| Sezon II - Rozdział II |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Patrz co mam!- krzyknęła Brooklyn, przez co niemal się nie przewróciłam (a stałam na palcach na krześle, przeglądając półki sklepowe, więc pewne ryzyko było).

-Znalazłaś telefon?- Teraz już z pełną kontrolą zeskoczyłam z krzesła, zgrabnie lądując na podłodze. Czemu wcześniej nie myślałam nad karierą akrobatki? Świetnie bym się nadawała. Taki talent marnować? W duchu się zaśmiałam. Nie no. Oczywiście zgrywam się. Nie nadawałabym się do tego.- Błagam. Powiedz, że tak.- Ominęłam ladę sklepową i kilka zrujnowanych wystaw, podchodząc do różowowłosej. Przy okazji o mały włos nie oberwałam od niej kamerą umocowaną na długim badylu. Cofnęłam się, niemal przewracając. 

-Co to takiego?- zapytałam, mimo że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego co znalazła. Miało być to pytanie retoryczne i najwidonczniej o tym wiedziała lub nawet nie zwróciła na nie uwagi.

-Teraz będę mogła nagrać wszystko co tu się dzieje! Każdy ekscytujący i mrożący w żyłach krew moment! - Przez cały ten czas próbowałam nie oberwać sprzętem od wymachującej na wszystkie strony dziewczyny. To robiłam krok w jedną, a to w drugą stronę. Raz się pochyliłam do tyłu, a raz do przodu. Może jednak powinnam się zastanowić nad tą karierą akrobatki?- Niebezpieczne przygody w opuszczonym Parku Jurajskim tylko i wyłącznie u Brooklyn!- Jej ekscytacja chyba nie zamierzała na razie maleć, a wręcz przeciwnie. Dla bezpieczeństwa odsunęłam, dłonią na bok, dzielącą nas kamerę.- Znowu zaleje mnie fala subskrybcji i lajków. Już to widzę. W końcu wyprzedzę tego całego Davies'a. 

-Wybacz, że przerwę ci ten gwałtowny natrysk pozytywnej energii, jednak mam małe pytanko.- Położyłam dłoń na jej ramieniu, mając nadzieję, że to choć trochę ją uspokoi.- Jak ma nam to pomóc? 

-Eeee...- chwilę się zastanowiła. Nakierowała na mnie włączoną kamerę.- Jak wrócimy do domu to ty i reszta będziecie sławni.- Zaśmiała się nerwowo, a ja wysłałam jej jedynie pełne politowania spojrzenie.

-Wiesz, że jeżeli stąd nie uciekniemy lub zostaniemy pożarci, co i tak prędzej czy później by się stało, nic nie wstawisz na swojego bloga? Nikt nie zobaczy tych twoich "niebezpiecznych" i pełnych "ekscytacji" przygód.- Zrobiłam palcami przysłowiowy cudzosłów w powietrzu. 

-Uwierz mi zdaję sobie z tego sprawę.- Uśmiechnęła się pogodnie.- Ale czasami trzeba się wyluzować. Nawet jeżeli jesteśmy w samym centrum opuszczonego parku, po którym biegają wygłodniałe dinozaury.- Teraz to ona położyła dłoń na moim ramieniu.- Po prostu staram się nie spadać w dół pesymizmu jak Yas lub Darius, Jane.  

-Jestem po prostu realistką. Przesadny optymizm też raczej nic tu nie wskóra.- Odetchnęłam spuszczając wzrok.- Przepraszam- szepnęłam po chwili.- Chcę po prostu wrócić do domu. Do przyjaciółki. Do zwierzaka. Do mojej codzienności.- Wymieniałam, czując jak w moich oczach zbierają się łzy.- Nigdy nie byłam gotowa na, jak wy tonazywacie, "przygodę".

Nagle do sklepu wtargnął Kenji, przy okazji przerywając naszą wymianę zdań. Szybko przetarłam rękawem twarz, tak by on tego nie zauważył. Czemu w ogóle zwierzałam się Brooklyn? Co mnie niby do tego nakłoniło?

-Hej! Znaleźliśmy coś przydatnego.- Chłopak machnął na nas dłonią, a raczej głównie w kierunku Brooklyn. Zupełnie jakbym ja była niewidzialna. Zacisnęłam jedną z dłoni w pięść, a usta w wąską linię. A niech to. Żeby niewyrośnięty dzieciak miał się na mnie obrazić? W takim razie nie pozostanę mu dłużna. Wyszłam ze sklepu nawet nie obdarzając go spojrzeniem. Skoro on mnie ignoruje, nie będę się niepotrzebnie wysilać. I tak nie potrzebujemy swojej wzajemnej uwagi, a już szczególnie ja jego.

♢♢♢

-Piszą tu, że w parku jest coś takiego jak NSA, czyli Nadajnik Sygnału Awaryjnego.- Czytała pełna podekscytowania Sammy, w dłoniach dzierżąc gruby jak trzy tomy "Władcy Pierścieni" łącznie, szczegółowy przewodnik po Parku Jurajskim. Zawierał on wszystko co trzeba wiedzieć o parku, jak na przykład to, że w budynkach są poukrywane motywy gadów, albo nad wyspą nie mogą latać samoloty. Szkoda... bardzo by nam się to przydało.- Po upadku pierwszego parku Pan Masrani zainstalował go przy Main Street. Tak na wszelki wypadek. Jest zasilany akumulatorem i rozsyła sygnał SOS w promieniu stu kilometrów. 

-Jesteśmy uratowani- szepnęłam. 

-Tylko mamy mały problem- wtrąciła Yasmina z tym swoim pesymistycznym nastawieniem. Z resztą takim jak zwykle. Mój uśmiech zmalał, gdyż zdawałam sobie sprawę, że jej wypowiedź zaraz i tak popsuje mi chumor.- Nie jest napisane gdzie on tak dokładnie się znajduje, więc wychodzi na to, że szukanie zajemie nam znaczenie więcej czasu niż powinno. 

-Znacznie szybciej nam pójdzie jak się rozdzielimy- zaproponował Darius.- Wiadome jest, że gdzieś w pobliżu znajduje się urządzenie do wysyłania sygnału SOS, czyli nasza jedyna nadzieja. Wystarczy, że dobrze się rozejrzymy. 

-Znajdziemy je i nareszcie wrócimy do domu- dodałam swoje pięć groszy.- Proponuję, żebyśmy ja i Brooklyn- położyłam dłoń na ramieniu różowowłosej- poszły się rozejrzeć gdzieś po obrzerzach Main Street, a reszta w pobliżu centrum. Większa szansa jest na znalezienie tego tutaj, ale te mniej prawdopodobne miejsca też warto sprawdzić.- Na moją propozycję Darius ochoczo pokiwał głową. 

-Super plan, tylko jak zawiadomimy was jak coś znajdziemy, albo na odwrót, wy nas?- zwróciła uwagę Yas. Słusznie. Zacisnęłam usta w wąską linię, próbując wpaść na jakiś pomysł.

Kenji w drzwiach zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne odgłosy, dłońmi machając sztywno na wszystkie strony. Wzdrygnęłam się, na początku myśląc, że ten zaraz dostanie rozwolnienia, jednak w porę zrozumiałam, że nieudolnie próbował naśladować dźwięki robotów. Zadowolony z siebie podniósł leżący u jego stóp karton pełen zabawkowych krótkofalówek z motywem dinozaurów (kto by się spodziewał). Każdy wziął po jednej. 

-Powiem ci Kenji, że chociaż ten jeden raz się na coś przydałeś.- Yasmina poklepała go po głowie, a ten zadowolony odszedł  gdzieś na bok udając "robota". 

Czy tylko dla mnie jest ironią, że on tu jest najstarszy, a zachowuje się najbardziej dziecinnie? (Tak, czy nie piszcie w komentarzach ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Dosłownie pięciolatek w ciele pietnastolatka. 

-Choć Jane.- Pomachała do mnie Brooklyn, stojąca już w drzwiach.- Nagrajmy jakiś przebojowy i ponadczasowy materiał- słysząc te słowa podniosłam obie brwi do góry, na co ona nieco się zmieszała- oraz znajdźmy ten cały nadajnik, rzecz jasna.- Dodała z mniejszą ekscytacją (jednak dalej wyczówalną). 

Zwiesiłam głowę i zamknęłam oczy nieco rozbawiona. Uśmiechnęłam się, po chwili znów podnosząc wzrok na dziewczynę.

-Tak, chodźmy.- Chciałam podejść do dziewczyny, jednak mijając się z Kenjim, on trącił mnie jakimś kartonem, przez co niemalże upadłam. On niewzruszony ruszył dalej.- Mógłbyś trochę czasem uwarzać.- Burknęłam, przy okazji rozmasowując obolałe ramię. 

-Przepraszam, mówiłaś do mnie?- Odwrócił się "łaskawie" obdarzając mnie spojrzeniem i swoimi pięcioma niezbędnymi minutami.- Wybacz nie zauważyłem cię.

Posłałam mu nienawistne spojrzenie. Cholera. Naprawdę dałam mu się sprowokować? Jemu? Temu palantowi? Odwróciłam wzrok, idąc do Brooklyn. Nie pozwolę, by taka sytuacja znów się powtórzyła. Spostrzegłam w wyrazie twarzy Brooklyn zapytanie. Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że ją to uspokoi, jednak już teraz spodziewałam się wylewu pytań z jej strony. 

Zapowiada się ciekawy dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro