| Sezon II - Rozdział X |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

| Brooklynn |

          – No proszę, ktoś puścił wodę w rzece. – Zwróciła uwagę mile zaskoczona Yaz, gdy wróciłyśmy do naszej prowizorycznej bazy. 

        Zbudowanie jej zajęło nam niemal tydzień. Po metodzie wielu prób i błędów, wreszcie udało nam się stworzyć coś stabilnego, bezpiecznego i jak na te warunki niezwykle luksusowego. Od tamtej pory gnieździmy się tu już dobre dwa tygodnie, jedząc ciągle te same owoce z puszki, myjąc się w prowizorycznym prysznicu z zimną wodą i nudząc się jak cholera. Dzisiaj mijał dokładnie dzień piętnasty naszego oczekiwania na pomoc. Cierpliwie wypatrywaliśmy na horyzoncie naszych potencjalnych wybawicieli. Wciąż mieliśmy nadzieję, że ktoś odebrał sygnał i postanowił przybyć nam z pomocą. 

          Po takim czasie życia w spokoju, los postanowił zrobić nam małego psikusa i wyłączyć wodę w rzece, czyli najbardziej potrzebną do przeżycia rzecz.  Kenji oraz Darius, jako prawdziwi (i jedyni tutaj) faceci, zgłosili się do sprawdzenia co się stało z wodą i w miarę możliwości naprawienia tej niedogodności. Jak widać nie zawiodłyśmy się na nich. Podołali temu wyzwaniu i sprawili, że nie musimy się stąd na razie wynosić. 

         Ja z dziewczynami, by nie siedzieć w tym czasie leniwie na tyłkach, postanowiłyśmy odkryć tajemnicę zamrożonych kwiatów, którym towarzyszyło głośne buczenie. Od dawna nie dawało mi to spokoju, więc chciałam wykorzystać dzisiejsze poszukiwania na sto procent i odkryć Park Jurajski! Właśnie po to tu przyjechałam!

          – To moja zasługa, że nie będziecie śmierdzieć. – Przyznał nieskromnie Kenji. – Nie musicie dziękować. – Rozsiadł się na kanapie zrobionej z dwóch buro zielonych materaców, które wygrzebaliśmy ze sterty gruzu. 

          – Brawo chłopaki. – Sammy pogratulowała im szczerze, a ja z Yaz szybko jej zawtórowałyśmy.

          – A my znalazłyśmy to. – Wyjęłam z entuzjazmem kartę, którą znalazłyśmy w opuszczonym laboratorium. Znów uciekałyśmy przed dinozaurami, żeby ją zdobyć, ale mam nadzieję, że było warto. 

          – A to jest to czego szukałyście? – zapytał Darius z mniejszym przejęciem. Podniósł wzrok z notesu w którym coś zawzięcie notował. 

          – Tak jakby. – Przybiłam po piątce z dziewczynami. – A tak właściwie to się dopiero okaże. 

          – Okeeej... super. Brawo – Darius nie był tym jakoś bardzo zachwycony. Tak samo zresztą jak Kenji.

          – Jeeej... znalazłyście... to coś. – Przeciągnął. – Na pewno nam się przyda. Tak.

          – Wiecie co? – Sammy postanowiła zmienić temat na nieco pogodniejszy. – Gdyby Ester Stown tu była to powiedziałaby...

          – Życie, jest ciężkie, więc jeśli już coś ci się uda, warto to uczcić i urządzić mega imprezę. – Wtrącił się Kenji, wstając i perfekcyjnie kończąc słowa Sammy. Muszę przyznać, że opadła mi szczena. Nie spodziewałam się, że Kenji ogląda ten serial.  Żadna z nas się nie spodziewała. Zdążyłyśmy się o nim nagadać dzisiejszego dnia. 

            – No co? – zapytał widząc nasze miny. – To jest naprawdę świetny serial, a relacje ukazane między Ester i jej ojcem, to bardzo wciągający wątek. – Usiadł, jakby to była zbrodnia, że to oglądał. 

          – No, Kenji. Nie spodziewałam się. – Spojrzałam na niego z podziwem. 

          – No to zgodnie z duchem Ester Stown, niech...

          – Dzieje się! – Dokończyłam za Sammy, podnosząc rękę wysoko do góry. 

–––

          Wypiłam szklankę wody z cudnego, białego kubka z wielkim logiem obozu. Jako iż nie ma porządnej imprezy bez muzy to Kenji postanowił uraczyć nas nagranymi rapsami Dave'a, które ten znalazł z ruinach jego pokoju. Podobno czekał na odpowiedni moment, by nam je pokazać, a ten moment był wręcz idealny. 

          Tańczyliśmy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy. Super się bawiliśmy. Mogliśmy zapomnieć o tym wszystkim co się się na tej wyspie wydarzyło, dopóki...

          – Szkoda, że Jane tego nie słyszy. – Zaśmiał się Kenji, zanim zdążył pomyśleć co w ogóle mówi. Stanęłam w miejscu, spoglądając na chłopaka, który szybko pożałował swoich słów. 

         Od trzech tygodni unikaliśmy tego tematu jak ognia. Nawet gdy ktoś go zaczynał, to szybko zaczynaliśmy nowy. Wolę myśleć, że Jane po prostu odeszła, aniżeli jakby miał ją pożreć ten okropny Tyranozaur. To niestety była jednak najbardziej prawdopodobna opcja i każdy zdawał sobie z tego sprawę. To nie może być przypadek, że miała poinformować nas o przejściu tyranozaura, a gdy tego nie zrobiła, znaleźliśmy tylko zepsutą krótkofalówkę. Akurat, gdy zaczęłyśmy się coraz lepiej dogadywać, musieliśmy ją stracić. To samo tyczy się Bena. Oboje odeszli w najmniej oczekiwanym momencie. Pytanie kto będzie następny? Miejmy nadzieję, że żadne z nas.  

          Odwróciłam wzrok na bezchmurne niebo. Gwiazdy błyszczały i mieniły się wesoło, tworząc piękną grę świateł, jakby nie mając o niczym pojęcia. Podeszłam do barierki prowizorycznego balkonu. Atmosfera błyskawicznie uległa zmianie - każdy posmutniał i wkroczył w chwilę nostalgii i wspomnień. W tle leciały tylko nieprzerwanie rapsy, które Kenji szybko, jednym ruchem wyłączył. 

          Przeniosłam spojrzenie na las. Wpatrywałam się chwilę w smutne, śpiące drzewa, aż dostrzegłam jakąś dziwną, raczej nienaturalną poświatę i szare coś unoszące się ku niebu. 

          – Co to jest? – Zwróciła na to uwagę Yasmina. Czyli nie tylko ja to zauważyłam. Przyjrzałam się temu dłużej, jakby miało mi to wyostrzyć spojrzenie. 

          – Chyba dym – oceniłam, choć byłam co do tego przekonana.

          – To ognisko – Rozpoznała Sammy, a jej głos brzmiał jakby nie dowierzała temu co widzi. Ale skąd ognisko na... 

          – Słuchajcie... – zaczął cicho Darius. – Nie jesteśmy sami. – Zaświeciły mu się oczy, jak u dziecka.

          – Ludzie – szepnęłam szczęśliwa.

          – Ktoś odebrał nasze wołanie o pomoc! – Kenji wprost nie mógł w to uwierzyć.

          – Chodźmy do nich. Wracamy do domu! – krzyknął Darius. 

| Jane |

          – Gdzieś tutaj mieliśmy się spotkać – powiedział Harry, gdy niemal dotarliśmy w ustalone miejsce. 

          Cieszę się, że mnie ze sobą zabrał, a nawet sam mi to zaproponował. Ukazuje to, że wcale mu nie wadzę i nie ma nic przeciwko mojej obecności. Dzięki temu naprawdę mi ulżyło. 

          – Są tam – nagle się zatrzymał, by zaraz po tym znowu ruszyć. Tak jak on dostrzegłam między drzewami słabe światło. 

          – Dlaczego postanowiliście spotkać się akurat w nocy? – zapytałam, ledwo widząc gdzie idę i gdyby nie dłoń Harrego, którą trzymał moją, już dawno bym się wywróciła. 

          – Nie wiem – odparł. – Nie ja o tym decydowałem – przerwał, gdyż sam prawie zaliczył glebę. Przytrzymał się pobliskiego drzewa – a szkoda, bo to byłaby ostatnia pora o której chciałbym to zrobić.

          – Za jakąś godzinę powinno świtać – stwierdziłam, patrząc na nieco rozjaśnione niebo. 

          – Powinno. – Zgodził się ze mną. – Nie mogę się doczekać, aż trochę się przejaśni. Nienawidzę chodzić po lesie, gdy nie wiadomo gdzie się w ogóle idzie. Nie widzę pod stopami, wystających korzeni, większych gałęzi albo chociażby mniejszych krzaczków. 

          – Zaraz będziemy na miejscu – zauważyłam, gdy obok ogniska, wyostrzyły się trzy ludzkie sylwetki. Jedna była wysoka i bardzo barczysta, druga niska i taka w miarę neutralna, a trzecia dorównująca wzrostem pierwszej, jednak w porównaniu z nią dość chuderlawa (ale nadal nie jakoś bardzo). 

          Jeden z nich zdawał się nas usłyszeć. Odwrócił się szybko w naszym kierunku, błyskawicznie wystawiając przed siebie coś co mogło przypominać strzelbę. Przeładował ją sprawnie, gotowy strzelić. Wzdrygnęłam się, ale skoro Harry szedł dalej, to ja też. Pewnie ma wszystko pod kontrolą. 

          Dwie pozostałe osoby, także obejrzały się przez ramię. Mieli kapelusze turystyczne wyraźnie odznaczające się od głowy. Kim oni są? Harry nie powiedział mi o nich wiele. Zdradził jedynie, że są to osoby, które mogłyby zabrać nas do domu. Nic więcej nie wiem. 

          Wyszliśmy z cienia i dopiero wtedy puściłam dłoń chłopaka. 

          Twarze tajemniczych osób, wciąż skrywał cień, jednak mogłam rozpoznać w nich kobietę i dwóch mężczyzn. Ona gdy tylko rozpoznała mojego towarzysza, kazała opuścić temu drugiemu broń. 

          – Miło cię widzieć, Davies – powiedział ten na którego na razie nie zwróciłam większej uwagi. – Już trochę na ciebie czekaliśmy.

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro