39. Burza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powoli tracę kontakt z tym światem. Moim rodzice, rodzeństwo, przyjaciele... zapominają o mnie. Czuję się pomijana w ważnych wydarzeniach. Nie ma mnie dla nich. Można powiedzieć, że w domu jestem tylko chwilowym gościem, ponieważ jedyne co tam robię, to schodzę rano na śniadanie udając, że przeleżałam w łóżeczku całą noc. Jestem rozdarta pomiędzy dwoma światami. Boję się, że już niedługo będę musiała zrezygnować z jednego. Stracę wtedy część siebie i tej części już nigdy nie odzyskam. Jedne wrota się zamkną, by inne mogły się otworzyć.

Bughuul liczy, że zaraz po moich urodzinach będzie mógł mnie spakować, a rodzina, że zacznę wybierać sobie studia, na które udam się po szkole. Serce kraja mi się na pół. Te uczucia wyżerają mnie od środka. To boli, piecze, sprawia, że chcę płakać...

– Kochanie? – Demon macha dłonią przed moją twarzą. – O czym rozmyślasz?

„Powinieneś to wiedzieć", myślę, jednocześnie gryzmoląc ołówkiem w zeszycie.

– Rozumiem, że pozwalasz mi wrócić do czytania w twoich myślach. – Łapie kilka kosmyków moich włosów w swoje pazury. – Dawno tego nie robiłem.

„Możesz czytać tylko w moich?". Odwracam głowę w jego stronę i posyłam mu pytający wzrok.

– Tylko w myślach ludzi, nikogo więcej – wzdycha. – To o czym tak rozmarzałaś?

„O tym i o tamtym". Uśmiecham się, jednocześnie cały czas przepisując notatki z tablicy.

– Zostaw. – Dotyka dłonią mojego ołówka, podczas gdy nauczycielka prowadząca lekcje wychodzi z sali tłumacząc się, że musi gdzieś zanieść jakieś tam papiery. – To strasznie nudne.

„W takim razie, co proponujesz?", unoszę jedną brew.

– Dowiesz się, jak spakujesz te NUDNE zeszyty i wyjdziesz z tej NUDNEJ lekcji.

„Hmmm, czy to ty ostatnio mówiłeś, że od teraz powinnam skupić się na nauce, bo moi rodzice dostają szalu, gdy urywam się z lekcji?"

– Dobra, w sumie masz rację. – Opiera się o ścianę, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

„Nie mówiłam poważnie. To i tak moja ostatnia lekcja. Zrywajmy się stąd, zanim nauczycielka wróci i jeszcze zrobi niezapowiedzianą kartkówkę". Szczerzę się do demona.

– Ostatni raz.

„Tak, tak".

Pakuję do torby notatnik i wychodzę jakby nigdy nic z lekcji. Kilka osób spogląda w moją stronę, ale ignoruję wścibskich uczniów i opuszczam teren szkolny. Wsiadam do bordowego auta, kładę nogi na desce rozdzielczej i pilotem, który leżał na siedzeniu włączam radio.

– Kierunek Piekło? – pytam, posyłając mu dwuznaczne spojrzenie.

***

– To najlepszy deser jaki kiedykolwiek jadłam – zachwycam się nad małym pucharkiem wypełnionym od spodu biszkoptami nasączonymi alkoholem, lodami waniliowymi i orzechami. Górę zdobi bita śmietana i liście mięty. – Myślę, że będziemy częściej tutaj zaglądać.

Demon kiwa głową, ale zdaje się mnie nie słuchać. Całą uwagę skupia na telefonie, który trzyma w jednej dłoni. Drugą zaś podtrzymuje głowę.

– Bughuul! – krzyczę ściszonym głosem, by nikt w kawiarni nie uznał mnie za wariatkę. – Czy w tym telefonie znajduje się coś ciekawszego ode mnie? – pytam z wyrzutem.

– Tylko trochę – mówi żartobliwie, po czym odkłada komórkę.

– Tak właściwie – wkładam łyżkę lodów do buzi – czym ty się zajmujesz?

Bughuul zawsze mówi, że nie ma czasu bo musi pracować. Nigdy nie podpytywałam go o jego pracę, bo obstawiałam, że pracuje w jakiejś znanej w Piekle firmie, czy coś w tym stylu. On też nigdy nie zaczynał tego tematu.

– Nie mówiłem ci? Mam własną kancelarię.

– I można z niej wyciągnąć takie miliony? – pytam zaciekawiona.

– Nie – przeciąga słowo – ale pieniądze mam z natury.

– Z natury? – Głupieję. O co mu chodzi?

– Jestem demonem z wyższych sfer i jednym z lepszych znajomych Lucyfera. Lewiatan też pławi się w luksusach, a nawet nie musi nic robić. „Pieniądze nie spadają z nieba", jest tutaj błędnym określeniem, bo mi w sumie spadły.

– To najdziwniejsza rzecz jaką słyszałam – przyznaję zaszokowana. – W takim razie, po co pracujesz?

– Bo kasa też się kończy, no i żeby opłacić rachunki i inne rzeczy potrzebuję więcej pieniędzy – zatrzymuje się na moment. – Dlaczego my rozmawiamy o pieniądzach? Jedz to szybko, bo nie mam zamiaru przesiedzieć w tej kawiarni całego dnia – oburza się.

Przewracam teatralnie oczami, po czym wyskrobuję łyżeczką ostatnie pozostałości po lodach i odstawiam pucharek. Bughuul podaje mi kurtkę i wychodzimy z baru. Zauważyłam, że o tej porze w Piekle jest naprawdę gorąco. Bughuul mówił, że wiosna jest tutaj okropna i czasami nie da się jej znieść. Nawet lato nie jest tak upalne. Czasami tak grzeje, że zajęcia w szkołach są odwoływane. Zdejmuję skórzaną kurtkę, którą założyłam dosłownie chwilę temu. Słońce daje mi po oczach. Demon prowadzi mnie szybko do auta z klimatyzacją.

– Okropność – przyznaję, ocierając czoło zewnętrzną stroną dłoni.

– To jeszcze nic. – Wkłada kluczyki do stacyjki. – Zobaczysz co będzie na początku maja.

Bughuul rusza z piskiem opon. Opieram głowę o siedzenie i skupiam się na przemijającym widoku. Uwielbiam, gdy jedziemy przez główne ulice miasta. Zawsze myślałam, że to Nowy Jork ma wysokie drapacze chmur, ale najwyraźniej bardzo się myliłam. Jakaś część mnie krzyczy bym, jak najszybciej pakowała rzeczy i przeprowadzała się do tego miejsca. I ta część mnie ma rację. Otworzyły się przede mną drzwi do nowego świata, który da mi wiele możliwości i sprawi, że już nigdy nie będę liczyć dni, ponieważ będę wieczna. To słowo „wieczność", to naprawdę długo. Może właśnie jestem na to gotowa, ale w jakiś sposób próbuję odpychać od siebie tę informację. Boję się, że skrzywdzę zbyt wielką ilość osób moim odejściem. Wyjdę na egoistkę zostawiając rodzinę, przyjaciół, szkołę. Czasami chciałabym powiedzieć o wszystkim rodzicom, ale nie jestem w stanie ubrać w słowa tego, co się dookoła mnie dzieje. Każda forma przekazania tych informacji brzmi niedorzecznie, wręcz komicznie.

– Mogę zobaczyć twoją kancelarię? – zaczynam rozmowę, by więcej o tym nie myśleć.

– Nie różni się niczym od waszych.

– To znaczy nie?

– To znaczy kiedy indziej. – Skręca, by wjechać przez bramę prowadzącą do jego domu.

W oddali dostrzegam białego tygrysa, który siedzi z Vanessą. Dziewczynka rzuca mu piłkę, a ten jak posłuszny piesek biegnie za nią i przynosi z powrotem. Czarnowłosa spogląda na chwilę w moją stronę, jednak bardzo szybko odwraca wzrok i ponownie skupia się na zwierzaku. Wychodzę z samochodu i jedyne co czuję, to wysoką temperaturę, która mnie wyżera. Nie czekając na Bughuul wbiegam do domu, w którym na szczęście jest chłodno i przyjemnie.

– Nienawidzę wiosny – burczy. – Jestem przekonany, że za godzinę ta parna pogoda zmieni się w obfity deszcz i burzę, a tego nienawidzę jeszcze bardziej.

– Jesteś strasznie markotny dzisiaj i zaczynasz mnie już irytować. – Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– Ally, super, że jesteś. – Kate macha do mnie z góry. – Chodź.

Spoglądam na Bughuula.

– I tak mam dużo pracy – informuje. – Później do ciebie zajrzę.

Kiwam głową, po czym ruszam na górę do rudowłosej. Idziemy do jej pokoju, w którym Steph leży na łóżku z telefonem nad głową i chyba w coś gra. Gdy kątem oka mnie zauważa chowa komórkę i siada na łóżku po turecku.

– Chcecie coś konkretnego ode mnie? – pytam, wchodząc w głąb pokoju.

– I tak, i nie – mówi Kate. – No bo skoro się do nas przeprowadzasz, to możemy...

– Słucham? – Podnoszę jedną brew. – Ja? Przeprowadzam? Kto tak niby powiedział?

– Wczoraj Peter coś wspominał, że w nocy podczas, której zostałaś sama, mówiłaś coś o przeprowadzce. Pamiętasz? To był ten wieczór, gdy nie poszłaś na bal – wyjaśnia Stephanie.

– Pamiętam... – Spuszczam wzrok. – Trochę się z nim pokłóciłam i zaczęłam wygadywać głupoty. Emocje wzięły nade mną górę. Ja jeszcze nie wiem, co zrobię.

– Mówiłam ci, Kate... Jak po tych wszystkich rzeczach, które zobaczyłaś nadal masz wątpliwości? To głupie, Ally.

– Możemy o tym nie rozmawiać? – pytam delikatnie poirytowana.

– Odwlekasz ten temat, a i tak będziesz musiała podjąć decyzję – mówi rudowłosa.

– Jakbym nie mogła zostać w swoim świecie i odwiedzać waszego – warczę i zaczynam chodzić nerwowo po pokoju.

– I chcesz być śmiertelna? Chcesz się zestarzeć? Jestem pewna, że Bughuul nie pójdzie na taki układ – prycha blondynka.

– Mam rozumieć, że mnie rzuci? – Zatrzymuję się na chwilę i unoszę jedną brew.

– Raczej spakuje cię i zaciągnie tutaj siłą.

Zaczynam się denerwować. Im mniej staram się myśleć o mojej przyszłości, tym bardziej wszyscy o niej gadają i próbują mnie przekabacić na swoją stronę. Najgorsze jest jednak to, że powoli ulegam.

Nagle słyszę, jak coś na dworze się przewraca, wywołując przy tym wielki huk. Stephanie zrywa się z miejsca i biegnie do okna. Ja również to robię. Moim oczom ukazuje się kawałek oderwanej grubej gałęzi, która spadła na metalową blachę. Drzewo, do którego gałąź należała, kołysze się raz na prawo, a raz na lewo.

– Pięknie – odzywa się sarkastycznie Steph. – Burza.

– Przecież jeszcze przed chwilą było słońce – jęczę.

– Tutaj pogoda lubi się szybko zmieniać. Było tak parno, że nie było szans na uniknięcie burzy.

Zaglądam z powrotem do okna. Dwójka wysokich i umięśnionych mężczyzn podchodzi do grubej gałęzi i zabiera ją ze sobą. Spoglądam na zegarek. Wybija godzina osiemnasta, a wraz z tym głośny wiatr daje o sobie znać.

– Nienawidzę takiej pogody – przyznaję, otulając się ramionami. – Od razu zrobiło mi się zimno.

Przez chwilę siedzimy w pokoju Kate, jednak wszystkie trzy stwierdzamy, że najlepszym pomysłem będzie zejście na dół i udanie się do jadalni, aby zjeść coś dobrego. Schodzimy po schodach, a pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to mała, drobna, przemoczona dziewczynka, która stoi w przedpokoju i cała drży.

– Tak nagle... spadł deszcz – mówi cichym głosem Vanessa.

– Dlaczego nie przyszłaś wcześniej? – pyta z wyrzutem Kate i szybko do niej podbiega. – Skoro widziałaś, że zbiera się na deszcz, to dlaczego nie wróciłaś od razu do domu?

– Max gdzieś uciekł i nie mogłam go znaleźć. Jak go złapałam, to zaczęło padać – przyznaje smutna.

– Dobra, nieważne. – Kate łapie dziewczynkę za rękę. – Zaraz się przeziębisz. – Rusza z nią na górę.

– Pójdę sprawdzić czy wszyscy są w domu – proponuje Stephanie.

– Peter pojechał po Johna i Kevina, by odebrać ich od kolegi, a Emily powinna być u siebie – informuje Milo, który właśnie wyszedł z salonu.

– Jak to pojechał? – W pomieszczeniu pojawia się również Bughuul. – Przecież mówiłem, żebyście się nie ruszali z domu. – Podchodzi do nas.

– Za chwilę powinien wrócić – zaświadcza chłopak.

– To nie ma znaczenia – unosi głos. – Nie wolno wam wsiadać za kółko przy takiej pogodzie... – przerywa. – Gdzie Vanessa?

– Przed chwilą wróciła do domu – mówię. – Ale może ja już powinnam wracać do siebie.

– Nie chcesz zostać? Jutro zaczyna się weekend – nalega demon.

– Jeśli rodzice mi pozwolą, to zostanę. – Posyłam mu lekki uśmiech.

Nagle słyszę kolejny grzmot, jednak jest on dość cichy, tak jakby ściany, z których zbudowany jest ten dom tłumiły dźwięki z zewnątrz. Jestem pewna, że posiadłość jest bardzo stabilnie zbudowana i nie muszą martwić się o to, że piorun uderzy w jakieś gniazdko.

– Nie wiem jak wy, ale zaraz będzie kolacja, więc idę do jadalni coś zjeść – odzywa się po chwili ciszy Stephanie.

Milo kiwa głową i idzie śladami dziewczyny.

– Nie znoszę burzy. – Podchodzę do Bughuula. Wtulam się w jego klatkę piersiową. Ten, jedną ręką mnie otula, a drugą kładzie na mojej głowie. – Chyba będę wolała wrócić do domu.

Od zawsze nienawidziłam, gdy strasznie padało. Wokół mojego domu rosło wiele drzew, w które zawsze mógł uderzyć piorun. Jako dziecko bałam się, że jedno z nich uderzy w mój dom. Teraz jednak nie tylko strach z dzieciństwa sprawia, że mam ciarki, ale, i również wypadek z Rachel. Podczas tamtego wydarzenia również padało i również była straszna burza. Taka pogoda nigdy nie zwiastuje nic dobrego.

– Może powinnaś się uspokoić – szepcze. – Zaraz będzie kolacja.

– Nie wiem czy mam jeszcze ochotę na jedzenie.

– To chociaż idź do jadalni, tam w ogóle nie słychać tego, co dzieje się na dworze – radzi mi.

Kiwam głową, po czym bez zbędnych rozmów udaję się do jadalni, tak jak zalecał mi Bughuul. Siadam obok Milo i opieram łokcie o stół, który z każdą następną sekundą staje się coraz bardziej zapełniony. Nie czekając na nikogo wstaję i nakładam sobie ryż z sosem słodko-kwaśnym, kurczakiem i warzywami chińskimi. Gdybym mieszkała w tym domu na stałe mogłabym jeść tylko domowe jedzenie i całkowicie zrezygnować z restauracji. Kucharki, które gotują w tym domu, to jakieś mistrzynie. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żeby potrawa przez nie przyrządzona była niedobra, przesolona czy mdła.

Nakładam trochę ryżu i, gdy mam już włożyć pierwszą porcję do buzi, słyszę płacz. Kątem oka spoglądam na prawo. Rozpoznaję Emily, która stoi w piżamie i dłońmi ociera mokrą buzie.

– G-gdzie j-jest Bughuul? – wycedza każde słowo.

– Pewnie wygląda za Peterem – tłumaczy Milo. – Przestraszyłaś się burzy?

– Tak – odpowiada głosem przerażonego dziecka.

– Chodź. – Wyciąga ręce w jej kierunku.

Emily biegnie i rzuca się na chłopaka. Uwiesza się mu na szyi, a ten sadza ją na kolanach.

– Co byś zjadła? – pyta

– Nic. – Pociąga nosem. – Spałam już i ta okropna burza mnie obudziła – marudzi niezadowolona.

– Przecież jesteś w domu i nic ci nie grozi – tłumaczy spokojnie.

– Wiosna w Piekle jest okropna. Czasami wolałabym na ten czas przeprowadzić się do Nowego Jorku – jęczy Stephanie. – Mówię serio – dodaje z pełną buzią.

Do pomieszczenia wchodzi Peter wraz z chłopcami. Młodsi od razu siadają do stołu.

– Kurwa – klnie blondyn. – Na dworze jest masakra – warczy. – A tej co? – Spogląda na Emily, która nadal popłakuje.

– Boi się – odpowiada Milo.

Peter podchodzi do nas i delikatnie czochra dziewczynkę po kręconych włosach.

– Przecież wiesz, że nie ma czego – pociesza ją, po czym spogląda w moją stronę. – Ty też się boisz? – pyta wyśmiewającym tonem. – Jesteś blada jak trup.

– Wal się – burczę i wracam do jedzenia.

Kolejną osobą, która wkracza do jadalni i ponownie przerywa mi mój posiłek, jest Bughuul. Emily zrywa się z kolan Milo i podbiega do demona, po czym się do niego przytula. Ten głaszcze ją po głowie.

– Są już wszyscy? – pyta. – Gdzie Vanessa i Kate?

– Tutaj – informuje rudowłosa, wchodząc do pomieszczenia.

Dopiero teraz zauważam, że brakuje Emmy, Tedda i Dylana, ale skoro Bughuul nie mówi nic na ten temat, to pewnie wie, gdzie są.

Za oknem znów pojawia się jasna poświata, która nie wydaje żadnego dźwięku, a przynajmniej w tym miejscu nic nie słychać. Trochę się uspokajam i jednocześnie wracam do posiłku.

***

– Gdzie Emma? – dopytuję, siadając po turecku na łóżku Stephanie.

– Poszła do swojej koleżanki – informuje Kate, wyciągając z opakowania kolorowego żelka w kształcie dżdżownicy. – Myślę, że już dzisiaj nie wróci do domu.

– Ona mnie nienawidzi, prawda?

Nie wiem, co myśleć o Emmie. Na samym początku wydawała się najmilsza z całego towarzystwa. A teraz coś jej odbiło. Dziewczyna omija mnie szerokim łukiem i w ogóle się do mnie nie odzywa. Przecież od dawna wiedziała, że jestem z Bughuulem i nie widziałam, żeby miała z tym jakiś problem. Jednak, gdy poszła na bal stała się oschła w stosunku do mnie.

– Ona cię nie nienawidzi. – Steph siada obok mnie i kładzie poduszkę na nogach. – Jest zazdrosna bo widzi, że to co jest pomiędzy tobą a Bughuulem jest na poważnie. On już tysiąc razy jej mówił, że nic do niej nie czuje, ale Emma nie chce dać za wygraną. To już nawet nie jest kwestia tego, że ona chce z nim być... Ona po prostu nie może znieść widoku szczęśliwej ciebie.

– To pojebane – klnę. – Czy to nie podchodzi pod syndrom sztokholmski?

– Z jednej strony tak, ale nikt z nas nie uważa siebie za ofiarę porwania – tłumaczy blondynka. – Przyszliśmy tutaj z własnej woli.

Nagle słyszę dość głośne uderzenia pioruna. Drżę.

– Podgłośnij muzykę – mówię rozkazującym tonem w kierunku Kate. – Zmieńmy temat. Zagrajmy w prawda czy wyzwanie.

– Nie ma szans – śmieje się Stephanie. – Zaczniesz zadawać niekomfortowe pytania, na które nie możemy odpowiedzieć.

– Właśnie o to chodzi w tej grze.

– Nie – odpowiada stanowczo Kate.

– W takim razie upiję was i wszystkiego się dowiem. – Zadzieram nos.

Kate spogląda w kierunku blondynki.

– No dzięki... Czy wy musicie mi zawsze dokuczać? – warczy naburmuszona.

– Nie miałam tego na myśli, wybacz – mówię szybko. – To może będę zadawać wam pytania, a jeśli jakieś będzie niewygodne, to po prostu mi nie odpowiecie.

– Nie wiem czy to dobry pomysł, ale niech będzie – zgadza się Kate.

Dziewczyny siadają naprzeciwko mnie, a ja wkładam nogi pod kołdrę i opieram się o ramę łóżka. Do ręki biorę duży kubek z gorącą czekoladą i bitą śmietaną.

– Ile dziewczyn miał Bughuul? – zadaję pierwsze pytanie. Dziewczyny spoglądają na siebie.

– Nie wiem. – Steph wzrusza ramionami. – Na pewno dużo. Ostatnią była Olimpia... a nie czekaj, Maddie – mruży oczy – albo Charlotte...

– Jesteś pewna? Ja pamiętam, że niedawno była tutaj River.

– Nieważne – warczę. – Nie było pytania... Od początku chciałyście tutaj być? Tak po prostu mu zaufałyście?

– Ja tak – mówi szybko Steph.

– Przyszłam tutaj jakieś czternaście lat temu i już do końca nie pamiętam jakie emocje mi wtedy towarzyszyły, ale na pewno nie chciałam dłużej być w swoim domu z rodzicami i rodzeństwem.

– Miałaś osiem lat? – zadaję kolejne pytanie.

– Dziewięć – odpowiada rudowłosa.

Między nami nastaje chwila ciszy, ponieważ muszę zastanowić się nad kolejnym pytaniem. Nie mogę zapytać o przeszłość Bughuula, bo wiem, że i tak nie uzyskam odpowiedzi. Wolę na razie dowiedzieć się innych rzeczy.

– O co chodzi z Vanessą? Wygląda jak wrak, a nie dziecko.

– Nie za bardzo możemy o tym gadać – tłumaczy się Steph. – Miała ciężkie dzieciństwo w domu, a do tego z natury jest taka ponura. Z nią trzeba rozmawiać delikatnie. Przyszła tutaj niecały rok temu i jeszcze się wstydzi.

Kiwam głową dając znak, że rozumiem.

– A co z bratem Bughuula?

Atmosfera momentalnie robi się gęstsza. Obydwie dziewczyny spinają się, a Steph zaciska usta w wąską kreskę.

– To narkoman – odpowiada Kate.

Jej słowa brzmią wręcz banalnie i głupio. Nie wierzę, że tylko tyle mają mi do powiedzenia.

– Widziałyście go kiedyś?

– Nie – odzywa się Stephanie. Zauważam, że zaciska dłonie na pościeli. – Zmieniamy temat.

– Ale ja jeszcze nie...

– Powiedziałam, że zmieniamy temat – warczy do mnie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że niczego więcej się nie dowiem.

– Dobrze – wzdycham, przez moment zastanawiając się, czy chcę jeszcze o coś zapytać. – To chyba na tyle.

Dziewczyny wzruszają ramionami. Kilkanaście minut siedzimy jeszcze w trójkę, ale Kate szybko zmyka do swojego pokoju. Stephanie zasłania rolety i kładzie się do łóżka.

– Też będę szła – informuję.

– Pewnie – odpowiada, ale jej wyraz twarzy... jest teraz taka nieobecna.

– Chcesz ze mną jeszcze pogadać?

– Nie... po prostu – przerywa, jakby się nad czymś zastanawiała – bądź z nami.

Robi mi się cieplej na sercu, gdy słyszę jej słowa. W odpowiedzi uśmiecham się przyjaźnie, po czym zamykam za sobą drzwi i ruszam w kierunku sypialni Bughuula. W pokoju jest już zgaszone światło, więc żeby nie budzić demona skradam się na paluszkach do łóżka i delikatnie się na nim kładę. Słysząc kolejne uderzenie pioruna, wtulam się w klatkę piersiową Bughuula, a ten w odpowiedzi głaszcze mnie po głowie. Jego dotyk uspokaja mnie i jest moim lekarstwem na dobry sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro