Nie było mnie tylko 2 lata...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykowane dla XsmerteX ❤❤

Mam szukać Stephen'a... No ale kurwa gdzie?! On mógł pójść wszędzie. Kurwa WSZĘDZIE! I co ja mam robić? Na co reagują dzikie łysolki?
- Kici kici skurwysynu!
- Co ty robisz?- Zapytał Zim Zum, którego wziąłem ze sobą wbrew jego woli.
- No nie wiem? A jak się woła nieowłosionych debili?
- Może po imieniu?
- To brzmi jak plan.- Już miałem zacząć drzeć ryja, ale Zim zakrył mi paszczę dłonią.
- Zanim rozewrzesz otwór gębowy i wypuścisz demona krzyku może pozwolisz, że zasugeruję poszukanie go w jego domu?
- Nieźle kombinujesz, ale i tak się powydzieram.
- Za jakie grzechy...
- Za wszystkie Zimmy. POOOOGO! ŁYSY JEBAŃCU! KICI KICI KURWA!
- No ja pierdole... Przypomnisz mi dlaczego jeszcze nie związałem cię i nie sprzedałem arabom za wielbłąda?
- Po pierwsze: jestem wyższy, więc nie udałoby ci się mnie związać.Po drugie: niewolnictwo jest nielegalne i po trzecie: gdzie ty byś trzymał tego wielbłąda?
- Nie ważne gdzie. Może w łazience. Jeszcze nie wiem, ale najważniejsze, że nie byłby aż takim niereformowalnym bezmózgiem, który drze ryja na środku ulicy, tak jak ty. I dodatkowo przyjemniej by pachniał...
- Po pierwsze, stoimy na chodniku, po drugie...Pff. Nie sądzę.
- A ja tak. Nie czepiaj się szczegółów.
- Gupi jesteś nie lubię cię już.- Powiedziałem odwracając się do niego plecami.
- W dupie mam twoje zdanie na mój temat. Teraz zamkniemy ryjce i pójdziemy poszukać tej kozy, zanim uprowadzi go jakiś niezorientowany w płciach i gatunkach imigrant.- Zimmy mówi tak mądrze, że nie śmiem protestować. Ruszyliśmy w stronę domu naszego przyjacwela. Szliśmy we względnej ciszy, ponieważ Tim był wyraźnie wkurwiony. Strasznie się zmienił przez te 2 lata... Pamiętam go jako uroczą, nieśmiałą kulkę dobrych pomysłów i pomocnych rad, a teraz idzie przede mną taki tyci skurwiel.
- Zim?
- Co?
- Jak to jest, że ty się aż tak przez te dwa lata zmieniłeś?
- Serio chcesz o tym słuchać?
- A myślisz, że po co pytam?
- No dobra... Wiesz... Twoje zniknięcie było dla nas... dość sporym ciosem. Ty nas wszystkich ze sobą poznałeś, ty byłeś dla każdego z nas pierwszym przyjacielem. I nagle zniknąłeś, nie wiedzieliśmy nawet czy żyjesz. Twiggy zniósł to definitywnie najgorzej. Szukał cię wszędzie, po całym kraju. Wszystkie szpitale, domy dziecka, psychiatryki... cmentarze. Nigdzie nie chcieli mu udzielić informacji, albo mówili, że cię nie ma. Nie widzieliśmy go przez prawie rok, bo jeździł i szukał. My w tym czasie szukaliśmy jego. I tak się złożyło, że nie zdaliśmy. Kolejne pół roku wręcz ociekało depresją. Daisy się powiesił, poznaliśmy Gingera, Pogo zaczął ćpać trzy razy więcej. Cztery razy trafił do szpitala, dwa razy przeżył śmierć kliniczną. Ja... ja dorosłem Brian. Przestałem patrzeć na świat jako na kolorowe i cudowne miejsce. Świat to jest  gówno z krótkimi przerwami na szczęście. Stałem się sarkastycznym dupkiem, bo tylko tak mogłem sobie poradzić w szkole, gdzie nie było już ciebie, żeby pomóc mi obronić się przed idiotami, którzy dzień w dzień mnie poniżali. Jesteś najsilniejszy z nas wszystkich Marilyn. Bez ciebie każdy z nas jest kompletnie nikim. Serio, może i to brzmi tandetnie, ale taka jest prawda. My bez ciebie przestaliśmy istnieć, zaczęliśmy się od siebie odsuwać, prawie zerwaliśmy kontakt. Jedynym wydarzeniem, które sprawiło, że wciąż jesteśmy razem była nieudana próba samobójcza Jeordie'ego. 
- C-co? N-nie...- To nie możliwe... On nie mógł! T-to wszystko przeze mnie?
- Podciął sobie żyły, połknął prawie dwie butelki leków nasennych i dodatkowo, dla pewności powiesił się. Z-znalazłem go chwilę przed tym jak kopnął stołek. Nie wiem jak, ale udało im się go uratować. On na prawdę tego chciał Brian. On bardzo, bardzo chciał się zabić. Trafił na oddział zamknięty. Spędził tam miesiąc. Właśnie wtedy poznał Justina. Ten facet został zamknięty bo miał kurwa problemy z agresją... Ale Twiggs tak bardzo potrzwbował kogoś kto by o niego dbał, że nie zwrócił na to uwagi. Niedługo po tym jak wypuścili go do domu powiedział nam, że jest gejem, a Justin to jego chłopak. Oczywiście wszyscy o tym wiedzieliśmy, ponieważ Twiggy już po prostu taki jest, że po nim widać  rzeczy. Powiem ci nawet więcej... My wiedzieliśmy, że on kogoś kocha. A wiesz kto to jest?
- K-kto?- Zapytałem już układając w głowie plan podwójnego morderstwa(Justina i tego fagasa w którym zakochał się Twiggs).
- Ty. On cię kocha idioto. Właśnie dlatego tak rozpaczliwie cię szukał. Właśnie dlatego próbował się zabić po tym gdy stracił nadzieję na to, że cię znajdzie.
- Nie wyglądała na zbyt stęsknionego kiedy do niego przyszedłem...
- Justin go wytresował. Nie zmienił, nie sprawił, że zapomniał. On go po prost wytresował jak psa. Odkąd zaczęli się spotykać Jeordie wielokrotnie przychodził do szkoły posiniaczony, pocięty, połamany...
Ale, co dziwne, nigdy nie powiedział złego słowa na swojego chłopaka. Twiggy się go panicznie boi.
- D-dlaczego ciągle z nim jest?
- Nie wiem. Myślę, że on boi się zostać sam.
- Nie będzie sam! Ja z nim będę... Chcę z nim być...
- Powiedz mu to. Może w końcu uwolni się od tego chuja.
- Mam nadzieję Zim...- Podczas naszej rozmowy, a właściwie monologu Tima zdążyliśmy dojść do domu Madonny.
- Jego starzy są w domu?
- Jego starzy nie żyją. Kolejny smutny fakt z ostatnich dwóch lat.
- Oh... Nie wiedziałem.
- Wiem, że nie wiedziałeś.
- Serio, tyle mnie ominęło... jeszcze jakieś tragedie?- Zim Zum zkrzywił się lekko.
- Trump został prezydentem.
*************
- Eeee... puk puk?- Zapytałem wbijając do pokoju Stephen'a. Drzwi do domu nie były zamknięte (no dobra, były ale je "delikatnie i kulturalnie otworzyliśmy").
- W-wyypierda-dalać... - Wymamrotał (wyszlochał?) skulony w rogu pokoju kształt. Aha. Czyli tam ukrywa się nasza zguba.
- Znowu jesteś naćpany? Rozmawialiśmy o tym. Ginger prosił cię...- W tym momencie przerwało mu coś, co jest ogólnie uznawane za szloch, ale ja nie przyjmuję do wiadomości tego, że Madonna płacze. Nie. Po prostu kurwa nie.
- S-spiepszyłem...
- Spieprzyłeś. Więc może teraz wrócisz i to naprawisz. Nie mam pojęcia o czym gadaliście, ale gdyby nie było tam Szatan(a?) to prawdopodobnie nie mógłbyś już naprawić tego, cokolwiek to było, co spierdoliłeś.
-C-co?
- Zostawiłeś go w takim stanie, że szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się gdyby dołączył do swojego kuzyna na cmentarzu.
- C-co?!
- To, ty tępy jełopie, że Kenneth się po prostu załamał. Więc teraz pójdziesz tam i ładnie go przeprosisz za to co zrobiłeś.
- Ale ja nie mogę... nie jestem gotowy...
- Chuja mnie to obchodzi. Manson, bierzesz głowę i ręce, uważaj może gryźć.
- Tak jest kurwa!- chwyciliśmy wierzgającego Gacy'ego i szarą taśmą znalezioną w jego pokoju "związaliśmy" ręce i nogi. Ten mały łysy chuj serio próbował mnie ugryźć, więc zakleiłem mu też paszczę. Wzięliśmy (wziąłem) go na ręce i znieśliśmy na dół.
- Słuchaj, ja go nieść nie będę, bo jest kurwa gruby a nie masz już żadnej ciekawej historii do opowiedzenia. Proponuję wziąć taksówkę. Powiedziałem wyjmując telefon.
- Czekaj. Czy ty mi chcesz powiedzieć, że telepaliśmy się tu taki kawał drogi, a ty po prostu mogłeś zadzwonić po pierdoloną taksówkę?!- Mam przejebane? Yyyy... definitywnie. Te jebane 7 centymetrów różnicy wzrostu chyba niewiele mi dadzą w tym wypadku...
- Yyyy... mleko?
- Nie zgrywaj głupszego niż jesteś Warner. Dzwoń po tą cholerną taksówkę i nie karz mi na siebie dłużej patrzeć.
- Nie denerwuj się... Bo będziesz jeszcze niższy.
- Jestem całkiem wysoki.
- Ale ja jestem wyższy.
- Wal się.
************
Typek w taksówce dziwnie się na nas patrzył... myślę, że chce zadzwonić na policję.
- Nie dzwoń po niebieskich. My go nie porywamy, tylko staramy się naprawić jego skurwiałe życie. To że nie chciał iść po dobroci to już nie nasza sprawa.
- Ok...
- Zresztą spójrz na niego. Ni to ładne, ni to mądre... nawet nie za bardzo utalentowane. Jest kompletnie nieprzydatny, chyba że ktoś wyznaje zasadę "worek na głowę i za ojczyznę".
- Nie wnikam...
- I bardzo dobrze.- W końcu dojechaliśmy. Zostawiłem taksiarzowi 20$ i wziąłem Madonnę na plecy. Jak sobie coś przez niego uszkodzę, to będzie chuj płacił.
-Jesteśmy!- Krzyknął Zim. Zatargałem łysego do pokoju i rzuciłem go na dywan.
- Znalazłem zgubka. Co dostanę za fatygę?
-Nie dostaniesz wpierdolu. - Powiedziała Szatan.
- Wow. ZAJEBIŚCIE.
- Może go odkneblujecie?
- Musimy?
- Tak. Twiggy idź po Kennego.- Twiggy pokiwał głową i ryszył w stronę schodów. Ja w tym czasie zacząłem odklejać szarą taśmę z mordy Pogo.
- Będziesz grzeczny?- Zapytałem. Stephen energicznie pokiwał głową. Dobrze. Mam być delikatny czy... Nie. Zerwałem  taśmę i chyba 3 warstwy naskórka.
- AUA KURWA! To bolało śmieciu.
- Nie narzekaj. Masz darmową depilację.
- Dzięki kurwiu.
- Proszę bardzo.- Uśmiechnąłem się słodziutko. Coś długo nie schodzą może sprawdzę co się tam dzieje. Podszedłem do drzwi. Dobra, podsłuchiwanie jest złe... Ale hej, ja jestem zły!
- J-ja nie chcę tam iść... Twiggy proszę. Ja na prawdę nie chcę.
- Kenny, nic się nie rozwiąże samo. Musisz z nim porozmawiać jeszcze raz.
- P-przypomnę ci to jak twój chłopak znowu cię pobije, Jeordie.
- T-to co innego.
- Nie prawda. To dokładnie to samo. Twiggy...  Jeżeli ja teraz pójdę i porozmawiam ze Stephen'em, to ty porozmawiasz z Marilynem.
- N-nie mogę...
- On cię kocha idioto. To widać.
- Ni-nie prawda... Mnie nie da się kochać. Tylko Justin jakoś ze mną wytrzymuje... N-niby Brian mówił coś o tym... ale to nie może być prawda...
- Powiedział ci, że cię kocha?
- Tak...
- A ty?
- Przytuliłem go... Ale on na pewno powiedział to tylko po to, żebym nie wyrzucił go z domu...
- Jeordie, porozmawiasz z nim. A-a ja porozmawiam z Pogo...- Przez chwilę panowała kompletna cisza. Twiggy na prawdę myśli, że ja powiedziałem mu to wszystko, żeby mieć gdzie mieszkać? Muszę mu udowodnić że jest inaczej.
- D-dobrze...- Odpowiedział cicho Jeordie. Zajebiście! Będę miał szansę mu to wszystko wyjaśnić. Postanowiłem wejść do pokoju, żeby nie było, że podsłuchuję czy coś.
- Hej królewny, co tak długo? Wszyscy czekają. Zwłaszcza Pogo.- Powiedziałem, udając że wcale nie jest mi w chuj przykro i że wcale nie słyszałem o czym rozmawiali.
- Już idziemy...- Zeszliśmy razem na dół i praktycznie od razu usłyszeliśmy zawodzenie Gacy'ego.
-W-wybacz m-mi! J-ja n-nie ch-chciałem... Je-jestem g-głupi... n-nie powinienem wy-wychodzić... P-przepraszam Kenny! N-na prawdę...
- Cz-czy to znaczy, że...
- Chcę być z tobą Kenny. Jeżeli tylko ty nadal chcesz...- Ginger nic nie powiedział tylko podbiegł i pocałował wciąż związanego Stephena. Gdyby łysolek mógł zapewne przytuliłby swojego, *ekhem* to oficjalne, chłopaka.
Jeeeeeeej! Miłość unosi się w powietrzu! Pora zakładać maski gazowe!
- W końcu kurwa.- Powiedział Zim poczym przewrócił oczami.
- Brawo Kenneth. Wiedziałam, że ta łysa koza czuje to samo co ty. Ciebie nie można nie kochać. Jednakowoż wciąż zastanawiam się co ty w nim widzisz... Ni to ładne, ni wykształcone...
- W sumie racja. Ale ma wspaniałą osobowość.- Powiedział Fish rozplątując Stephen'a.
-Pffffff. Pogo to dupek. To jego najbardziej charakterystyczna cecha.- Powiedziałem włączając telewizor. Pora pooglądać jakieś pierdoły.
- Nie jestem dupkiem!- zaprotestował Łysolek rozcierając nadgarstki.
- Jesteś.- Odparł Twiggs.
- No dobra. Jestem. Ale obiecuję że będę miły. Przynajmniej dla ciebie Gingy.- Powiedział Gacy w końcu zdolny do przytulenia naszego kochanego blondaska.
- A już miałem zacząć się cieszyć...- Westchnąłem.
Dobra... Ginger wypełnił swoją część umowy... Czyli niedługo mogę spodziewać się poważnej rozmowy z Twiggelsem.

____________________________________
1790 słów! Prawie rekord...
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Piszcie komentarze. Komentarze sprawiają mi radość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro