|Sezon I - Rozdział II|*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          – Witajcie na początku naszej wspólnej przygody obozowicze! – Zaczął mówić brunet wędrujący z jednej do drugiej strony pomostu. Miał na sobie mocno rzucającą się w oczy czerwoną koszulkę z logiem parku i zapewne odejmującą mu od wieku żółtą opaskę,  dbającą o to, by jego przydługawe włosy nie wpadły do oczu. – Jesteście pierwszą grupą szczęśliwców z całego świata, która na własnej skórze doświadczy wspaniałości, jaką jest Obóz Kredowy. – Przerwał na chwilę, zerkając gdzieś za nas. - Tak wiem, że nie wszyscy dobrze znieśli podróż na wyspę. Jak tam Ben?- zapytał w kierunku chłopaka, który właśnie oddawał swoje drugie śniadanie w głąb oceanu. Mi samej zrobiło się przez chwilę niedobrze. W ostatniej chwili powstrzymałam odruch wymiotny. – Ale najważniejsze jest to, że dotarliście! – Dodał z jeszcze większym entuzjazmem, którym wręcz emanował na zewnątrz. – Jestem Dave, kierownik obozu. Dobrze słyszeliście. Szef wszystkich szefów. Gruba ryba. – Dumnie uniósł pierś, pawiąc się niczym dumny paw.

          I właśnie nadszedł ten moment w którym coś przełączyło mi się w mózgu i przestałam go słuchać. Zaczął opowiadać o niepotrzebnych bzdetach napisanych wcześniej w emailu, którego rodzice kazali mi przeczytać. I tak w sumie nic nie pamiętam. Zamiast tego postanowiłam przyjrzeć się reszcie uczestników. No dobra, kogo my tu mamy? Nietrudno było zauważyć, że jest nas dość niewielu. Raczej spodziewałam się, że będzie tu więcej niż sześć osób. Jedyną osobę, którą skądś kojarzyłam była różowowłosa dziewczyna, o nieco jaśniejszej karnacji od mojej i zarumienionych policzkach. 

         Sporą uwagę przykuwał również ciemno skóry chłopak o uroczych loczkach, stojący gdzieś z tyłu. Wydawał się być najbardziej podekscytowany tym, że tu jest, a na pewno bardziej ode mnie. Przeskakiwał ciągle z nogi na nogę, jakby musząc gdzieś wyładować swoje wciąż narastające podekscytowanie. 

          Moje zamyślenie przerwał głośny warkot silnika. Zwrócił uwagę wszystkich na podeście. Gdy podniosłam wzrok, ujrzałam nadjeżdżający samochód. Kierował się prosto na nas z niemalże zawrotną prędkością. Odruchowo jedną nogę przestawiłam do tyłu, będąc teraz bokiem do nadjeżdżającej terenówki. Osłoniłam się obydwoma dłońmi, jakby jakkolwiek miało mi to pomóc. Wystraszona zamknęłam oczy. Gdy już miał w nas uderzyć gwałtownie zakręcił driftem i zatrzymał się. Zatkałam uszy, słysząc przeraźliwy pysk. Zaśmierdziało spalonymi oponami. Otworzyłam oczy. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Ze środka wyskoczyła jakaś młoda kobieta. Jedyne co byłam w stanie na ten moment ocenić to to, że jej karnacja była nieco ciemniejsza od jej kolegi po fachu. Miała taką samą koszulkę co on, więc nie było to trudne do stwierdzenia. 

          Muszę przyznać, że miała całkiem niezłe wejście. Odetchnęłam z ulgą, uśmiechając się pod nosem. Może jednak nie będzie tu tak nudno jak się tego spodziewałam. 

          – Przepraszam za spóźnienie. – Zarzuciła ciemną grzywką, opływającą jej twarz po obu stronach i jednym, sprawnym ruchem zamknęła drzwi samochodu. Podeszła bliżej. – Czołem dzieciaki. Jestem Roxie, szefowa obozu Kredowego. – Stanęła dumnie wyprostowana obok Dave'a. Założyła ręce na klatkę piersiową. Coś mi tu nie pasowało. Z tego co zdążyłam zakodować, to ten koleś mówił, że jest tu szefem. Wszyscy spojrzeli pytająco w kierunku zakłopotanego mężczyzny.

          – Tak... – nieco przedłużył – jesteśmy, tak jakby w spół szefami. – Tłumacz się, tłumacz. My i tak wiemy swoje. – Podwójne wyższe kierownictwo – dodał szybko, jakby wymyślił to na poczekaniu (bo tak zapewne było).

          – Serio? – Kobieta podniosła pytająco jedną brew, co oznaczało, że nic nie wiedziała na ten temat, a moja teza się potwierdziła. Dave na to odchrząknął i błyskawicznie zmienił temat.

          – No dobra. Część z was wygrała konkurs, a część dostała zaproszenia VIP. – Gdy zaczął mówić zobaczyłam, że różowowłosa, na którą wcześniej zwróciłam uwagę, zaczęła mnie nagrywać. Z uśmiechem skierowała na mnie swój telefon. Odwzajemniłam uśmiech i z wdziękiem pomachałam do kamery. Dziewczyna o ciemnych włosach do ramion i skórzanej kurtce zrobiła to samo. – Przez najbliższe dwa tygodnie wszyscy zasmakujecie życia w pięciogwiazdkowych warunkach. – Zakończył wypowiedź z szerokim uśmiechem. 

          – Jako uczestnicy pierwszego turnusu, będziecie mogli zobaczyć Park Jurajski od kuchni. Niewielu ludzi ma taką możliwość, więc możecie czuć się wyróżnieni. – Raczej każdego zadowoliła ta wiadomość. Może oprócz jednego chłopaka, który jęknął nieszczęśliwy. – Popływamy podziemnymi kajakami. Będziemy się wspinać, eksplorować i podglądać...

          – Dinozaury?! – przerwał jej ciemnoskóry chłopak, zanim ta skończyła dokończyć. Tak jak reszta spojrzałam na niego z podniesionymi brwiami.

          – Taaak... – Roxie spojrzała na swoją teczkę, w którą były powpinane różne dokumenty. Pewnie  zrobiła to po to, by się upewnić jak chłopak miał na imię chłopak – ...Darius – przeczytała niepewnie, jakby bojąc się, że przez przypadek pomyliła jego imię. Gdy nie zobaczyła, żadnej nieprzyjemnej reakcji, dodała. – Będzie mnóstwo dinozaurów. – Jakby to nie było oczywiste. Przecież jesteśmy w parku, gdzie główną atrakcją są te wielkie gady. – To jak? Gotowi na przygodę? – zapytała.

          – No raczej, że tak. Możesz to powtórzyć tylko krócej i mocniej akcentując niesamowitość tego miejsca? – Różowowłosa dalej wszystko kręciła, co oznacza, że albo jest fanatyczką nagrywania wszystkiego co się rusza, albo jest jakąś vlogerką, czy coś w tym stylu. Raczej stawiam na to drugie. 

          Mężczyzna krótko, z lekkim zakłopotaniem się zaśmiał. 

          – Zbierajmy się stąd. Zakwaterujmy tę wspaniałą siódemkę. – Moment... Coś mi tu nie pasowało.

           – Ekhem... przepraszam. – Podniosłam dłoń. – Nas jest tu tylko szóstka – zwróciłam uwagę. Mężczyzna na te słowa lekko się zmieszał i zaczął nas wyliczać używając jakiś dziwnych przezwisk.

          – Dinofan, sportsmenka, blogerka, wymiotek, Teksas, wiewióra... Ona ma rację. Gdzie jest siódmy? – Zwrócił się w kierunku, zawzięcie przeglądającej papiery kobiety. 

          Chwila. Uzgodnijmy coś. Jak on mnie przed chwilą nazwał? I czemu wiewióra?! To dlatego, że mam rude włosy? Fajnie... bardzo fajnie. Dave traci u mnie coraz więcej punktów. 

          Gdy Roxie znalazła to czego chciała, nie wydawała się być zadowolona. Jedyny dźwięk jaki się z niej wydobył to jęk zirytowania.

–––

          Staliśmy tak w jednym miejscu już jakiś czas czekając na coś. Ja nadal jednak nie wiedziałam na co, ani na kogo, więc gdy poczułam ból w nogach, usiadłam zrezygnowana na pobliskim kamieniu, chwyciłam pobliski patyk i zaczęłam bazgrać coś po piasku.

          – Co za tępak spóźnia się pół godziny? – burknęłam pod nosem, dalej tworząc swoje "arcydzieło".

          Wtem usłyszałam hałas i poczułam mocny podmuch wiatru, który zniszczył mojego cudownego minionka. Co jest? Spojrzałam w tamtym kierunku. Dobra. Wszystko jasne.

          A myślałam, że to Roxie miała niezłe wejście. 

          Niedaleko wylądował helikopter, z którego niedługo później wyskoczył wysoki chłopak z dziarsko założonymi okularami przeciwsłonecznymi. Roxie wydawała się być na prawdę tym wszystkim zdenerwowana i wcale jej się nie dziwię. U całej reszty widziałam bardziej zdziwienie, które również u mnie się przejawiało. 

          Chłopak podszedł do nas z szerokim, pewnym siebie uśmiechem, a piach wzburzony przez helikopter powoli zaczął opadać.

          Szybko podniosłam się z ziemi i rzuciłam patyk w jakieś krzaki. Podeszłam do reszty, by zbytnio od nich nie odstawać.

          – Eloszka ekipo! – Rozłożył szeroko ręce. – Kenji do was dołączył, więc możemy startować z imprezą! – Zabrzmiało to nie dość, że cringowo to na dodatek dziwnie. Rzucił swoją torbą z rzeczami prosto w ręce Roxie. – Zanieś to mała. – Co za bezczelny typek.

          Podszedł do ciemnego chłopaka, który z tego co zakodowałam chyba miał na imię Darius. 

          – Co tam koleżko? – Spojrzał na niego, ściągając lekko okulary w dół. – Aghhh!!! – Nagle upadł na podłogę, przez rzuconą w niego torbę. Lekko się wzdrygnęłam. Spojrzałam w kierunku skąd poleciał pocisk i zobaczyłam dumnie wyprostowaną Roxie, otrzepującą dłonie z kurzu, jakby chcąc się pozbyć brudu z torby. Zachichotałam.

           Szczerze? Należało mu się. Spojrzałam na całą resztę, trochę zmieszaną tym co tu teraz zaszło. Widać, że jedynie mnie to rozbawiło. No cóż, bywa. Różowo włosa dziewczyna oczywiście wszystko nagrywała swoim telefonem. Muszę ją potem poprosić, żeby mi to wysłała. Sophie będzie miała ubaw, jak jej to pokażę. 

          – Okej. To jedziemy. – Kobieta wskazała żywo ręką w kierunku samochodu, tylko po to, żeby zaraz tam ruszyć.

          Wszyscy ruszyli zaraz za nią i wsiedli do przyczepy, bez żadnego zadaszenia. Nieźle. Jeszcze nigdy czymś takim nie jechałam. To będzie mój pierwszy raz. 

          Jako iż wsiadłam jako pierwsza, mogłam wybrać sobie najlepsze miejsce. Usiadłam więc na samym końcu. Obok mnie znalazła sobie miejsce w kącie sportsmenka, czy jak ją tam wcześniej nazwał Dave. Po mojej drugiej stronie zaś usadowiła się nasza wielka gwiazda, we własnej osobie. Nie wiem jakim cudem on tak szybko ogarnął się po tym upadku. Roxie nie była za delikatna, a do tego jeszcze jego fryzura jest w całkiem nienaruszonym stanie. Ile on używa lakieru do włosów, że robią się wręcz niezniszczałe. Przyznam, że to dość niepokojące.

          Nagle samochód ruszył z piskiem opon. Nikt z nas się tego nie spodziewał. W życiu nie zapinałam pasów tak szybko.

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro