. Wyszedłem z kabiny i założyłem świeże bokserki. Musiałem posiedzieć dobrą chwilę, zanim zawroty głowy – wywołane schylaniem się – minęły. A przynajmniej tak mi się wydawało. Chciało mi się koszmarnie pić, a przy łóżku nie było wody. Ruszyłem więc do kuchni.

Na korytarzu panowała cisza, dlatego uznałem, że Karen faktycznie skorzystała z chwili i również udała się na spoczynek. Dotarłem do kuchni, nalałem sobie wody i upiłem kilka łyków. Kiedy odstawiłem szklankę, poczułem przyjemny zapach. Dolatywał z garnka, który stał na kuchence. Chciałem podejść, żeby zobaczyć, co ugotowała Karen, ale wtedy znów zakręciło mi się w głowie. Chwyciłem się mocno blatu, aby nie upaść na podłogę.

- Mike! – Usłyszałem jakby z oddali. – Czyś ty zwariował? Nie powinieneś wstawać bez potrzeby! - Mike? – Karen powtórzyła moje imię, nie słysząc odpowiedzi.

- Wszystko ok – skłamałem, biorąc głęboki oddech.

Powoli odwróciłem się w jej stronę. Stała kilka kroków przede mną, wycierając dłonie w ręcznik. Może i byłem po wypadku, w którym ucierpiała moja głowa, ale wzrok nie mógł mnie aż tak mylić. Karen wlepiła we mnie spojrzenie, a konkretniej to w moją nagą klatkę piersiową.

- Mogę wiedzieć, co tu robisz? – spytała, chrząkając. – Powinieneś leżeć.

Zrobiła dwa kroki w przód, bacznie mnie obserwując.

- Chciało mi się pić, a nie miałem niczego w sypialni – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ty też miałaś odpoczywać. – Starałem się brzmieć normalnie, aby Karen nie martwiła się na zapas.

- Mogłeś mnie zawołać. – Dziewczyna uniosła spojrzenie do góry, unikając jednak kontaktu wzrokowego.

Rumieńce na jej policzkach zdradzały zdenerwowanie, a także zawstydzenie.

- Wracaj do sypialni i to natychmiast! – warknęła na mnie.

- A nie mogę tu posiedzieć razem z tobą? – zapytałem, ale bardziej po to, by sprawdzić reakcję przyjaciółki.

- Bennett, grabisz sobie! – W końcu nasze spojrzenia skrzyżowały się, chociaż dostrzegłem, jak Karen walczy ze sobą, żeby nie zjechać wzrokiem nieco niżej.

Uśmiechnąłem się lekko. Stałem półnagi przed córką wspólnika, moją najlepszą kumpelą, która od jakiegoś czasu wywoływała we mnie różnorakie emocje, od irytacji począwszy, na pożądaniu skończywszy. A tego ostatniego nie powinienem do niej czuć. Zdecydowanie nie powinienem.

- Chodź, odprowadzę cię do łóżka. – Gdy stanęła tuż przede mną i objęła mnie ręką, musiałem zagryźć wargę, żeby powstrzymać jęk.

I to ponoć ja byłem dorosłym, opanowanym mężczyzną? Jasne. Karen podobała mi się jako kobieta, a ja właśnie ośmieszałem się na jej oczach. Pięknie, Michael, pięknie.

- Przyszedłem sam, to i sam mogę wrócić do sypialni. – Próbowałem jej to wyperswadować, ale panna Walker nie zamierzała mnie słuchać.

- Mike, zachowujesz się jak duży dzieciak. Mógłbyś chociaż raz wykazać się zdrowym rozsądkiem? – spytała, obejmując mnie przez cały czas.

- A czy ty dasz kiedyś za wygraną? – Im dłużej przytulała się do mojego boku, tym trudniej było mi ukrywać prawdziwe emocje.

- Nie. Jeśli liczysz, że zawinę się z twojego domu, kiedy najbardziej mnie potrzebujesz, to muszę cię rozczarować – powiedziała otwarcie, kiedy wreszcie wyszliśmy z kuchni. – Dopiero, gdy będę pewna, że możesz zostać sam, to zostaniesz. I nie próbuj więcej ze mną walczyć, Mike. To bezcelowe. – Ta mała czarownica uśmiechnęła się, kiedy usiadłem na materacu.

- Czy ja mam w ogóle cokolwiek do powiedzenia? – sarknąłem, nieco wyprowadzony z równowagi.

Chryste, sam siebie zaczynałem drażnić takim zachowaniem. Ale wciąż czułem się fatalnie, do tego bliskość Karen działała na mnie bardziej, niż powinna i jeszcze jakby tego było mało, zauważyłem, że robię na niej wrażenie.

- Całkiem sporo. Skoro już nie śpisz, to za chwilę przyniosę ci zupę. Musisz dobrze się odżywiać – mruknęła. – I wiesz co?

- Co? – zapytałem.

- 1:1, Bennett – wykrztusiła, kierując się do wyjścia.

- O czym mówisz? – Zmarszczyłem czoło, czekając na jej odpowiedź.

- Jesteśmy kwita. Ty widziałeś mnie w bieliźnie przypadkiem, teraz ja dostałam taką samą okazję.

- Mam coś założyć na siebie? – palnąłem.

Boże, moja elokwencja została chyba zmiażdżona w trakcie wypadku. Ciągle mówiłem głupstwa, zachowywałem się jak małolat i nie potrafiłem zapanować nad reakcjami ciała.

- Po prostu się połóż. – Karen odwróciła się na pięcie i już jej nie było.

Kiedy wróciła, leżałem z przymkniętymi oczami. Wcale nie czułem głodu, chociaż aromat potrawy był naprawdę kuszący.

- Spróbuj zjeść chociaż trochę. – Dziewczyna postawiła przede mną mały drewniany stoliczek, na którym zostawiła talerz z jedzeniem. – Gdybyś czegoś potrzebował, masz mnie zawołać.

- Idź wreszcie się połóż. – Usiadłem ostrożnie, po czym chwyciłem za łyżkę.

- Później do ciebie zajrzę – obiecała i już jej nie było.

Spojrzałem na zupę. No cóż, faktycznie musiałem coś jeść. Jednak po pierwszych trzech łyżkach wiedziałem, że nic z tego. Nie miałem apetytu, również przez to, iż bardzo często mnie mdliło. Bałem się, że w końcu zwymiotuję. Odstawiłem wszystko na bok. Położyłem się z powrotem i niedługo później zasnąłem.

Kiedy się ocknąłem, Karen stała nade mną z tą swoją zmartwioną miną.

- Nic nie tknąłeś – skomentowała, przysiadając na materacu tuż obok mnie. – Nie smakowało ci?

- Przepraszam. Nie, było pyszne. – W żadnym wypadku nie chciałem, by myślała, że nie zjadłem, bo było niedobre. – Nie jestem głodny.

- Mike, nie zachowuj się jak dziecko – skarciła mnie. – W ten sposób sobie nie pomagasz. Chcesz wydobrzeć czy nie?

- Oczywiście, że chcę. Ale nie dam rady jeść na siłę. – Kiedy senność zaczęła mi mijać, spojrzałem na moją towarzyszkę. – Co robiłaś?

- Położyłam się na chwilę. Niedawno wstałam – odpowiedziała, a ja wyczułem, że mówi prawdę.

Odetchnąłem z ulgą. Jej dobro leżało mi na sercu, a przez to, że opiekowała się mną, zaniedbywała siebie. Dlatego też musiałem jej pilnować. Czasami czułem się za nią bardzo odpowiedzialny. I martwiło mnie, że zadaje się z kolesiem, który wrócił do niej, bo za moją namową zmieniła swój wygląd. Na razie jednak postanowiłem nie poruszać tego tematu, na niego jeszcze przyjdzie czas.

- Dziękuję, że przy mnie jesteś – odezwałem się po chwili.

- Daj spokój. To ja się cieszę, że mogę ci pomóc. Ale jeśli nie zaczniesz jeść, to ja zacznę cię karmić – zagroziła.

- Śliniaczek też mi kupisz? – parsknąłem, żałując natychmiast, że to zrobiłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro