Moje małe, czarne serduszko...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zajebiście. Znowu jestem w szpitalu. Bo tak kurwa bardzo mi tego brakowało. Nienawidzę szpitali. Zresztą chciałbym w końcu porozmawiać z Twiggym. On już wie, że Justin go nie kocha, więc może w końcu zgodzi się zostać moim chłopakiem. Może... Tymczasem muszę siedzieć sam. Jak ten palec albo coś tam.
Ciekawe ile jeszcze...
- Brian!- Odwróciłem głowę i zobaczyłem Chrisa. Szczerze miałem nadzieję, że to Jeordie.
- H-hej Chris. Co z Twiggym?
- W porządku. Ricky'emu włączył się tryb szopiej mamy, więc w tej chwili twój chłopak jest chroniony lepiej niż prezydent.
- To dobrze. Wyprułbym ci flaki gdyby coś mu się stało.
- Wiem Manson. A biorąc pod uwagę, że wolałbym utrzymać wnętrzności wewnątrz mojego ciała, zadbałem o to, żeby nie mógł sobie nic zrobić nawet gdyby chciał. Plus Rick na pewno go karmi, ma syndrom babci, wciąż powtarza, że mam anoreksję albo innego pasożyta.
- Dobrze. Możesz mnie stąd zabrać Cerulli? Chcę z nim porozmawiać.
- Nie ma takiej możliwości. Ledwie co cię pozszywali. Poza tym, z tego co widzę nie zwijasz się z bólu czyli nadal jesteś na dragach.
- Mam to w dupie. Chcę go zobaczyć. Chcę go przytulić. Muszę stąd wyjść.- Powiedziałem próbując wstać ze szpitalnego łóżka. No. Kolejna rzecz której nie przemyślałem. Pyk, i brzuch zaczął mnie napierdalać. Brawo kurwa ja.
- Ała kurwa.
- Widzisz? Zdechniesz zanim dojdziemy do twojego domu. Lepiej zostań tu parę dni.
- To może chociaż Twiggy mógłby mnie odwiedzić?
- Brian, nie sądzę żeby to był dobry pomysł. Wiesz, fizycznie wzystko z nim ok, ale psychicznie...- No nie. Mój Twiggels cierpi a ja nawet nie mogę go przytulić. To boli. Tak w serduszku.
- Tym bardziej muszę do niego iść! Chuj z tym, że boli! Zabierz mnie do niego Cerulli! ZABIERZ MNIE DO NIEGO!- Wrzasnąłem przyciągając go bliżej do siebie.
- Spokojnie Brian. Bo ci żyłka pęknie. Nie możesz iść bo ci szwy pójdą.
- Odwróc się.
- Co?
- Nie zadawaj głupich pytań Motionless. Odwróć. Się.
- Ok, ok... Co ty chcesz...- W tym momencie wdrapałem się mu na plecy. Nie mogę iść, to Cerulli mnie zaniesie.
- Biegnij żyrafo, biegnij!
- Nawet nie ma takiej opcji Warner. Zostajesz tutaj aż się zagojsz.- Warknął Chris zrzucając mnie ze swoich pleców.
- Nienawidzę cię kurwa. Jednej prostej przysługi nie możesz mi wyświadczyć. Dupa z ciebie nie przyjaciel.
- Robię to dla twojego dobra Brian. Jeszcze mi za to podziękujesz.
- Spierdalaj. Nie chcę cię widzieć.
- Ok. Lekarze mówią że wyjdziesz za jakiś tydzień. Miłej samotności.
- Ej, ale nie bądź taki! Przyjdź jutro czy coś...
- Dobra.
**********
Pierdolony, w dupę jebany tydzień. Tydzień siedziałem w tym cholernym szpitalu. Co prawda Cerulli przychodził do mnie codziennie, ale ja nie chcę Chrisa, tylko Jeordiego. A ta kurwa Motionless nie pozwala mi nawet zadzwonić do Twiggsa. Mam ochotę mu wyjebać. Chrisowi, nie Jeordiemu.
- A teraz zabierzesz mnie do domu.- Powiedziałem, kiedy Chris zaczął zbierać moje rzeczy z podłogi. Nadal nie mogę robić niektórych rzeczy, takich jak schylanie się.
- Zabiorę, ale przestań mi wydawać polecenia.
- Wybacz kurwa, ale jestem zdenerwowany. Cholernie zdenerwowany.- Powiedziałem. Trochę mi głupio, że tak na niego warczę, ale jestem kłębkiem nerwów. Muszę zobaczyć Twigg'ego. Po prostu muszę. Wziąłem wypis i wielce usatysfakcjonowany opuściłem szpital. Cerulli to dobry ziomek. Zawiózł mnie do domu. Muszę bardziej doceniać ludzi którzy ze mną wytrzymują.
Zanim zdążyłem postawić stopę na podłodze doskoczył do mnie mały, czarnowłosy ludzik przy okazji bijąc mnie po głowie kolorową miotełką do kurzu, której jak mi się wydaje jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami. Zobaczyłem moją kochaną kulkę dredów chowającą się za rogiem. Jedyną przeszkodą na mojej drodze jest ta niewysoka perfekcyjna pani domu.
- Ej, ej, ej! Christopher, ten karzeł to twój jest?!
- Tak, a co? Poza tym proszę mi tu Ricka od karłów nie wyzywać.
- Ok, sorry. Ale wiesz, to nie jest normalne, że jak wracasz do domu i chcesz w końcu przytulić miłość swojego życia drogę zastawia ci niewysoki typek. Także no. Wybatrz Ricky.- Zobaczyłem kątem oka niepewny uśmiech na twarzy Twiggy'ego.
- Nie czuję urazy. Tylko zdejmij buty. Posprzątałem w domu i nie chcę żeby cała moja praca poszła się jebać.- Posprzątał? Jeeeej! To oznacza że ja sam nie będę musiał sprzątać. Wygryw.
- Ok, ok. Zdejmę buty. Ale mógłbyś się z łaski swojej przesunąć?
- Wejdź. Tylko bez żadnych numerów. Jeordie nie jest w nastroju na kłótnie. Jeżeli sprawisz że chociaż przez chwilę będzie smutny, wyrwę ci ręce i wsadzę w dupę.- Syknął Ricky odsówając się. Myślę że polubił Twiggsa. Nie dziwię mu się. Trudno go nie lubić. Jest uroczy, miły i cudownie się uśmiecha.
- Wiem. Nie skrzywdzę go. Prędzej wygrzebię sobie oczy łyżką.
- Uwierz mi, z radością ci pomogę. Pamiętaj, obserwuję cię...- Powiedział odprowadzając mnie swoim szopim wzrokiem do salonu. Na środku kanapy siedział Twiggy niepewnie spojrzał na mnie, w jego oczach zalśniły łzy.
- Och Twiggy, nie płacz. Proszę. Nic się nie stało. Już jestem. Już jest dobrze. Nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję.- Powiedziałem siadając koło niego na kanapie i natychmiast go przytulając. Jeordie szlochał przez chwilę w moją koszulkę, nie zdolny do wypowiedzenia chociażby jednego słowa. W końcu uspokoił się na tyle, żeby oderwać twarz od mojego ubrania.
- P-prze-epra-aszam M-manny t-to w-wszy-ystko m-moja w-wina-a.*pociągnięcie nosem* G-gdyby n-nie j-ja n-nie t-trafiłbyś d-do sz-szpitala, p-powinie-enem z-zachować s-się t-tak j-jak z-zawsze i-i p-po p-prostu p-przetrwać w-wizytę J-Justina, a n-nie a-angażować c-cię w-w t-to w-wszystko. Z-zresztą c-co z-za różnica, o-on i-i t-tak n-nigdy n-nic d-do m-mnie n-nie cz-czuł.- Wypłakał mój biedny książe, cały czas nie patrząc na mnie nawet przez chwilę.
- Nie powinieneś tego znosić. Nie zasłużyłeś żeby to znosić. Cieszę się, że trafiłem do szpitala broniąc chłopaka, którego kocham nad życie. Dałbym się dźgnąć nawet 200 razy jeżeli to by sprawiło, że będziesz bezpieczny. Nie mogłem patrzeć jak ten dupek cię traktuje. Powinienem wcześniej zareagować. Przepraszam cię. Nigdy nie wybaczę sobie, że tak długo pozwalałem mu znęcać się nad tobą. Wybaczysz mi kiedyś Jeordie?
- N-nie jestem na ciebie zły. N-nie mógłbym być. O-ocaliłeś m-mnie Brian. N-nie wiem dlaczego, a-ale...- Uśmiechnąłem się delikatnie, całując go w głowę.
- Ponieważ cię kocham. Jesteś dla mnie najważniejszy. W tym miejscu chciałbym cię zapytać, czy chciałbyś być ze mną? Zrozumiem, jeżeli nie jesteś gotowy na związek, jeżeli po tym wszystkim nie będziesz chciał się angażować...- Twiggy przerwał mi, ściskając mnie tak mocno, że ledwie mogłem oddychać.
- T-tak Brian. Ch-chcę być z tobą. Ch-chciałbym, żebyś... żebyś mnie pocałował M-marilyn. B-brakuje mi tego.- Mój słodki Jeordie... Skoro takie jest jego życzenie to jestem bardziej niż chętny żeby je spełnić. Delikatnie wytarłem łzy z jego policzków, poczym w końcu pocałowałem Twiggy'ego. Bardzo długo na to czekałem. Bardzo, bardzo długo. Kiedy zmusiłem się do oderwania się od Jeordie'ego zobaczyłem że wyżej wymienionemu stworkowi praktycznie zamykają się oczy. Musi być wyczerpany. Położyłem się na kanapie tak, że Twiggy leżał na mnie. Objąłem go mocno, żeby mieć pewność, że pod żadnym pozorem nie spadnie. Wtulił się we mnie ziewając.
- Kocham cię Manny.- Wymróczał Twiggy zamykając oczy.
- Ja ciebie bardziej Twiggels.- W końcu jestem szczęśliwy.

____________________________________
Więc... w końcu ich połączyłam. Brawo ja. To pierwszy rozdział od dłuższego czasu, który napisałam w jeden dzień. Jestem z siebie dumna. Brawo ja

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro