Bez rączek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak ja kurwa nie chcę tu być. Cerulli już spierdolił, a ja tu siedzę bez żadnego znajomego... Mam nadzieję, że ktoś chociaż przyjdzie mnie odwiedzić. Mam dość udawania wariata. Chciałbym sobie z kimś porozmawiać. Ale nieeeeeee... Został mi tylko różowy kamyczek Angus. Nienawidzę tego skurwiela. Nigdy nie śmieje się z moich żartów.
- Angus szmaciarzuuuuuu. Dlaczego się nie śmiejesz. To zabawne byłoooo.
- Brian, czas na leki. A potem wyjdziemy sobie na spacer, co ty na to!
- Taaaaaaak! Zajebiście!- Krzyknąłem z udawanym entuzjazmem. Może dzisiaj uda mi się uciec. Czemu nie? W końcu taka dziś ładna pogoda... A tak serio to nie. Jest zimno, ciemno i póki co nie pada. Czego więcej chcieć żeby przeprowadzić drobną ucieczkę z psychiatryka?
- Proszę, tu są twoje tabletki. Pamiętaj Brian, jeżeli ich nie weźmiesz to nigdzie nie idziemy.- Powiedziała stara, pomarszczona zakonnica. No kurwa. Zakonnica! Jakby nie mogli tu dać jakiejś normalnej, nie katolicko-zjebanej istoty... A z resztą... Pff. Znam tyle sposobów na uniknięcie narkotyzowania się tym gównem, że możesz mi je nawet wpychać do gardła, a ja i tak ich nie wezmę stara kurwo.
- Oczywiście pingwinie.- Powiedziałem ze słodkim uśmiechem. Obserwowała uważnie jak biorę mały skurwiały odłamek normalności i udaję, że przełknąłem, a  tak na prawdę schowałem to gówno pod język.
- Bardzo dobrze Brian. A teraz chodź na śniadanie.- Atfu! Jedzenie... Nie chcę jeść. Nie potrzebuję.
- Dobrze panie pingwinie.- Wymamrotałem. Zeszliśmy na dół do stołówki. Smutne miejsce, muszę przyznać. Brudnoróżowe ściany, metalowe stoliki i kucharki z epoki kamienia łupanego. Serio. Są starsze niż węgiel. A jedzenie tutaj... No w sumie jak od 2 miesięcy świadomie tu jestem to za bardzo nie próbowałem, ale sam wygląd odstrasza.
- To się ruszaaaa!- krzyknąłem dźgając widelcem wyrób parówkopodobny leżący na moim talerzu. Nie mam zamiaru tego jeść. Prędzej zdechnę.
- Brian musisz coś zjeść.
- Mogę nie? Pięknie proszę panie pingwinieeeee.
- Dobrze, ale zjesz cały obiad, zgoda.
- Oczywiście panie pingwinie.- Powiedziałem słodkim, dziecinnym głosikiem. Szatanie, niech mnie dzisiaj nie wyprowadza ten sam co zwykle... Z nim nie ma zabawy. Jest głupi. Nie lubię go. Ale teraz podobno jest jakiś stażysta TJ chyba... Tak. Facet który wyprowadza wariatów nazywa się TJ... Rodzice go nie kochali. To pewne. No, ale czy moi mnie kochają? Brian. Kurwa. Osobiście nawet psa bym tak nie nazwał... Ale moi kochani rodzice stwierdzili, że ich mały gówniak będzie się nazywał BRIANEK. Nienawidzę ich między innymi za to. Jak oni mogli mnie tak skrzywdzić... Co ja im.takiego zrobiłem?! Przecież byłem grzecznym, miłym i w sumie nie-tak-bardzo-brzydkim dzieckiem...
- Brian Warner?
- Pan Stażysta!
- Wow. Dziwny jesteś koleś.
- Jak ci się nie podoba to spierdalaj.
- Wyluzuj koleś.
- Panie pingwinieeeeee on jest nie miły! Zranił moje uczucia!
- Dobrze Brian, mam ci zmienić opiekuna czy się jakoś się dogadacie?- Zapytała zakonna dziwka.
- Niech ta kurwa mnie przeprosi!- Krzyknąłem zirytowany.
- Dogadamy się. Niech się siostra nie boi...
- Chodźmy na dwór!
*************
Żyje? Cholera. Żyje. A miałem nadzieję że ten kamień uszkodził mu ten jego mały mózg... Nic straconego. Mogę go dobić czy coś... Nie! Zły Manson! Nie zabijamy grubych idiotów nawet jeżeli są grubymi idiotami. Dobra. To teraz ja ninja. Przez płot i ku wolności... Łatwiej by kurwa było jakbym miał wolne ręce... Dobra, skoro jakoś ogłuszyłem tego pożal się boże opiekuna, więc przeskoczenie przez płot w kaftanie bezpieczeństwa nie może być takie trudne, prawda? No dobra. Tak na prawdę to to jest w chuj trudne. Ile minęło? 15 minut? Taaaak, nie długo zaczną nas szukać. Kurwa. Muszę się streszczać... Górą nie, dołem nie mam czasu... O! jakie ładne drzewko... Takie niziutkie, nisko ma gałęzie... Może się uda. Wspiąłem się na to drzewo, nazwijmy je sobie sosna. Jebać że to ni chuja sosny nie przypominało... Jeżeli skoczę, znajdę się po drugiej stronie płotu, alebędzie bolało. Cudownie. Mogę zacząć kręcić poradniki "Jak zjebać się z drzewa  w 5 krokach"...
- Wrócę tu kiedyś jako absolwent zakładu...- Wymamrotałem do siebie po czym zacząłem oddalać się w kierunku miasta. Wygląda na to, że jestem jakieś 5 km od domu... Zajebiście.

______________________________________
Jak myślicie, złapią go? A może trafi do swojego ślicznego domku i spotka się wreszcie z Twiggsem(o ile ten jeszcze żyje)?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro