|Sezon I - Rozdział XIX|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Huk zatrzaskujących się za nami drzwi i odgłos próbujących dostać się do środka latających potworów, zwanymi dinozaurami... nawet nie pamiętam ich dokładnej  nazwy. Pod wpływem odrzutu odleciałam w tył, upadając prosto na kość ogonową. Jęknęłam głośno, chwytając się za bolące miejsce. Nikt jednak nawet tego nie zauważył. Teraz bardziej skupieni byli na tym co dzieje  się na zewnątrz. 

-Rzeka przygód w Parku Jurajskim!- Jaskinię przepełnił wesoły, energiczny głos kobiety, dobiegający z głośników. Zupełnie nie pasował do nastroju sytuacji w której się znajdowaliśmy. Rozejrzałam się spoglądając na niewielką przystań kajaków. 

-Że co?- Ben, który podobnie jak ja upadł na ziemię, podniósł się z kamiennej posadzki. 

-Zapraszamy na pełen wrażeń spływ podziemnym potokiem! Kajaki są dwu i trój osobowe. Prosimy nie zdejmować kapoków.- Spojrzeliśmy ku rzece ciągnącej się w głąb jaskini. Zacisnęłam wargi, dłońmi chwytając się za ramiona. Czyżby ludzie uciekający z wyspy opuścili także i to miejsce? Na podłodze dostrzegłam figurkę jakiegoś dinozaura. W całym tym harmidrze zapomniałam, że były tu także i dzieci.- Życzymy miłej zabawy. 

Spojrzałam na stojącą nade mną Yas, która wyciągnęła ku mnie dłoń. Ochoczo ją przyjęłam, wstając z jej pomocą. Podeszłam do figurki i poniosłam ją z ziemi. Swoje znalezisko schowałam do kieszeni. 

-Jane, Brooklyn, płyniecie ze mną. SKK.- Kenji założył te swoje szpanerskie, ciemne okularki.

-SKK?- Chyba nie do końca zrozumiałam.

-Super królewski kajak.- Spojrzał na mnie spod okularów. Brooklyn odetchnęła zirytowana, jego zachowaniem, a ja jedynie pokręciłam głową z rozbawieniem. 

-W takim razie zostają dwa dwuosobowe. Ben i Rózia popłyną razem ze mną- zaproponował Darius.

-Nie! Ze mną!- Szybko interweniowała Yasmina, gdy zorientowała się, że inaczej musiałaby płynąć razem z Sammy. Podeszła do nich, po drodze specjalnie trącąc dziewczynę ramieniem. 

Odwróciłam od nich wzrok, zajmując swoje miejsce w kajaku. Zacisnęłam mocniej dłoń na wiośle. Niech to się już skończy.

♢♢♢

Nasz pech naprawdę nie zna granic. Co prawda udało nam się dotrzeć do kolejki, która miała bezpiecznie zawieźć nas do portu z którego ewakuowani byli wszyscy turyści i pracownicy parku. Jednak po drodze udało nam się przez przypadek wpłynąć na terytorium Mozazaura, Yasminie skręcić sobie kostkę, napotkać wygłodniałego Byczka... i sama nie wiem co jeszcze. Tego jest za dużo. 

-Nie wierzę.- Chwyciłam się za głowę, siedząc na jednym z siedzeń. Zacisnęłam powieki.- Coś się zdarzy. Tak jak gdy zawsze myślimy, że nic nam nie grozi. Pociąg zaraz się zatrzyma, albo otworzą się drzwi i powietrze wyssa nas na zewnątrz.- Każdy spojrzał na mnie jak na wariatkę. 

-Nie... chwilowo jesteśmy bezpieczni- stwierdziła Brooklyn, siadając obok. 

-No byliśmy, ale zapeszyłaś!- Nikt zdawał się nie podzielać mojego zdania. Raczej woleli cieszyć się tym, że przeżyli i już za niedługo będą w domu.

Nogi miałam przyciągnięte o siebie, a ciało wręcz przyklejone do szyby. Ze spokojem obserwowałam księżyc i gwiazdy, nie skryte nawet jedną chmurką. Wydawało się jakby nic tu się nie stało, a to wszystko co się wydarzyło było jedynie złym snem. Serce powoli uspokajało się, zwalniając tępa, a oczy nieco zmrużyły. Dopiero teraz odczułam zmęczenie, które dopadło całe moje ciało. Rozluźniłam się, czując ból wszystkich mięśni. Dawno się tyle nie nabiegałam.

-Słuchajcie- zaczął Darius. Zmęczona spojrzałam w jego kierunku.- Udało nam się. Wracamy do domu.

Sammy zawiwatowała głośnym krzykiem, przez co spłoszona podskoczyłam w miejscu. Nogi spuściłam na podłogę i szybko zamrugałam powiekami. Po chwili dołączyli do niej pozostali i jedynie ja siedziałam cicho. 

-Ej.- Wyczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Jak się okazało była to Brooklyn.- Wszystko będzie dobrze. Udało się. Niedługo będziemy w porcie.- Zmusiłam się na delikatny, choć pełen nieprzekonania, uśmiech.- Myślę, że powinniśmy to uczcić.- Zaproponowała głośniej z szeroko rozłożonymi rękami. 

-A ja nawet mam pomysł jak.- Ben otworzył największą kieszeń swojej nerki, którą nosił cały czas przy sobie. Jeżeli zaraz wyjmie płyn do odkażania rąk to zaraz stąd wyjdę. Ku mojemu zaskoczeniu było to zupełnie co innego. 

-Wziąłem kilka na drogę.- Trzymał w dłoniach dziesięć batoników. Otworzyłam szerzej oczy. Nie ma to jak niespodziewany zwrot akcji. Tego nikt się nie spodziewał.

-No nareszcie. Ben się do czegoś przydał.- Jeden ze smakołyków wylądował w ręce Kenji'ego. Reszta zniknęła w równie szybkim tempie. 

-Masz.- Brooklyn podała mi jednego.

-Dzięki- mruknęłam ze szczerym uśmiechem. 

Okazały się nie być takie dobre na jakie wyglądały. Każdy prócz Bena i Rózi, wręcz dławił się, chcąc jak najszybciej pozbyć się tego z ust. Ja jednak z uprzejmości zmusiłam się do połknięcia pierwszego gryza, resztę natomiast wrzuciłam pod siedzenie. Z niewinnym wyrazem twarzy, spojrzałam ku reszcie. 

-To batony karobowe- sprostował brunet.- Karob to taka czekolada. Równie pyszna, a nie zawiera cukru, ani kofeiny. 

-A co jest niby nie tak z cukrem i kofeiną?- Brookyn nieco się oburzyła.- Wiecie co zrobię jak wrócę do domu? Przytulę ekspres do kawy i już nigdy nie puszczę.- Zadowolona sama sobie udzieliła odpowiedzi.

- A wiecie. Często mówią, że jestem słodki jak kawusia z pianką.- Uśmiechnął się Kenji, z dumnym wyrazem twarzy.

-Kenji, chyba za bardzo odlatujesz w krainy snów i rozmarzeń.- Zaśmiałam się krótko.

-Nigdy nie będziesz jak kawa- dodała ostro różowowłosa, grożąc mu palcem. 

Ten jedynie prychnął na te słowa, odwracając wzrok.

-Jestem jak kawa- dodał po nosem. 

-Nie mogę się doczekać powrotu.- Między nami niespodziewanie pojawiła się Yasmina.- Jak tylko wyleczę kostkę to wracam do treningów.

-Będzie dziwnie jak wszystko nagle wróci do normy. Gry video zrobią się całkowicie nudne- stwierdziłam.

-To dziewczyny grają w gry?- Kenji zdawał się nagle dostać jakiegoś szoku egzystencjalnego, który zaburzył prawidłowe działanie jego myślenia.

-No... a co w tym dziwnego?- Zdawałam się nie rozumieć do końca pytania.

-Eeee... nic, nic.- Znowu odwrócił wzrok.- Co jest?- Dosłyszałam te dwa wyszeptane słowa, jednak postanowiłam je zignorować.

-A ty Kenji, co zrobisz gdy wrócisz do domu?- zapytał Darius. Ten nagle się ożywił i przycupnął obok. Mówiąc to mam na myśli, że wręcz rzucił się na to siedzenie, myśląc, że wygląda to super cool.

-To zależy o której z naszych posiadłości mówimy.- Znowu się zaczyna.- Wschodnie skrzydła są zwykle niedostępne, ale tata i Kendy wyjechali w interesach, więc pewnie zejdę sobie na dół i pogram w kręgle.- Przez cały czas mogłam zobaczyć u niego uśmiech i lekką nostalgię.- Pracownicy zwykle dają mi wygrać.- Nagle jakby posmutniał.- Takie jest życie vip'a.- Dokończył cicho.

-Doskonale wiem co czujesz.- Znowu przyciągnęłam do siebie nogi, przytulając je do siebie. Dało mi to choć odrobinę ciepła.- Zwłaszcza jeśli chodzi o gry video. Nie ważne w co graliśmy... Nie ważne czy to była najzwyklejsza gra dla dzieci, czy może krwiożercza gra z apokalipsą w tle. Zawsze kończyło się moją wygraną. Wpajano mi, że jestem we wszystkim najlepsza, przez co... nie umiałam przegrywać.- Również posmutniałam, tak jak i reszta towarzystwa.- I nadal mam z tym problem- dodałam szeptem.

-Emm... Ben.- Sammy najwyraźniej postanowiła zmienić temat. I była to chyba jej najlepsza decyzja.- A ty za czym tęsknisz?

-Niech zgadnę!- Wtrącił się Kenji.- Ben zapewne od razu żuci się na swoje zapasy zdrowych przekąsek.- Zaśmiał się.  

-Ha. Ha. Bardzo śmieszne- stwierdził brunet z powagą, jednak w jego głosie można było wyczuć nutę rozbawienia.- Właśnie! Gdy tylko wrócę do domu to będę musiał uzupełnić zapasy, bo wszystko mi zjedliście.

Wszyscy się zaśmiali. Może ten wieczór nie będzie taki zły. Za chwilę będziemy w porcie i wszystkie nasze problemy się skończą. 

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro