| Sezon II - Rozdział IV |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brooklyn przeszła z całym swoim studiem nagrywania do centrum Main Street, gdzie czekała na nas reszta. Kenji, jako nasza "największa" gwiazda, ochoczo zgodził się jej pomóc (a raczej niegrzecznie się wprosił). Stał się kamerzystą przy nagrywaniu pierwszej sceny, a potem także i wielu innych. Nie byłby sobą gdyby nie dorzucał wielu groszy od siebie. Mówił praktycznie zawsze, gdy tylko Brooklyn zamykała usta i nadarzała się okazja na jego błyskotliwe komentarze.

Nie zamierzał także szczędzić sobie wielu swoich uwag, ani poprawek, które jego zdaniem powinna naprawić Brooklyn po powrocie do domu. Znalazł się znawca. Nigdy wcześniej nie był nawet za kulisami takiego nagrywania, a zgrywa niewiadomo jak wielkiego geniusza. 

Odwróciłam od nich wzrok, gdy Brooklyn skupiła na mnie swoją nagłą uwagę. Nadal nie potrafiłam spojrzeć w oczy jej, ani też całej reszcie. Mimo to, że nie było ich przy naszej ostatniej wymianie zdań praktycznie sprzed chwili, czułam jakbym emanowała wręcz złą energią, a z mojego wzroku mogli czytać jak z otwartej księgi. Nie chciałam, by dowiedzieli się czemu wtedy uciekłam. Jestem zwykłym mięczakiem wychowanym w bogatym domu. Nie mam nawet rodzeństwa, więc śmiało można mnie nazwać rozpieszczoną jedynaczką. Taka w końcu prawda. Miałam to czego chcę, kiedy tylko chcę. Nie znałam słowa "nie". Może oni zdają sobie z tego sprawę? Odczytali ze mnie wszystko co ukrywałam? Miałam wrażenie jakbym teraz każdego od siebie wręcz odpychała.

Prawdę mówiąc, chciałabym po prostu się stąd ulotnić. Przejść się alejami sklepów i straganów (co prawda całkiem poturbowanych i nienadających się do niczego), pomyśleć, a przy tym się wyciszyć, jednak przez dziwne uczucie tego, że ktoś mnie obserwuje wolałam zostać tutaj. Mimo wszystko czułam się tu bezpieczniej, chociaż mniej komfortowo.

Ja... chcę do domu. Do przyjaciółki. Do swojego życia. Gdybym nie zdecydowała się jechać na ten cały obóz to zapewne nawet nie żałowałabym, że nie poznałam tych ludzi. W moim życiu nic by się nie zmieniło.

"Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal", pomyślałam i akurat tym momencie w pełni się z tym powiedzeniem zgadzałam.

Nie wiem ile czasu minęło. Siedziałam już tak godzinę? Cztery? Sześć? Jedynym wskaźnikiem minionego czasu, był dla mnie ból tyłka od siedzenia na twardej i zimnej kostce. Reszta towarzyszy zdążyła zwinąć studio nagrywania, znaleźć mrożoną pizzę, którą wyżarły później Kompsognaty, a Kenji odkryć kolejne cudo technologii. 

-Znalazłem hulajnogę!- Właśnie o tym mówiłam. Tuż przed moim nosem przejechał brunet, omal nie przejeżdżając mi palców u stóp. Prędko przyciągnęłam do siebie nogi. 

-Uważaj jak jeździsz- warknęłam pod nosem, chowając twarz między kolanami. On za to udawał, że nic nie słyszy. 

Siedziałam skulona i oparta o ścianę jednego ze sklepów. Nie chciałam rzucać się w oczy, ani jednocześnie być za bardzo oddalona od reszty. Obserwowałam za to jak nadal szukają tego przeklętego nadajnika, a Kenji tylko się obija. W tym momencie jedno nas łączy- oboje siedzimy gdzieś z boku, unikając i tak nieuniknionej roboty. 

-

Ku mej uciesze w końcu nastał wieczór. Nie było jednak tak kolorowo jak oczekiwałam. Słońce zaszło, pozostawiając chłodny, nocny klimat. Zadrżałam, czując zimny powiew wiatru. Skuliłam mocniej ramiona i z przykrością mogłam stwierdzić, że nie potrafię zmrużyć oka. Mimo to, że wcześniej czułam się naprawdę znużona, teraz zapadnięcie w sen wydawało się wręcz niemożliwe. Byłam za bardzo rozbudzona.

Skoro i tak nie potrafiłam zasnąć to zgodziłam się przejąć pierwszą wartę. Następną miała wziąć Yasmina. Uzgodniłyśmy, że jak tylko poczuję znużenie muszę ją obudzić, by samej nie zasnąć. Zaraz po niej wartuje Darius, potem Brooklynn, następnie Sammy, a na końcu Kenji, który zbudzi nas o wschodzie słońca, by wznowić poszukiwania nadajnika. 

Czując jak drętwieją mi nogi, wstałam, by nieco je rozchodzić. Przy okazji postanowiłam zrobić niewielkie kółko po rynku, by poprzez ruch się nieco ogrzać. Drżącymi dłońmi, mocniej opatuliłam ramiona swoją bluzą. Było naprawdę chłodno. Powoli stawiałam każdy krok, jakby nogi mi zamarzły i było to dla mnie niewiarygodnie trudne. Obserwowałam każdy cień, każdy błysk świetlików, wirujących na niebie, każdy dźwięk powodował moje chwilowe spłoszenie się i cofnięcie o krok, albo dwa. 

Najchętniej już teraz obudziłabym Yasminę i położyła się z resztą, ale zdawałam sobie sprawę, że oszukałabym nie tylko ją, ale też samą siebie. Miałyśmy umowę. Skoro i tak nie potrafiłabym zasnąć, to chociaż jej dam w spokoju wypocząć. Tak samo jak całej reszcie.

Stanęłam nagle, gdy w oddali spostrzegłam błysk niepokojąco wyglądającego światła. Przetarłam oczy dłońmi, by upewnić się, że nie mam żadnych omamów, ale nie... nadal tam było. Prezentowało się jak promień z latarki. Było długie i wąskie, więc raczej na pewno się nie myliłam. Po chwili zaczęło się oddalać, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Adrenalina zawrzała w moich żyłach. Zaciekawiona, ale nadal z  pełnym pokładem strachu, postanowiłam za nim podążyć. Powoli, na palcach kroczyłam wzdłuż jednego z budynków. Położyłam dłoń na ścianie, by się na niej oprzeć i ułatwić sobie skradanie. 

Znów stanęłam w bezruchu, gdy poświata również się zatrzymała. Prędko schowałam się w cieniu za zakrętem, kiedy gwałtownie skierowała się w moim kierunku. Wstrzymałam oddech, przywierając plecami do ściany tak mocno jak tylko umiałam. Zamknęłam mocno oczy, czując szalejące pod klatką piersiową serce, pompujące krew w obłędnej prędkości. Brakujący tlen w płucach zmusił mnie do głębokiego wdechu. Z powrotem otworzyłam oczy. Światło chwilowo utrzymało się na miejscu gdzie byłam, stwarzając tymczasowe napięcie. Chwilowo miałam nawet wrażenie, że się zbliża, ale ku mojej uldze odwróciło się z powrotem.

Odczekałam moment i wróciłam do skradania się za nim. Podekscytowanie i strach wrzały w moich żyłach jednocześnie, sprawiając, że robiło mi się wręcz duszno od nadmiaru emocji. 

Może nie powinnam była się tym interesować i zignorować, ale z przypływu nudy i zaciekawienia nie potrafiłam być na to obojętna.

Nieprzewidzianie znów zrobiło się ciemno. Światło zgasło. Najpewniejszym jest to, że posiadacz latarki po prostu ją zgasił. Potrzebowałam chwili, by przyzwyczaić wzrok do ciemności, ale gdy tylko tak się stało nikogo tam nie dostrzegłam. 

Poczułam dłoń na ramieniu. Pisnęłam krótko, odskakując do przodu. Odwróciłam się, wystawiając przed siebie ręce. Spodziewałam się jakiegoś gangstera, wyższego ode mnie o co najmniej dwie głowy i idealnie przyciętym zarostem. Może miałam po prostu zbyt bujną wyobraźnię.

-Wszystko w porządku Jane?- Widząc ją odetchnęłam z ulgą.

-To tylko ty, Yas- szepnęłam z błogim uśmiechem. 

-Coś się stało?- Ponowiła pytanie, tylko w nieco innej formie.- Gdy się obudziłam nie było cię w pobliżu. Bałam się, że coś ci się stało. 

-Chodź- zaciągnęłam ją za zakręt. Tam gdzie schowałam się przed światłem latarki.- Widziałam coś.- Wyjrzałam zza ściany, by się upewnić, że nikogo tam nie ma.- Może raczej powinnam powiedzieć, że kogoś. 

Ona za to patrzyła na mnie jak na idiotkę. Zupełnie jakbym się z drzewa urwała.

-Masz zbyt bujną wyobraźnię, Jane. Na tej wyspie nie ma nikogo oprócz nas. Tylko dinozaury.- Rozłożyła ręce na boki, jakby chciała mi to udowodnić.- Jesteś po prostu zmęczona. Masz zwidy. Lepiej będzie jak pójdziesz spać.- Wzięła moją rękę pod ramię i poprowadziła ku śpiącej reszcie.- Przejmę wartę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro