38. Akademia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzą mnie promienie słońca przebijające się przez cienkie zasłony w moim pokoju. Ocieram zmęczone oczy i odwracam się twarzą do demona. Czuję się tragicznie. Jest mi niedobrze, boli mnie głowa i wszystkie mięśnie od wczorajszego tańczenia. Do tego powinnam, jak najszybciej się czegoś napić, ponieważ w mojej buzi jest bardziej sucho niż na pustyni.

– Twoi rodzice byli bardzo szczęśliwi, gdy zobaczyli cię przed dwunastką w drzwiach – mówi, odgarniając włosy z mojej twarzy.

– Serio? Nie pamiętam tego – przyznaję zawstydzona.

– Nie dziwię ci się. Ledwo doprowadziłem cię do pokoju. Nie chciałaś iść spać. Mówiłaś, że chcesz tańczyć i śpiewałaś jakąś głupią i denerwującą piosenkę.

– Jak moi rodzice zareagowali na to, że wróciłam do domu pijana? – pytam niepewnie, bojąc się odpowiedzi.

– Chyba nic nie mówili, bo szybko cię stamtąd zabrałem, żebyś nie narobiła sobie wstydu i nie palnęła jakiejś głupoty – prycha.

– Jaki ty jesteś dobry. – Przytulam się do niego. – Ale nie przypominam sobie, abym szła na bal w piżamie. – Posyłam mu wrogie spojrzenie.

– Marudziłaś, że jest ci strasznie niewygodnie, więc cię przebrałem – tłumaczy.

– Powinnam być na ciebie zła, ale nie mam nawet na to siły – przyznaję, przeciągając się. – Wyczarujesz mi jakąś wodę?

– I smoka do kompletu? – kpi ze mnie.

– Jesteś beznadziejny. Po co mi facet, który nie może wyczarować jednej szklanki wody? – Odwracam się na drugi bok. – Nieważne, muszę się zbierać, bo za chwilę zaczynam zajęcia w szkole.

– Wiesz, że dzisiaj jest niedziela? – pyta, jednocześnie przykładając dłoń do mojego czoła. – Nie masz gorączki, więc jesteś jeszcze pijana.

– Jak to niedziela? – marudzę. – Kłamiesz – oskarżam go, ponownie się przeciągając.

Czuję, jak kładzie dłoń na moim odkrytym brzuchu. Jest chłodna, czyli taka jak zawsze. Czasami się zastanawiam czy przez jego żyły płynie jakakolwiek krew. Zawsze jest taki chłodny, nawet, gdy narzeka, że jest mu gorąco.

– Łaskocze – mówię z pełną irytacją w głosie. – Weź rękę.

– No dobrze – wzdycha i przesuwa dłoń pod górną część piżamy. – Tak lepiej? – mruczy pod nosem.

Spinam się cała, gdy orientuję się, że nie mam na sobie stanika. Patrzę na niego błagalnym wzrokiem, ale ten jest za bardzo skupiony na mojej unoszącej się w górę i w dół klatce piersiowej.

– Bughuul – szepczę jego imię. – Zabierz tą rękę, mówię po raz ostatni.

Tym razem mój głos jest stanowczy i bardziej pewny siebie. To dobrze, ponieważ demon szybko się ogarnia.

– Muszę wracać do domu. – Siada na skraju łóżka.

Nie wiem, co powiedzieć. Zaciskam usta w wąską kreskę i milczę przez resztę czasu, gdy demon ubiera się i wychodzi. Upadam bezwładnie na łóżko i przykładam dłoń do brzucha. Nadal czuję jego dotyk na swojej skórze. Jego zimno, które miesza się z moim ciepłem...

***

– Nie mam dużo czasu – odpowiada w biegu. – Muszę być w szkole za dwadzieścia minut.

– Jest niedziela. – Patrzę zaskoczonym wzrokiem na Steph.

– Muszę zdać kilka głupich egzaminów, więc nie mam wyboru – wzdycha, wyciągając z dużej szafy sukienkę.

– I co będę robiła przez ten czas? – Kładę dłonie za sobą na różowej pościeli.

– Możesz iść ze mną – proponuje.

Przygryzam wargę. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Boję się, że ktoś może się do mnie przyczepić, a co gorsza coś mi zrobić. W końcu akademia to szkoła, a do szkoły uczęszcza wielu uczniów... a tymi uczniami są demony, które raczej nie będą do mnie przyjaźnie nastawione, gdy dowiedzą się, że jestem człowiekiem.

Stephanie chyba wyczuwa moje podenerwowanie.

– Spokojnie. Idę jeszcze z Milo i Dylanem, więc nie będziesz sama. – Uśmiecha się.

– To nie zmienia faktu, że to bardzo niebezpieczne i Bughuul nie będzie zadowolony.

Dziewczyna podchodzi do mnie i opiera dłonie o kolana.

– Kto powiedział, że Bughuul musi wiedzieć? – śmieje się pod nosem. – Możesz bez problemów poruszać się po Piekle, więc nie rozumiem dlaczego nie możesz po akademii.

– Jesteś pewna? – Posyłam jej niepewne spojrzenie.

Steph kiwa głową.

– I tak większość widziała cię na balu, więc nie będą zaskoczeni twoją obecnością.

– Pójdę tam – mówię niepewnie. Co ja wyprawiam? Po co się zgadzałam? – Ale jeśli coś się stanie, to będzie twoja wina. – Wskazuję na nią palcem.

– Pewnie. I tak mam mnóstwo kłopotów. Jeden w tą czy w tamtą, to nic wielkiego. – Zarzuca torbę na ramię. – Idziemy – mówi, pociągając mnie za dłoń. – Muszę jeszcze iść do sklepu.

Schodzimy na dół, gdzie czekają na nas chłopcy.

– Ona też? – Dylan wskazuje na mnie palcem. – Będą problemy.

– Nie martw się, mam wszystko pod kontrolą – informuje Stephanie.

– Akurat ty – kpi z niej Milo. – Ally, widzę, że jesteś bardzo chętna, by poznać swoją nową szkołę. – Posyła mi dwuznaczne spojrzenie.

– Nie przeginaj. – Unoszę głos. – Jadę tam z czystej ciekawości.

– Uważaj, bo jeszcze ci się spodoba – ostrzega Dylan, wyciągając kluczyki z kieszeni.

– Kto kieruje? – pyta Stephanie.

– Ja – oświadcza Milo.

– Pamiętaj, że wieziemy żywą – śmieje się blondynka.

– Ej no! – krzyczę poirytowana. – Tylko bez takich...

***

Stajemy na wielkim parkingu, który otoczony jest z każdej strony czarnym ogrodzeniem. Przed moimi oczami znajduje się wielka szkoła. Wysiadamy i od razu kierujemy się w stronę drzwi wejściowych. Milo wpuszcza nas do środka, a ja powolnym krokiem ruszam za dziewczyną. Serce wali mi jak głupie. Przecież nie mogę pokazać, że się stresuję. Wyjdę na lamusa.

Całą uwagę skupiam na wyglądzie szkoły. W korytarzu, w którym się znajdujemy, po lewej oraz prawej stronie wiszą szafki uczniów. Są większe od tych w mojej szkole, ale to już szczegół. Ściany są pomalowane na ciemne, ponure kolory, które oddają klimat temu miejscu. Na końcu długiego korytarza znajduje się łuk, nad którym wisi mała tabliczka „Sale lekcyjne". Przechodzimy w głąb szkoły, bo jak się okazało, to tylko malutki przedsionek. Za „Salami lekcyjnymi", kryje się owalne pomieszczenie, które po każdej stronie ma drzwi, a na samym środku znajdują się schody prowadzące na kolejne piętro.

– Ile macie tutaj klas?

– Około stu pięćdziesięciu, ale kto by to liczył – przyznaje Dylan.

Stephanie wyjmuje małą karteczkę i dokładnie się jej przygląda.

– Pierwszy egzamin mam w klasie biologicznej. Możecie iść do stołówki, później do was wrócę.

Kiwamy głowami, po czym udajemy się do „stołówki". Musimy przejść na trzecie piętro, ale na szczęście znajduje się tutaj winda, która w mgnieniu oka transportuje nas na górę. Dopiero teraz zauważam, że przez całą podróż towarzyszy nam muzyka. Ciekawe, kto siedzi w szkole i przez cały weekend puszcza muzykę? Okazuje się jednak, że prócz nauczycieli i sprzątaczek, jest tutaj kilkoro uczniów. Dość spora gromada siedzi w stołówce. Wyczuwam od nich demoniczną energię.

– Siema. – Macha do nas jakiś typek.

Przyglądam mu się bliżej. Ma lekko czerwoną karnację i trzecie oko na czole. Z głowy wystają mu małe rogi. Chłopak jest cholernie wysoki i muskularny. Im bliżej nas się znajduje, tym więcej zauważam tatuaży.

– Nowa? – Wskazuje na mnie długim pazurem. – Ładna. – Szczerzy się.

– Co wy tutaj robicie? – Dylan szybko zmienia temat. – Macie coś do zaliczenia?

– Taa, Leo siedzi od dobrych dwóch godzin w sali chemicznej. Jeszcze chwila, a sam go stamtąd wyciągnę – odzywa się kolejny, nieznany mi chłopak.

Ma delikatnie dłuższe blond włosy, a jego ciemne niczym węgiel oczy przeszywają mnie na wylot. T-shirt który ma na sobie uwydatnia jego dobrze zarysowane mięśnie.

– Jestem Agapit. – Podchodzi do nas kolejny demon i podaje mi rękę. – A ty jesteś... – przysuwa się do mnie, tak jakby chciał mnie powąchać – człowiekiem.

Czuję, jak Milo łapie mnie za ramię i przysuwa w swoją stronę.

– Nieważne – mówi poważnym tonem. – Nie widzieliście jej tutaj.

– Możemy iść gdzie indziej? – jęczę niezadowolona.

– Nie pasuje ci nasze towarzystwo? – Demon o czerwonej karnacji posyła mi wredny uśmiech. – Szkoda.

Nagle słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś uderza w nie z całej siły, robiąc przy tym „wielkie wejście".

– Wróciłem, chłopcy!

W stołówce zjawia się następny bliżej nieokreślony mi gatunek demona, który jest chyba najniższy z całej grupy. Nie ma też rogów, a jedynym co odróżnia go od człowieka, jest długi, gruby ogon. Nawet sam Lucyfer takiego nie ma.

– Zamknij ten pysk – warczy Agapit. – Nie jesteś tutaj sam.

Leo lustruje mnie wzrokiem.

– Co to za lala? – Unosi jedną brew.

Coraz bardziej nie podoba mi się sytuacja, w której się znajduję. Z każdą chwilą zjawia się tutaj więcej demonów, które najwyraźniej nie są zadowolone, że jakaś ludzka dziewczyna robi sobie wycieczki po ich akademii.

– Proszę, Milo, możemy iść? – Ciągnę go za rękę jak znudzone dziecko, którego matka spotkała na mieście swoją koleżankę i urządza sobie z nią pogawędkę.

– Tak, tak – mówi szybko, po czym rzuca Dylanowi jednoznaczne spojrzenie.

– Ale widzimy się dzisiaj w barze, tam gdzie zawsze? – pyta chłopak z blond włosami.

– Pewnie – odpowiada Dylan.

Szybko wychodzimy ze stołówki. Oddycham z ulgą.

– Szkoła miała być pusta – warczę z wielkim wyrzutem.

– Kto ci to niby powiedział? To, że jest niedziela, to wcale nie oznacza, że nie musimy być w szkole – informuje Milo.

– Jesteście beznadziejni. Mogliście mnie chociaż ostrzec. – Krzyżuję ręce na klatce piersiowej. – Mogli mnie przecież zabić.

– I mielibyśmy problem z głowy – śmieje się Dylan.

– Nie chcesz tam przypadkiem wrócić? Mała orgia z demonami ci nie zaszkodzi – kpi ze mnie Milo. Uderzam go łokciem w brzuch.

– Kretyn! – warczę. – Chcę wrócić do domu – rozkazuję głosem nieznoszącym sprzeciwu.

– Musimy poczekać na Stephanie. – Dylan wyciąga telefon z kieszeni. – Powinna niedługo wrócić.

Znudzona, siadam na podłodze, opieram się o ścianę i podciągam nogi do podbródka. Chłopacy siadają naprzeciwko mnie.

– Nie podoba mi się ta szkoła – burczę pod nosem.

– Jesteś zbyt głupia by pojąć jak wspaniałe jest to miejsce – zachwyca się Dylan.

– Szkoła nie może być wspaniała... Nieważne, strasznie zgłodniałam. – Chwytam się za brzuch. – Macie tutaj jakiś automat z jedzeniem?

Milo kiwa głową w bok.

– Na prawo powinien jakiś być.

Wstaję, po czym otrzepuję spodnie.

– Kto ze mną idzie? – pytam, patrząc raz na Dylana, a raz na Milo.

– Możesz iść sama, to niedaleko – mówi Dylan.

– Nie będę poruszać się z po tym miejscu bez opieki. – Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– Lamuska z ciebie. – Milo wstaje na równe nogi. – Chodź. – Łapie mnie mocno za ramię i pociąga w stronę wąskiego korytarza.

Faktycznie znajdują się tutaj automaty z jedzeniem i piciem. Jest ich około piętnastu i każdy ma coś innego do zaoferowania. Podchodzę do różowo - czarnego, w którym znajdują się typowo azjatyckie słodycze.

– Masz pieniądze czy ci dać? – Chłopak staje obok automatu.

Wkładam rękę do kieszeni. Wyczuwam kilka monet, które wyjmuję i rozkładam na dłoni.

– Schowaj to – mówi. – I tak nic za to nie kupisz. – Wyjmuje portfel, w którym znajduje się karta kredytowa.

W ciszy wybieram słodkie rogaliki nadziane musem truskawkowym oraz picie mango w puszce. Milo przykłada kartę do małej szklanej tabliczki, a ta odczytuje to co trzeba i wydaje mi moje jedzenie.

– Dzięki. Oddam ci.

– Dziesięć dolców to nie problem – śmieje się pod nosem, chowając portfel.

– Ile dostajesz kieszonkowego? – zagaduję, gdy przechodzimy przez korytarz.

– Nikt ci nie powiedział, że o pieniądze się nie pyta? – Unosi jedną brew. – Dziesięć...

– Dolarów?

– Tysięcy

Przykładam teatralnie dłoń do klatki piersiowej i robię minę „przepraszam, czy możesz powtórzyć, bo niedosłyszałam?".

– Rocznie? Miesięcznie? – dopytuję.

– Tygodniowo.

– Boże Święty, Milo. – Otwieram szerzej oczy. – Nie oddam ci tych dziesięciu dolarów. Nawet na to nie licz.

Chłopak odpowiada śmiechem.

Wracamy do Dylana, który rozmawia z jakimś wysokim gościem. Nieznajomy odwraca się w naszą stronę, lustruje mnie wzrokiem, po czym żegna się z chłopakiem i idzie w stronę wyjścia. Wraz z odejściem demona, Stephanie wraca do nas z naburmuszoną miną.

– Nie zdałaś? – dopytuje Milo.

– Pytania były jakieś dziwne – wzdycha. – Ale chyba będzie dobrze.

– Czyli możemy już wracać do domu? – pytam, otwierając rogalika. Truskawkowy zapach drażni moje nozdrza.

– Widziałaś już cała szkołę? – pyta zaciekawiona dziewczyna.

– Nie – burczę z pełnymi ustami. – I nie zamierzam. Tyle ile było dane mi zobaczyć wystarczy.

– Jesteś straszną panikarą – wyzywa mnie Dylan.

– Po prostu wracajmy – ponaglam, przewracając oczami.

Wszyscy kiwają głowami, po czym odwracają się i ruszają w stronę wyjścia. Idę zaraz za nimi. Mijam długi korytarz, który na pierwszy rzut oka wygląda normalnie, ale gdzieś w środku słyszę jak te same ściany krzyczą i z każdą kolejną chwilą zbliżają się do mnie. To przerażające.

***

– No i wtedy mówię pani White, że nie przerabiałam materiału z tego działu. Nagle się oburzyła i kazała mi jeszcze raz wszystko poprawiać – prycha Stephanie, nawijając długi makaron na widelec. – Powiedziałam jej, że ma spadać bo nie potrzebuję jej łaski.

– Mówiłaś, że dobrze ci poszło – wtrącam się.

– No tak, ale to z matematyki, demonologii i biologii, a ja teraz mówię o fizyce – tłumaczy załamanym głosem. – To niesprawiedliwe, bo naprawdę się uczyłam. – Odsuwa od siebie talerz. – Odechciało mi się jeść.

– Zdasz to w następnym terminie – pocieszam ją.

Dziewczyna opiera się na krześle, podciąga jedną nogę do góry i wyciąga telefon z kieszeni.

– Nie wiem czy zdążę – mówi po chwili.

– Jak to? – Posyłam jej pytający wzrok, jednocześnie mieszając łyżką w zupie dyniowej.

– Semestr kończy się w połowie maja. Mamy w tym roku dłuższe wakacje – informuje Milo. – Według moich obliczeń masz półtora miesiąca, by wszystko nadrobić. Marnie to widzę.

– Czyli Steph nie zda? – pyta Kate.

– Nawet tak nie mów! – blondynka podnosi głos. – Uda mi się to ogarnąć, jestem tego pewna.

Nagle Peter odchodzi do stołu, zarzuca torbę na ramię i kieruje się w stronę wyjścia.

– A ty gdzie? – Dylan lustruje go wzrokiem.

– Na trening – odpowiada chłopak.

– W sumie, to ja też się zbieram. – Milo spogląda na Dylana. – Jesteśmy umówieni, zapomniałeś?

– No fakt – mówi Dylan.

Po chwili cała trójka wychodzi z jadalni. Zostaje tylko Steph, Kate, Emma oraz ja. Emma unosi wzrok znad telefonu i dokładnie mi się przygląda. Od ostatniego czasu bardzo rzadko rozmawiamy. Dziewczyna dobrze wie, że zrobiła mi na złość idąc na bal z Bughuulem i bezczelnie udaje niewinną.

– Dzwonili ze szkoły. Twierdzą, że jakaś istota ludzka chodziła po akademii.

Odwracam głowę, gdy słyszę głos Bughuula. Demon stoi oparty o o ścianę.

– Wiecie coś na ten temat? – kontynuuje.

– To nie moja wina – jęczy Stephanie. – Ally sama chciała.

– No dzięki – burczę, przypominając sobie słowa blondynki, która obiecała, że jeśli coś się stanie, to weźmie winę na siebie.

Demon podchodzi do mnie i opiera dłonie o oparcie krzesła.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że dyrektor jest wściekły? – mówi do blondynki. – I ja tak samo. Nie możesz sobie przyprowadzać tam ludzi. Nawet Ally.

– Ale przecież nic się nie stało – marudzi. – Praktycznie nikt nas nie widział.

– A ty chodzisz do akademii od wczoraj, że ty nie wiesz, iż są tam kamery? – warczy. – Taka sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca.

– Dyrekcja szybko o tym zapomni – zaświadcza.

– Nie byłbym tego taki pewien.

– Dobra – przerywam im, wstając od stołu. – Dokończycie sobie tą rozmowę później, a teraz Bughuul, musisz odprowadzić mnie do domu.

– A która godzina? – pyta, podwijając rękaw od bluzy. Spogląda na zegarek. – Wpół do dwudziestej pierwszej – mówi do siebie. – Chodź. – Łapie mnie za rękę.

Wychodzimy z jadalni, a po chwili siedzę już na własnym domowym łóżku. Niestety Bughuul musi wracać do domu, więc żegna się ze mną i znika. Słysząc wibracje, wyciągam telefon z tylnej kieszeni spodni i sprawdzam, o czym moja komórka próbuje mi przypomnieć. Oczywiście chodzi o nadchodzący mecz, który odbędzie się za trzy tygodnie.

Odkładam telefon i sadzam sobie psa na kolana. Głaszczę go, ulizując włosy na jego głowie. Opieram się o okno, po czym zamykam na chwilę oczy. Czuję, jak powoli przysypiam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro