11. Boję się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zostaję sama. Kładę się do łóżka, po czym zakrywam dłońmi twarz i zaczynam cichutko płakać. Jestem tylko siedemnastoletnią dziewczyną, a spotykają mnie takie okropne rzeczy. Przecież nikomu nigdy nic nie zrobiłam. Nie mogę przestać myśleć o Rachel i o jej znajomych. Nie mogę wybić z głowy widoku miażdżonego samochodu. To jakiś koszmar. Rachel nigdy nie była dobrą osobą, ale niezależnie od tego, co robiła w życiu, nie zasłużyła na taki los.

Powoli zamykam czerwone od płaczu oczy. Czuję, jak mój oddech się uspokaja. Przestaję myśleć o tym, co mnie dziś spotkało. W końcu zasypiam. To takie miłe uczcie. Spokój, cisza i jego dotyk. Moje serce zaczyna szybciej bić. Czuję, jak ktoś głaszcze mnie po głowie. Nie muszę i nie chcę otwierać oczu. Jeżeli to zrobię, zobaczy, że nie śpię i przestanie. Rozluźniam się na tyle, ile mogę, a po chwili połowa materacu mocno się ugina. Już rozumiem co chce zrobić, i mam nadzieję, że nie słyszy mojego bijącego serca, które zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.

Gdy otula mnie swoimi silnymi ramionami, zaciskam mocno powieki i staram się zasnąć.

Rano budzą mnie promienie słońca. Przecieram dłonią oczy, jednocześnie się przeciągając. W moim pokoju panuje cisza. Podnoszę się do pozycji siedzącej i zaczynam rozglądać się dookoła. Spoglądam na zegarek. Jest około dziesiątej, co oznacza, że już dawno powinnam być w szkole. Najprawdopodobniej zapomniałam włączyć wczoraj budzik. Upadam jeszcze na chwilę na łóżko. Mój wzrok spoczywa na pudełku pełnym kaset. Wyciągam rękę, by sięgnąć karton, jednak znajduje się on za daleko. Przekręcam się na plecy i kładę dłonie na klatce piersiowej.

– A ty nie w szkole? – pyta mój brat, wchodząc do pokoju.

– Nie masz prawa wchodzić tu bez pukania. – Obdarowuję go pełnym irytacji wzrokiem, i rzucam w niego futrzaną poduszką.

– Wybacz, że zakłóciłem twój porządek, droga siostrzyczko, ale przyszedłem cię tylko poinformować, że rodzice dostali pilne wezwanie i najprawdopodobniej wrócą dopiero w poniedziałek.

– Czy to oznacza, że nie muszę iść do szkoły? – Uśmiecham się niepewnie.

– Teoretycznie w tym momencie ja się tobą opiekuję, więc jako przykładny starszy brat powinienem kazać ci zwlec tyłek z łóżka i maszerować do szkoły, ale w praktyce wygląda to tak, że nie chcę mi się ciebie zawodzić, więc będziesz musiała spędzić ten dzień w domu.

– Podoba mi się twój tok myślenia – śmieję się, gdy nagle zauważam coś dziwnego za plecami brata. Rozmazująca się czarna plama, która fałszywie się do mnie uśmiecha. – A teraz spadaj.

Alex rzuca mi z powrotem różową poduszkę i zamyka za sobą drzwi. Oddycham z ulgą, ale nie na długo, ponieważ coś łapie mnie za ramię i odwraca do siebie przodem. Otwieram szeroko oczy, gdy widzę wysokiego chłopaka o blond włosach, które są bardzo rozczochrane i upadają mu na czoło. Nieznajomy posiada intensywnie błękitne oczy, które błyszczą się jak oszlifowany diament. Szyja jest zdobiona przez kilka czarnych tatuaży, które najprawdopodobniej zachodzą na jego ramiona. Najprawdopodobniej, ponieważ chłopak ma na sobie szarą bluzę.

W jednej dłoni trzyma odpalonego papierosa.

– To ty jesteś Ally, prawda? – pyta, po czym bierze fajkę do ust. Zaciąga się i wypuszcza dym, a ja od razu zaczynam kaszleć.

– Możesz to zgasić? – pytam wkurzona, odpychając od siebie dym.

Marszczy brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Nagle na jego twarzy pojawia się wesoły uśmiech. Z całej siły łapie mnie za dłoń, wyciąga ją do przodu i gasi papierosa na mojej skórze. Zaciskam zęby, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Dolna warga zaczyna mi drgać, a oczy zachodzą łzami.

– Biedna dziewczyna – wzdycha. – Jestem Peter. – Wyciąga dłoń w moją stronę. – Nie przywitasz się? – śmieje się, kiedy zakrywam ranę.

– Wal się – warczę.

– Zostaw już ją. – Zza pleców Petera wyłania się jeszcze jeden chłopak. Tym razem to szatyn, który wydaje się być znudzony całą tą sytuacją.

Jest niższy od blondyna, ale nadal wyższy ode mnie. Jedno ucho ma przebite kilkukrotnie i oprawione kolorowymi kolczykami. Jego twarz jest smukła, tak samo jak ramiona, a włosy wydają się być gęste. Prócz bladej skóry – którą swoją drogą mają wszyscy – wyróżnia się przyjaznym wyrazem twarzy. Może brzmi to śmiesznie, ale chłopak sprawia wrażenie spokojnego, nie mającego zamiaru mnie skrzywdzić.

– Dylan, psujesz całą zabawę. – Peter uśmiecha się pokazując białe ząbki. – No nieważne. Słyszałem, że twoi rodzice wyjeżdżają na weekend. – Siada obok i obejmuje mnie ramieniem. – W poniedziałek przygotujemy dla nich niespodziankę – mówi przejętym teatralnym tonem.

– Obydwoje macie się stąd wynosić! – krzyczę, jednocześnie odpychając blondyna. – Wypchajcie się z tymi niespodziankami. – Jestem strasznie zła. Wszystko się we mnie gotuje. Mam ochotę przywalić Peterowi, ale boję się, że to się dla mnie bardzo źle skończy.

– Nie mogę znieść już tego jazgotu. Pieścicie się z nią, jakby była z porcelany. – Głos nie należy do żadnego z poznanych chłopców.

Do pokoju wchodzi ktoś jeszcze. Kolejny, przystojny chłopak o lekko koreańskiej urodzie. Ale tylko lekko, jakby był mieszanką koreańskiego ojca i europejskiej matki. Jego włosy wchodzą w odcień ciepłego brązu, ale gdzieniegdzie prześwituje blond, jakby były malowane.

– To co proponujesz zrobić, Tedd? – pyta blondyn. Po chwili wyciąga z kieszeni kolejnego papierosa i odpala go przy mnie. Od razu moja blizna daje o sobie znać.

– Dajmy jej jakieś prochy, czy coś. – Uśmiecha się w moją stronę.

Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że ja tu jestem i wszystko słyszę?

Tak bardzo się boję. Podciągam kolana pod brodę i opuszczam głowę. Zaczynam cichutko płakać. Moje całe ciało się trzęsie. Tak naprawdę jestem bezbronna, nie mogę nic z nimi zrobić. Od razu przypomina mi się wczorajszy wypadek i Rachel. To tylko potęguje mój stan. Zaczynam histeryzować. Wypuszczam moje wszystkie emocje, które tak długo w sobie trzymałam. Chyba moja panika odstrasza trójkę chłopaków, bo gdy podnoszę głowę już ich nie ma.

Za chwilę wykończę się na amen. W jednej chwili godzę się z marną śmiercią, a w drugiej znowu czuję, że jestem bezpieczna i nie muszę się o nic obawiać. To sprawia, że zaczyna mi się pieprzyć rzeczywistość z iluzją.

– Co się stało? Krzyczysz, jakby cię ze skóry obdzierali. – Brat wbiega do mojego pokoju.

– To nic takiego. – Pociągam nosem, jednocześnie ocierając łzy.

– Coś cię boli, źle się czujesz? – dopytuje.

– Uderzyłam się, Alex. – kłamię. Zaciskam usta w wąską linię, czekając na reakcję brata. Ten tylko kiwa głową, po czym bez słowa opuszcza mój pokój.

***

Kiedy udaje mi się trochę ogarnąć, schodzę na dół. Jem szybko śniadanie, cały czas spoglądając ukradkiem na moje poparzenie. Wkładam dłoń pod wodę, by trochę uśmierzyć ból, ale nie daje to zbyt wiele. Ślad i tak zostanie.

Żeby już więcej o tym nie myśleć, siadam na kanapie i włączam telewizję. Jak na złość ukazują mi się wiadomości. Kobieta opowiada o straszliwym wypadku, podczas którego zginęli młodzi ludzie. Nikt nie przeżył.

– To twoi przyjaciele? – Przysiada się do mnie Sophie.

– Myślałam, że jesteś w szkole.

– I tak nie ma rodziców. – Dziewczyna uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Czuję, jak po moim policzku płynie łza. Szybko ją wycieram, po czym przytulam dziewczynkę.

– Chcesz się gdzieś przejść? – pytam, pociągając nosem.

Nie chcę siedzieć w domu. Czuję się tutaj jak więzień, który w każdej chwili może zostać skazany na śmierć. Zaczerpnięcie świeżego powietrza bardzo dobrze mi zrobi. Przemyślę kilka spraw i plan działania, bo aktualny punkt w jakim się znajduję jest do dupy. Muszę ruszyć się z miejsca, bo inaczej czeka mnie smutny koniec. Nie chcę zginąć z rąk nastolatków – duchów.

– Czekaj! – krzyczę, a dziewczynka mnie wyśmiewa.

– Poproszę cztery gałki. – Pokazuje palem na smaki, które chce.

– Nie będę za ciebie płacić – burczę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Siostra posyła mi błagające spojrzenie, a ja przewracam oczami i wyciągam pieniądze z kieszeni.

– Co ci się stało? – pyta, wskazując na moje poparzenie.

– Próbowałam zabrać się za prasowanie – śmieję się i nerwowo przeczesuję włosy dłonią.

Kiedy docieramy do parku, dziewczynka zauważa swoich znajomych i od razu do nich dołącza. Ja siadam na ławce, cierpliwie czekając, aż skończy się bawić. Po krótkiej chwili czuję, jak ktoś się do mnie przysiada.

– Nie masz nic ciekawszego do roboty? – pytam, nie spuszczając wzroku ze Sophie.

– Może mam, może nie mam – wzdycha demon. – Najwyraźniej ty też musisz się nudzić skoro spędzasz czas z siostrą.

– Kocham moją siostrę i dlatego spędzam z nią czas – wybucham, posyłając Bughuulowi piorunujące spojrzenie.

– Dobra, dobra. Może jestem facetem i nie zawsze wszystko ogarniam, ale nie musisz na mnie krzyczeć. Poza tym kilka osób spojrzało się na ciebie jak na wariatkę. – Wskazuje palcem na matkę, która patrzy na mnie przerażonym wzrokiem, po czym w pośpiechu zabiera swoje dziecko.

– To niesprawiedliwe – mówię jak naburmuszone dziecko. – Powinieneś sobie stąd iść zanim moja siostra wróci.

– Ludzie widzą mnie tylko wtedy, kiedy ja tego chcę – odpowiada.

Nie reagując na jego słowa, wstaję z siedzenia, po czym zaczynam machać Sophie, dając jej do zrozumienia, że zaraz wracamy. Dziewczynka najpierw spogląda na mnie, a później kieruje swój wzrok na demona.

– Mówiłeś, że cię nie widzi – warczę, najciszej, jak to możliwe.

– Mówiłem, że ludzie widzą mnie, kiedy im na to pozwalam, a to zasadnicza różnica. – Poprawia mnie. Nagle pojawia się przede mną. Bierze moją poparzoną dłoń i dokładnie ją ogląda. – Próbowałaś gotować?

– Może. – Odwracam wzrok.

– Ally! – Słyszę krzyk mojej siostry. – Możesz iść do domu, ja tu jeszcze zostanę – informuje mnie. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej i marszczę brwi. – Będę za pół godziny, obiecuję. – Składa dłonie jak do modlitwy.

– Jak nie wrócisz do domu cała i zdrowa, to rodzice mnie zabiją.

– Raczej odwrotnie. – Bughuul parska śmiechem.

Zaraz mu przywalę, przysięgam.

Koniec końców pozwalam Sophie zostać trochę dłużej. Ja jednak postanawiam wrócić do domu. Mimo że już południe jest tutaj naprawdę bardzo mało ludzi. Zazwyczaj w parkach o takiej porze jest ich od groma.

– A na tym drzewie, kiedyś się ktoś powiesił. – Demon, przejeżdża dłonią po korze drzewa.

– Boże, nie mów mi o takich rzeczach. – Oburzona zasłaniam dłonią uszy. Nagle czuję, jak tracę grunt pod nogami. Potykam się o kamień. Prawie upadam na ziemię, jednak w ostatniej chwili demon łapie mnie za nadgarstek.

– A ty uważaj następnym razem – warczy.

– Nie potrzebuję twojej pomocy. – Odwracam głowę. – Ale skoro już tutaj jesteś, to muszę się o coś ciebie zapytać. Dlaczego wysyłasz ich do mnie? W ogóle, co te dzieciaki mają z tobą wspólnego? Kazałeś im nagrać film, tak? – Zadaję mnóstwo pytań, aż demon zaczyna się gubić.

– Co? Ja nikogo nie wysyłam...

– Jak to nie? – Otwieram szeroko oczy. – Przecież byli dzisiaj u mnie. – Przerażona, odsuwam się kilka kroków. Bughuul łapie mnie za ramiona próbując uspokoić.

– Hej, wyluzuj. Nie zrobią ci krzywdy, po prostu... Nie mogę ci nic więcej powiedzieć, ale nie musisz się ich bać.

– Ale ty nie rozumiesz. Nie chcę ich w swoim domu. – Z moich oczu wypływają łzy. Nie mogę rozryczeć się na środku drogi, w szczególności, że z perspektywy innych ludzi stoję tutaj sama.

– Poczekaj. – Łapie mnie za nadgarstek, ale ja się wyrywam. – Porozmawiajmy o tym gdzie indziej – dodaje. Posyłam mu błagalne spojrzenie. – Albo nie musimy wcale. – Wzrusza ramionami.

Dalszą drogę pokonujemy w ciszy. Jestem zaskoczona, że nadal za mną podąża. Czuję kłucie w sercu. Dotykam dłonią klatki piersiowej. To przyjemne kłucie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro